Rozdział 19
– Chayse, jak dobrze, że jesteś. Myśleliśmy, że nie przyjedziesz.
Anastasia zmieszana nieustannie przenosiła wzrok z Hortona na Woodarda, potem jeszcze na Whellera, zahaczając raz o Elwooda. Szeryf wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć – wyraźnie pobladł, a na jego czole mogła dostrzec krople potu. Z kolei przemawiający przed momentem Horton zdawał się być opanowany i pewny siebie. Stał w lekkim rozkroku i patrzył prosto w oczy znajdującego się kilka kroków od niego Chayse'a. Anastasia zauważyła jednak, że nerwowo przekładał kajdanki z jednej dłoni do drugiej, a na jego czole co jakiś czas pojawiała się płytka zmarszczka. Tak czy inaczej, w porównaniu do Doriana był oazą spokoju. Blondwłosy policjant wycofał się za wyższego stopniem Warrena i wyraźnie uciekał wzrokiem od szeryfa. Elwood razem z Parsonsem stali na lewo od drzwi wejściowych, kawałek za Anastasią, która jako jedyna pozostała u boku Woodarda. Jego podwładnych zauważyła przypadkiem, podczas rozglądania się. Sprawiali wrażenie, jakby nie mogli znaleźć sobie miejsca.
– Coś stało się Genie? – wydusił w końcu szeryf, zanim Horton znów zaczął mówić.
Chayse przeczuwał, co zaraz usłyszy, co zaraz się stanie. W innym wypadku, po co ci wszyscy ludzie by tutaj byli? Po co Warren zwracałaby się do niego w taki sposób? To wyjaśniało zachowanie Doriana. To, dlaczego odszedł, gdy rozmawiał przez telefon, dlaczego wrócił w takim stanie i dlaczego nie chciał powiedzieć, gdzie jadą. Szeryf nie rozumiał jednak, jakim cudem go z tym powiązano.
– Chyba bardzo dobrze wiesz, co się stało. Mam nadzieję, że nie będziesz się stawiać. W końcu jesteśmy kumplami. Prawda, Chayse?
W tej chwili Anastasia pomyślała, że Horton nie tylko naprawdę wierzy w winę Chayse'a, ale również podejrzewa go o niepoczytalność. Odwoływał się do łączącej ich więzi, jakby Woodard co najmniej przykładał mu nóż do gardła, a nie praktycznie się nie ruszał. Gdyby zaistniała taka konieczność, Anastasia sama by się z nim rozprawiła, zanim zdążyłby zrobić coś głupiego. Chayse jednak tylko stał i nawet zbytnio się nie rozglądał.
– Panowie, na jakiej podstawie go oskarżacie? – odezwała się po raz pierwszy, odkąd tu weszli. – Co takiego znaleźliście?
Była naprawdę ciekawa. Miała bowiem nadzieję, że wytknie im jakiś błąd w rozumowaniu i pokaże, że to fatalne nieporozumienie. Tylko dlaczego Chayse nie zaprzeczał? Wyglądał, jakby całkowicie zeszło z niego powietrze. W ogóle na nią nie spoglądał. Przypominał swoją własną woskową podobiznę. Miała ochotę nim potrząsnąć, przywrócić go do życia.
– Jeśli pani pozwoli, omówimy to na komendzie. Sami.
– Nie, omówmy to teraz. Może być w innym pokoju, nie ma to znaczenia, ale chcę wiedzieć teraz.
Horton zdziwiony uniósł brwi, a potem na moment je ściągnął, przez co pojawiła się między nimi lwia zmarszczka. Zirytowała go, ale kompletnie jej to nie interesowało. Musiała przekonać się o winie Woodarda. Musiała przekonać się, że przez cały ten czas miała mordercę pod nosem i tego nie dostrzegła. Jeśli to okazałoby się prawdą, chyba zrobiłaby sobie długi urlop albo zaczęłaby uczyć się wszystkiego jeszcze raz, od podstaw.
– W porządku, proszę za mną.
Zanim się ruszyła, zerknęła na Chayse'a, ale on wbijał spojrzenie we własne buty. Nie podobało jej się to zachowanie. Zacisnęła zęby, przechodząc obok Doriana. On z kolei wyglądał, jakby potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza.
W końcu weszła za Hortonem do innego pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Trafiła do salonu. Rozmowę mieli prowadzić w obecności technika i fotografowanego właśnie pod różnymi kątami ciała kobiety. Drobnej postury ofiara leżała na boku, dlatego Anastasia mogła dostrzec kawałek jej twarzy. Na nosie miała stłuczone, okrągłe okulary w cienkich oprawkach. Jej rozwarte wargi były pomalowane ciemnoróżową, matową pomadką, a czarne, związane w kitkę włosy kontrastowały z białym, grubym dywanem. Anastasia jej wiek oceniłaby na około trzydzieści lat. Głowę kobiety od wysokiego po sam sufit regału na książki dzieliło kilka centymetrów. Wokół nie było żadnych śladów krwi, co sugerowało, że nie zderzyła się z meblem. Agentka chciała zapytać o przyczynę zgonu, ale wówczas zrobiła jeszcze krok w stronę denatki i dostrzegła ciemną pręgę oraz zadrapania na jej szyi. Wskazywało to na uduszenie przy pomocy sznura lub czegoś podobnego.
– Znaleźliśmy to.
Horton podał jej zamykaną plastikową torebkę, w której znajdowała się czerwono-biała czapka z daszkiem. Anastasii wcale nie zdziwiło, gdy zobaczyła zdobiące ją logo drużyny futbolowej z Kansas City.
– Nawet jeśli należy ona do Woodarda, mógł zostawić ją tu dosłownie w każdej innej chwili, niż podczas popełniania zbrodni. Na razie to żaden dowód.
Warren skrzywił się, odbierając od niej element garderoby. Przecież dobrze o tym wiedział. Jednocześnie nie mógł ignorować takiej poszlaki. Nie zamierzał być posądzony o traktowanie Chayse'a ulgowo z uwagi na łączącą ich znajomość. Nie spodziewał się tylko, że agentka Ashbee, zamiast ucieszyć się ze znalezienia podejrzanego, będzie taka niechętna do aresztowania. Przecież sama poprzedniego dnia wsadziła na dołek chłopaka, na którego nie wskazywały zupełnie żadne dowody, tylko jakiś naiwnie stworzony związek przyczynowo-skutkowy. Niby w czym jego podejrzenie było gorsze od jej?
Przez chwilę patrzył, jak agentka rozgląda się po pomieszczeniu. Podeszła do częściowo okrytej wzorzystym pledem kanapy, której koloru Warren nie potrafił dopasować do żadnej znanej sobie nazwy. Plasował się on gdzieś między beżowym a szarym. Szatynka założyła skórzane rękawiczki i, po usłyszeniu od technika, że już fotografował to miejsce, sprawdziła, czy nic nie czai się za ozdobnymi poduszkami, narzutą i we wgłębieniach mebla. Warren musiał przyznać, że temu ostatniemu miejscu nie poświęcił należytej uwagi. Oczywiście nie powiedział tego głośno, nie komentował działań agentki Ashbee w żaden sposób. Tylko obserwował. Gdy Anastasia się nie odzywała, zyskiwała w jego oczach na atrakcyjności. Dzisiaj dużo lepiej mógł przyjrzeć się jej figurze, co mu się zresztą podobało. W pewnym momencie zaczął nawet zastanawiać się, ile czasu minęło od jego rozwodu. W miarę szybko jednak odpuścił sobie wszystkie te myśli, które nie dotyczyły sprawy.
– Mamy świadka.
– Świadka na co? – zapytała, porzucając w połowie zaglądanie pod kanapę i inne meble. Podniosła się na równe nogi i otrzepała kolana. Dopiero po tym skupiła wzrok na rozmówcy. – Na morderstwo?
– Świadka, który widział, jak Chayse wchodzi do tego domu.
– W porządku, chcę porozmawiać z tą osobą.
Anastasia przez cały czas starała się nie dopuszczać do siebie tej myśli, ale ona teraz uderzyła ze zdwojoną siłą. Ciało zamordowanej kobiety wyglądało, jakby leżało tu od niedawna – nie zaczęło się rozkładać, a agentka mogła się założyć, że nawet nie stało się jeszcze całkiem zimne. Szczegóły miały pojawić się dopiero po sekcji zwłok. Czy to dlatego Chayse'a nie było rano w domu? Podczas gdy ona spokojnie jadła sobie przygotowane przez niego kanapki i czytała zostawione przez niego karteczki, on z zimną krwią dusił tę brunetkę. Absurdalne. Ale czy nie tak właśnie reagują rodziny przestępców, gdy dowiadują się o ich ciemnej stronie? Ścisnęła splecione za plecami dłonie, aż ból z rozcięć zaczął otrzeźwiać jej umysł. Niemożliwe.
– A motyw?
– Czy to nie to stara się pani ustalić od... tygodnia?
Zacisnęła zęby, widząc czający się w kącikach ust porucznika Hortona uśmieszek. Nie rozumiała go. Gdyby to ktoś z jej przyjaciół został posądzony o dokonanie morderstwa, nie myślałaby o tym, żeby dopiekać innym ludziom. Nie traktowałaby też wszystkich poszlak, jakby były co najmniej zdjęciem upamiętniającym scenę zabójstwa. Zresztą nigdy nie traktowała w ten sposób dowodów, zawsze istniało jakieś potencjalne „ale". Brała pod uwagę, że może Horton po prostu przyjął taki mechanizm obronny, lecz w tej chwili był dla niej bardziej podejrzany niż Chayse i nic nie mogła na to poradzić. Pozostawało jej udawać, że zgadza się z tą całą farsą, dopóki nie znajdzie czegoś, co faktycznie ją przekona. Woodard ani trochę nie pasował do jej przewidywań dotyczących osoby mordercy. Może pokazał jej się z tej najlepszej strony. Może potrafił oszukiwać równie dobrze co ona.
– Poruczniku – zatrzymała tym mężczyznę, zanim zdążył chwycić klamkę. Najwyraźniej uznał ich rozmowę za zakończoną. – Może wypadło to panu z pamięci, ale przy innych ciałach również znaleźliśmy rzeczy, które teoretycznie wskazywały na czyjąś winę.
Mocna, kwadratowa szczęka Hortona w połączeniu z pewnym spojrzeniem brązowych oczu i stopniem zawodowym mogły zrobić wrażenie na niejednym żółtodziobie. Warren wyglądał jak ktoś, kto wie, o czym mówi. Jawił się jako silny samiec alfa zawsze przygotowany do działania. Anastasia domyślała się, że jego charakter był równie mocny co donośny głos. Pewnie myślał, że kilkoma groźnymi minami zamknie jej usta, jednak nie wzbudzał w niej strachu nawet w minimalnym stopniu. W końcu podobno stali po jednej stronie, dlaczego miałaby się go obawiać? W swoim życiu rozmawiała już z ludźmi, którzy wcale nie musieli się starać, żeby wywołać niepokój w człowieku. Z jednym nawet bardzo niedawno. Horton pokazał jej jednak, że jest osobą, która właśnie w taki sposób zdobywa uznanie. Cóż, nie tym razem.
– Ale nigdzie indziej nie było świadka.
Wyszedł, zanim zdążyła znów się odezwać. Poprosiła technika, żeby uważnie wszystko sfotografował i wzięła przykład z policjanta. Gdy wróciła do przedpokoju, ten już zakuwał ręce Chayse'a.
– Jestem pewna, że mogłoby obejść się bez kajdanek – podjęła pewnie agentka, zwracając na siebie uwagę. – Przecież szeryf nie zachowuje się agresywnie.
– Nie zamierzam ryzykować – odparł Horton poirytowany.
Gdy podeszła bliżej tej dwójki, porucznik szarpnął Woodarda, żeby się pochylił. Najwyraźniej zamierzał wyprowadzić go, jakby ten stawiał nadzwyczajny opór. Anastasia zerknęła w stronę Doriana, ale on wcale nie patrzył na tę scenę. Stał w drugim końcu pomieszczenia i zaciskał dłonie na poręczy schodów prowadzących na piętro.
– Nie złapał go pan na morderstwie. To podejrzany, a nie sprawca. Na zewnątrz są dziennikarze. – Chwyciła Horton za ramię, bo zamiast jej wysłuchać, skierował się w stronę wyjścia. – Jeśli jest niewinny, mocno nadszarpniesz jego reputację.
– Wiem, co robię.
– Nie sądzę.
– To nic takiego – odezwał się Chayse i pierwszy raz od dawna spróbował znaleźć oczy agentki. Nie zdołał, bo Warren zbyt mocno dociskał swoje przedramię do jego pleców. – Pójdę w kajdankach.
Anastasia puściła porucznika, a ten niezwłocznie wyszedł z budynku. Za nim ruszyli Parsons i Elwood, których głowy były zwieszone, jakby czuli się winni. Ostatecznie została w pomieszczeniu sama z Dorianem. Nie miała ochoty wychodzić na zewnątrz, chociaż ciekawiło ją, czy Horton już ogłosił całemu światu, że znalazł mordercę. Może i jego tok rozumowania był słuszny, ale nie chodziło o jedną zbrodnię, tylko o serię. Konieczne było sprawdzenie alibi Chayse'a na wszystkie te dni. Żałowała, że nie mogła dać mu takowego na dzisiejszy poranek. Nie wiedziała, ani o której godzinie wyszedł, ani kiedy wrócił. Nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że mogłaby tak bardzo pomylić się co do jego osoby. Znała się na ludziach, miała dobrą intuicję. Przecież nie była naiwna.
– On zawsze jest takim dupkiem? – zapytała po dłuższej chwili Doriana Whellera, który wciąż trwał w jednym miejscu.
– Kto?
– Horton.
– Jest stanowczy.
– Nie, jest po prostu żądny sensacji. I głupi – dodała szybko, zanim policjant zdążył się odezwać.
– Nie znasz go – odparł bez przekonania.
– A ty znasz Woodarda i co, myślisz, że byłby w stanie to zrobić?
– Nie wiem – przyznał, opierając się plecami o ścianę. Chciało mu się wymiotować. – To mój najlepszy kumpel. Wczoraj powiedziałbym, że nie. Dzisiaj nie wiem.
– Co się zmieniło?
Potrząsnął głową. Nie miał siły o tym myśleć. Znał Chayse'a od zawsze i szybciej podejrzewałby siebie niż jego o takie coś. Teraz jednak już niczego nie był pewien. Wiedział bowiem, że jego przyjaciel utrzymywał kontakt z Genie, a kiedyś łączyło ich nawet coś więcej. Może to nadal trwało, może nie mówił mu wszystkiego.
– Nie rozumiem, dlaczego się nie bronił – stwierdził w końcu.
Anastasia nie odpowiedziała. Też się nad tym zastanawiała. Szeryf nawet nie próbował zaprzeczać, jakby całkowicie pogodził się z tą decyzją. Brała pod uwagę opcję, że mógł być w szoku. Znał tę kobietę, pytał, czy coś jej się stało. Niewykluczone, że to ta wiadomość go sparaliżowała.
– Co teraz?
– Nic. Będziemy robić to, co dotychczas, tylko trzeba dołożyć do tego przesłuchanie Chayse'a – odparła trochę zaskoczona pytaniem Doriana. Miała nadzieję, że nie istniały żadne przesłanki do tego, by policjant podejrzewał zakończenie śledztwa. – Powiedz mi lepiej coś o tej... Genie, tak?
– Tak, Genie. Genie Hatfield. – Usiadł na schodach, przy których wcześniej stał. Drewniana była tylko część, po której się chodziło, wykonane z betonu fronty zostały pomalowane na biało. Dorian przetarł twarz dłonią, powoli zaczynały wracać na nią kolory. – Co chciałabyś wiedzieć?
– Wszystko. Od dzieciństwa po ulubione papierosy. Po prostu wszystko.
– Skąd wiesz, że pali... – Skrzywił się, po czym ciężko westchnął. – Paliła?
– Widziałam popielniczkę na parapecie przed wejściem.
Dorian mówił dość nieskładnie i chaotycznie, ale Anastasii udało się wyłowić z tego potoku słów najważniejsze informacje, które wpisała do notesu. Genie miała trzydzieści pięć lat, od urodzenia mieszkała tutaj. Jej ojciec zmarł, gdy była jeszcze dzieckiem, a matka trzy lata temu. Jej starszy brat szybko wyprowadził się z Lexington i właściwie nigdy tu nie przyjeżdżał. Genie mieszkała w domu rodzinnym, który w całości w testamencie zapisała jej matka. Nie spotykała się z nikim na dłużej, a przynajmniej Dorian o tym nie wiedział. Sytuacja wyglądała inaczej, gdy chodziło o niezobowiązujące relacje.
Anastasię najbardziej zdziwił fakt, że Genie jeszcze nieco ponad rok temu pracowała jako sekretarka w biurze szeryfa. Zwolniła się kilka tygodni przed objęciem tego stanowiska przez Chayse'a, kiedy jednak było już wiadomo, że to właśnie on będzie pełnić ten urząd. Agentka nie musiała dopytywać Whellera, skąd ta decyzja. Sam jej wszystko powiedział. Genie uzasadniła to niesprecyzowanymi relacjami, które łączyły ją z Woodardem, co zresztą Dorian wiedział właśnie od niego. Podobno stwierdziła, że niezręcznie by się czuła, gdyby Chayse nagle stał się jej przełożonym. Policjant nie potrafił do końca wyjaśnić, co właściwie było między tą dwójką. Raz mówił, że chodziło o przyjaźń, a za chwilę stwierdzał, że nie było to nic zobowiązującego. Wyciągnięcie z niego informacji, że Chayse sypiał z Genie, zajęło jej sporo czasu. Potem jednak dowiedziała się, że wówczas Woodard po prostu prowadził taki tryb życia i czarnowłosa sekretarka nie była jedyną. Dopiero pół roku temu zmieniło się jego podejście do kobiet. Dorian twierdził, że stało się to bez powodu. Anastasia w to nie wierzyła, ale miała nadzieję, że chociaż nie miało to nic wspólnego ze sprawą, gdyż brakowało jej czasu, żeby to drążyć. Podobno aktualnie ta dwójka spotykała się sporadycznie, żeby porozmawiać. To wszystko z uwagi na łączącą ich kiedyś przyjaźń.
– Mogę zabrać się z tobą na komendę? – zapytała, chowając notes. Nie sądziła, żeby Dorian był w stanie powiedzieć jej jeszcze coś istotnego na temat Genie. – Chcę dowiedzieć się kilku rzeczy.
– Jasne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro