Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29


Anastasia obudziła się w chwili, gdy Olivier Pollard wytrącił jej pistolet z ręki. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, a mimo tego umysł lubił katować ją to wizją. Wizją bezsilności i porażki. Zazwyczaj Anastasia budziła się jednak znacznie później i po wielu bardziej drastycznych scenach.

Przetarła pięściami oczy, po czym zaczęła szukać wokół siebie telefonu. Nie wyczuła go nigdzie na pościeli. Westchnęła poirytowana, podnosząc się na łokciach. Zamrugała parokrotnie, żeby pozbyć się resztek snu i wyostrzyć obraz. Dopiero wówczas dostrzegła, że komórka znajduje się w kieszeni jej spodni. Wyjęła ją i znów przywarła plecami do łóżka. Bolały ją mięśnie i głowa.

Nie miała żadnych nowych wiadomości czy nieodebranych połączeń. Spała nieco ponad dwie godziny. Ta drzemka nie była w stanie wynagrodzić ani nocy spędzonej w archiwum, ani poprzedniej przesiedzianej nad rozłożonymi na podłodze zdjęciami. Stanowiła jednak jedną trzecią czasu poświęconego przez Anastasię na sen w ciągu ostatnich dwóch dób. Była istotna i uwolniła umysł agentki od otępienia. Znacznie gorzej czuły się jej mięśnie, im wciąż było mało odpoczynku.

Z ciężkim sercem stwierdziła, że lepiej postąpi, jeśli przed przystąpieniem do dalszej pracy, zje coś porządnego. Potrzebowała siły, poza tym pierwszy raz od aresztowania Chayse'a odczuwała jakikolwiek głód.

Wróciła do pokoju przed dziesiątą i z nową energią zabrała się do czytania dokumentów znalezionych w archiwum. Musiała mieć pewność, że za pierwszym razem niczego sobie nie dopowiedziała. Jednocześnie zaczęła rozrysowywać pewne rzeczy na odwrocie jednej z kartek raportu z autopsji, który zabrała dzisiaj z komendy. Akurat to miała pod ręką. Naprawdę żałowała, że pozbawiono ją dostępu do tablicy. Pracowanie z nią było znacznie wygodniejsze.

Gdy już uporała się z archiwalnymi dokumentami, chwilowo porzuciła pomysł przeglądania notatek w notesie. Zauważyła bowiem coś, co umknęło jej w nocy. Wybrała numer Penelope Woodard, włączyła tryb głośnomówiący i położyła telefon obok siebie, na podłodze. Matka Chayse'a odebrała po trzecim sygnale.

– Słucham?

– Dzień dobry, pani Woodard. Mówi agentka Ashbee.

– O co chodzi?

– Ma pani czas? – Rozsunęła nieznacznie leżące na panelach zdjęcia, żeby wcisnąć między nie swoje najnowsze dzieło. – Mogę zadać kilka pytań?

– Przez telefon?

– Tak.

– W porządku. Mam chwilę, proszę mówić.

– Czy nazwisko pani przyjaciółki z dzieciństwa, Jane Marsh, to nazwisko panieńskie?

Penelope potwierdziła, a Anastasia sięgnęła po kolejną kartkę dostarczoną przez doktora Andersona na komendę poprzedniego wieczoru. Uważała drukowanie jednostronne za kompletne marnotrawstwo papieru, jednak tym razem okazało się dla niej bardzo pomocne.

– Wyszła za mąż?

– Tak, za Michaela Carmonę.

Anastasia powściągnęła uśmiech. Nie powinno jej to cieszyć, ale właśnie sprawdziły się jej podejrzenia. Tego jej zabrakło, podczas wykreślania powiązań ofiar z prześladowcami Benjamina.

– Dlaczego pani o to pyta? – W głosie Penelope pobrzmiewała niepewność. – Coś się stało?

– Potrzebuję tej informacji do raportu. – To nawet nie było kłamstwo. Po prostu pominęła najważniejszy powód. – A Judith Buckley?

– Judith nie wzięła ślubu.

– W porządku. Jeszcze jedno. Czy Danielle Robertson to obecnie Danielle Yates?

– Zgadza się.

– Dziękuję, pani Woodard. Zaoszczędziłam dzięki pani sporo czasu.

– Mam nadzieję, że to pomoże Chayse'owi – oznajmiła nagle, jakby wiedząc, że Anastasia nie była z nią całkiem szczera. Na to również wskazywał fakt, że nie czekała na odpowiedź agentki, lecz rozłączyła się bez pożegnania.

Anastasia wykonała jeszcze jeden telefon. Tym razem do Tylera Hutchingsa, technika kryminalistyki z biura FBI w Kansas City. Wiedziała, że, jeśli Tyler odbierze, to uzyska informacje o rodzinie Judith Buckley znacznie szybciej niż ktokolwiek stąd. Co ważniejsze, nie będzie zadawał pytań.

Tyler odebrał i obiecał spełnić prośbę Anastasii w pierwszej wolnej chwili. Nawet nie musiała mu mówić, że się śpieszy. Być może Shepherd już wspomniał wszystkim, że jego najbardziej niesubordynowana podwładna w poniedziałek wraca do biura. Zdarzało mu się tak robić w stosunku do innych pracowników, więc wcale by jej to nie zdziwiło. Tym bardziej, że to ją darzył największą niechęcią.

Potrzebowała informacji o rodzinie Judith Buckley do ostatecznych wniosków, a nie chciała pytać o to Penelope. Jej przyjaźń z Elwoodem nie była Anastasii na rękę. Właśnie z uwagi na nią nie mogła dopuścić do tego, żeby matka Chayse'a zaczęła coś podejrzewać. To mogłoby skończyć się źle dla nich wszystkich.

Wyrwała kilka kartek z notesu i przyporządkowała je do odpowiednich morderstw. Podkreśliła wszystkie godziny, nazwiska oraz inne rzeczy, które uznała za istotne. Wstała, żeby spojrzeć na to z góry.

Zdjęcia z morderstwa Nicole Carmony leżały w lewym kącie pomieszczenia, a do nich przyklejone zostały niewielkie karteczki, na których Anastasia zapisała pojedyncze słowa i wyrażenia. Na różowej widniał napis: „blond włosy". Przy każdym z morderstw na kartce tego koloru agentka zapisała informacje o podłożonym dowodzie. Na niebieskich z kolei opisała przyczyny zgonów. Zielone zawierały podstawowe informacje o ofiarach. Żółte wskazywały daty śmierci i odnalezienia ciał, a przy sprawie Roberta Morissona również dzień zaginięcia. Całość była ułożona chronologicznie, przy czym Angelina nie została pominięta. W wyznaczonym dla niej miejscu znajdowała się jednak tylko żółta i zielona kartka. Anastasia miała nadzieję, że nie dołoży do nich pozostałych kolorów.

Przykucnęła i za sprawą Genie Hatfield dodała kilka informacji o szeryfie. Dopiero teraz dostrzegła w nim ofiarę. Wcześniej jawił jej się bardziej jako ktoś, na kogo można zrzucić winę. Po poznanych w nocy rewelacjach zrozumiała jednak, że nie o to chodzi. To byłoby zbyt proste. Nie znalazła w archiwum nic, co jakoś specjalnie pogrążałoby Woodardów, ale James był wspomniany przy jednym z incydentów wyżywania się na Elwoodzie, Bernard Woodard jako szeryf nie pomógł Benowi, a na dodatek Penelope rzuciła Bena dla Jamesa. Elwood miał za co się na nich mścić.

Anastasia zaczęła krążyć po pokoju, gdy dotarło do niej, że to Chayse'a mogli znaleźć martwego. Ostatecznie dobrze, że wylądował w więzieniu. Jeśli jednak pojawi się kolejna ofiara, Chayse wyjdzie na wolność i już nie będzie bezpieczny. Anastasia z kolei jutro o poranku powinna pojawić się w biurze w Kansas City. Wciąż nie miała pewności co do winy Elwooda. Miała tylko domysły. Musiała zrobić i zdobyć coś więcej.

Jeszcze raz przeanalizowała w myślach dokumenty z archiwum i zerknęła na zdjęcia. Przystanęła, bo nagle ją olśniło. Jakim cudem nie zauważyła tego wcześniej?

Jane Marsh, czyli Jane Carmona, zepchnęła Elwooda ze schodów. Nicole Carmona została znaleziona na dziedzińcu szkolnym, a jej nienaturalnie wykręcona głowa opierała się o schodek.

Christian Fay na koloniach przytrzymał głowę Bena pod taflą jeziora. Alvin Fay został utopiony na basenie.

Lewis Morisson zostawił Elwooda na pół nocy przywiązanego do drzewa, a potem wepchnął go do rzeki. Roberta Morissona najpierw uprowadzono, przetrzymywano, a na koniec związanego wrzucono do Missouri.

Penelope zerwała z Benem dla Jamesa Woodarda. Elwood mógł poczuć się zdradzony. Teraz to on zdradził Chayse'a, udawał jego przyjaciela, żeby wrobić go w morderstwa. Być może Woodardowie mieli na sumieniu coś więcej.

Niewyjaśniona pozostawała kwestia morderstwa Johna Shumana i Genie Hatfield, a także porwania Angeliny Yates. Niewykluczone, że wszystkie potrzebne informacje znajdowały się w archiwum, ale teraz Anastasia musiała skupić się na działaniu, a nie szukaniu. Chociaż w przypadku Angeliny te wiadomości mogłyby okazać się wyjątkowo pomocne.

Komórka rozdzwoniła się akurat, gdy po głowie zaczęła chodzić jej jeszcze jedna myśl. Ten niespodziewany dźwięk jednak skutecznie ją odegnał, zanim wyklarowała się w umyśle Anastasii.

– Agentka Ashbee, słucham.

– To ja, Tyler. Co chcesz wiedzieć o tej Judith?

– Czy ma coś wspólnego z Johnem Shumanem albo Genie Hatfield.

Tyler nic nie odpowiedział, a w słuchawce słyszalne było szybkie stukanie palców o klawiaturę. Trwało to dłuższą chwilę, w trakcie której Anastasia próbowała sobie przypomnieć, o czym myślała przed tym telefonem. Nie udało się.

– To kuzynka Genie Hatfield – mruknął dość niewyraźnie. Prawdopodobnie akurat coś czytał. – Ich matki to siostry.

– Judith nie ma ani rodzeństwa, ani dzieci?

Tym razem stukot trwał krócej.

– Dokładnie, nie ma.

– Dzięki, Ty. Wymyśl, co jestem ci winna.

– Dogadamy się.

Anastasia schowała telefon do kieszeni. Czyli Genie zginęła przez dawne występki Judith Buckley. Co prawda, agentka natknęła się tylko na wspomnienie obecności Judith przy wydarzeniach rozgrywających się na koloniach, jednak nie oznaczało to, że Buckley miała czyste sumienie. Genie to prawdopodobnie najbliższa jej osoba, przez co to ją ukarano. Może w przypadku Johna Shumana sytuacja wyglądała podobnie.

Przysiadła na krawędzi łóżka. Potrzebowała czegoś więcej niż domysłów. Potrzebowała czegoś, czego nie podważy żaden obrońca. Jednak nie to w tej chwili było najważniejsze. Priorytet stanowiło dowiedzenie się, gdzie Elwood przetrzymuje Angelinę. Anastasia nie mogła ryzykować wkroczeniem do jego domu. Gdyby okazało się, że dwudziestolatki tam nie ma, prawdopodobnie skazałaby ją na śmierć. Nie sądziła bowiem, żeby Elwood, mając świadomość, że wskazują na niego tylko poszlaki, przyznał się do czegokolwiek. Bez jego pomocy znalezienie Angeliny żywej mogłoby okazać się niemal niewykonalne. Jeśli faktycznie wciąż żyła.

Anastasia musiała działać ostrożnie, zdecydowanie i samodzielnie. Przynajmniej na razie.

Wyjęła z walizki laptopa. W czasie, w którym się uruchamiał, odnalazła niewielkich rozmiarów pendrive'a i ładowarkę do telefonu, od której odłączyła kabel USB. Podłączyła komórkę oraz pendrive'a do komputera, po czym skopiowała zdjęcia zrobione w archiwum na pamięć przenośną. Schowała laptopa, a pendrive'a wrzuciła do wewnętrznej kieszeni kurtki, w której planowała dzisiaj wyjść z hotelowego pokoju. Zbierając z podłogi notatki, niepewnie wybrała niedawno zapisany w telefonie numer.

– Słucham?

– Cześć, Rebecca. Tu Anastasia.

– Cześć. Dobrze cię słyszeć. Jakby co jestem sama w sekretariacie – dodała ciszej po krótkiej chwili.

Gdyby mięśnie i nerwy Anastasii nie były naprężone w tej chwili do granic możliwości, pewnie by się uśmiechnęła. Zamiast tego zwilżyła językiem wargi, chociaż wcale nie były suche.

– I jak Elwood radzi sobie z zastępowaniem Chayse'a?

Miała nadzieję, że Rebecca nie wyczuła tej chwili wahania, która poprzedziła wypowiedzenie nazwiska zastępcy szeryfa. Dopiero teraz do Anastasii zaczęło docierać, co to wszystko znaczy. Pierwszy raz miała do czynienia z szukaniem mordercy w swoim bliskim otoczeniu, więc znalezienie go było dla niej zupełnie nowym doświadczeniem. Na tym etapie Anastasia powoli przestawała brać pod uwagę, że może się mylić. Gdyby wątpiła do końca, nigdy nikogo by nie ujęła. W chwili konfrontacji zdecydowanie i pewność siebie były konieczne.

– Średnio. Cały czas narzeka na burdel w papierach, a to on najwięcej miesza.

– Jakoś mnie to nie dziwi. Jest teraz w biurze?

– Tak, dlaczego pytasz?

– Chcę przegadać z nim jedną sprawę, ale wolałabym zrobić to, jak już będzie po pracy.

– Planowo kończy o osiemnastej. Wczoraj wyszedł dokładnie o tej godzinie.

Tym razem Anastasii udało się uśmiechnąć. Nie tak dawno prosiła Rebeccę, by miała oczy i uszy szeroko otwarte. Najwidoczniej sekretarka jej nie zignorowała. Żadna z nich nie musiała mówić tego głośno.

– Dzięki, Rebecca. Do usłyszenia.

Powoli zbliżała się dwunasta, co oznaczało jeszcze kilka godzin czekania. Kilka potwornych dla Angeliny Yates godzin. Może nawet kilkanaście, jeśli sprawy się skomplikują. Anastasia całą sobą wierzyła, że Angelina wciąż żyje i że właśnie taką ją znajdzie.

Skończyła zbierać z podłogi notatki zawierające skrótowe podsumowania i włożyła je do wcześniej opróżnionej z protokółów przesłuchań teczki. Ostatecznie zdecydowała się wrzucić do niej również pendrive'a. Po tym poszła się odświeżyć –nie chciała wzbudzać żadnych podejrzeń, że coś się zmieniło.

***

Anastasia nie czuła się swobodnie zamknięta w pokoju przesłuchań z Chaysem i Hortonem. Na domiar złego nie wiedziała, po co porucznik ją tutaj sprowadził. Przez telefon nie chciał zdradzić żadnych informacji, a później nie miała czasu go o to zapytać. Postanowiła więc na razie tylko się przysłuchiwać.

Krążyła po pomieszczeniu, żeby chociaż na moment uciec od wodzących za nią oczu. Spojrzenia rzucane przez Chayse'a były ukradkowe, podczas gdy Horton niemal rozbierał ją wzrokiem. Żałowała, że zdecydowała się założyć przylegający do ciała półgolf. Jeszcze bardziej żałowała jednak, że nie potrafi powstrzymać się od takich nerwowych nawyków, jak bezcelowe chodzenie po pokoju.

– Masz nam coś do powiedzenia, Chayse? – Głos Hortona był cichy, ale twardy. Policjant siedział odchylony na oparcie krzesła, a złożone w wieżyczkę dłonie częściowo opierał na brzuchu. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. – Bo my mamy kilka nowych faktów.

Gdy Anastasia zerknęła na Hortona z nieznacznie uniesionymi brwiami, ten uśmiechnął się chytrze. Czy to możliwe, że czegoś nie wiedziała? Nie pomyślała wcześniej, że nie tylko ona może prowadzić dodatkowe działania na własną rękę. Przystanęła kawałek za krzesłem Chayse'a i uważnie obserwowała porucznika, który też przyglądał jej się dłuższą chwilę. Za jego spojrzeniem podążył w końcu Chayse i obejrzał się za siebie. Jego twarz wyrażała dezorientację.

– Siedź prosto – upomniał go policjant, przy czym sam wstał.

– Pieprz się.

– Wolałbym pieprzyć agentkę Ashbee.

– Nie pozwalaj sobie, Horton – odparła chłodno, chociaż ciśnienie momentalnie jej skoczyło.

Zacisnęła zęby i splotła ramiona na piersi, gdy porucznik zaczął się do niej zbliżać. Właśnie takiego zachowania z jego strony się obawiała. Miała nadzieję, że będzie w stanie go unikać do zakończenia sprawy, ale los szybko pokrzyżował jej plany. Przeklęła w myślach swoje głupie pomysły. Jednak gdyby nie one, to nie zdobyłaby dowodów na winę Elwooda. No, może nie dowodów, ale jednak dokumenty wyraźnie powiązały go z morderstwami i wpasowały go w psychologiczny portret sprawcy. Dały podstawę do działania.

Anastasia cofnęła się, gdy znalazła się na wyciągnięcie ręki Hortona. Plecami przywarła do ściany, ale porucznik nie zamierzał się zatrzymać. Rozplotła ramiona i przeniosła prawą dłoń na kaburę, którą na wszelki wypadek rozpięła. A co, jeśli się pomyliła? Dopiero teraz rzuciło jej się w oczy, że nie ma z nimi żadnego dodatkowego policjanta, który pilnowałby drzwi. Skarciła się w myślach. Przecież Horton nie zamorduje ich w policyjnym pokoju przesłuchań.

– Wczoraj mówiłaś do mnie inaczej, złotko.

Anastasia nie strzepnęła dłoni Hortona ze swojego podbródka, bo jej uwagę przyciągnęło krzesło upadające z hukiem na kafelki.

Mimo skutych rąk Chayse wcisnął się między Anastasię a Warrena. Poirytowana agentka znajdowała się za jego plecami, a głupkowato uśmiechający się policjant przed nim. Może i nie miałby z nim teraz żadnych szans w pojedynku, ale nie potrafił siedzieć bezczynnie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pogarsza swoją sytuację, a Horton może posądzić go nawet o napaść. W tej chwili nie miało to jednak dla niego najmniejszego znaczenia. Całkowicie poddał się emocjom i tylko kajdanki powstrzymywały go przed posłaniem Warrena na przeciwległą ścianę.

– Łapy przy sobie.

Anastasia nie spodziewała się, że Chayse jest zdolny do tak lodowatego tonu głosu. Ściśnięta między ścianą a jego plecami czuła jednak, że szeryf oddycha szybko, a jego mięśnie są napięte. Zadziałał instynktownie. Ręce miał skute przed sobą, więc z tej sytuacji wciąż mogła wyniknąć nikomu niepotrzebna szarpanina. Lewą ręką ostrożnie oplotła ramię Chayse'a akurat, gdy Horton się odezwał.

– Nie bądź taki terytorialny. Możemy się nią podzielić.

Przeniosła prawą dłoń z kabury na żebra Woodarda. Stawiając krok w stronę porucznika, Chayse pociągnął Anastasię za sobą i chyba tylko to powstrzymało go przed rzuceniem się na Hortona, który jako jedyny miał z tej sytuacji ubaw.

– Chayse, usiądź. Proszę – dodała ciszej, rozluźniając uścisk.

Odsunął się i obejrzał na nią przez ramię. W jasnoniebieskich oczach dostrzegła coś więcej niż gniew. Biła z nich przede wszystkim zazdrość.

– Myślę, że wszyscy potrzebujemy przerwy. – Szybkim krokiem pokonała odległość dzielącą ją od drzwi. Wyjrzała na korytarz i zawołała pierwszego zauważonego policjanta. – Horton, idziesz ze mną.

Przed wyjściem zerknęła w stronę Chayse'a, ale on siedział już przy stole i wbijał wzrok w lustro weneckie.

Odeszła spory kawałek od drzwi. Dopiero wtedy odwróciła się twarzą do kroczącego za nią Warrena. Nieschodzący z jego twarzy uśmiech sprawił, że w Anastasii się zagotowało.

– Cholera, Horton, przyznaj, że tylko po to mnie tu sprowadziłeś!

Ten wybuch złości zaskoczył najbardziej ją samą. Nie miała w zwyczaju krzyczeć. Jeżeli już faktycznie pozwalała wyjść złości na wierzch, to raczej wydostawała się ona przez zaciśnięte zęby.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– Nie masz nic nowego na Chayse'a – rzuciła już znacznie ciszej. – Chciałeś go sprowokować.

– Uznałem, że w gniewie powie więcej.

– Nie, po prostu wiesz, że jest niewinny i chciałeś się wyżyć.

– Nie. Byłem ciekawy, o czym rozmawialiście wczoraj po przesłuchaniu. – Teraz to on dał się wyprowadzić z równowagi, jednak tylko na moment. Na twarzy agentki nie dostrzegł wyczekiwanego zaskoczenia. Może podejrzewała, że Dorian nie da rady utrzymać języka za zębami. – Na spokojnie by mi nie powiedział, a ty też się do tego nie kwapisz. Gdyby nie to, że i tak jutro wracasz do siebie, oskarżyłbym cię o współpracę z nim.

– Współpracę? – żachnęła się. – Nie bądź żałosny... i nie podsłuchuj moich prywatnych rozmów.

– No proszę, ze swoim przełożonym znasz się też na stopie prywatnej? To wyjaśnia, dlaczego dostałaś tę pracę.

– Prywatnych, czyli takich, które nie mają nic wspólnego z tym śledztwem.

Sprawdziła godzinę w telefonie, gdy Horton znów zaczął jej ubliżać. Zbliżała się piętnasta. Miała coraz mniej czasu, a nadal tkwiła tu zupełnie bez powodu. Nie sądziła, żeby była w stanie jeszcze bardziej zepsuć swoją reputację na tej komendzie. Wyjście w połowie przesłuchania, które i tak skończy się fiaskiem, to nie znowu aż taka zbrodnia.

– Nie mam czasu na twoje gierki, Horton. Gdzieś więziona jest Angelina Yates, a ty myślisz tylko o podbudowaniu swojego ego. Zanim wpadniesz na to, dlaczego wczoraj odnosiłam się do ciebie w inny sposób, ja zdążę ją znaleźć.

– Znajdziesz ją tylko dlatego, że ja znalazłem mordercę.

Nie skomentowała tego. Wolała wyjść z komendy, zanim powie za dużo. Na schodach spotkała Doriana, którego wyminęła bez słowa, mimo że później jeszcze ją zawołał. Całe szczęście, że nie wiedział nic o jej dodatkowych działaniach, nie licząc tej jednej rozmowy z Chaysem. Nie mogła wymagać od niego, żeby długo ukrywał coś przed swoim służbowym partnerem, dlatego pytanie Hortona wcale jej nie zdziwiło. W końcu Hortona Dorian znał od lat, a jej prawie wcale. Z tego też powodu jak na razie zostawiła wszystkie ostatnio zdobyte informacje dla siebie. Ktoś na pewno zakwestionowałby winę Elwooda, a od tego tylko krok do kolejnej tragedii.

Wychodząc na parking, Anastasia zadzwoniła pod jeden z ostatnio wybieranych numerów.

– Cześć, Rebecca, to znowu ja.

– Ptaszek nadal w klatce.

Agentka zmarszczyła brwi. Zanim zrozumiała, że sekretarka ma na myśli Elwooda, wyjęła z kieszeni kluczyki do auta.

– W porządku, ale tym razem dzwonię w innej sprawie. Czy ktoś z twoich znajomych mógłby pożyczyć mi samochód do jutra?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro