Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Niedziela, 10 października


Anastasia zamykając za sobą drzwi, postarała się, by nie wydały one żadnego głośnego dźwięku. Ostre światło rozjaśniające korytarz komendy policji drażniło jej oczy. Dopiero co odbyła kilkunastominutowy spacer w mroku rozpraszanym jedynie przez świecące ciepłym, żółtawym blaskiem latarnie uliczne. Po nim z kolei jak głupia tkwiła dłuższą chwilę pod w połowie przeszklonymi drzwiami. Raz po raz zerkała do wnętrza budynku, wyczekując odpowiedniego momentu.

Z dłonią na klamce nasłuchiwała przez kilka sekund, czy nikt nie idzie w jej kierunku. Recepcja stała pusta od jakiejś minuty. Anastasii kilka razy wydawało się, że pracująca tam funkcjonariuszka przyuważyła ją, gdy zaglądała przez szybę do wnętrza komendy, ale najwidoczniej się pomyliła. Policjantka udała się zapewne do kuchni lub łazienki, w końcu o tej godzinie i tak mało co działo się na komendzie w takim małym miasteczku.

Anastasia szybkim, acz cichym krokiem skierowała się w stronę schodów. W związku z tym musiała na moment pokazać się w przestronnym holu, którym na szczęście akurat nikt nie przechodził. Zeszła na niższe, równie mocno oświetlone, piętro. Drzwi do archiwum znajdowały się w połowie długości korytarza, w jego wnęce, gdzie sąsiadowało z nimi wejście do magazynu.

Wyjęła z kieszeni czarnej kurtki pęk ukradzionych Hortonowi kluczy. Naprawdę wierzyła, że zdoła za jego pomocą otworzyć zamek w drzwiach. Odetchnęła, gdy przedostatni, czyli jednocześnie trzeci klucz, okazał się tym właściwym.

Gdy zamknęła się w pomieszczeniu, otoczyła ją nieprzenikniona ciemność. Nie sięgnęła do włącznika, chociaż znajdował się na wyciągnięcie ręki. Nie chciała, żeby wydobywające się ze szpary między podłogą a drzwiami światło przykuło uwagę kogoś, kto nieszczęśliwym trafem przechodziłby akurat piwnicznym korytarzem. Może i zegarek wskazywał już północ, ale niezależnie od godziny Anastasia wolała zachować wszystkie środki ostrożności.

Schowała klucze, a w zamian wyjęła z wewnętrznej kieszeni kurtki dość niewielkich rozmiarów latarkę. Smugą światła omiotła pomieszczenie. Jego wielkość i ilość regałów przerosły jej oczekiwania. Mimowolnie się skrzywiła, myśląc, ile czasu zajmie jej znalezienie czegokolwiek. Od razu pożałowała, że nie udało jej się zdrzemnąć przed przyjazdem tutaj. Próbowała, ale ledwie zamknęła oczy i zadzwonił do niej doktor Lewis Anderson ze streszczeniem treści raportu z autopsji. Mimo że nie powiedział jej nic, czego by się nie spodziewała, i tak ją to rozbudziło. Patolog oznajmił, że raport dostarczy na komendę policji. Anastasia momentalnie zaczęła upatrywać w tym fakcie wymówkę swojej wizyty na komisariacie w razie, gdyby ktoś przyłapał ją w holu. W końcu czas jej pracy był nienormowany.

Podeszła do metalowego regału ustawionego najbliżej znajdującej się po jej lewej stronie ściany. Kartka opisująca, z jakiego roku pochodzą akta zmagazynowane w tym sektorze, umieszczona została trochę powyżej poziomu jej wzroku. Ominęła mebel i przeszła do rzędu umiejscowionego bardziej w głębi pomieszczenia. Szybkie zerknięcie na daty na kartce i następny, już ostatni, szereg regałów. Ostatecznie Anastasia zdecydowała się wrócić do środkowego rzędu i to tam szukać odpowiedniego przedziału czasowego.

Zaklęła pod nosem, gdy wstępne ustalenia wykrzyczały jej zmęczonemu umysłowi, że musi przejrzeć co najmniej sześć długich, wypełnionych pudełkami i segregatorami regałów, które na dodatek od podłogi do połowy swojej wysokości wyposażone były w szuflady wypchane teczkami. Liczyła na to, że jednak znajdzie coś już na początku.

Zaczęła od akt sprzed czterdziestu pięciu lat, mimo że coś podpowiadało jej, żeby pominąć pięć najstarszych lat. Nie po to jednak tyle zaryzykowała, żeby teraz przez chęć pójścia na łatwiznę nic nie znaleźć. Nie po to upokorzyła się we własnych oczach, flirtując z Hortonem.

Szybko doszła do wniosku, że w pudełkach nie znajdują się dokumenty, lecz dowody. Oznaczało to, że może dać sobie z nimi spokój. Gorzej z segregatorami, w których panował kompletny chaos. Pomieszane ze sobą sprawy, notatki służbowe, nakazy, a czasem nawet jakieś zaplątane zeznania. Anastasia zgadywała, że to do nich trafiało wszystko, co śledczy uznawali za niegodne otrzymania własnej teczki. Obawiała się, że potrzebne jej informacje mogły zostać potraktowane właśnie w taki sposób. Jeśli tak, chyba zostanie tu przez najbliższą dobę.

Po godzinie konieczność trzymania latarki naprawdę zaczęła ją irytować. Anastasia próbowała umieścić przedmiot na półce w taki sposób, żeby rzucał światło na szufladę, gdy akurat chciała zająć się teczkami, ale nic z tego nie wyszło. Później przytrzymywała latarkę między głową a barkiem, żeby obiema rękoma móc przeglądać dokumenty, ale dość szybko rozbolała ją przez to szyja i żuchwa, w którą raz po raz wbijał się przedmiot.

Kilkanaście minut przed drugą w nocy, po przejściu do roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego, czyli trzeciego z kolei przez nią sprawdzanego, trafiła na nazwisko, które niedawno słyszała. Momentalnie odzyskała energię i chęć do pracy.

Jane Marsh.

To z nią w dzieciństwie przyjaźniła się matka Chayse'a.

Anastasia rozłożyła segregator na podłodze, żeby nie dźwigać go dłużej, niż to konieczne. Mięśnie ramion i tak już powoli dawały jej się we znaki. Usiadła po turecku na zimnych kafelkach i pochyliła się nad tekstem. Przełożyła latarkę do lewej dłoni, a palcem wskazującym prawej wodziła po tekście w trakcie czytania. Chociaż w obecnej chwili nie czuła zmęczenia, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdzieś się w niej czai i mogłoby doprowadzić ją do pominięcia kilku linijek tekstu.

Niespodziewanie zobaczyła kolejne, tym razem o wiele bardziej znajome nazwisko.

Benjamin Elwood.

Siedmioletni wówczas Elwood został zepchnięty przez swoją rówieśniczkę, Jane Marsh, ze schodów, na skutek czego złamał rękę. Jane upierała się, że nic nie zrobiła, a Ben spadł, ponieważ się potknął. Nie było żadnych świadków, żadnych dowodów na winę czy niewinność. Sprawę umorzono, a Elwood dostał odszkodowanie tylko z ubezpieczenia.

Anastasia osobiście nie poznała żadnej Jane Marsh, ale mimo tego zdecydowała się zrobić zdjęcie dokumentu. Na wszelki wypadek. Zapisała również w telefonicznych notatkach, na którym dokładnie regale i półce znalazła ten segregator. Potem wróciła do przeglądania dokumentów.

Zamarła w bezruchu, gdy do jej uszu dotarł odgłos pośpiesznie stawianych w piwnicznym korytarzu kroków. Gruby segregator wyślizgnął jej się z rąk i z głośnym hukiem spadł na ziemię. Zapadła niepokojąca cisza.

Anastasia pospiesznie podniosła upuszczony przedmiot i z szybko bijącym sercem okrążyła drugi rząd regałów, żeby schować się między nim a trzecim. Po drodze, gdy w międzyczasie ktoś wyraźnie zbliżył się do drzwi archiwum, wyłączyła latarkę. Przyciskając plecy do metalowego mebla, wstrzymała oddech. Przez dłuższą chwilę znów nie słyszała nic poza waleniem własnego serca. Potem ktoś nacisnął klamkę.

Zamknęła oczy i zacisnęła zęby, gdy ktoś po raz drugi podjął próbę otwarcia drzwi. Znów nie ustąpiły.

Wypuściła powietrze z płuc, dopiero po usłyszeniu, że kroki się oddalają. Inne drzwi trzasnęły dwa razy w krótkim odstępie czasu. Później ktoś odszedł w stronę schodów zupełnie normalnym tempem. Anastasia trwała tak jeszcze dłuższą chwilę, ale nic więcej się nie wydarzyło.

Zapaliła latarkę i wróciła do miejsca, w którym spadł jej segregator. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić nerwy. Zastrzyk adrenaliny ponownie pobudził jej coraz bardziej przytłumione zmęczeniem zmysły. Przed przystąpieniem do dalszego przeglądania dokumentów zerknęła na wyświetlacz telefonu. Było już po trzeciej w nocy. Naprawdę powinna zacząć się spieszyć. Nie chciała wychodzić stąd po szóstej, gdyż istniało za duże ryzyko, że wówczas ktoś ją przyłapie.

Niedługo później znalazła teczkę opisaną jako: „Christian Fay, 1979, umorzono". Co prawda, ojciec Alvina to Antony, ale Anastasia pamiętała, że Lewis Morisson wspominał o Christianie. Znów usiadła na podłodze. Wyjmując dokumenty, przypomniała sobie, co dokładnie Lewis mówił – twierdził, że w czasach jego dzieciństwa warto było posiadać starszych kolegów. Akta sprawy potwierdziły wspomnianą różnicę wieku. Christian był dziewięć lat starszy od Jane Marsh i Benjamina Elwooda, których Lewis był mniej więcej rówieśnikiem. Oznaczało to, że Fay obecnie dobiegał sześćdziesiątki. Niemożliwe, żeby nie był dziadkiem Alvina.

Szybko przeczytała beznadziejnie napisaną notatkę służbową, która nie powiedziała jej tak naprawdę nic o świadkach i pokrzywdzonym, po czym przeszła do zeznać. Po kilku zdaniach chwilowo porzuciła raport przesłuchania Christiana. Trzymała w dłoniach naprawdę sporą ilość kartek, przez co dręczyła ją ciekawość, kto jeszcze zamieszany był w tę sprawę.

Lewis Morisson, James Woodard, Judith Buckley, Danielle Robertson.

Zaschło jej w ustach, gdy zobaczyła kolejne znajome nazwisko. Przeczytała je kilka razy, zanim pozwoliła sobie na snucie domysłów. Nie chciała traktować tej informacji zbyt poważnie, nie chciała, żeby zaślepiła ją podczas dalszych poszukiwań. Anastasia nie mogła pozwolić sobie na żaden błąd, nie mogła dodawać nadmiernego znaczenia wydarzeniom, które być może stanowią tylko zwykły przypadek. A jednak wszystko w niej krzyczało, żeby się temu poddać.

Benjamin Elwood.

Dokładnie ten sam Benjamin Elwood znów był ofiarą.

Przecież już wcześniej podejrzewała, że obecny kat to dawna ofiara. Większość morderców może poszczycić się ciężkim dzieciństwem. Tylko nieliczni zaczynają krzywdzić z ciekawości. Tacy jak Olivier Pollard, zło w czystej postaci.

Anastasia sfotografowała wszystkie dokumenty jeszcze przed przeczytaniem ich. Musiała zyskać pewność, że na pewno się z nimi zapozna i będzie mieć je pod ręką również w niedalekiej przyszłości. Zrobiła notatkę podobną do tej sporządzonej po znalezieniu sprawy Judith Marsh, po czym wróciła do zeznań Fay'a.

Sprawa miała miejsce na koloniach odbywających się nad jeziorem, ale zgłoszono ją na policję dopiero po powrocie do Lexington. Chodziło się o to, że Christian najpierw wdał się w bójkę z Benem, a potem zamoczył głowę młodszego w sedesie. Przytrzymywał go również pod taflą wody w jeziorze. Ponadto Fay zabrał Elwoodowi ubrania, gdy ten brał prysznic i nie chciał ich oddać, dopóki nie zainterweniował opiekun. Ben przyznał, że to on zaczął bójkę z Christianem, ponieważ ten znaczeni starszy od niego chłopak obrażał jego matkę i wyśmiewał się z jego tuszy. Matka Elwooda nadużywała alkoholu i często zmieniała partnerów, dlatego była obiektem żartów jego otoczenia.

Fay wyparł się wszystkiego, czego nie poparł opiekun kolonii. Lewis Morisson, James Woodard, Judith Buckley i Danielle Robertson z kolei potwierdzili jego słowa, mimo że sami też zostali przyłapani na szydzeniu z Benjamina Elwooda. Sprawę umorzono, nikt nie poniósł żadnych konsekwencji.

Anastasia westchnęła ciężko, docierając do informacji, kto nadzorował to śledztwo. Szeryfem był wówczas Bernard Woodard. Chayse wspominał, że jego dziadek pełnił ten urząd. To wyjaśniało, dlaczego nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Pewnie James Woodard ubłagał ojca, żeby wszystko uciszył i, niestety, tak się stało.

Kolejne informacje Anastasia znalazła w chwili, gdy na poważnie zaczęła rozważać wyjście z archiwum. Teczkę Lewisa Morissona otworzyła niemal punkt piąta nad ranem. Tym razem nie usiadła. Za bardzo obawiała się, że nie będzie miała siły wstać i zaśnie na tej zimnej, pokrytej kafelkami podłodze. Oparła się tylko plecami o najbliższy regał i zmusiła umysł do dalszej pracy.

Rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty drugi przyniósł Elwoodowi noc spędzoną w lesie i kąpiel w rzece. Lewis Morisson przywiązał wówczas jedenastoletniego Bena do drzewa i zostawił go tam na kilka godzin. Ciężko uwierzyć, że zrobił to sam, ale właśnie tak twierdził. Elwood wskazał, że obecnych było tam również kilka innych osób. Wszystkie z wymienionych nazwisk były Anastasii znane.

Ben zeznał również, że po tym, jak Lewis już go uwolnił, wepchnął go do rzeki, bo ten „zsiusiał się" ze strachu. To określenie przyciągnęło uwagę agentki. Pasowało ono bardziej do sześcio- niż jedenastoletniego chłopca. Po przeczytaniu, jak Elwood był traktowany przez otoczenie, jego nieco infantylny sposób wyrażania się nie był dla Anastasii jednak zbyt zaskakujący. Przez prześladowania ze strony znajomych i prawdopodobne zaniedbania ze strony matki, Ben nie rozwijał się w pełni prawidłowo, na jakiś czas utknął w swojej dziecięcości. Mogła założyć się, że do późnego wieku w sytuacjach stresujących ssał kciuka lub moczył się w nocy.

Ostatecznie Morisson wyciągnął Elwooda z rzeki. Ta sprawa jednak różniła się trochę od pozostałych. Lewis został pociągnięty do odpowiedzialności. Dostał kilkadziesiąt godzin prac społecznych.

Mimo że oczy Anastasii powoli same się zamykały, to najchętniej i tak zostałaby jeszcze w archiwum. Nie przejrzała wszystkiego, co planowała. Za pół godziny jednak miała wybić szósta rano, więc to była jedna z ostatnich szans na w miarę niepostrzeżone wymknięcie się. Nie mogła bardziej ryzykować, nawet jeśli intuicja mówiła jej, że jeszcze nie wszystko znalazła.

Zbliżyła się do drzwi, po drodze wyjmując z kieszeni klucze. Odnalazła odpowiedni, po czym wyłączyła i schowała latarkę. Nasłuchiwała przez dobrą minutę, ale żaden dźwięk do niej nie dotarł. W końcu zdecydowała się otworzyć drzwi. Machinalnie zasłoniła jedną dłonią oczy, gdy ostre, sztuczne światło je podrażniło. Zaczęły ją piec już dobre dwie godziny temu, ale teraz to uczucie przybrało na sile.

Przekręciła klucz w zamku i pospiesznie schowała pęk do wewnętrznej kieszeni kurtki. Ostrożnie stawiała kroki w kierunku schodów, cały czas nasłuchując. Na szczęście adrenalina znów wyostrzyła jej zmysły i dodała sił. Mimo opanowanej do perfekcji umiejętności kłamania Anastasia wątpiła, że zdoła się wyłgać, jeśli ktoś przyłapie ją w tym miejscu albo na schodach. Hol i wejście na komendę to już zupełnie inna bajka, jednak najpierw musiała tam dotrzeć.

Zaczęła powoli pokonywać kolejne stopnie. Dzięki miękkim podeszwom sportowych butów robiła to niemal bezgłośnie. Czekała na moment, w którym ukaże się przed nią recepcja. Miała ochotę wrócić na niższe piętro, gdy zauważyła tę samą funkcjonariuszkę co kilka godzin wcześniej. Najwidoczniej kobieta odbywała nocną zmianę. Ostatecznie lepsze to, niż gdyby ktoś inny pracował akurat na tym stanowisku. Policjantka na pewno była już zmęczona, czyli bardziej skłonna uwierzyć, że coś przeoczyła.

Anastasia stała na jednej nodze, w każdej chwili gotowa zejść stopień niżej i zniknąć z pola widzenia ciemnowłosej kobiety. Spojrzenie funkcjonariuszki skierowane było w dół, prawdopodobnie przeglądała jakieś dokumenty. Oby była tym na tyle pochłonięta, żeby nie zauważyć, że ktoś nagle wychodzi z piwnicy.

Moment po tym, jak Anastasia przesunęła się o stopień do góry, zadzwonił telefon na recepcji. Miała wrażenie, że nawet jej własne serce na moment zaprzestało pracy.

Na jej szczęście policjantka nieznacznie się obróciła, żeby odebrać połączenie. Dzięki temu miała teraz schody za prawym ramieniem. Kątem oka na pewno nadal je widziała, ale gorzej niż jeszcze przed momentem.

Agentka zbliżyła się do prawej krawędzi schodów i pokonała resztę stopni dzielących ją od parteru. Korzystając z nieuwagi policjantki, dość szybkim krokiem skierowała się na pierwsze piętro. Potrzebowała powodu, dla którego podobno tu przyszła.

Raport z autopsji Roberta Morissona i Genie Hatfield wręczył jej jakiś nieznajomy policjant. Nawet nie musiała mówić, że chce go dostać. Z zaskoczeniem doszła też do wniosku, że to kopia. Podziękowała, siląc się na przyjazny uśmiech. Miała nadzieję, że nie widać po niej tej nieprzespanej nocy.

Wróciła na parter i tym razem od razu napotkała spojrzenie ciemnowłosej funkcjonariuszki.

– Dzień dobry i spokojnej służby – powiedziała Anastasia, zbliżając się do recepcji. Inaczej nie dotarłaby do drzwi.

– Dziękuję. – Policjantka najwyraźniej chciała się uśmiechnąć, ale zamiast tego ziewnęła. – Właściwie zaraz kończę.

– Miała pani nockę?

– Niestety. Kiedy pani tu weszła, agentko Ashbee? Nie widziałam pani.

Anastasia zdążyła już się przyzwyczaić, że, jeśli pomaga w małych miejscowościach, to często zupełnie obcy ludzie ją znają. Z uwagi na to nie zdziwiła się, gdy usłyszała swoje nazwisko. Przystanęła naprzeciw kobiety i wskazała wolną ręką na telefon.

– Rozmawiała pani, pewnie to przez to. Wpadłam tylko po raport z sekcji.

Kobieta pokiwała głową i zrzuciła swoją nieuważność na nocną zmianę. Anastasia odetchnęła z ulgą, gdy tylko zostawiła policjantkę za plecami. Wszystko poszło zgodnie z planem. Przez moment miała ochotę odwiedzić Chayse'a, który też znajdował się w tym budynku, i sprawdzić jego samopoczucie. Szybko jednak wybiła sobie z głowy ten pomysł. On mógłby zwrócić większą uwagę na jej kiepską formę, poza tym powinna dobrze przemyśleć, co zrobić z uzyskanymi informacjami. Nadal starała się nie wysnuwać konkretnych wniosków. Chciała najpierw przeanalizować to wszystko jeszcze raz. Musiała mieć pewność, że wszystkie elementy układanki do siebie pasują.

– Anastasia?

Odwróciła się, przeklinając w myślach. Dorian Wheller stał oparty o ścianę komendy i palił papierosa. Gdyby nie charakterystyczna chrypa w głosie, pewnie nie rozpoznałaby go od razu. Słońce jeszcze nie wzeszło, a mimo tego oświetlenie przed budynkiem było znacznie słabsze niż o północy, część lamp została wyłączona. W półmroku i skórzanej kurtce Dorian prezentował się wyjątkowo atrakcyjnie. Z papierosem i zmierzwionymi jasnymi włosami wyglądał jak ktoś, kogo nastoletnia dziewczyna nie powinna przedstawiać rodzicom. Anastasia z kolei naprawdę powinna położyć się spać, gdyż zmęczony umysł zaczynał płatać jej figle.

– Co tu robisz?

– Wpadłam po raport z sekcji – powtórzyła zdanie sprzed dosłownie dwóch minut.

– Kiedy? Stoję tu już chwilę.

– Niedawno.

Dorian przyglądał jej się jeszcze przez moment, zanim znowu zaciągnął się papierosem. W tej chwili Anastasia w duchu dziękowała za ten półmrok maskujący jej prawdopodobnie przekrwione oczy. To, że policjantka na recepcji nie zwróciła na nie uwagi, nie oznaczało, że Wheller nie zacząłby czegoś się domyślać.

– Poczekasz chwilę? Skopiowałbym sobie ten raport.

– To już jest kopia. Pogadałabym jeszcze, ale obowiązki wzywają. Zobaczymy się później.

Odwróciła się i już chciała odejść, ale blondyn znowu ją zatrzymał.

– Nie zauważyłem twojego samochodu na parkingu.

– Uznałam, że spacer z rana dobrze mi zrobi.

Znów na niego patrzyła, gdy proponował jej podwózkę. Odmówiła, mimo że komfortowa podróż autem była znaczenie lepszą opcją niż kilkunastominutowa przechadzka w ciemności i zimnie. Nie chciała ryzykować, że zaśnie w samochodzie albo Dorian zauważy jej zmęczenie i zacznie o coś wypytywać.

Hotelowa recepcjonistka spojrzała na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedziała. Tym razem Anastasia zignorowała ją całkowicie, przecież nie musiała się tłumaczyć. Wracając rankiem z domu Chayse'a, faktycznie czuła taką potrzebę, ale teraz nie. Teraz myślała tylko o tym, by chwilę odpocząć i brać się do dalszego działania. Chciała przejrzeć notatki w notesie przed planowaną drzemką, ale popełniła podstawowy błąd i, zamiast usiąść, położyła się na łóżku. Właściwie padła na nie plecami, zupełnie jakby ktoś ją popchnął. Zasnęła, zanim zdążyła zdjąć kurtkę i obrócić się na bok. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro