Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24 cz.2

- Rozproszyć się i dokładnie przeszukać cały teren. Każdy centymetr. Nie może tu pozostać nic niebezpiecznego. A każdą napotkaną osobę trzeba przepytać, przeszukać i spisać raport. Wszystko macie w protokole, który dostaliście. Bariera ma powstać do czwartej. Ruszać się!

Gdyby nie braki kadrowe w szeregach aniołów, Colt pewnie groziłby zwolnieniem, pomyślał Oliver. Colt miał tendencję do denerwowania wszystkich wokół z pomocą gróźb zwolnieniem lub nadgodzinami, w zależności od jego humoru. Tym razem "niestety" nie mógł tego robić. Wszystko musiało  pójść bez przeszkód, a ilość strażników była ograniczona. Znaczna część pozostała w Tael Bren. Mniejsza część przy portalach, a większa na ulicach. Bowiem w mieście aniołów ogłoszono stan wyjątkowy wywołany zamieszkami. Kontrolował je nie kto inny jak Mike.

Strażnicy byli podzieleni na dwuosobowe zespoły. Oliver był razem z niejakim Warrenem.

- Alex?

- Arren- poprawił go anioł.

- Denfero? Prawa ręka Elieli?- pytał dalej Warren, teraz z wyraźnym zainteresowaniem.

- Przesadzasz, ale owszem, to ja.

- Ale mi się celebryta trafił. Powiedz mi coś - jaka jest Eliela? W sumie to nigdy jej nie widziałem. Rzeczywiście jest taka piękna? Mój kumpel porównywał ją do bogini.

- Słusznie- odpowiedział Oliver krótko.- Ale nie powinienem o niej mówić. Mógłbym niechcący powiedzieć zbyt wiele i ściągnąć na siebie problemy.

Anioł miał idealną okazję, żeby zrealizować swój plan. Nie był strażnikiem, ale dowiedział się, że ostatnio nikt nie widział Arrena Denfero. Dlatego włamał się do jego mieszkania i zdobył dokumenty. Przedstawiał się jako prawa ręka Elieli, jak powszechnie go nazywano, ale tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Póki co miał szczęście, bo żadna z osób, którym się przedstawił nie znała Arrena.

Tymczasowy partner zamilkł, chociaż widocznie powstrzymywał się przed falą pytań. Oliver postanowił być powściągliwy, trochę milczący i konkretny. Chyba właśnie tak powinien zachowywać się anioł, który według wszystkiego oprócz nazwy był prawą ręką władczyni.

- Co my tak właściwie mamy zrobić?- odezwał się po dłuższej chwili Warren.

- Nie czytałeś protokołu?

Warren westchnął i przeczesał włosy dłonią.

- Nie miałem czasu. Możesz mi to jakoś streścić?

Oliver uniósł oczy ku niebu. Protokół miał zaledwie kilka stron. Przeczytanie go wcale nie zajmowało dużo czasu, zaledwie kilka minut. Widocznie trafił na niezbyt przykładnego strażnika, co właściwie go cieszyło. Do tej akcji solidnie się przygotował, ale przy kimś bardziej kompetentnym jego braki w wiedzy mogłyby być aż nazbyt widoczne.

- To nie jest skomplikowane. Na mapie mamy zaznaczony nasz obszar. Musimy go przeszukać, a punkt o...- Oliver zajrzał do protokołu.- Trzeciej ustawić się na granicy i stworzyć barierę ochronną. To tyle.

- Rzeczywiście nic skomplikowanego.

Oliver i Warren przeszukiwali obszar. W teorii. W praktyce Warren rozglądał się za atrakcyjnymi strażniczkami, które czasem mijali. Natomiast Oliver rozglądał się bardzo dokładnie. W końcu później on i Mike będą rozpylać truciznę. Okazało się, że młody truciciel był najlepszym możliwym wyborem. Z tego co mówił wynikało, że specyfik miał właściwości bardzo dobrze dostosowane do okoliczności. Był bezbarwny i pozbawiony zapachu. Rzekomo też niewykrywalny. Po rozpyleniu w powietrzu osiadał na praktycznie wszystkim. Łatwo przenikał do organizmu, ale uaktywniał się dopiero po dłuższym czasie. Truciciel nie potrafił określić dokładnego czasu, ale obstawiał coś między tygodniem, a miesiącem. Wszystko zależało od indywidualnej odporności organizmu.

Oliver się zatrzymał. Dostrzegł kogoś pomiędzy drzewami i ani trochę mu się to nie podobało. Zastanawiał się, co tutaj robił Orwyle. Czyżby coś podejrzewał i dlatego przyszedł się rozejrzeć? Jego obecność w najmniejszym stopniu mu nie odpowiadała. Mógł go rozpoznać i zniweczyć cały plan.

- Ktoś tam jest. Co mieliśmy w takiej sytuacji zrobić?- spytał Warren.

- Jak dla mnie to pewnie inny członek straży. Jesteśmy blisko wschodniej granicy naszego obszaru  Chodźmy dalej.

- Skoro tak uważasz, Arrenie.

Anioł odetchnął z ulgą. Dobrze, że Warren nie był uparty. Orwyle prawdopodobnie ich nie zauważył, ponieważ dalej był tylko majaczącą w oddali sylwetką.

Oliver i Warren szli dalej aż do miejsca tworzenia bariery. Po drodze spotkali zaledwie kilku członków straży, ale tylko z daleka. Dotarli prawie idealnie na czas. Obydwaj zaczęli mamrotać pod nosem zaklęcie. Powietrze wokół stało się ciężkie i jakby naelektryzowane. Po jakimś czasie nad lasem zaczęła pokazywać się delikatna łuna, która z każdą chwilą stawała się bardziej wyrazista.
Nagle w polu widzenia pojawił się Orwyle i co najgorsze szedł w ich stronę. Oliver przeklął pod nosem.

- Chyba jednak się myliłeś- odparł Warren.- To raczej nie był strażnik.

- Pójdę to załatwić. Ty skup się na barierze.

Na twarzy jego szwagra malował się bardzo znajomy aniołowi wyraz. Czasami Orwyle bywał zastraszająco podobny do swojej żony, Grace. Anioł rozważał przez moment ucieczkę. Orwyle chciał go powstrzymać, a on nie mógł mu na to pozwolić.

- Co ty tutaj robisz?

- To ciebie powinienem o to zapytać, Arrenie Denfero- odparował Orwyle poważnie. Atmosfera wyraźnie zgęstniała.

- Ale to ja cię uprzedziłem. Wiesz, że przez ciebie Grace się do mnie nie odzywa? Nagadałeś jej takich głupot...

- Powiedziałem tylko prawdę, a poza tym nie odzywa się do ciebie z innego powodu i doskonale o tym wiesz.

- Co z tobą i Gracie? Wyprowadziła się od ciebie, a może nawet złożyła papiery o rozwód?

- To nie twoja sprawa, ale jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, pogodziliśmy się.

Oliver starał się nie dać po sobie poznać jak bardzo wstrząsnęła nim ta wiadomość. Oczywiście chciał dla swojej siostry jak najlepiej. Jednak uważał, że pogodzenie się zajmie im więcej czasu. Ich kłótnia, mimo swojej niepozorności była istotną częścią planu. Nie odzywając się do siebie, nie mogli stworzyć wspólnego frontu, aby zapobiec "tragedii". Rzecz jasna w ich mniemaniu. Anioł doznał olśnienia. Już miał gotową strategię.

- Gracie bywa strasznie naiwna. Moim zdaniem nie powinna ci ufać. Wtedy wykorzystałeś sytuację, żeby ją zdradzić i nie ponieść żadnych konsekwencji. Na pewno zrobisz to ponownie, kiedy nadarzy się okazja.

- Czasami cię nie rozumiem- rzekł Orwyle, wyraźnie powstrzymując się przed użyciem mocy albo własnych pięści.- Mówisz, że to twoja siostra i że chcesz dla niej jak najlepiej, a zachowujesz się odwrotnie.

- Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co ty tutaj robisz, do cholery?

- Upewniam się, że nie wywiniesz żadnego numeru. Próbujesz osłabić barierę ochronną?

- Między innymi- odpowiedział z uśmiechem Oliver.- Ale to jest tylko malutki szczegół mojego planu.

Orwyle zacisnął pięści.

- Szczegół?!

- Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, drogi szwagrze, ale mam kilka rzeczy do załatwienia. Do zobaczenia w Tael Bren - rzucił Oliver i zanim anioł zdołał go powstrzymać teleportował się we wspomniane miejsce. Jego przygrywka i tak była już spalona, ale zdołał zobaczyć wszystko, co go interesowało.

W Tael Bren przywitał go chaos. Uśmiechnął się z satysfakcją. Postanowił zatrzymać się i poobserwować przez chwilę skutki swoich działań. Niestety nie miał na to zbyt wiele czasu.

- Spierdalaj stąd i nigdy nie wracaj!- krzyknął jakiś anioł, wyrzucając z pomocą magii wilkołaka z domu.- To jest miasto aniołów, do kurwy nędzy! Nie będę mieszkał z takim plugastwem!

Kilka aniołów, słyszących jego wypowiedź poparło go okrzykami i oklaskami. Oczywiście każdy z nich siedział sobie bezpiecznie we własnym domu przy otwartym oknie. Natomiast wilkołaki stały na ulicy i z wściekłością odpowiadały obelgami.

- Skoro jesteś taki odważny, to zejdź na dół! Zmierzmy się bez używania magii!

Anioł zignorował zaczepkę, udając iż jej nie usłyszał w ogólnym zgiełku. Wilkołak stojący na ulicy nie dał o sobie tak szybko zapomnieć. Wziął kamień i cisnął nim w niczego nie spodziewającego się anioła. Ciemnowłosy runął do przodu, tracąc świadomość. Oliver zaczął przepychać się przez tłum, żeby zobaczyć jak skończył się dla nieszczęśnika upadek. Zamarł z szokiem wypisanym na twarzy, widząc pękniętą czaszkę i rozrastającą się plamę krwi. Oczy rannego, a właściwie już martwego anioła wpatrywały się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem.

- On nie żyje- stwierdziła jakaś anielica, dopadłwszy do ciała. Zamknęła powieki zmarłemu.- Zabił go wilkołak!

Oliver z narastającym przerażeniem zaczął się wycofywać. Nie tak miało być, pomyślał. To miał być tylko niegroźny protest, zasłona dymna dla prawdziwych celów.

Anioły zaczęły atakować wilkołaki, a wilki odpowiedziały im z równą zapalczywością. Z przyczyn naturalnych to anioły miały przewagę, korzystały z magii. Ich przeciwnicy szybko to zauważyli i zaczęli atakować w grupach na pierwsze napotkane anioły. Krew splamiła dumę Tael Bren, oczywiście tę po Zamku Taelis, szerokie lśniące kamienne drogi prowadzące do każdego, nawet najdalszego zakątka miasta. Strażnicy wyłonili się po przeciwległej stronie ulicy. Oliver rozpoznał ich tylko z powodu specjalnego znaku - dumnie sterczących na boki, śnieżnobiałych skrzydeł. Część motłochu wzięła ich za kolejnych przeciwników i momentalnie zostali wciągnięci do walki. Z początku strażnicy starali się nie robić krzywdy atakującym, ale kilka mocno poranionych sojuszników, coś im uświadomiło.

Musieli walczyć, jeśli chcieli przeżyć.

Oliver próbował oddalić się od walczących. Niestety walki rozrastały się w zastraszającym tempie, pochłaniając coraz dalsze od miejsca rozpoczęcia ulice. W pewnym momencie wskoczyła mu na plecy jakaś wilkołaczka. Zaczęła go dusić, zaciskając dłonie na szyi. Anioł uderzył z całej siły plecami w ścianę. Kobieta, puściła go, jęknęła i osunęła się na ziemię. Oliver pobiegł dalej, nie oglądając się na zranioną wilkołaczkę. Nie lubił tego gatunku i uważał go za znacznie gorszy niż anioły. Jednak nie czuł przyjemności zabijając wilkołaki z zimną krwią podczas walk ulicznych.

Oliver nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Przecież wszystko szło dobrze, wręcz idealnie! Znalazł truciciela, który wykonał znakomitą robotę. Zorganizował protest, mający na celu odwrócenie uwagi. Nawet przekupił już jednego ze strażników portalu prowadzącego do lasu, gdzie te zapchlone kundle miały spędzić pełnię. Potem tylko kwestią czasu byłaby ich śmierć z przyczyn bardziej przypominających te naturalne. Przez jednego, cholernego wilkołaka wszystko się spieprzyło! Gdyby tylko nie rzucił tym kamieniem...

Rozmyślania anioła przerwał Mike, który wybiegł zza rogu. Po jego policzkach spływały łzy, a jego ręce drżały. Ubrania i dłonie miał we krwi.

- Nic ci się nie stało?- zapytał Oliver, rozglądając się wokół czy przypadkiem nie biegły w ich stronę wilkołaki. Narazie było spokojnie, w tej części miasta.

- N-nie. T-to n-nie m-moja k-krew- jąkał się Mike. Jego przyjaciel odetchnął z ulgą.

- To dobrze.

- D-dobrze?- spytał zdenerwowany anioł.- Kurwa, nic nie jest dobrze!

- Wiem. Pewien wilkołak wszystko spieprzył. Nasz plan...

- Jebać ten plan!- warknął Mike, a po jego policzkach popłynęły kolejne łzy.- Moja dziewczyna nie żyje! Zabili ją na moich oczach! Nic nie mogłem zrobić.

Mike osunął się na ziemię, ukrywając twarz w dłoniach. Nie przejmował się, że były lepkie od krwi. Oliver stał w miejscu niczym słup, nie wiedząc jak zareagować.

- Przykro mi- rzekł cicho. Anioł skinął głową i gwałtownie poderwał się na nogi. Oliver odwrócił się do tyłu i zobaczył biegnącą w ich kierunku grupę wilkołaków. Mike posłał w ich kierunku kulę ognia. Dwóch z przodu zaczęło płonąć. Reszta zaczęła atakować anioła. Oliver nie zdążył rzucić nawet jednego zaklęcia, a wszyscy przeciwnicy leżeli martwi wokół owładniętego szałem Mike'a.

- Musimy jak najszybciej się oddalić- mruknął Oliver, ale Mike nie zrobił nawet kroku w jego kierunku.

- Ty idź. Ja zostaję. Pomszczę ją. Oni zapłacą za jej śmierć. Zabiję każdego sukinsyna, który mi się nawinie.

- Wiesz, że możesz tego nie przeżyć?- spytał Oliver, mając nadzieję, że przyjaciel się opamięta.

- Już i tak nie mam do kogo wracać- odparł Mike i pobiegł w stronę centrum zamieszania.

Oliver z trudem powstrzymał się, żeby za nim nie pobiec. Mike sam podjął decyzję, a on musiał ją uszanować. Anioł już chciał uciekać, ale jego uwagę przykuło coś dużego i lśniącego na niebie. Nie potrafił powiedzieć, co to było. Kształtem przypominało słońce, ale już jedna taka gwiazda znajdowała się na nieboskłonie. Duża, lśniąca na platynowy kolor kula poruszała się przez chwilę aż nie zawisła mniej więcej na środku. Platynowa łuna zaczęła znikać. Okazało się, że tym lśniącym obiektem była Eliela.

- Koniec tej bezsensownej walki- oznajmiła naczelna anielica, a jej głos rozniósł się po całym Tael Bren.- Proszę, aby wszystkie wilkołaki, bez wyjątków zebrały się na placu Dracarys. Niech anioły się tam nie zbliżają. Znajdziemy odpowiednie wyjście z sytuacji i zażegnamy ten konflikt raz na zawsze.

Nikt nie ośmielił się sprzeciwić anielicy. Zapadła cisza. Wilkołaki poszły we wskazane miejsce, a anioły w przeciwnym kierunku. Oliver próbował znaleźć Mike'a, ale póki co go nie zauważył. Mijając kolejne ulice, pojął skalę zniszczenia. Ulice były dosłownie wypełnione krwią i ciałami. Nie sposób było określić, ile z tych osób było rannych, a ile nie żyło.

Nagle na niebie ukazał się widok z placu Dracarys. Wilkołaki zajmowały praktycznie całą jego powierzchnię. Nad nimi latała w miejscu Eliela.

- Skoro tego sobie życzycie, anioły, proszę bardzo. Jako władczyni spełnię ten przykry obowiązek i rozwiążę konflikt.

Oczy naczelnej anielicy zaczęły lśnić na jasny, platynowy kolor. Wokół niej utworzyła się kula powietrza. Wiatr bawił się jej suknią i włosami, gdy szeptała zaklęcie. Kula rozrosła się i swoim zasięgiem objęła cały plac. Anielica wzleciał w górę, ponad kopułę i dokończyła inkantację. Kula zacisnęła się wokół przestraszonych wilkołaków i zapadła cisza. Po tym, co spotkało Tael Bren była ona mocno niepokojąca.

Usta Olivera mimowolnie się otworzyły. Co się tutaj dzieje? - zastanawiał się w myślach. Przełknął nerwowo ślinę. Po raz kolejny spojrzał w górę, zastanawiając się czy mu się to nie przewidziało. Wilkołaki bez głów leżały na kamiennej posadzce placu Dracarys. Głowy były rozrzucone wokół ciał bez ładu. Widok był iście makabryczny.

Eliela ich wszystkich zabiła.

Oliver był tak zaaferowany tym, co się działo nad nim, że nie zauważył, kiedy został otoczony pierścieniem strażników.

- Zostajesz aresztowany pod zarzutem wywołania zamieszek- oznajmił jeden ze strażników, a później skuł mu nadgarstki kajdankami z dwimerytu.

Oliver przeklął głośno i paskudnie. Mógłby przysiąc, że to przez Orwyle'a.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro