Rozdział 48
Asshai obudziły podniesione głosy. Odgłosy kłótni i nawet wiedziała czyjej. Kapłanka wstała z łóżka, owinęła szlafrokiem swoją dość skąpą odzież i poszła szukać źródła hałasu. Madox kłócił się właśnie z Charlie'm, wampirem, którego ożywiła po tym jak jego "koledzy" zabili go za bycie zdrajcą.
- Nie dam rady!- krzyknął Charlie, rzucając na podłogę sztylet.
Córka Neresis przeszła obok ostrego przedmiotu i zatrzymała się w progu.
- Musicie robić awantury od samego rana?- spytała, odruchowo przecierając oczy. Chociaż minęło sporo czasu od kiedy zaczęła służyć Panu Ciemności, nadal nie oduczyła się niektórych nawyków. Dawno tak dobrze się nie wysypiała. Wcześniej zawsze musiała być ostrożna, żeby nikt nie próbował jdj zabić albo pojmać podczas snu. Teraz ukryta pod ziemią w "domu", o ile można to tak było nazwać, nie musiała się niczego obawiać. Madox zapewnił ją, że nikt oprócz ich trójki nie wiedział o tym miejscu. Początkowo kapłanka odnosiła się do tego dość sceptycznie.
- Przecież ktoś musiał to zbudować- zauważyła Asshai.- Chyba że teraz jesteś jeszcze budowniczym. W dodatku nie wyglądają na nowe.
- Możesz być pewna, że nikt o tych tunelach nie wie- powtórzył Madox.- Wszystkich, którzy uczestniczyli w budowie spotkały nieszczęśliwe wypadki. A plany Wiecznego Miasta zmieniłem osobiście.
Kapłankę usatysfakcjonowało to wytłumaczenie i od tamtego czasu już nie drążyła tematu.
- Asshai? Błagam, powiedz, że jest inne wyjście- poprosił wampir. Córka Neresis pokręciła głową.
- Jedynym innym wyjściem jest śmierć. Bierz ten sztylet i do dzieła.
- Ale tak po prostu mam... Wydłubać sobie oczy? To boli?
- Jak cholera- odpowiedział Madox.- Tak strasznie, że chwilami masz ochotę wrócić w objęcia śmierci.
Oczy wampira zrobiły się wielkie niczym spodki.
- Mógłbyś zachować szczegóły dla siebie, Madox. Widzisz, że już się boi.
- Zgadzasz się z nim, Asshai? To aż tak boli?- zapytał Charlie.
Kapłanka skrzywiła się, kiedy po raz kolejny użył jej imienia. Znał je, tylko dlatego że usłyszał jak mówił do niej Madox. Może jednak lepiej byłoby gdyby umarł?, rozważała w myślach.
- Nie mam pojęcia. Chwilę przed tym zmarł mój przyjaciel, jedyna osoba, na której mogłam polegać w ostatnim czasie. Ból fizyczny jest niczym w porównaniu do psychicznego. Do tego w żyłach krążyła mi adrenalina i byłam zamroczona zemstą. Jak przez mgłę pamiętam to, co się wydarzyło, ale nawet przez moment tego nie żałowałam.
- Mogę cię o coś zapytać? Nie chcę cię obrazić...- zaczął Charlie, a Asshai skinęła głową.- Jestem ci bardzo wdzięczny za ożywienie i to się nie zmieni z powodu twojej odpowiedzi. Właściwie to ona nic nie zmieni...
- Czy jesteś morderczynią krewnych przeklętą w oczach bogów, zabójczynią Neresis?- przerwał Madox, specjalnie słabo naśladując Charlie'ego.- Oczywiście, że nie. Wiedziałbyś to, gdybyś złożył przysięgę Panu Ciemności, idioto.
- Madox mówi prawdę. Nie zrobiłam tego. Byłam tylko świadkiem i uwikłałam się w skomplikowany spisek- dodała córka Neresis w ramach wyjaśnienia.- A teraz bierz ten sztylet i zrób to, co powinieneś, żeby nie zmarnować mojego gestu dobrej woli. Mogłam zostawić twoje zwłoki i iść za Madoxem, ale jednak żyjesz.
- Może rzeczywiście nie powinnaś mnie była ratować. Nie zrobię tego. To naprawdę jedyne wyjście?
- Ile razy mamy ci to powtarzać?- warknął Madox.- To jest j e d y n e wyjście. Inaczej umrzesz, a ja wyrzucę twoje zwłoki z moich tuneli na pożarcie krukom, sępom i psom.
- Możecie mnie zostawić samego? Muszę pomyśleć.
- Panie Ciemności daj mi wytrwałość, żebym nie zatłukł na śmierć tego tchórzliwego wampira- wymamrotał pod nosem Madox, wznosząc oczy ku górze.
Asshai uśmiechnęła się lekko pod nosem i skierowała się wgłąb tunelów do swojej sypialni. Tam zmieniła koszulę nocną na zwykłe ubrania. Kiedy wyszła z sypialni, omal nie wpadła na Madoxa.
- Czemu się czaisz pod moją sypialnią?
- Czekałem na ciebie. Ten idiota nie chce nawet złożyć przysięgi!
- Odmówił?
- Nie, medytuje.
- Wiesz, że nie chodzi tu o przysięgę. Gdyby jego życie zależało od kilku słów, zdradziłby własną rodzinę bez wahania. Chodzi o akt, który towarzyszy przysiędze. Po prostu boi się bólu i nie jest w stanie sam go sobie zadać- powiedziała córka Neresis, sama dziwiąc się, że usprawiedliwiała tchórzostwo.- Jak mamy zebrać tysiące zaprzysiężonych Panu Ciemności osób? Jak mamy ich namówić do aktu, skoro nawet groźba śmierci nie jest wystarczająca?
Rozmówca wzruszył ramionami.
- Gdzie podziały się te twoje enigmatyczne, dające nadzieję odpowiedzi, które mówiłeś na początku? Te o przywróceniu Pana Ciemności do życia. Brzmiały bardzo przekonująco, ale jak widzę rzeczywistość nijak się do nich ma.
- W końcu musiałem cię jakoś przekonać, ale dobrze wiesz, że możemy dokonać przywrócenia do życia Pana Ciemności. Możemy sprawić, żeby przybrał fizyczną formę, ale...
- Zawsze jest jakieś ale- przerwała mu kapłanka.
- Ale potrzebujemy więcej zaprzysiężonych Panu Ciemności osób- dokończył Madox.- Może i powoli, ale w końcu osiągniemy nasz cel.
- Za parę lat?
- Może i dłużej.
- Idę na zewnątrz- poinformowała Asshai, ale Madox stanął jej na drodze.
- Nigdzie nie idziesz. Jesteś poszukiwana, jakbyś zapomniała. Za twoją głowę jest wyznaczona taka suma, że można by kupić dom i do końca życia nie martwić się o pieniądze.
- W takim razie dlaczego nie skorzystasz z sytuacji?
- Gówno mnie obchodzą pieniądze. Pan Ciemności jest ważniejszy. Dlatego nie pozwolę, żebyś została złapana.
- Przecież wcześniej sobie bez ciebie radziłam. Nikt mnie nie zaatakował ani nie złapał. Teraz też mi się uda, a nawet jeśli nie, to zabije ich tak jak tamtych strażników portalu, a oni się nawet nie zorientują, co się wydarzyło.
- Poczekaj chociaż do zapadnięcia zmroku, dobrze?
- Niech ci będzie- zgodziła się niechętnie pójść na kompromis Asshai, wróciła do pokoju i zamknęła drzwi przed nosem Madoxa.
Kapłanka zastanawiała się, dlaczego jeszcze nie uciekła z tego podziemnego więzienia. Może i nie było tu luksusów, ale przynajmniej miała spokój i nie musiała się niczego obawiać póki nie wyszła na zewnątrz. Przypomniała sobie jak poznała Madoxa.
- Zaraz zjawią się tutaj inni strażnicy. Idziesz?- zapytał jeszcze wtedy nieznany jej sługa Pana Ciemności.
- Nie możemy go tak tu zostawić- zauważyła kapłanka, wskazując na zwłoki wampira.
- Chyba nie zamierzasz go ożywiać? To strażnik. Chętnie cię wyda za trochę pieniędzy.
- Ten strażnik już został przekupiony. Miał pozwolić nam przejść przez portal bez zapisu w rejestrze i dlatego go zabili. Mów sobie co chcesz, ale ja bez niego nigdzie nie pójdę.
Madox przewrócił oczami i założył ręce na piersi.
- Pośpiesz się.
Asshai szybko, ale delikatnie przełamała skorupkę na górze kruczego jajka, a po chwili zdezorientowany wampir otworzył oczy.
- Co się stało?- zapytał i rozejrzał wokół.- O Boże, czy to są strażnicy? Czekaj. Czy oni mnie nie zaatakowali wcześniej? Myślałem, że umrę.
- Byłeś martwy, ale cię ożywiłam- odpowiedziała kapłanka.
- Teraz bądź cicho i chodź za nami albo znowu będziesz martwy.
Charlie wytrzeszczył oczy i z miną mówiącą nie ufam wam, ale też nie mam pojęcia, co się dzieje poszedł za nimi, potykając się w ciemności.
- Kim ty w ogóle jesteś?- spytała Asshai, idąc za sługą Pana Ciemności wgłąb lasu.
- Nazywają mnie Madox.
- Ja mam na imię Charlie- rzucił wampir, a Madox spojrzał na niego ze złością.- Dobra, już jestem cicho.
- Gdzie idziemy?
- Do mojego domu w podziemnych tunelach. Tam nigdy cię nie znajdą, Asshai.
- Asshai? Ta Asshai, która zabiła własną matkę i zarazem władczynię Neresis?- odezwał się znowu Charlie.
I tak właśnie zaczęła się znajomość kapłanki, Madoxa i Charliego, który denerwował tego pierwszego już od samego początku, zadając pytania, których nie ubywało.
Kiedy zapadł zmrok Asshai wyszła z podziemnych tuneli i skierowała się w stronę miasteczka opodal. Pomimo późnej pory duży, jak na wielkość miasteczka panował tam pokaźny ruch. Kapłanka wyczuwała najróżniejsze wewnętrzne zwierzęta. Zaczynając od myszek, które przemykały z uliczki do uliczki jak najszybciej, żeby zdobyć trochę jedzenia i z nim uciec, a kończąc na uczciwych ludziach, którzy później krzyczeli na myszki, bądź je gonili. Córka Neresis wyczuwała też kilka sępów, które rozglądały się wokół, szukając młodych, atrakcyjnych dziewczyn, żeby je wykorzystać albo zmusić do pracy w burdelu i przy tym zarobić. Byli też ludzie, którzy otwierali swoje stragany dopiero po zmroku, żeby sprzedawać towary z czarnego rynku.
Do nozdrzy kapłanki doszedł zapach strachu. Strach Charliego nie był nawet w połowie tak wielki jak ten. Asshai wyczuła, iż ten strach należał do dziesięcio, może jedenastoletniej dziewczynki, która pobiegła wgłąb jednej z uliczek. Wyczuła, że zaraz za nią pobiegł jakiś mężczyzna. Córka Neresis bez wahania poszła za nimi. Po chwili zdołała ich dogonić. Dziewczynka płacząc opierała się o ścianę, a mężczyzna szedł w jej stronę z wściekłością, która niemal unosiła się w powietrzu.
-Zostaw mnie- poprosiła dziewczynka przez łzy.- Nie wrócę do domu. Zapomnij, że kiedykolwiek miałeś córkę. Błagam.
- Wrócisz do domu czy tego chcesz czy nie!- warknął mężczyzna, podchodząc bliżej.
Dziewczynka chciała uciekać, ale nie miała dokąd. Utknęła w ślepym zaułku. Mężczyzna złapał swoją córkę za włosy i pociągnął. Dziewczynka krzyknęła i opadła na kolana, gorączkowo uczepiając się ściany.
- Nigdzie nie pójdę!- oznajmiła, ale jej ojciec był dużo silniejszy.
Pociągnął ją za włosy tak, że zaryła kolanami po drodze pokrytej małymi kamykami. Dziewczynka rozpaczliwie rozcapierzyła palce, próbując złapać się podłoża, czego jedynym efektem były zakrwawione dłonie. Bowiem oprócz kamieni było tam też kilka odłamków szkła.
- A ty tu czego?!- warknął mężczyzna w stronę Asshai. Zdawało się jakby dopiero teraz dostrzegł jej obecność.
- Błagam pomóż mi- powiedziała dziewczynka, a jej ojciec podniósł ją trochę, uderzył w twarz, a następnie puścił brutalnie. Dziewczynka krzyknęła, kiedy jej rozdarte przez kamienie kolana uderzyły o podłoże.
Kapłanka zapaliła wewnętrznego szakala mężczyzny. Ojciec dziewczynki zaczął wyklinać na wszystkie strony, biegając jakby chciał ugasić pożar, który czuł, ale jednocześnie go nie widział. Dziecko wstało i pobiegło do Asshai, aby być jak najdalej od swojego ojca. Mężczyzna tarzał się po ziemi w konsultacjach, a chwilę po tym skonał.
- Dziękuję- rzekła dziewczynka. - Uratowałaś mnie.
- Zasłużył na to. Usiądź. Muszę ci uleczyć rany.
Dziewczynka posłusznie usiadła na ziemi.
- To może trochę zaboleć- ostrzegła córka Neresis, a potem powiedziała zaklęcie. W jednym momencie z kolan dziewczynki usunęły się wszystkie odłamki i kamienie, które się wbiły. Dziewczynka krzyknęła, ale się nie odsunęła. Następnie Asshai przyłożyła dłonie i rany zniknęły pod wpływem jej dotyku.
- Jak ty to zrobiłaś?- zapytała dziewczynka z fascynacją.
- Zaklęcie leczące nie jest skomplikowane, a ja jestem kapłanką cienia.
- Nie mówię o tym. Chodziło mi o to- mruknęła dziewczynka i wskazała na mężczyznę, który niewidzącymi, martwymi oczami przepełnionymi szokiem i bólem wpatrywał się w przestrzeń.- Jak go zabiłaś?
- Za pomocą zaklęcia. Pokaż dłonie.
Dziewczynka wyciągnęła je przed siebie, a Asshai wyczuła od niej dziwny upór i coś, czego wcześniej nie dostrzegła z powodu silnego strachu. Emanowała od niej dziwna energia, z którą kapłanka nigdy wcześniej się nie spotkała. Córka Neresis uleczyła jej dłonie i pomogła wstać. Dziewczynka z ciekawością przyglądała się swoim dłoniom, na których nie został nawet najmniejszy ślad po kilku drobnych ranach, które jeszcze przed chwilą zabarwiły w całości jej wewnętrzną stronę dłoni na czerwono.
- To nie było zwykłe zaklęcie, a właściwie nawet nie moc kapłanek cienia.
Asshai zaskoczona zmarszczyła brwi. Skąd to dziecko aż tyle wiedziało? Gdyby była kapłanką cienia albo czymś innym niż człowiekiem, wyczuła by to. Ona była człowiekiem.
- Skąd to wiesz?
- Jestem czymś w rodzaju medium, a przynajmniej tak moja mama nazywała moją zdolność. Potrafię określić jaki kto ma gatunek i ujrzeć rodzaj mocy, jakiej używa. To nie była moc kapłanek cienia.
Asshai czuła, że dziewczynka mówiła prawdę. Wyjaśniało to również dziwną energię, którą emanowała.
- To prawda, ale to nie jest historia dla uszu dziecka.
- Nie jestem dzieckiem- fuknęła dziewczynka.- Chciałabym mieć taką moc. Z nią już nigdy nikt by mnie nie skrzywdził. Wiesz, że ten mężczyzna, który mnie bił i się nade mną znęcał to był mój ojciec? Zrobiłabym wszystko, żeby zdobyć taką moc jak ty!
- Dosłownie wszystko? Nawet zrobiłabyś sobie krzywdę i raz na zawsze pozbawiła się jednego ze zmysłów?- spytała Asshai, chociaż znała odpowiedź. Dziecko nie potrafiłoby zrobić czegoś takiego. Zresztą nawet dorośli mieli przed tym opory.
- Tak. Co mam zrobić?- odpowiedziała bez wahania dziewczynka. Córka Neresis wyczuła, że tym razem też mówiła szczerze.
- Wydłubać sobie oczy, ale i tak...- odparła kapłanka, ale zanim zdążyła dokończyć, dziewczynka wzięła z ziemi duży kawałek szklanej butelki, a następnie wbiła go sobie w oko.
Dziewczynka krzyknęła, ale nie przestała. Następnie zrobiła to samo z drugim okiem. Z pustych oczodołów dziewczynki wypływała krew. Asshai ujrzała po chwili Pana Ciemności w postaci groteskowo zdeformowanego cienia, a potem przysłuchiwała się przysiędze, którą składało dziecko bez zastanowienia i bez lęku, co najdziwniejsze.
- Dziękuję- rzuciła dziewczynka w stronę kapłanki.- Dzięki tobie następna osoba, która będzie chciała mnie skrzywdzić skończy martwa. Czy pójdziesz ze mną w jedno miejsce?
Asshai przytaknęła. Właściwie i tak miała włóczyć się po miasteczku. Przy okazji podczas spaceru będzie mogła ją co nieco nauczyć. Może nawet zaprowadzi tę dziewczynkę do "domu" Madoxa. Charlie nie będzie miał wyboru jak złożyć przysięgę, chyba że będzie chciał być gorszy od dziecka.
Córka Neresis ze zdziwieniem wyczuła, gdzie doszły- na cmentarz. Dziewczynka wymijała groby, kierując się w tylko sobie znanym kierunku.
- Szkoda, że nie zjawiłeś się wcześniej. Może wtedy moja siostra by żyła- odezwała się dziewczynka, a Asshai wyczuła od niej bezbrzeżny smutek.
Nagle kapłanka wpadła na pomysł. Madox mógł sobie czekać kilka lat, powoli zbierając zaprzysiężonych, ale nie ona.
- Odsuń się, bądź cicho i czekaj aż skończę- poleciła kapłanka, a potem wzniosła ręce ku górze, przebijając w tym samym momencie wszystkie cienkie skorupki jajek kruków. Ziemia zadrżała, a po chwili zaczęły się z niej wyłaniać tysiące dzieci, kobiet i mężczyzn.
Tej nocy mieszkańcy pobliskiego miasteczka słyszeli kakofonię niemal nieludzkich krzyków, a kruki, które od zawsze zbierały się na drzewach koło cmentarza, odleciały. Podobno było ich aż tak wiele, że niebo zmieniło się na chwilę w bezkształtną plątaninę czarnych skrzydeł. Niektórzy uznali to za zły omen i trafnie nazwali początkiem końca.
Ale nikt nie mógł przewidzieć tego, co nastąpiło później, czegoś co zabrało tysiące, a może nawet miliony istnień jednego dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro