Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 45 cz.2

Skye długo zastanawiała się co powinna zrobić. Odmówić Kastielowi, a może przystać na jego propozycję? Współpracować z Lucyferem, który prowadzi swoje okropne eksperymenty na dzieciach? Sprawa Księcia Piekła nie była słuszna. Demon chciał po prostu władzę i był gotowy posunąć się do wszystkiego, żeby to osiągnąć. Jednak ona sama nie miałaby zbyt wiele do zrobienia. Miała być tylko ozdobnikiem, dowodem na to, że Kastiel miał wielu stronników. Natomiast Lucyfer razem z Alysanne chcieli powstrzymać mutanty oraz doprowadzić do ponownego zawarcia traktatu pokojowego, tak przynajmniej jej się wydawało. Niewątpliwie cel obecnych władców Piekła był lepszy, ale istniał pewien zasadniczy szczegół, który nie pozwalał od razu się zgodzić.

Nie ufała im i nie wiedziała, ile z tego, co jej mówili było prawdziwe.

Wybranie strony Kastiela mogło jej dać wszystko, czego obecnie pragnęła - wolność i spokój. Mogłaby wtedy opuścić Piekło, ale co by jej to dało? Nie miała rodziców, brata, przyjaciół, nawet nie wiedziała czy jej dom nie został zniszczony albo obrabowany. Tak naprawdę nie miała niczego. Nawet nie wiedziałaby, gdzie iść. Teoretycznie mogłaby odwiedzić Sama, ale nie wyobrażała sobie dłuższego pobytu w Cancun. Ostatecznie o jej decyzji przesadził argument, którego kiedyś użyła złotowłosa demonica. Powiedziała, że mogła uratować tysiące istnień.

W końcu Scarlett odmówiła Księciu Piekła. Kastiel był zaskoczony i zły, że zniweczyła jego misterny plan. Potem zaczął insynuować, że posada Następczyni Piekła ją do tego przekonała. Między nimi rozgorzała wielka kłótnia. W pewnym momencie zakończyła ją Skye. Uświadomiła sobie, że to zabrnęło za daleko. Wyszła z baru, w którym rozmawiali.

Obecnie Scarlett szła w kierunku gabinetu Alysanne. Musiała wiedzieć czy istniał jakiś sposób na przywrócenie wspomnień nowego demona, a jeśli ktoś to wiedział, tym kimś musiała być prawa ręka Lucyfera. Chodziły o niej przeróżne plotki. Dotyczyły one głównie jej rzekomego jasnowidztwa oraz tego, że wiedziała o wszystkim, co się działo w Piekle. Nawet w najdalszych zakątkach. Skye rozmawiała z nią kilka razy, a jednak nie wiedziała, ile w tych plotkach było prawdy.

- Witaj, Scarlett- powiedziała złotowłosa demonica, przenosząc na nią wzrok. Zanim to zrobiła jej fioletowe oczy były mętne zupełnie jakby znajdowała się w innym miejscu. Alysanne otrząsnęła się z letargu i wskazała jeden z foteli. Sama zajęła drugi.- Coś się stało?

- Nie. Chciałam się tylko o coś zapytać. Słyszałam, że dużo wiesz. Więc jeśli ktoś ma mi pomóc, to tylko ty- odpowiedziała Skye.

- Możesz śmiało pytać. O co chodzi?

- Czy istnieje jakiś sposób, żeby przypomnieć demonowi o jego poprzednim życiu? Mój brat, Carter zginął w Oxcross podczas pożaru i niedawno go spotkałam. To znaczy demona, którym obecnie się stał.

Scarlett miała nadzieję, chociaż ledwie jej to przeszło przez gardło. Może jest jakiś rytuał albo pradawne zaklęcie? Alysanne musiała mieć do czegoś takiego dostęp.

- Obawiam się, że nie- pokręciła głową złotowłosa ze smutkiem.- Przykro mi.

Skye zaczęła mrugać powiekami, żeby odgonić cisnące się do oczu łzy. Nie chciała płakać w obecności prawej ręki Lucyfera. Zaczęła rysować na nadgarstku runę uspokajającą. Kilka sekund później poczuła, że jej oczy są suche. Nadal była smutna, ale nie miała ochoty płakać.

- Rozumiem. W takim razie może już pójdę. Nie chcę przeszkadzać. Pewnie masz milion rzeczy do zrobienia.

Scarlett wstała z fotela i podeszła do drzwi, ale zatrzymał ją głos demonicy.

- Poczekaj. Lucyfer ma gościa. To coś ważnego. Chodźmy tam, jeśli nie masz nic przeciwko.

Skye kiwnęła głową. Złotowłosa zaczęła coś recytować pod nosem. Jej oczy zalśniły bielą. Scarlett poczuła dziwny ucisk w żołądku. Ułamek sekundy później znajdowały się w tunelach. Rozejrzała się wokół z ciekawością. Nigdy wcześniej tutaj nie była. Koniec korytarza ginął w mroku.

- To tylko szybszy sposób na przemieszczanie się po Piekle. Chodź za mną- rzekła Alysanne.

Demonica poprowadziła ją labiryntem tuneli. Skye straciła orientację już po trzecim skrzyżowaniu. Wcale nie uważała tego sposobu przemieszczania się za szybszy. Fioletowowłosa zerknęła na nią jakby czytała jej w myślach.

- Jesteśmy poza czasem i przestrzenią. Te tunele nie istnieją fizycznie pod Piekłem czy gdziekolwiek je sobie wyobrażasz.

- Acha. Dużo osób w ten sposób się przemieszcza?

- Tylko ja i Lucyfer mamy wystarczającą ilość mocy, żeby ich używać. Oprócz ciebie miałam tu jeszcze jednego gościa. Jesteśmy na miejscu. Po raz kolejny nas teleportuję, do rzeczywistości.

Alysanne zamknęła oczy, dotykając jednej z kamiennych, kolistych ścian. Wyrecytowała kolejną, skomplikowaną inkantację w podobnym do szmeru języku. Scarlett poczuła ucisk w żołądku i zauważyła, że znajdowały się w gabinecie Lucyfera. W pomieszczeniu był oczywiście Pan Piekła, ona, Alysanne i nieznany jej anioł.

- Eliela przyznała się do stworzenia mutantów. Orwyle jest jej posłańcem- powiedział Pan Piekła w kierunku złotowłosej.

- Nawet pokazała mi wspomnienia. Chcecie je zobaczyć?- spytał Orwyle.

- Oczywiście- odpowiedziała Alysanne, podchodząc do anioła.- Jeśli nie masz nic przeciwko, obejrzę je sobie.

Orwyle kiwnął głową i podał jej dłoń. Demonica wyszeptała zaklęcie, podziękowała mu i puściła jego rękę.

Nagle do pomieszczenia wpadł białowłosy chłopak z charakterystycznymi, nefrytowymi szwami. Uśmiechnął się, a nici w kącikach ust pękły. Wyrwał je jednym, zamaszystym ruchem.

- Aloys?!- zapytała zaskoczona Skye. Co on tutaj robił?

Orwyle wyglądał na równie zaskoczonego, co Scarlett, a może nawet trochę bardziej. Ze zdziwieniem przyglądał się niciom i cieknącej z kącików krwi. Lucyfer był rozdrażniony, ale nie wydawał się zaniepokojony. Natomiast Alysanne wydawała się zaintrygowana.

- Czyli to jest ten specyficzny właściciel willi na odludziu- mruknęła pod nosem złotowłosa.

- Och, czyżbym przeszkodził w spotkaniu?- spytał białowłosy. Bił od niego entuzjazm i ciekawość. Zlustrował wzrokiem wszystkich po kolei.- Pan Piekła, jego nienawodne źródło informacji, hybryda i posłaniec. Ciekawe. Bardzo ciekawe.

- Co ty tutaj robisz i w jaki sposób się tutaj dostałeś?- zapytał Lucyfer nastolatka.

Dopiero teraz Skye przypomniała sobie, że dziewiąty krąg dalej był odcięty od reszty świata. Jeśli Aloysa tutaj nie było w momencie zamykania kręgu, nie powinien się dostać do środka. Z tego, co słyszała od Rory istniała lista demonów z dziewiątego kręgu. Białowłosego tam z pewnością nie było.

- Pan Ciemności zna różne sztuczki- uśmiechnął się szerzej białowłosy.- Zwłaszcza, od kiedy zdobył ciało. Wysłał mnie, żebym coś przekazał. Mutanty są w drodze do Piekła. Niedługo zaatakują.

- Ile mamy czasu?- spytała Alysanne z niemal śmiertelną powagą.

- Godzinę, może mniej- odparł Aloys i zaczął nucić pod nosem rymowankę. Złotowłosa wymieniła zaniepokojone spojrzenie z Panem Piekła.- Och, prawie zapomniałem. Zbliża się godzina zero w Kryształowej Twierdzy.

Lucyfer i Alysanne wymienili wymowne spojrzenia. Skye nic z tego nie rozumiała poza jednym faktem. Mają godzinę do ataku mutantów. Przeklęła w myślach. Niewątpliwie zbliżał się moment, którego od tak dawna się obawiała. Moment walki i próby. Jeśli przepowiednia faktycznie jej dotyczyła, miała odegrać w najbliższych wydarzeniach ważną rolę. Nie czuła się do tego ani odrobinę gotowa. Co ona mogła zrobić skoro nawet nie opanowała swoich zdolności? Moc demonie i aniołów dalej pozostawała dla niej drugorzędna. Wolała i instynktownie używała run, a nie zaklęć jak próbował jej to wpoić nauczyciel.

- Lepiej będzie jak opuścicie Piekło. Mam na myśli Orwyle'a i Aloysa- rzekła Alysanne.

- Tylko sam nie mogę się teleportować póki ten krąg jest odcięty od reszty- zauważył anioł.

- Już możesz- poinformował Lucyfer, obrzucając Aloysa ponurym spojrzeniem.- Po co odcinać krąg skoro mutanty i tak tu wejdą?

Orwyle zniknął. Natomiast białowłosy zaczął krążyć po pomieszczeniu, oglądając każdą, nawet najmniejszą rzecz. Po chwili zerknął na Pana Piekła.

- Już nie jestem mutantem. Jestem tylko pionkiem Pana Ciemności, a Pan Ciemności jest bardzo łaskawy dla swoich pionków.

- Myślisz o tym samym?- zapytał Pan Piekła Alysanne.

- Tak, tylko w jeden sposób możemy powstrzymać mutanty. Musimy pozbawić je królowej, ale nie możemy zostawić Piekła całkowicie bez obrony.

Scarlett gdzieś się zgubiła. Nie rozumiała, czym była godzina zero, bo niewątpliwie był to wcześniej umówiony sygnał, ani nie wiedziała, gdzie zamierzali się udać władcy Piekła podczas ataku.

- Masz rację. Tylko nie wiem, komu można powierzyć władzę w czasie mojej nieobecności- przytaknął Lucyfer.- To musi być ktoś, kto nie odda mojego królestwa bez walki. Musi też być godny zaufania.

- Wiem, kto mógłby to zrobić- odezwała się Skye, czym zaskoczyła nawet samą siebie. Nie znała całego kontekstu, ale po wypowiedzi Lucyfera w jej głowie pojawił się pewien kandydat.- Kastiel. Jeśli mianujesz go następcą Piekła, na pewno się zgodzi.

Pan Piekła zastanowił się i wymienił spojrzenie z Alysanne. Scarlett była niemal całkowicie pewna, że kontaktowali się z pomocą myśli.

- W takim razie mamy już plan działania. Idę porozmawiać z Kastielem. Alysanne wyjaśnij wszystko Scarlett.

Lucyfer przeteleportował się, a Skye skierowała całą swoją uwagę na fioletowooką demonicę.

- Do tej pory nie wiedzieliśmy, gdzie ukrywała się pani w czerwieni, królowa mutantów. Teraz wiemy to dzięki Aloysowi.

- W Kryształowej Twierdzy- zgadła Scarlett.

- Otóż to. Grupa wyznaczonych przeze mnie i Lucyfera demonów uda się do Kryształowej Twierdzy. Tam połączymy nasze siły z zaprzysiężonymi Panu Ciemności, zmiennokształtnymi, wampirami oraz aniołami. Razem spróbujemy pokonać panią w czerwieni, a ty idziesz z nami, Scarlett.

Skye była przerażona. Nawet nie wiedziała o powstającym sojuszu. Wyglądało na to, że tylko kapłani i kapłanki cienia nie będą brały udziału w wielkiej bitwie. Niemniej przestraszyło ją coś innego. Ona miała iść z nimi?!

- Dalej nie opanowałam mocy anielskich i piekielnych. Nie umiem tych inkantacji, ani bardziej skomplikowanych zaklęć. Już nie mówiąc o tym, co zrobiłam na arenie. Będę wam tylko przeszkadzać.

- Nie cieszy mnie to, czego się dowiedziałam. W każdym razie nie mam wątpliwości, że przepowiednia mówiła właśnie o tobie. Bez ciebie nie mamy szans tego wygrać. Uwierz mi, gdyby to nie było absolutnie konieczne, nie namawiałabym cię do tego- oznajmiła Alysanne. Jej spojrzenie złagodniało i demonica położyła jej dłoń na ramieniu.- Spokojnie, będę tam z tobą. Jeśli tylko nie znikniesz mi specjalnie z oczu, zrobię wszystko, żeby cię ochronić.

- Dobrze.

Scarlett nie potrafiła uwierzyć, że się na to zgodziła. Przecież to było szaleństwo.

- Jeśli chcesz z kimś porozmawiać, zrób to teraz. Za chwilę idziemy.

Skye przytaknęła i razem ze złotowłosą wyszła z pomieszczenia. Alysanne poszła w tylko sobie znanym kierunku. Scarlett zauważyła zmierzającą w jej kierunku fioletowowłosą demonicę. Podeszła do niej.

- To prawda?- spytała przestraszona Rory. Jej ruchy nie były tak swobodne i przepełnione pewnością siebie jak zazwyczaj. Ton głosu demonicy również uległ zmianie. Nie był już beztroski. Perspektywa zbliżającego się niebezpieczeństwa mocno na nią wpłynęła. - Wszyscy mówią tylko o ataku mutantów, ale... Proszę powiedz, że to nieprawda, Black.

Skye chciałaby zaprzeczyć. Chciałaby, żeby to się nigdy nie stało. W końcu pokręciła głową ze smutkiem.

- Będą tutaj za niecałą godzinę.

Oczy fioletowowłosej rozwarły się szeroko ze strachu.

- Musimy uciekać albo się chować. Co się robi w przypadku ataku mutantów? Dlaczego nikt wcześniej nam tego nie powiedział?

- Uspokój się, Rory- mruknęła Scarlett, chociaż w środku panikowała nawet bardziej niż fioletowowłosa.- Idź do ojca. On będzie wiedział, co robić.

- Dobry pomysł. Chodźmy do klubu.

Rory obróciła się na pięcie, chcąc udać się w kierunku wspomnianego miejsca.

- Poczekaj. Ja nie mogę pójść z tobą. Muszę iść razem z Alysanne, Lucyferem i mnóstwem innych istot w samo centrum wydarzeń, do Kryształowej Twierdzy. Będę miała okazję wykazać się swoimi zdolnościami- odparła Skye, starając się ukryć kotłujące się w niej emocje. Musiała przekonać Rory, że da radę. W przeciwnym razie obawiała się, że zaciągnie ją do klubu. Widać było, że nie chciała jej zostawiać.

- Ale ty nie umiesz z nich korzystać- zauważyła fioletowowłosa. Zabawne, pomyślała. Jeszcze kilka dni temu to ona używała tego argumentu, a teraz role się odwróciły.- Nie możesz tam iść!

- Czuję, że powinnam. Jeśli mogę kogoś uratować, to chcę to zrobić.

Za dużo istot przeze mnie zginęło, dodała w myślach Scarlett. Chciała to jakoś odpokutować. Pomyślała o Leonie, Carol i Carterze oraz o wszystkich innych, którzy zginęli w Oxcross. Mimowolnie zebrały się w jej oczach łzy. Fioletowowłosa przytuliła ją mocno.

- Obiecaj, że wrócisz- poprosiła Rory łamiącym się głosem. Teraz już obie się rozpłakały. Skye chciałaby jej to obiecać.- Proszę.

- Nie mogę. Nie wiem, co się wydarzy.

Scarlett odsunęła się trochę. Rory niechętnie ją puściła. Demonicy również spływały po policzkach łzy.

- Nawet nie próbuj nie wracać, rozumiesz Black? Nie możesz się poddawać. Walcz do końca.

Skye energicznie pokiwała głową.

- Dziękuję ci za wszystko, Rory. Nie wiem jak bym wytrzymała w Piekle bez ciebie.

Rory jeszcze raz ją uściskała.

- Nie masz mi za co dziękować. Nie kontynuuj tego. Proszę. To brzmi jak... Pożegnanie.

Po chwili odsunęły się od siebie. Scarlett pomachała jej na pożegnanie. Zaklęciem usunęła ślady łez. Chociaż było jej przykro, niczego nie żałowała. Potrzebowała tego pożegnania. Przed atakiem na Oxcross nie miała takiej możliwości, a dałaby za nią naprawdę dużo. Właściwie wszystko.

Z sąsiedniego korytarza wyłoniła się Alysanne.

- Już czas- poinformowała złotowłosa. Miała zamyślony i trochę nieobecny wyraz twarzy.

Prawa ręka Lucyfera przeteleportowała ich na wzgórze. Słońce oświetlało piękne, zielone łąki ciągnące się od podnóża wzniesienia. Kawałek dalej w kotlinie znajdowało się niewielkie, obecnie opustoszałe miasteczko. Z wszystkich stron otaczały go pasma gór lub nieco niższych wzniesień. Samo miasteczko było wyjątkowo schludne i uporządkowane. Domy wznosiły się w równych odstępach, a pomiędzy nimi wiły się kamienne ścieżki.

Nad nimi górowała smukła, typowo obronna budowla. Na skale wznosiły się dwie, bliźniacze wieże z łączącym je grubym murem. To musiała być Kryształowa Twierdza.

Powietrze przeciął głośny dźwięk rogu. Skye zmusiła się do marszu razem z pozostałymi. Była pod wrażeniem. Otaczały ją setki różnych istot. Począwszy od aniołów, nie pomijając wampirów oraz zmiennokształtnych, a kończąc na demonach. Wszystkie istoty szły w tym samym kierunku z tą samą paletą emocji widoczną na twarzy. Tutaj nikt nie przejmował się czy obok nich był ktoś tego samego gatunku czy może diametralnie od nich różnego. Scarlett pomyślała, że te okropne wydarzenia mogą przynieść coś dobrego.

Prawdziwy pokój w świecie nadnaturalnym.

Jej uwaga szybko wróciła do posępnej budowli górującej nad miastem. To tam odbędzie się bitwa. Wielka, krwawa i potworna. Zabierze ze sobą niezliczoną ilość istnień. Nie miała, co do tego najmniejszych wątpliwości.

W ponurym milczeniu obeszli puste miasteczko. Później zaczęli z pomocą magii lub skrzydeł wchodzić na mur i do wejść twierdzy. Z bliska budowla prezentowała się zaskakująco trwale. Grube mury były tak grube i solidne, na jakie wyglądały. Ku wszechobecnemu zaskoczeniu nikt nie stawił oporu. Do tej pory nie zobaczyli ani jednego mutanta. Skye weszła za Alysanne do twierdzy. Przywitały ją nieco staromodne, ale całkiem eleganckie wnętrza. Co najistotniejsze były nieskazitelnie czyste. Można było wyciągnąć z tego tylko jeden wniosek. W Kryształowej Twierdzy ktoś mieszkał i to na stałe.

Scarlett w milczeniu przyglądała się misternie rzeźbionym kolumnom i wysoko położonemu sklepieniu.

- Lepiej tutaj poczekajmy aż sprawdzą wyższe piętra- odezwał się jakiś demon. Rozległy się pomruki aprobaty.

Kilkanastu ochotników udało się w górę po spiralnych schodkach i dokładnie przeczesało teren.

Skye czekała w napięciu na rozwój wydarzeń. Cisza wydawała jej się bardziej złowroga niż sam atak. Czy to możliwe, że twierdza była pusta? Może bez sensu opuścili Piekło. Może to tam miało odbyć się decydujące starcie. Starała się przestać o tym myśleć. Spekulacje jej w niczym nie pomogą.

- Pusto- oznajmił po pewnym czasie anioł, schodząc po schodach wieży.

Zaczęli schodzić niżej. Zwiadowcy przeczesywali każde z pięter zanim pozwolono tam wejść innym istotom.

W końcu pojawiły się mutanty. Skąd, tego Scarlett nie potrafiła powiedzieć. W pierwszej chwili było pusto. Ułamek sekundy później bestie wychynęły z ciemności i zaczęły atakować. Skye próbowała pomóc. Rzucała runami wybuchającymi, a drugą ręką utrzymywała barierę ochronną. Nie rzucała się do przodu. Raczej próbowała coś zdziałać będąc na tyłach. Uświadomiła sobie jak bardzo była słaba. Nauczyciel miał rację: jej runy na niewiele się zdadzą w prawdziwej walce. Starała się z całych sił, ale to nie wystarczało. Mutanty prędzej czy później przełamywały obronę i rzucały się na pierwsze lepsze istoty.

Widok był iście przerażający. Bestie przebijały ciała swoimi odnóżami lub mackami, a czasem wgryzały się w ofiary. Krew lała się strumieniami. Ciała w różnym stanie spoczywały na posadzce. Skye krzyknęła, kiedy skoczył ku niej mutant od tyłu. Na szczęście odbił się od tarczy. Jedna z jego macek wbiła się w barierę i przebiła ją na wylot. Scarlett odskoczyła na bok, omal nie potykając się o zwłoki. Stwór zbliżył się do niej, a w jego oczach lśnił obłęd, czyste szaleństwo. Z przerażeniem zaczęła się cofać. Nagle przeleciała przed nią wiązka piorunów. Mutant zachwiał się, a Alysanne odcięła mu głowę.

- Dziękuję- mruknęła Skye w stronę złotowłosej.

- Przecież coś ci obiecałam. Chodźmy szukać pani w czerwieni. Musi gdzieś tutaj być.

Demonica pociągnęła ją wgłąb podziemi twierdzy. Chwilę później napotkali kolejną grupkę stworów. Alysanne wzięła je wszystkie na siebie i kazała jej się cofnąć. Scarlett nie oponowała. Nagle coś podejrzanie znajomego błysnęło z prawej strony. Te kasztanowe włosy i ta sylwetka. Czy to możliwe, żeby Carter, a raczej demon, którym się stał, też tutaj był?

Skye pobiegła za nim. To było silniejsze od niej. Nie zwróciła specjalnej uwagi na krzyki Alysanne. Przeklęła, kiedy nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Zdecydowanie nie miała zbyt dobrej kondycji. Pomimo palącego bólu mięśni, dalej goniła ciągle znikającą jej za rogiem sylwetkę brata. W końcu udało jej się go dogonić.

- Carter- powiedziała z radością, łapczywie zasysając do płuc powietrze.

Sylwetka stającej przed nią istoty na jej oczach uległa zmianie. Scarlett nie zdążyła zarejestrować zbyt wiele. Ujrzała czerwony płaszcz i wykrzywioną w przerażającym uśmiechu twarz zaskakująco młodej kobiety. Potem poczuła oplatającą ją mięsistą mackę. Krzyknęła, bo na obronę było już stanowczo za późno. Poczuła tak silne uderzenie, że całe powietrze uleciało jej z płuc. Została rzucona o ścianę. W jej ciele eksplodował ból i ogarnęła ją ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro