Rozdział 35
Anastasia oparła się o ogrodzenie kilka minut przed ósmą. Niemal natychmiast od niego odskoczyła, jakby poraziło ją prądem. Pożałowała, że na moment zapomniała o posiniaczonych plecach.
Czarny SUV szybko ją minął i gwałtownie zatrzymał się niecałe pół metra od tylnego zderzaka jej auta. Przez ułamek sekundy była pewna, że dojdzie do stłuczki. Z pojazdu wysiadły dwie doskonale znane jej kobiety. Rude włosy Libby sterczały na wszystkie strony, jakby ich właścicielka dopiero co wstała z łóżka, podczas gdy żaden z czarnych kosmyków należących do Maggie nie śmiał wymknąć się z ciasno związanej kitki.
– Przypomniałaś mi, dlaczego nie znoszę z tobą jeździć.
– Hej, musiałam wstać dwie godziny wcześniej, żeby zabrać stąd twój arystokracki tyłek, więc to nie ty powinnaś narzekać. – Libby uśmiechnęła się szeroko, widząc, jak Anastasia przewraca oczami. Naprawdę obawiała się, że zastanie przyjaciółkę w gorszym stanie. W normalnych warunkach wcześniejsza pobudka stanowiłaby dla niej duży problem, jednak i tak mało co spała od czasu ich rozmowy telefonicznej. Zanim sięgnęła do samochodowego schowka, rzuciła jeszcze: – Mam coś dla ciebie.
Maggie zarówno z daleka, jak i z bliska wyglądała nienagannie, jednak było w niej coś nietypowego. Im dłużej Anastasia przyglądała się przyjaciółce, tym bardziej frustrowało ją, że nie wie, co takiego się zmieniło. Może to jej kości policzkowe wydawały się jeszcze bardziej wydatne niż zwykle, a może chodziło o nowy, ciemny kolor pomadki.
– Co dokładnie ci się stało?
– Nic wielkiego. Jestem tylko trochę obolała.
Margaret Kanno, jak na panią doktor przystało, rzuciła profesjonalnym okiem na rękę Anastasii, a później bez trudu odnalazła ranę na głowie. Delikatnym ruchem odkleiła cienki plaster i odchyliła gazę. Wyraźnie niezadowolona wygięła kąciki przeciągniętych matową pomadką ust. Przywróciła opatrunek do poprzedniego stanu i sięgnęła do kieszeni szarego płaszcza. Objęła palcami niewielkie kartonowe pudełko, ale go nie wyjęła.
– Nieźle dostałaś. Czym?
– Słoikiem.
Dźwięczny śmiech Libby potrafił rozjaśnić nawet ten szary poranek. Ucichł, jednak gdy Anastasia uchyliła się przed uściskiem.
– Plecy mnie bolą.
– Powiedz jeszcze, że masz połamane żebra.
– Nie mam.
– Niemożliwe.
Z całej trójki tylko Maggie się nie uśmiechała. W końcu wyjęła z kieszeni płaszcza pudełko, a z niego z kolei blister z białymi tabletkami. Wcisnęła go Anastasii w rękę i poleciła wziąć jedną.
– Tak bez popijania?
– Bez paniki. – Libby cofnęła się do samochodu, żeby wyjąć ze schowka butelkę wody. – Trzymaj.
Anastasia podniosła wzrok na rudowłosą przyjaciółkę. Przebijające się zza gęstych chmur słońce wydobywało z jej morskich oczu jaśniejsze tony i zwracało uwagę na drobne piegi. Mimowolnie przypomniało jej to o Chaysie, którego zostawiła śpiącego na kanapie. Nie czuła się gotowa na pożegnanie. Domyślała się bowiem, że uczyni je znacznie trudniejszym, niż powinna. Nigdy nie potrafiła inaczej.
Ashbee z naprawdę szczerą wdzięcznością przyjęła od Libby plastikową butelkę. Tak ją to ucieszyło, jakby nie piła od miesięcy, a nie od kilku godzin. Naprawdę straciła poczucie czasu, skoro miała wrażenie, nie widziała swoich przyjaciółek od bardzo dawna, a minęło tylko kilka dni. Z drugiej strony w ciągu tych dziesięciu dni spędzonych w Lexington zdarzyło się naprawdę wiele. Pierwszy raz przegrała sprawę i to niezwykle dla niej ważną, rzuciła wieloletniego partnera, zrywając tym samym zaręczyny, a na koniec wpakowała się w ręce uwięzionego w przeszłości mordercy, który dzięki niej będzie uwięziony również w zakładzie karnym lub psychiatrycznym.
Włożyła jedną tabletkę do ust, po czym z lekkimi problemami odkręciła butelkę i zredukowała jej zawartość do połowy.
– Fuj, gorzkie – rzuciła Anastasia, krzywiąc się. Woda nie była w stanie zniwelować posmaku, który został na jej języku.
– Chyba nie spodziewałaś się niczego innego po lekach przeciwbólowych.
Libby zerknęła na nazwę widniejącą na kartonowym opakowaniu, a potem na dziwnie podenerwowaną Maggie. Była taka przez całą ich wspólną drogę, ale Libby dotychczas sądziła, że po prostu martwi ją fakt, że nie wie nic o stanie zdrowia Anastasii. Teraz gdy już co nieco się wyjaśniło, powinna się rozluźnić, jednak nic takiego nie nastąpiło. Nawet ton jej głosu był ostrzejszy niż zwykle.
– Zawsze nosisz przy sobie takie mocne leki?
– Tylko jak wiem, że któraś z moich głupich przyjaciółek znów jest poturbowana.
– Kochana – odparły równo obie te głupie przyjaciółki.
Rysy twarzy Maggie lekko złagodniały. Wróciły jednak do tego samego posępnego stanu, gdy zerknęła na trzymane w dłoniach pudełko. Minęła dłuższa chwila, zanim w końcu schowała je do głębokiej kieszeni. Obejrzała się przy tym przez ramię na samochody, bezsłownie sugerując, że powinny już jechać.
– Daj mi kluczyki.
– Co takiego? – Anastasia spojrzała na Libby autentycznie zaskoczona. Wyjęła z kieszeni kluczyki, ale wciąż trzymała je w dłoni. – Przecież to ty przyjechałaś swoim samochodem, a nie Maggie.
– Ustaliłyśmy, że skoro wy dwie jedziecie od razu do biura, to lepiej, żebyście pojechały twoim samochodem. Libby cię potem odwiezie i wróci do siebie taksówką. Ja odstawię jej samochód wieczorem.
– A nie lepiej by było...
– Pożyczyłam swoje auto Connorowi.
Maggie spotykała się z Connorem od dwóch miesięcy, a Anastasia nadal nie mogła zapamiętać jego nazwiska. Nie świadczyło to o niej zbyt dobrze jako o przyjaciółce, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że z nazwiskami podejrzanych czy świadków nie miała takich problemów. Nadal pamiętała nawet te związane z pierwszą prowadzoną przez nią sprawą.
– Okej, nie mam więcej pytań.
– Obiecuję, że będę delikatna dla twojego autka, słońce – oznajmiła Libby, odbierając kluczyki od skrzętnie ukrywającej zaniepokojenie Anastasii. Zarzuciła ramię na jej barki, gdy ruszyły ku pojazdom.
Młodsza z agentek szybko zrezygnowała z ciągnięcia walizki po piasku dzielącym posesję Chayse'a od utwardzonej drogi. Podnosząc swój bagaż, musiała stanowczo zaznaczyć, że nie potrzebuje pomocy, bo inaczej Libby wyrwałaby go z jej ręki. Standard. Tak samo standardowe było to, że Maggie trzymała się z dala od tych ich przepychanek. Zazwyczaj jednak starała się przywołać agentki do porządku, dzisiaj z kolei zdawała się nieobecna. Szła dwa kroki przed nimi, dlatego nie widziała, gdy wymieniły ze sobą znaczące spojrzenia.
– Poważnie, An?!
Anastasia zatrzymała się znacznie gwałtowniej, niż by chciała. Przyjaciółki zerknęły najpierw gdzieś za jej plecy, a potem na nią. Nie słyszała kroków, nie potrafiła określić, ile dzieli ją od Chayse'a. Zaciskała zęby, wpatrując się w niebieskie oczy Libby, która moment wcześniej przestała obejmować ją ramieniem.
– Przestań, bo dostaniesz jakiegoś szczękościsku – szepnęła Libby, zabierając jej walizkę i butelkę. – Cokolwiek się wydarzyło, pogadaj z nim i przestań udawać bezduszną, do cholery.
Jeszcze zanim się odwróciła, czuła na sobie ciężar spojrzenia Chayse'a. Stał krok przed furtką ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Przekrzywiony przy szyi sweter i jeden podciągnięty rękaw sugerowały, że wyszedł z domu, zanim dobrze się obudził. Podchodząc bliżej, Anastasia dostrzegła zaczerwieniony policzek, który opierał na dłoni podczas snu.
Zdecydowanie wolałaby, żeby po prostu wylał na nią swoje żale, niż milczał. Nie odezwał się, nawet gdy zatrzymała się na wyciągnięcie ręki od niego. Właściwie nie musiał się odzywać, wystarczyło, że patrzył na nią z wyrzutem. Anastasia nie zamierzała go przepraszać, mimo świadomości, że mogła rozegrać to inaczej, bardziej humanitarnie. Czasami żałowała, że nie bije od niej komunikat: „Uwaga, egoistka w polu widzenia".
– Naprawdę chciałaś odjechać tak bez słowa? – zapytał, gdy cisza stała się już bardziej niż nieznośna.
– Naprawdę.
– Po tym wszystkim? – Dał jej drugą szansę w nadziei, że przez jej twarz przemknie chociaż cień wątpliwości. Rozluźnił ramiona, gdy znów lakonicznie potwierdziła. Wcisnął dłonie do kieszeni i odwrócił na chwilę wzrok. Najchętniej wróciłby do domu i nie robił z siebie błazna, ale wiedział, że wówczas ta sprawa nie dałaby mu spokoju. – To przez to, co ci powiedziałem, tak?
– Nie. To nie ma z tym nic wspólnego – odparła, patrząc mu głęboko w oczy. Była o krok od zapewnienia, że nie kłamała, mówiąc, że uważa go za wspaniałego faceta. Wycofała się z tego, obawiając się fali pytań. – Wracam do swojego życia, ty też wróć do swojego. Będziesz miał teraz dużo pracy.
– Nie wierzę ci.
– Cóż, masz do tego prawo i nawet kilka powodów.
– Nie, nie o to chodzi. – Wyciągnął rękę, żeby ująć jej dłoń, ale wówczas cofnęła się o krok. Nagle zaschło mu w ustach. Pierwszy raz poważnie pomyślał, że granica między Anastasią a agentką Ashbee wcale nie istnieje. – Nie wierzę, że to wszystko, co razem przeszliśmy, nic dla ciebie nie znaczy.
– A dlaczego miałoby mieć dla mnie znaczenie coś, co jest jedynie wynikiem zmęczenia i adrenaliny?
Chayse zacisnął usta w wąską kreskę. Znów schował dłonie do kieszeni spodni. Serce tłukło mu się w piersi niczym zranione zwierzę. Jednak nie tylko ono go bolało. Czuł się, jakby jego duma i godność zostały brutalnie, doszczętnie roztrzaskane.
Chayse Woodard nigdy wcześniej nie został odrzucony przez żadną kobietę. Pół roku temu obiecał sobie, że już nigdy nie da nikomu niepotrzebnej nadziei, dopóki nie będzie miał pewności, że również coś czuje. Do tego czasu postanowił również unikać bliskiego kontaktu fizycznego. Męczyło go, że tak naprawdę nie wiedział, czy złamał ten zakaz w czwartkową noc. Może Anastasia to kara za te wszystkie dziewczyny i kobiety, którym połamał serca.
– Dla ciebie to też nie ma znaczenia – podjęła ciszej, gdy nie odpowiedział. – Jesteś mi wdzięczny i to wszystko, tu nie ma żadnych głębokich uczuć. Za kilka dni emocje opadną, za kilkanaście zupełnie o mnie zapomnisz.
– Pewnie tak.
Powiedział to nie tylko po to, żeby zachować resztki twarzy, ale również dlatego, że jakaś część jego umysłu była skłonna w to uwierzyć. Gdyby nie miał w zwyczaju szybko odpuszczać, prawdopodobnie męczyłby Anastasię pytaniami. Zamiast tego zdecydował się zadać tylko jedno:
– Może kiedyś wyjdziemy gdzieś razem? Jako znajomi.
– A chciałbyś być tylko moim znajomym, Chayse? – Westchnęła, gdy się nie odezwał. Ona na jego miejscu pewnie by skłamała. Chayse był jednak inny, dlatego to wszystko było aż tak trudne. – No właśnie. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się dla ciebie jak najlepiej.
Odwróciła się, nie czekając, aż szeryf pozbiera myśli i słowa. Była wykończona, chciała odhaczyć rozmowę z nim i w końcu wrócić do domu. Od samochodu dzieliły ją może trzy kroki, gdy znów usłyszała wołanie, któremu tym razem towarzyszyły kroki. Przybranie obojętnego wyrazu twarzy kosztowało ją trochę wysiłku.
– O co chodzi?
– Dlaczego nie chcesz dać mi szansy?
Dłoń Chayse'a na jej policzku przypomniała jej o tym, jak dobrze się czuła, gdy niecałe dwie godziny wcześniej trzymał ją w objęciach. Chwyciła jego rękę w nadgarstku i odsunęła od siebie, potem sama wykonując dwa kroki do tyłu. Nie rozumiała, dlaczego tak silnie na niego reaguje. Nie wiedziała, czy Chayse naprawdę jej się podoba, czy chodzi o to, że on to ktoś zupełnie inny niż Reece. Wciąż była rozchwiana po zerwaniu i nie zamierzała nikogo do tego wciągać.
– Nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie.
– To się poznamy. Co to za problem?
Musiała wziąć głęboki oddech. W tej chwili wolałaby, żeby Chayse został pod kontrolą tej swojej bardziej ugodowej strony. Jego opór pchał ją do wypowiadania bardziej stanowczych zdań, których chciała uniknąć.
– Kilka dni temu rzuciłam narzeczonego. Na obecną chwilę mam serdecznie dość facetów, Chayse. W tym wszystkim nie chodzi o ciebie.
– Przecież nie proponuję ci małżeństwa.
– Nie chcę i już. Dlaczego tak trudno to zrozumieć? – zapytała głośniej, pozwalając ujść frustracji. Zaraz jednak się zreflektowała i ściszyła głos: – Chcę poświęcić więcej czasu innym sprawom i tyle. Uszanuj to. Za kilka dni spojrzysz na to inaczej.
Chayse miał już dość. Nie przywykł do tego typu sytuacji. Może gdyby się tego spodziewał, byłby w stanie lepiej się przygotować. Wcześniej Anastasia jednak nie dała mu żadnych podstaw, by w ogóle zaczął podejrzewać, że będzie chciała tak to uciąć. W swoich własnych uszach brzmiał żałośnie już od pierwszego wypowiedzianego podczas tej rozmowy zdania.
Patrząc w te nieprzeniknione oczy, zrozumiał, że powinien był wiedzieć. Anastasia brała, co chciała, i wychodziła, nie czekając na rachunek. Właściwie zachowywała się bardzo podobnie przez cały pobyt tutaj, tylko on nie chciał tego zauważyć. Wszystko przykrywał jej dziewczęcy urok doprawiony przewrotnymi wypowiedziami. Dał się nabrać nie mniej niż Horton.
– Trzymaj się, Chayse.
Nie odpowiedział. Nie zatrzymał jej również, gdy odwróciła się i ruszyła w stronę samochodów. Śledził ją jednak wzrokiem, dlatego widział, że nie od razu otworzyła drzwi od strony pasażera karmazynowego SUV-a. Ciągnąc za klamkę, przelotnie się na niego obejrzała. Wyglądała na nieco przygnębioną. Anastasia Ashbee bez trudu awansowała na jego ulubioną aktorkę.
Anastasia trzasnęła drzwiami i sięgnęła do pasa bezpieczeństwa. Wcisnęła się w fotel, gdy samochód ruszył. Dom Chayse'a miała po swojej stronie, dlatego zerknęła przez boczną szybę, gdy przejechały obok. Mimowolnie zacisnęła zęby, widząc tylko plecy szeryfa.
– Chyba nigdy cię nie zrozumiem.
Anastasia włączyła radio, żeby dać Libby do zrozumienia, że nie zamierza rozmawiać na ten temat. Wyjęła ze schowka samochodowego kilka albumów i wybrała ten z czarno-białą okładką. Po włożeniu płyty do odtwarzacza od razu przewinęła do dziewiątego utworu.
– Daj spokój, zadzwonimy do Maggie. – Libby zatrzymała piosenkę jeszcze przed pierwszym refrenem.
– Nie słuchałam Taylor Swift od wczoraj, muszę nadrobić – odparła, znów sięgając do dotykowego ekranu, ale rudowłosa strzepnęła jej rękę. – Bo będę marudzić.
– I tak będziesz. Nie po to sparowałam jej telefon z odtwarzaczem w swoim samochodzie, żeby teraz nie zadzwonić.
Chwilę później w samochodzie rozbrzmiewał już głos jadącej za nimi Maggie. Anastasia opierała się wykonaniu tego telefonu, bo znała Kanno na tyle, żeby domyślać się, jakie ta zada pytania. Niestety się nie pomyliła.
– Co ty powiedziałaś temu szeryfowi?
– Że mam ciekawsze rzeczy do roboty niż oglądanie się za facetami.
– An...
– Żartuję, zrobiłam to bardziej subtelnie.
– Nie mówiłaś przypadkiem, że on jest naprawdę w porządku?
– To nieistotne, Maggie.
Anastasia złapała rzucone przez Libby pełne dezaprobaty spojrzenie. W odwecie upomniała ją, żeby patrzyła na drogę, gdy prowadzi.
– Więc co ciekawego zamierzasz robić?
– Udowodnić, że Pollard to morderca.
– Znowu to samo – mruknęła Libby nieco głośniej, niż chciała.
– A żebyś wiedziała, że to samo.
– Może chociaż raz odpuścisz, co? – Ton głosu Maggie wskazywał na to, że tak, jak druga przyjaciółka jest nieusatysfakcjonowana tą odpowiedzią.
– Nie rozumiecie. Widziałam go.
Libby zatrzymała się gwałtownie przed światłami drogowymi, które zmieniły się na czerwone już chwilę wcześniej.
– Co takiego?
– Dzisiaj, jakieś dwie lub trzy godziny temu pod domem Chayse'a.
Gdy Maggie zapytała, czy Anastasia jest pewna, Libby pełnym przekonania głosem oznajmiła, że to niemożliwe. Anastasia przyznała, że nie widziała go dobrze, ale stwierdziła również, że to nie mógł być nikt inny. Jakimś cudem siedząca obok niej przyjaciółka nabrała jeszcze większej pewności, że to nie był Olivier Pollard.
– Niby dlaczego nie? Przecież jest na wolności.
Na to Libby już nie odpowiedziała. Za to co chwilę niespokojnie spoglądała w górne lusterko, w którym widziała niezadowoloną twarz milczącej Maggie Kanno. Przestała, dopiero gdy Anastasia między fotelami spojrzała na tylną szybę, dając jej tym samym do zrozumienia, że dostrzega jej dziwne zachowanie. Ratunek znalazła w zmianie tematu.
– Pamiętasz nasz zakład?
– Który?
– Ten, że pofarbujesz włosy, jeśli przy tej sprawie Shepherd zadzwoni do ciebie z jakimiś pretensjami.
Kąciki ust Anastasii same powędrowały do góry. Teraz pamiętała doskonale.
W wieczór poprzedzający przyjazd Anastasii do Lexington siedziały we trójkę w jej mieszkaniu i po raz co najmniej dziesiąty oglądały „Aniołki Charliego" z dwutysięcznego roku. Chwilę przed odebraniem telefonu od przełożonego Anastasia stwierdziła, że Libby i Maggie w pewnym sensie wyglądem odpowiadają filmowym aniołkom. Brakowało im tylko blondynki, rudowłosą i Azjatkę już miały. To Libby zaproponowała ten pomysł z farbowaniem włosów, a Anastasia nieopatrznie się zgodziła.
– Myślałam, że to był żart.
– Przecież przecinałam zakład – przypomniała Maggie.
– Ale to było pewne, że przegram. Jak można zakładać się na takich zasadach?
– Już możesz umawiać się do fryzjera.
– Wyobrażacie to sobie w kontekście pracy? – prychnęła rozbawiona. Powoli schodziło z niej napięcie tych wszystkich dni. Znów zaczynała czuć się swobodnie. – Nie dość, że jestem kobietą i wyglądam stanowczo za młodo, to jeszcze sprezentuję sobie blond włosy. Mój autorytet spadnie poniżej zera.
Wszystkie trzy roześmiały się tak szczerze, jakby kilka minut wcześniej niemal się nie posprzeczały
.
***
Monolog Patricka Shepherda trwał ponad dwadzieścia minut. Anastasia na przemian zaciskała zęby i przygryzała policzki od wewnętrznej strony, żeby nie powiedzieć, co myśli o czynionych przez niego wyrzutach. Część czasu poświęcił na rozpamiętywanie sprawy Chirurga, część na tę, którą dopiero skończyła i o której mu opowiedziała, zanim rozpoczął swój wykład. Gdy była pewna, że już skończył, niespodziewanie kazał jej zostać na miejscu, a sam wstał, żeby otworzyć drzwi przestronnego, lecz dość pustego biura. Do środka wszedł nie kto inny jak Libby Timpany. Oprócz niej pojawił się też Daniel Chartier, z którym Anastasia pracowała przy sprawie Pollarda i nie tylko. Oboje unikali jej wzroku. Zajęli wolne krzesła po jej bokach. Automatycznie zaczęła się zastanawiać, czy Shepherd specjalnie posadził ją na środku.
– Muszę oznajmić pani jeszcze jedną rzecz, agentko Ashbee.
Shepherd usiadł po drugiej stronie biurka wykonanego z ciemnego, ciężkiego drewna. Patrzył na nią wyczekująco zza szkieł okularów o klasycznych, czarnych oprawkach. Nie zamierzała się odzywać, to ona czekała na wyjaśnienia. W końcu odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ramiona na piersi, pokazując przy tym, że rękawy czarnej marynarki zaczęły stawać się nieco za ciasne. Uciekanie od pracy w terenie i nieustanne siedzenie za biurkiem musiały w końcu dać mu się we znaki.
– Chyba nie jest pani zaskoczona faktem, że odsuwam panią od sprawy Chirurga?
– Nie wiem – odparła zupełnie szczerze. Była zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Gdy znów zapadła cisza, zerknęła na, jak zwykle, ubranego w dobrze skrojony garnitur Daniela. Nie chciała nic sugerować, ale jednak pracowali przy tym śledztwie razem.
– Teraz to śledztwo poprowadzą agent Chartier i agentka Timpany.
Anastasia spojrzała na przełożonego zdezorientowana. Zmarszczyła brwi, dostrzegając, że zacisnął usta w wąską kreskę. Nieraz w ten właśnie sposób sygnalizował jej, że nie zamierza dyskutować na dany temat. Z racji tego przeniosła wzrok na Libby. Ta jednak z uporem wpatrywała się w blat biurka. Anastasia z trudem zmuszała się do pozostania w tym pomieszczeniu. Ścisk w gardle stawał się nie do zniesienia.
– Co do pani, postanowiłem, że należy się pani trochę odpoczynku od poważnych spraw. Kilka dni wolnego, żeby wrócić do zdrowia, a potem dostanie pani pod opiekę archiwum.
– Słucham?
– Wyraziłem się niejasno, agentko Ashbee?
Jakoś przełknęła warknięcie, że nie zamierza tracić czasu na segregowanie głupich papierów, do których i tak mało kto zagląda, bo wszyscy używają elektronicznej bazy danych. Piwne oczy przełożonego nakazywały jej milczeć tak samo, jak zmarszczki, które pojawiły się na jego czole, gdy ściągnął brwi. Wciąż mierząc się z nią spojrzeniem, poprawił położenie okularów, chociaż wcale nie zsunęły się z jego wąskiego nosa. Powstrzymała się od zasugerowania, że zamiast tego mógłby przestać zaczesywać włosy do tyłu, bo w ten sposób sprawia, że zakola są znacznie bardziej widoczne.
– Bardzo jasno – odparła w końcu, nieco zbyt gwałtownie podnosząc się z krzesła. – To wszystko, sir?
– Wszystko. Proszę przyjść w czwartek, chyba że będzie pani potrzebować więcej czasu na powrót do pełnej sprawności.
Anastasia szybkim krokiem skierowała się do wyjścia z budynku. Nie odpowiadała na żadne pozdrowienia, nawet nie spoglądała na mijanych ludzi. Tak samo nie zwracała uwagi na to, że Libby ją woła. Zaszczyciła ją spojrzeniem, dopiero gdy tamta zatarasowała drzwi wyjściowe.
– Nie miałam na to wpływu – oznajmiła, kładąc dłonie na ramionach Anastasii. Ponowiła próbę, gdy niższa przyjaciółka strzepnęła jej ręce, ale z tym samym marnym skutkiem. – An, proszę cię.
– Ale wiedziałaś. Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś – dodała przez zaciśnięte zęby. Nie zniwelowało to jednak drżenia głosu.
– Nie chciałam rozpraszać cię przy sprawie w Lexington.
– Miałaś godzinę drogi, żeby mi to powiedzieć – przypomniała, próbując ją wyminąć i dostać się do klamki. Libby jednak opierała się nadzwyczaj skutecznie.
– An...
– Przestań, do cholery – warknęła, dostrzegając minę Libby. Rudowłosa wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć szlochem. – Wiedziałaś, ile znaczy dla mnie ta sprawa, i nic mi nie powiedziałaś. Pozwoliłaś, żeby ten dziad miał satysfakcję, zaskakując mnie.
– Chciałam dobrze – odparła znacznie ciszej, mrugając szybko. Odsunęła się od drzwi. Nie miała argumentów, nie potrafiła przygotować się na tę rozmowę. Spodziewała się ostrej reakcji ze strony Anastasii, ale nie aż takiej.
– Nie obchodzi mnie to.
Gdy tylko drzwi trzasnęły, Anastasia pozwoliła sobie na to, czego zapowiedź tak bardzo zdenerwowała ją u Libby. Czuła się zdradzona i nie potrafiła temu zaradzić. Tak samo nie potrafiła przeboleć myśli, że została odesłana do tak bezsensownego zajęcia jak porządkowanie papierów w archiwum. Równie dobrze szef mógł wysłać ją na przymusowy urlop. Nie miał jednak na tyle dobrego powodu, żeby to zrobić i to denerwowało ją najbardziej.
Shepherd mylił się jednak, myśląc, że w ten sposób jest w stanie utemperować jej zapędy do zajmowania się sprawą Pollarda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro