Rozdział 2
Scarlett była początkującym magiem krwi. Dopiero zaczynała naukę. Całe wakacje spędziła na nauce run. To rodzice ją do tego namówili, ale sprawiało jej to przyjemność. Wiedziała, że pójdzie do szkoły tylko dla magów krwi.
- Może odłożysz łaskawie te książeczki siostrzyczko?- zapytał jej brat Carter.
- Uczę się run, jeśli nie widzisz- odparła, nie odwracając wzroku od książki.
- Będziesz miała na to dużo czasu w akademii. Zostało ci tylko kilka dni do wyjazdu. Powinnaś spędzić go z przyjaciółmi i rodziną.
- A potem będę miała takie zaległości, że przez pół roku nie znajdę nawet chwili dla siebie. Kiedy będę siedzieć nad książkami, nie znajdę sobie znajomych, a potem skończę sama jak palec- mruknęła Scarlett.
- Palec nie jest sam. Nie widzisz, że ma towarzystwo innych palców?- Scarlett przewróciła oczami.
- Ty też jedziesz do akademii. Idź spędzić czas ze swoimi przyjaciółmi.
- Moi przyjaciele są w akademii, więc zostaje mi tylko rodzina- odparł Carter i narysował w powietrzu odpowiednią runę. Książka Scarlett poderwała się w powietrze i pofrunęła za Carterem, który zbiegał właśnie ze schodów. Scarlett pognała za nim. Narysowała w powietrzu runę przyśpieszenia. Była już prawie przy nim, kiedy skręcił, a ona nie zdążyła zahamować i wyłożyła się na kanapie.
- Oddaj moją książkę.
- Oddam ci ją, jeśli dzisiaj wieczorem pójdziesz ze mną do klubu- zaproponował Carter.
- Co to za demoralizacja nieletnich?
- Oj daj spokój. Każda normalna nastolatka skakałaby ze szczęścia, że może iść do klubu, a jej brat będzie ją krył przed rodzicami. A ty mi tu wyskakujesz z demoralizacją? Przyda ci się to wyjście.
- A potem dasz mi spokój?
- Oczywiście- zapewnił, krzyżując palce za plecami, czego nie widziała Scarlett.
- No to się zgadzam.
Kiedy tylko skończyła mówić drzwi jej domu się otworzyły i stanęła w nich Carol.
- To był tylko przypadek. Tak po prostu wyszło. Słyszałam waszą rozmowę. Idę z wami- oznajmiła brunetka.
- Te "przypadki" zdarzają się zbyt często- zauważyła Scarlett, robiąc cudzysłów w powietrzu.- Mogłabyś po prostu wchodzić, a najlepiej pukać zamiast stać pod drzwiami i podsłuchiwać? Niedługo sąsiedzi pomyślą, że mamy jakiegoś stalkera albo, że chcesz nas okraść.
- Bardzo zabawne. Wiesz, że i tak nie zacznę pukać- odparła Carol z uśmiechem i skierowała się do kuchni. Otworzyła szafkę, w której zwykle znajdowały się chipsy. Była pusta.- Jak możecie nie mieć chipsów? Co wy w ogóle jecie? Zawiedliście mnie.
- A co powiedzą na to twoi rodzice?- wtrącił Carter.
- Zgodzą się, żebym nocowała u naszej kochanej Skye- odpowiedziała Carol, a Scarlett przewróciła oczami.- Jesteś spoko bratem, więc tego nie psuj. Spokojnie ja już ją rozruszam.
- Dobra niech ci będzie- zgodził się Carter.
- Dlaczego wszechświat mnie nienawidzi?
- Chodźmy do twojego pokoju Skye. Muszę ci coś powiedzieć.
- Już się boję- mruknęła Scarlett i poszła z Carol do swojego pokoju.
- Kiedy stałam pod drzwiami napisałam do kilku osób i namówiłam je, żeby przyszły do klubu.
- Ja się z tobą kiedyś załamię. Włamujesz się do mnie do domu...
- Kulturalnie wchodzę bez zgody właścicieli- poprawiła Carol.
- Podsłuchujesz...
- Stoję pod drzwiami i czekam aż skończycie mówić, żeby wam nie przerywać.
- Pozbawiasz nasz dom chipsów...
- Nie tym razem.
- A na koniec wpraszasz się na wyjście i zapraszasz znajomych, których nie znam- dokończyła Scarlett.
- I dlatego mnie kochasz.
- Kogo zaprosiłaś?- westchnęła Scarlett.
- Tylko z dziesięć osób, ale najważniejsza jest jedna osoba.
- Nie mów, że...
- Tak, dokładnie o niego mi chodziło. Zgodził się iść z tobą na randkę!- oznajmiła z satysfakcją Carol.
- Co?! Ale ja do niego nie pisałam!
- Zrobiłam to za ciebie. Nie musisz mi dziękować.
Scarlett miała wrażenie, że jej serce wyskoczy z piersi. Carol zaprosiła rok starszego chłopaka, który bardzo jej się podobał już od dwóch lat.
- Nie pamiętasz, że wyjeżdżam za niedługo do szkoły z internatem?
- Ale musisz się zabawić ten ostatni raz. Spróbuj, chociaż na jeden wieczór zapomnieć o wyjeździe.
~~~~~
Od dobrej godziny Scarlett i Carol szykowały się w łazience. Carter czekał przed nią i od dłuższego czasu prosił, żeby się pośpieszyły, bo musiał skorzystać z toalety. Jednak jego prośby okazały się nieskuteczne.
- Gdzieś ty podziała tusz do rzęs?- zapytała Carol, a Scarlett wzruszyła ramionami.
- Myślałam, że ty go masz- odparła Scarlett, a tamta wróciła do przeszukiwania sterty kosmetyków. Znajdowało się tam wszystko zaczynając od perfum, a kończąc na najróżniejszych pędzlach do makijażu.
- Widziałaś gdzieś lokówkę?- tym razem pytanie zadała Scarlett.
- Chyba była gdzieś pod tą stertą ubrań. Mam! Nareszcie!- krzyknęła zadowolona Carol.
- Lokówkę?
- Nie, tusz do rzęs- odpowiedziała Carol, która nie wyobrażała sobie życia bez tuszu do rzęs. Skye zaczęła przeszukiwać ową stertę ubrań, by po chwili wyciągnąć z niej czarną lokówkę.
- Zostało nam pół godziny! Pośpieszcie się!- krzyknął Carter.
- O cholera! Nie wyrobimy się.
- Zostało ci tylko użycie szminki, a ja jeszcze muszę podkręcić włosy- zauważyła Scarlett.
- Jeszcze muszę użyć prostownicy- zaprotestowała Carol.
- Mówiłam ci już, że lepiej wyglądasz z kręconymi- mruknęła Skye. Carol miała ciemne, brązowe włosy, które były naturalnie kręcone, ale Carol zawsze je prostowała. W przeciwieństwie do Scarlett, która zawsze na specjalne okazje podkręcała włosy.
- A ty z prostymi. Jednak nic sobie z tego nie robisz. Skye widziałaś mój telefon?
- Nie, a co?
- Cholera. Zostawiłam go w domu. Spotkamy się w klubie- oznajmiła Carol i wyszła pospiesznie z łazienki. Scarlett wyszła za nią. Była już gotowa.
- Pięknie wyglądacie, ale nie wiem co wy w tej łazience robiłyście- powiedział Carter.
- I nie musisz wiedzieć. Do zobaczenia w klubie!
Carol wyszła z ich domu, a Scarlett i Carter wsiedli do samochodu.
- Za to ty się nie postarałeś braciszku- zauważyła Scarlett.
- To tylko wyjście do klubu. Musisz się wyszaleć. Rodzice jutro wracają, więc to jedyna taka szansa.
Scarlett oparła głowę o szybę i oglądała widoki za oknem, skąpane w mroku.
- Nie powinniśmy tutaj skręcić?- spytała, widząc znane skrzyżowanie. Chociaż nie chodziła do klubów to wielokrotnie je mijała. W jej mieście były tylko trzy lepsze kluby: Diablo, El Torro i Erezja. Myślała, że jadą do Diablo.- Do którego klubu jedziemy?
- Do nowego klubu Siedlisko Zła.
- Nie słyszałam o nim.
- Mówiłem, że jest nowy.
Jechali jeszcze dobre piętnaście minut krętymi drogami zanim przed jej oczami pojawił się średniej wielkości budynek z krwawo czerwonym napisem Siedlisko Zła. Budynek był czarny, dlatego gdyby nie napis, byłby niewidoczny w otaczającej ich ciemności. Scarlett się lekko zaniepokoiła, ale przecież Carter wie co robi.
- Carol wie, do którego klubu przyjechaliśmy?
- Napisała mi SMS'a, że rodzice ją zauważyli i nie da rady przyjechać.
Tym razem Scarlett była poważnie zaniepokojona i miała ku temu powody. Po pierwsze Carol napisałaby do niej, a nie do jej brata. Po drugie co z jej randką. Nawet gdyby Carol nie mogła wyjść to napisałaby jej, gdzie ma się spotkać z Liamem. Scarlett sięgnęła do kieszeni swojej skórzanej kurtki po telefon. Przeszukała ją wielokrotnie, ale była pusta. Zostawiła telefon w domu. Miała złe przeczucia.
- Chyba się rozmyśliłam- mruknęła Scarlett.
- No weź. Nie możesz teraz zrezygnować. Obiecałaś mi coś.
- Dobra idę tam, ale jeśli będę chciała wrócić to od razu mnie odwieziesz.
Carter przytaknął i razem weszli do klubu. Lokal miał podobny styl do tego z zewnątrz. Krwista czerwień i czerń. Każdy z rzeczy w lokalu była w którymś z tych kolorów. Część ludzi tańczyła na parkiecie, a reszta siedziała przy barze i piła przeróżne napoje alkoholowe.
~~~~~
- Martwię się o Skye- mruknęła Carol.- Ma wyłączony telefon, a Carter nie odbiera. Do tego nie przyszła do klubu, a powinna tu być przede mną.
- Może zostawiła telefon w domu i się po niego wróciła- odparł Liam.
- Może mówiła o innym klubie i coś źle zrozumiałem. Możemy pojechać do innych klubów?- zapytała Liama Carol.
- A jeśli zaraz tu przyjedzie?
- Poprosimy Troya, żeby do nas napisał, jeśli ją zobaczy. A jeśli czeka właśnie w innym klubie na waszą randkę?
- W porządku możemy pojechać tylko napisz do Troya.
- Jasne- zgodziła się Carol i wsiadła do niebieskiego auta Liama. Nie potrafiła stwierdzić jaka to marka. Samochody niezbyt ją interesowały.- Jaki klub jest najbliżej?
- Chyba El Torro.
Carol przez całą drogę próbowała dodzwonić się do Cartera albo Skye, bezskutecznie. Żadne z nich nie odbierało. Kiedy podjechali pod klub, nie widzieli auta Cartera, więc pojechali do następnego. W końcu objechali wszystkie większe kluby w mieście, a ich nigdzie nie było. Nawet pojechali do ich domu, ale nawet tam ich nie znaleźli.
- A co jeśli ktoś porwał Skye?- panikowała Carol.
- Przecież jest z nią Carter. Nikt ich nie porwał.
- A co jeśli mieli wypadek? Może leżą teraz w szpitalu?
- Troy nic nie napisał?
- Nie. Mam złe przeczucia. Martwię się o Skye. Nie mogła się tak po prostu rozpłynąć w powietrzu.
~~~~~
Scarlett musiała przyznać, że w tym lokalu było coś dziwnego. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ani czuć się tam swobodnie. Po prostu to czuła. Jednak obiecała Carterowi, że przynajmniej na chwilę zostanie. Zauważyła chyba jedyną nie upitą grupę przy barze. Patrzyli się na nią, a w ich spojrzeniach było coś nienaturalnego, może nawet nieludzkiego. Na chwilę złapała nawet kontakt wzrokowy z jednym z nich. Czarnowłosy uśmiechnął się, jakby patrzył na swoją ofiarę. Teraz była już pewna, że oni nie byli ludźmi. Wyglądali na demony albo wampiry, ewentualnie na wilkołaki lub zmiennokształtnych. Ale Scarlett bardziej obstawiała te pierwsze dwa gatunki. Tylko one potrafiły patrzeć na innych z taką pogardą i jednocześnie być całkowicie pewne swojej wygranej. Już po samym spojrzeniu przechodziły ją dreszcze.
- Carter, chciałabym już wracać- poprosiła Scarlett. Bała się tamtej grupy. Nie odwracali od niej ani na chwilę wzroku.
- Przecież impreza się dopiero zaczęła- zaoponował Carter, a potem na jego twarzy zagościł przerażający uśmiech. Scarlett szybko zrozumiała, że to nie jej brat ją tu przywiózł.
~~~~~
Carol przekonała Liama, żeby jeszcze raz odwiedzili wszystkie kluby. Miała nadzieję, że ich przegapili albo po prostu nie zauważyli. Troy w końcu odpisał. Nie widział Skye, ani Cartera. Z telefonu Carol popłynęła spokojna muzyka dzwonka.
- Carter dzwoni- powiadomiła Liama Carol i dała telefon na głośno mówiący.- Nawet nie wiesz jak się martwiłam- zwróciła się do Cartera.- Jest z tobą Skye?
- Właśnie miałem zapytać o to samo- odpowiedział Carter.
- Co? Jak? Przecież Skye wsiadała do twojego samochodu.
- Jesteś kolejną osobą, która tak mówi. To niemożliwe. Dopiero co wróciłem od Cole'a i zauważyłem, że nie ma Scarlett.
- Nie byłeś w domu, kiedy razem ze Skye okupowałyśmy łazienkę?- spytała zaniepokojona Carol.
- Nie- odparł, a Carol myślała, że zwariuje. Kto w takim razie był z nimi w domu? I kto porwał Skye?
~~~~~
Skye zamknęła się w łazience. Słyszała głos "swojego brata" i jeszcze kilku osób, które namawiały ją do otworzenia drzwi. Przynajmniej wiedziała już, że nie ma do czynienia z magami krwi. W przeciwnym razie już dawno otworzyliby drzwi. Gdyby miała telefon, mogłaby zadzwonić po pomoc. Była pewna, że ta istota, która przybrała formę jej brata zabrała jej telefon. Poczuła zapach dymu. Spojrzała w kierunku drzwi, które płonęły czerwonym, nienaturalnym blaskiem. Miała mało czasu. Pośpiesznie nałożyła na kabinę toalety runę zamknięcia i weszła na umywalkę. Tuż nad nią znajdowało się okno. Otworzyła je i wygramoliła się przez nie na świeże powietrze. Nie wiedziała, gdzie uciekać. Od prawie wszystkich stron otaczał ją las. Tylko przed klubem znajdował się parking i polna droga. Zauważyła mężczyznę, który wsiadał do auta.
- Proszę poczekać!- krzyknęła w jego kierunku. Mężczyzna rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która do niego krzyczała. Zauważył drobną nastolatkę, która trzymała w rękach szpilki i biegła przez parking.- Czy mógłby mnie pan podwieźć?
- Jeśli potrzebujesz podwózki do centrum to wsiadaj.
Scarlett wsiadła bez zastanowienia. Było jej wszystko jedno, gdzie pojedzie. Byleby dalej od tych istot. Zobaczyła grupę, która ją goni tuż przed klubem. Biegli w kierunku auta.
- Gazu!- poprosiła kierowcę, a mężczyzna widząc, że ktoś biegnie w ich kierunku z piskiem opon wyjechał na jezdnię. Scarlett zdążyła tylko zauważyć czarne, nieprzeniknione oczy i rozkładające się skrzydła tego samego koloru. Demony.
- Nie uciekałem jeszcze przed demonami- przyznał mężczyzna, a Scarlett dopiero teraz zwróciła uwagę na jego wygląd. Miał długie brązowe włosy do ramion i zielono żółte oczy.
- Jesteś istotą nadnaturalną?
- A dokładniej wilkołakiem- odparł swobodnie mężczyzna.- Mów do mnie Leon.
- Scarlett.
- Czemu cię próbują złapać demony?
- Nie mam pojęcia. Jakiś demon podszył się pod mojego brata i przekonał mnie, żebyśmy tu przyjechali.
- Musisz być dla nich ważna. Zwykle po prostu wpadają do domów i mordują.
Scarlett z przerażeniem patrzyła w lusterko, w którym wiedziała pięć czarnych sylwetek na niebie. Były coraz bliżej.
- Spokojnie. Już nie przed takimi problemami uciekałem- zapewnił ją Leon, a chwilę później usłyszeli, że na samochodzie wylądował demon. Jego szpony z łatwością przebiły się przez dach i już po chwili auto zostało go pozbawione. Leon zaczął robić jak najbardziej gwałtowne skręty, by zrzucić demona. Scarlett z trudem powstrzymywała się od krzyku. Niestety Leon stracił panowanie nad autem i uderzyło ono w drzewo. Scarlett nic się nie stało dzięki poduszce, która się rozłożyła, ale Leon nie miał tyle szczęścia. To właśnie jego strona auta wbiła się w drzewo. Jego twarz była zakrwawiona od odłamków szkła i prawdopodobnie złamanego nosa. Na szczęście oddychał. Scarlett widziała jego lekko unoszącą się klatkę piersiową.
- Nie musiałaś go w to wciągać. Chodziło nam tylko o ciebie- powiedział "jej brat", stojąc tuż przy drzwiach samochodu. Już nie miała, gdzie uciec.
- Czego chcecie?- zapytała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Wszystko stało się tak szybko. Drzwi od auta zostały wyrwane jednym, szybkim ruchem, a któryś z demonów złapał ją za gardło i wyciągnął brutalnie z auta. Scarlett zaczęła się dusić. Gardło błagało o chociaż odrobinę powietrza, jednak demon nie zwalniał uścisku. Jego towarzysz wyciągnął wilkołaka z auta i wbił mu w brzuch sztylet, a potem przekręcił. Rozległ się trzask łamanych kości, a demon zareagował na to uśmiechem. Wyciągnął sztylet i wbił go ponownie. Tylko tym razem w oko. Mężczyzna krzyknął przeraźliwie ostatkiem sił, a demon wyciągnął sztylet razem z gałką oczną.
- Pośpiesz się- mruknął inny demon, w stronę tego, który czerpał satysfakcję z zabijania Leona.
- Nie znasz się na zabawie- skomentował i szybkim ruchem skręcił wilkołakowi kark.
Gdyby nie ręka trzymająca ją za gardło, Scarlett pewnie by zwymiotowała. W jej oczach zebrały się łzy. To przez nią właśnie umarł Leon. Gdyby go nie poprosiła o pomoc, nadal by żył. Gardło piekło ją coraz bardziej. Przed oczami stanęły jej mroczki. Jednak nie mogła nic zrobić. Demon gwałtownie ją puścił. Scarlett łapczywie nabierała powietrze, leżąc na ziemi. Zobaczyła dwie kobiety i mężczyznę z białymi skrzydłami. Mieli niezwykle jasne oczy. W ich dłoniach zalśniły sztylety, a demony zaczęły się wycofywać. Byli za wolni. Anioły podleciały do nich i rozpoczęła się walka. Jednak nie sztylety grały w niej decydującą rolę. Jasne i ciemne zaklęcia leciały we wszystkich kierunkach. Scarlett skuliła się na ziemi, by żadnym z nich nie dostać. Przymknęła na chwilę powieki, a kiedy je otworzyła demonów już nie było. Anielica o blond włosach podeszła do niej i pomogła jej wstać.
- Wszystko w porządku? Co ci zrobili?- spytała z troską w głosie.
- Chyba tak... Chcieli... mnie udusić- wykrztusiła z trudem Scarlett. Nie wiedziała czy to przez próbę uduszenia czy przez szok.
- Arren, zgłoś to Elieli. Nie możemy stać bezczynnie, kiedy demony naruszają zasady traktatu i atakują niewinnych- nakazała blondwłosa.- Gdzie mieszkasz? Odprowadzimy cię i poczekamy z tobą do rana. Będziemy cię pilnować.
Scarlett podała im swój adres. Bała się wracać sama.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro