Rozdział 46 cz.2
Charles z nieukrywaną dumą przyglądał się wspólnemu dziełu. On i Aiden po raz pierwszy od dawna współpracowali, ale nie jako szef i wykonawca, tylko jako wspólnicy. Nareszcie. Byli braćmi, więc tak być powinno. Szatyn nie lubił łatki tego młodszego, gorszego i mniej zdolnego. Niestety przez całe życie był właśnie tak traktowany. Przez rodziców, wujków, ciocie, dziadków i innych krewnych, a nawet znajomych. Każdy kto znał ich dwójkę uznawał go za tego gorszego, bo nie mógł pochwalić się tyloma osiągnięciami. Ale teraz było inaczej. Obecnie byli równi.
Szatyn rozejrzał się z szerokim, szczerym uśmiechem. Przed nim rozpościerał się widok na fragment ludzkiego miasta, przedmieścia większej aglomeracji. Razem z Aidenem uznali, że bez sensu cofać się do ubiegłej epoki i budować miasto od podstaw. Zajęłoby im to mnóstwo czasu oraz odciągałoby od właściwych celów. Postanowili przystosować jakieś miejsce na użytek Dzieci Światła. Tak też zrobili. Wspólnymi siłami otoczyli teren imponującym, ognistym murem.
Ale największą satysfakcję spowodowała reakcja córki Lucyfera. Była wściekła i oburzona, że nikt nie wziął pod uwagę jej argumentów. Bardzo go to cieszyło. Prawdopodobnie udało im się pokrzyżować jej plany. Może nawet uratowali Dzieci Światła dzięki temu.
- Będziesz tu tak siedział i się szczerzył?- spytała chłodno Chloe.- Mamy jeszcze mnóstwo pracy przed sobą. Pragnę ci przypomnieć, że to w głównej mierze twoja wina. Przecież uznałeś, że wpuszczenie między nas ludzi to wyśmienity pomysł.
- Podziwiam dzieło mojej współpracy z Aidenem. A plan uważam za wyśmienity- oznajmił Charles, wracając do zadania. On i córka Lucyfera, na jego nieszczęście, mieli przeszukać kilka domów i pozbyć się elektroniki. Wśród Dzieci Światła nie było miejsca na takie wynalazki. One tylko odciągały uwagę od istotnych kwestii i ogłupiały ludzkość.
- Uważaj, żeby twoje ego zmieściło się w tym pomieszczeniu. Przecież wzrosło tak kolosalnie...
Rudowłosa teatralnie wywróciła oczami i podpaliła telewizor. Dużą plazmę wiszącą na ścianie. Tymczasem szatyn zacisnął jedną z pięści ze złości. Postanowił odpowiedzieć tym samym.
- Boli cię, że nikt nie wziął pod uwagę twojego zdania?- zapytał z nutką złośliwości, przeszukując kolejne szuflady drewnianej komody.
- Popełniacie olbrzymi błąd. Ludzie są zbyt strachliwi i zmienni. Teraz przybiegną do nas przerażeni, prosząc o ratunek, a kiedy będzie bezpiecznie wypną się na nas, żeby wrócić do dawnego życia. Oczywiście pod warunkiem, że kiedykolwiek uda się powstrzymać mutanty.
- To się prędko nie stanie. Będziemy mieli wystarczającą ilość czasu, żeby wzniecić w nich duże płomienie naszego boga i władcy.
- Jasne- mruknęła z sarkazmem Chloe.- A kiedy całe wasze królestwo się spieprzy, to ja będę musiała ratować sytuację. Wyobraź sobie, że wcale nie mam ochoty użyć pretensjonalnego "A nie mówiłam?".
- Miałaś rację. W tym pomieszczeniu faktycznie jest jedno nad wyraz przyrośnięte ego, twoje- zripostował Charles. Demonica posłała mu nienawistne spojrzenie, co ogromnie go ucieszyło.- Nie pochlebiaj sobie. Nie jesteś tutaj niezbędna. Jak dowiodły ostatnie wydarzenia, bez ciebie radzimy sobie doskonale.
Oczywiście córka Lucyfera nie ruszyła nawet palcem, jeśli chodzi o najnowszy plan. Pomogła jedynie przy wyczarowaniu płomiennego muru.
- Doprawdy? W takim razie przypomnij mi, kto przyczynił się do najbardziej spektakularnych i niespodziewanych ataków.
Chloe spojrzała na niego, krzyżując ręce na piersi. Charles też przerwał penetrowanie szafki i odpowiedział tak samo nienawistnym wzrokiem.
- Niech pomyślę- mruknął szatyn, udając głębokie zamyślenie. - Aiden, oczywiście. Atak na Keranne był imponujący.
- Keranne? Może i oczyściliśmy najbardziej plugawą część Wiecznego Miasta, ale to nie znaczy, że to był największy atak. Wysil się jeszcze trochę.
- Moim zdaniem to był najbardziej spektakularny atak. Miał wszystko, co powinien. Element zaskoczenia i większą ilość osób oczyszczonych niż podejrzewaliśmy. To był pierwszy atak po tysiącu lat i z pewnością należy mu się miano najwspanialszego. To był wielki powrót.
- Jak sam powiedziałeś, to był powrót. Właśnie wtedy się ujawniliśmy. To oczywiste, że mieliśmy po swojej stronie element zaskoczenia. Zdecydowanie bardziej imponująca była seria ataków na szkoły nadnaturalne. Dziesiątki budynków płonących z istotami w środku. To dopiero coś wspaniałego- zaprotestowała rudowłosa.
- Zapominasz, że tego samego dnia wydarzyło się też coś okropnego. Chcieliśmy oczyścić Przeklętych, a prawie wszystkie wysłane Dzieci Światła zginęły rozszarpane przez mutanty. Moim zdaniem to przekreśla pozytywne wrażenia wywołane spaleniem szkół. Tak wiele Dzieci Światła straciło wtedy życie.
- No dobrze. Jeśli wziąć też pod uwagę to, co wydarzyło się poniżej Piekła, rzeczywiście nie można patrzeć na ten atak pozytywnie. W takim razie pomyśl o oczyszczaniu placu Dracarys. Eliela chciała wtedy ogłosić nasz powrót i rozwiać krążące po Tael Bren plotki. Czyż istniał cudowniejszy sposób na ujawnienie się?
Chloe popełniła błąd. W gniewie poruszyła dość delikatną dla niej kwestię. Charles zamierzał to bezlitośnie wykorzystać.
- Zapomniałaś już o pojmanych wtedy Dzieciach Światła? Między innymi Lyenne Python.
Szatyn obserwował uważnie demonicę. Jej postawa, mimika i drobne, prawie niedostrzegalne gesty zdradzały wszystko. Wkurwił ją i to jeszcze jak.
- Przecież sam mówiłeś, że sukcesy zawsze są okupione ofiarami- odparła, siląc się na lekceważący ton. Charles przeklął. Dobra była. Musiał wytoczyć argumenty większego kalibru, żeby wyprowadzić ją z równowagi.
- Nie sposób zaprzeczyć. To tak jak twoja kariera jako doradczyni Aidena. Zapłaciłaś ogromną cenę. Możliwość władania Piekłem w przyszłości i mnóstwo przywilei wiążących się z tytułem następczyni.
Rudowłosa się nie zdenerwowała. Wydawała się przygaszona. Jej wzrok wpatrywał się w przestrzeń i zdawał się być trochę nieobecny.
- To drugie owszem. Widać, że nie znasz ani odrobinę Lucyfera. Szkolił mnie i pozwalał tytułować w ten sposób, ale zawsze byłam tylko opcją awaryjną, planem B. Mam realne podejrzenia, że on nie oddałby władzy z własnej woli. Jego urząd może przerwać tylko jedna sytuacja. Śmierć.
Charles był zaskoczony. Chloe zdawała się mówić szczerze, z nutką melancholii. W jej głosie nie słyszał nawet nutki złości, tylko smutek.
- Wiesz co jest najgorsze?- spytała retorycznie rudowłosa. Szatyn milczał, czekając aż będzie kontynuować.- Wszyscy nazywali mnie córką Lucyfera, a Pan Piekła nigdy mnie tak nie traktował. To była raczej relacja nauczyciel i uczeń. Kiedyś nawet dał mi jasno do zrozumienia, że nie jest zadowolony z efektów. Pewnie uznasz to za naiwne, ale to mnie ruszyło. Zawsze robiłam wszystko, żeby mu się przypodobać. Chciałam, żeby był dumny. Nawet starałam się go naśladować, a on miał mnie gdzieś.
Teraz szatyn był kompletnie zbity z tropu. Chloe mówiła z autentyczną szczerością. Od kiedy to byli na etapie zwierzania się sobie? Przecież się nienawidzili.
Charles nie zdawał sobie sprawy z tego jak wyglądało jej życie. Może się co do niej pomylił? Doszukiwał się samych najgorszych rzeczy, skomplikowanego spisku, który położy im kres raz na zawsze. Jednak rudowłosa nie dostawała wszystkiego, czego chciała, jak do tej pory sądził. Wcale nie była rozkapryszoną, nieco okrutną księżniczką, która dyryguje istotami znajdującymi się wokół niej. Istniała też możliwość, że kłamała. Mówiła tak tylko po to, aby jej zaufał, przestał drążyć i zaczął jej się zwierzać. Może uznała, że mogłaby dowiedzieć się od niego czegoś ciekawego, co ostatecznie ich pogrąży. Postanowił zachowywać się milej wobec niej, jakby dał się nabrać.
- Wracajmy do naszych obowiązków- zaproponował szatyn.- Ja przeszukam górę. Ty skończ to piętro. Zgoda?
Chloe skinęła głową. Charles poszedł na górę. Schody niemiłosiernie skrzypiały przy każdym jego kroku. Rozejrzał się na piętrze. Niewielki korytarzyk miał dwie pary drzwi. Dwie po prawej i dwie po lewej. Szatyn wybrał pierwsze z brzegu i je otworzył. To była łazienka. Przynajmniej nie miał wiele do przeszukania. Zajrzał do szafki pod zlewem. Zobaczył tam tylko różne kosmetyki. Zamknął drzwiczki.
Nagle usłyszał pośpieszne kroki na korytarzu. Czy to była Chloe? Gdyby czegoś chciała, mogła po prostu zawołać. Schody zaczęły potwornie skrzypieć. Charles wyszedł z łazienki. Zobaczył zbiegającą na dół dziewczynę i bynajmniej nie była to córka Lucyfera. Czyli nie wszyscy opuścili miesto.
Błyskawicznie ruszył w jej kierunku. Dziewczyna przyśpieszyła. Zeskoczyła z czterech ostatnich stopni i puściła się biegiem w kierunku drzwi. Drogę zastąpiła jej demonica. Chloe oczywiście nie mogła się powstrzymać przed pokazaniem dwóch jednolitych oczu, barwy zakrzepłej krwi. Dziewczyna krzyknęła i weszła do kuchni. Zaczęła przetrząsać szafki. Po chwili miała w ręce tasak.
- Kim wy jesteście i co robicie w moim domu?- zapytała jasnowłosa, wodząc przerażonym spojrzeniem pomiędzy jednym wejściem do kuchni, które zastawiał Charles i drugim, na którego progu stała Chloe.
- Odłóż tasak. Uwierz, tak będzie dla ciebie lepiej- powiedział szatyn. Teraz miał okazję przyjrzeć się niespodziewanemu gościowi. Dziewczyna miała długie do ramion, ciemne, bląd włosy. Na czoło opadała jej nieco przysługa grzywka. Ciemne oczy aż promieniowały uporem i determinacją. Ubrana była w zwykły podkoszulek i leginsy.
- Jeszcze stanie ci się krzywda- dodała rudowłosa, demonstrując znudzenie. Więcej uwagi poświęciła swoim paznokciom niż blondynce.- Oczyścimy ją, Charles?
- Lepiej dajmy jej wybór.
Chloe wyglądała na zawiedzioną.
- Pozwólcie mi wyjść- poprosiła dziewczyna.- Wtedy nikomu nie stanie się krzywda. Przysięgam, że tutaj nie wrócę.
- Jedyną osobą, której może stać się krzywda jesteś ty- poinformowała córka Lucyfera. Dziewczyna wydawała się jeszcze bardziej blada.- Radzę ci odpuścić i posłuchać, co mamy do powiedzenia.
- W życiu do was nie dołączę. Ukrywałam się tutaj od kilku dni i sporo widziałem. Te ogniska, rytuały. Nie dołączę do waszej sekty. Nie ma mowy.
- Jaka szkoda- mruknęła rudowłosa. Na jej dłoni pojawił się złocisty płomień.
- Poczekaj- odparł szatyn. Dziewczyna była przestraszona i z pewnością nie myślała racjonalnie. Powinni dać jej więcej czasu do namysłu. Ewentualnie wypuścić. Razem z Aidenem nie ustalili, co zrobić w podobnej sytuacji. Scenariusz zakładał wpuszczanie ludzi z zewnątrz. Nie pomyśleli o tym, co zrobią z tymi z wewnętrznej części.
- Po co? Oczyśćmy ją i tyle. Chyba jasno wyraziła brak chęci, żeby do nas dołączyć.
Dziewczyna wykorzystała chwilę nieuwagi i wybiła szybę w oknie. Już chciała wdrapywać się na blat, kiedy zobaczyła tańczące na framudze płomienie. To Chloe cisnęła nimi w tamtym kierunku.
- Skonsultujmy się z Aidenem.
Rudowłosa nie oponowała. Zbliżyła się do blondynki i jednym zaklęciem wytrąciła jej z ręki broń. Tasak wbił się w ścianę. Dziewczyna wpatrywała się w to ze szczerym zdumieniem. Chloe nie zważając na to wyczarowała masywne, metalowe kajdanki. Zakuła blondynce ręce za plecami.
- Nawet nie próbuj uciekać. Te kajdanki wcale nie są takie zwyczajne jak ci się wydaje- oznajmiła córka Lucyfera.
Następnie wyszli z domu jednorodzinnego i skierowali się w stronę budynku niegdyś zajmowanego przez ekskluzywną firmę. To właśnie miejsce wybrał sobie za nową siedzibę Aiden. Po drodze minęli kilka grup pierwszych akolitów, czyli przyszłych Dzieci Światła. Każdy z nich miał na odsłoniętym nadgarstku nieduży tatuaż ze złocistym płomieniem. Ten widok napawał Charlesa nadzieją i dumą. Atak na Przeklętych wcale nie był początkiem końca Dzieci Światła, jak niektórzy twierdzili.
W ciszy dotarli pod wysoki, oszklony budynek. Przy wejściu stali ochroniarze. To była kolejna nowość wprowadzona przez Aidena. W Gulltown jego kryjówka nie wymagała ochrony. Sama w sobie była odpowiednio ukryta dla osób postronnych. Teraz było inaczej. Wieżowiec z daleka rzucał się w oczy.
Ochroniarze przepuścili ich bez zbędnych pytań, co niewątpliwie było zasługą Chloe. Zademonstrowała im swoje niezwykłe oczy koloru zakrzepłej krwi.
Postanowili skorzystać z windy. Była metalowa, nowoczesna, a na jednej ze ścian znajdowało się duże lustro. Wjechali na ostatnie piętro i weszli do przestronnego holu. Tam zatrzymali ich kolejni strażnicy. Zostawili im znalezioną dziewczynę, a później poszli do wskazanego pomieszczenia.
Nowy gabinet Aidena był przestronny, nowoczesny i utrzymany w stylu industrialnym. Ściany było, rzecz jasna, przeszklone, ale miały zamontowane rolety. Mniej więcej na środku stało niepozorne biurko. Po prawej stały dwa regały. Obecnie były prawie puste. Po lewej stał nieduży kompleks wypoczynkowy: kanapa, dwa fotele i stolik kawowy.
- Witajcie- powiedział wskrzesiciel Dzieci Światła z uśmiechem. Wskazał im kompleks wypoczynkowy. Chloe i Aiden zajęli fotele, a Charles usiadł na sofie.- Co was do mnie sprowadza? Nieukrywam, że mam sporo rzeczy do zrobienia.
- Znaleźliśmy człowieka w jednym z przeszukiwanych domów- wyjaśniła Chloe od razu przechodząc do sedna.- Co mu mamy z nią zrobić?
- Póki co dziewczyna upiera się, że nie chce do nas dołączyć. Uważa nas za jakąś sektę parającą się ogniem- dodał Charles krzywiąc się. Nie znosił określenia sekta. Może dla osoby postronnej, która absolutnie nic o nich nie wiedziała to mogło tak wyglądać, ale dla Dziecka Światła było to nadzwyczaj krzywdzące określenie.- Ale jest też przestraszona, zaskoczona i zdezorientowana.
- Rozumiem- mruknął Aiden.- W takim razie dajcie jej trochę czasu, a potem pozwólcie zdecydować. Nie zapomnijcie przypomnieć jej o zagrożeniu, czyhającym za naszym murem.
- Mamy ją wypuścić?- spytała z oburzeniem rudowłosa.
- Jeśli dalej będzie tego chciała, to tak. Przecież my nikogo nie zmuszamy do wstąpienia w nasze szeregi. Tylko tyle? Nie chcę was wyganiać, ale mam sporo pracy.
- Tak, to wszystko- przytaknął Charles.
- Nie. Co mamy z nią zrobić póki nie nadejdzie czas, kiedy podejmie decyzję? Nie zamierzam jej niańczyć- rzuciła Chloe. Aiden westchnął ciężko.
- Popilnujesz jej, Charlie? Mógłbyś to zrobić? Naprawdę nie chcę was wyganiać, ale...
- W porządku- zgodził się szatyn.
Razem z Chloe opuścili nowy gabinet Aidena. Charles podszedł do ochroniarzy, obok których stała blondynka z masywnymi kajdankami na nadgarstkach.
- Możesz się ich pozbyć?- zapytał szatyn rudowłosą, wskazując na kajdanki. Użyłby ognia, gdyby dziewczyna była akolitką. Niestety obecnie pewnie zaczęłaby krzyczeć jak opętana.
- Chcesz pozwolić jej uciec?- odparowała Chloe.
- Spokojnie to już nie twoje zmartwienie. Jasno podkreśliłaś, że nie chcesz mieć z nią do czynienia.
- Faktycznie- mruknęła rudowłosa i jednym słowem spopieliła kajdanki. Pył opadł na podłogę, a dziewczyna aż uchyliła usta z wrażenia.- To twój problem.
- Jestem Charles- przedstawił się szatyn blondynce.- Chyba nie zaczęliśmy w odpowiedzi sposób.
- Chcesz mnie wypuścić i pozwolić odejść?- spytała dziewczyna z pobrzmiewającą w głosie nieufnością.
- Jeśli wysłuchasz mnie od początku do końca, będziesz mogła odejść albo zostać. Wybór należy do ciebie.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Znajomi mówią do mnie Tori.
- Chodźmy do windy.
Chloe przyglądała się tej rozmowie z pobłażaniem i pogardą. Poszła do windy razem z nimi. W milczeniu zjechali te kilka pięter.
- Masz o nas błędne wyobrażenie, Tori- odezwał się na dole szatyn. Blondynka zerknęła na niego sceptycznie. Wyglądało na to, że kompletnie przestała się bać.- My, Dzieci Światła oddajemy cześć naszemu bogu i władcy, a on w zamian daje nam moc władania nad ogniem. Naszym celem nie jest zemsta, palenie żywcem czy cokolwiek tam sobie wyobrażasz. Chcemy oczyścić świat ze zła dzięki daru od naszego boga i władcy. Teraz już rozumiesz, Tori?
- W życiu nie słyszałam większych bzdur- oznajmiła hardo.- Jak dla mnie dalej jesteście sektą piromantów. Czy to są moi sąsiedzi? Oni też należą do sekty?
Blondynka wskazała grupkę akolitów siedzących wokół ogniska. Charles pokręcił przecząco głową.
- Oni nie są Dziećmi Światła. Dopiero się szkolą. Niedawno zaczęliśmy przyjmować ludzi jako akolitów. Jeśli będą lojalni i wykażą chęć, będą mogli zostać Dziećmi Światła i również zostaną obdarzeni mocą.
Tori zmarszczyła brwi.
- Przecież to bez sensu.
- Widzisz?- wtrąciła kąśliwie córka Lucyfera.- Nawet ona uważa to za bezsensowny pomysł.
- O co ci tak naprawdę chodzi, Chloe?!- zapytał Charles, tracąc cierpliwość. Miał dość tego, że ciągle powtarzała, iż to był błąd. Przecież nie miała ku temu realnych podstaw. Czas wyłożyć karty na stół.- Zaprzepaściliśmy twój plan ostatecznego pogrążenia Dzieci Światła, więc zamierzasz nam to wypominać?! O to ci chodzi?!
- O czym ty pieprzysz?!
Córka Lucyfera wyglądała na autentycznie zaskoczoną. Tym razem się na to nie nabierze.
- Wiem o twoich planach za plecami Aidena oraz kontaktach z członkami gangu. Nie musisz przede mną udawać.
- Nadal nie mam pojęcia o czym ty mówisz. Owszem, kontaktowałam się z gangiem, ale nie w takim celu jak myślisz. Chciałam namierzyć pozostałe ocalałe grupy z Oxcross.
Nagle powietrze przeciął krzyk. Głośny i trochę piskliwy. Charles spojrzał w kierunku źródła hałasu, którym była Tori. Blondynka z przerażeniem wpatrywała się w punkt przed sobą. Koło niej stał Azjata z czymś, co przypominało pudełko.
- On ma bombę! Zaraz wszyscy umrzemy!- krzyknęła rozpaczliwie blondynka.
Szatyn zerknął na rudowłosą z lekką paniką. Chloe zniknęła. Demonica użyła teleportacji. Uciekła, żeby ratować własną skórę. Jak on mocno jej nienawidził! Ułamek sekundy później zobaczył snop jarzącego się ognia, który bezlitośnie przesuwał się w jego stronę. Poczuł uderzenie i gorąco. Parzące powietrze omiotło go i z niewyobrażalną siłą pchnęło w tył. Po całym jego ciele rozszedł się ból. Charles uświadomił sobie, że to był koniec Dzieci Światła, a potem nie było już nic. Świadomość poleciała w dalszą drogę, w nieznanym nikomu spośród żywych kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro