Rozdział 17
– Trevor Rogers? – Anastasia upewniła się, że chłopak znowu nie otworzył drzwi cudzego domu.
– Bingo, pani agentko.
Nie skomentowała ani jego odpowiedzi, ani głupiego uśmieszku. Naprawdę nie była w nastroju na żadne zaczepki. Miała już serdecznie dość tego dnia, chociaż zegarek nie wskazywał jeszcze dwunastej w południe.
– Wpuścisz nas czy będziemy rozmawiać tutaj?
Trevor otworzył szerzej drzwi, przylegając do nich plecami. Wciąż trzymając dłoń na klamce, zaprosił ich do środka. Chayse wchodził jako drugi, dlatego widział, jak ten aż zanadto umięśniony blondyn powiódł spojrzeniem za Anastasią. Jakoś powstrzymał się od zahaczenia chłopaka barkiem – głównym powodem była różnica wzrostu. Ramię szeryfa znajdowało się na wysokości brody Rogersa, chociaż Woodard tylko nieznacznie przekraczał metr i osiemdziesiąt centymetrów.
– Już mówiłem policji, że nic nie wiem.
– Okłamałeś nas w domu Kimberly.
Trevor zmarszczył brwi, które były kilka odcieni ciemniejsze od jego włosów. Skrzyżował ramiona na piersi, napinając przy tym mięśnie. Zbyt mocno, żeby nie wyglądał przy tym, jak puszący się paw. Przez dłuższą chwilę przenosił wzrok z Anastasii na Chayse'a i odwrotnie. Gdy w końcu zdecydował się mówić, zatrzymał spojrzenie na agentce.
– Nie rozumiem.
– Twierdziłeś, że nie rozmawiasz zbyt często z Angeliną, podczas gdy jej bilingi wskazują na coś przeciwnego.
Zaniemówił na kolejne kilkadziesiąt sekund, w trakcie których parę razy przeczesał palcami włosy. Oparł się ramieniem o framugę wejścia prowadzącego z przedpokoju w głąb domu.
– Nie przypominam sobie, żeby był wtedy z nami szeryf.
– Przypomnij sobie lepiej, co łączy cię z Angeliną – rzucił Chayse, wciskając dłonie do kieszeni spodni. Faktycznie wtedy sprawdzał, czy zaginiona dziewczyna nie śpi w którymś z pomieszczeń, ale Anastasia zdała mu relację z tej rozmowy.
– Nic specjalnego. Zwykła zabawa.
– Dzwoniłeś do niej po pierwszej, chociaż byliście na tej samej imprezie. Dwie godziny później zgłoszono jej zaginięcie.
– Jako jedyny tam pewnie trzymałeś się na nogach. Pozostali byli tak pijani, a może naćpani, że i tak nie zauważyliby, gdybyś zniknął na jakiś czas – szeryf dokończył myśl agentki. W samochodzie omówili kwestie, które należało poruszyć w tej rozmowie.
– Chciałem upewnić się, że wróciła do domu.
– To nie brzmi jak „zwykła zabawa".
– Była moją koleżanką. Mamy w mieście jakiegoś pieprzonego mordercę. Czy to takie dziwne, że chciałem wiedzieć?
– Dlaczego mówisz o niej w czasie przeszłym, Trevor?
Opuścił ramiona wzdłuż ciała, gdy agentka lekko przechyliła głowę w bok, jak obserwujący swoją przyszłą ofiarę kot. Chciał schować dłonie do tylnych kieszeni spodni, ale wtedy rozkazała mu trzymać je na widoku. Posłusznie się do tego zastosował, wracając do poprzedniej pozycji. Jego przytępiony niewielką dawką snu i nocnymi przygodami umysł nie chciał wpuścić niepokojących myśli. W końcu zdołały się przedrzeć do jego świadomości bocznymi drzwiami.
– Jakie są szanse na to, że ona wciąż żyje? Marne, jeśli skupiacie swoją uwagę na mnie. – Nie brzmiał tak pewnie, jak by tego pragnął. – Nie chciałem mówić o Angel przy Kimberly. To wszystko, cały sekret.
– Czy Andreia to twoja siostra?
To pytanie kompletnie zbiło go z tropu. Wziął je za jakiś dziwny test szczerości.
– Tak.
– Widzisz, Trevor, pierwszą ofiarą była Nicole Carmona, do której twoja siostra miała żal za odbicie chłopaka – zaczęła Ashbee spokojnym, a nawet odrobinę spowolnionym głosem. – Teraz znika dziewczyna, z którą ty się bawiłeś, jak to ująłeś. Na dodatek nas okłamałeś.
– Okej, rozumiem, dlaczego możecie myśleć, że to ja, ale nie rzuciłbym się na żadną dziewczynę. Poważnie. Nie biję słabszych.
Anastasia przełknęła uwagę na temat jego wspaniałomyślności i szlachetności. Złapała przy tym ukradkowe spojrzenie, które rzucił jej szeryf. Może kilka godzin temu łatwo było wyprowadzić ją z równowagi, ale teraz się pilnowała.
– Co robiłeś w nocy z dwudziestego ósmego na dwudziestego dziewiątego września i rankiem dwudziestego dziewiątego?
– Chyba nie sądzi pani, że pamiętam – prychnął z niedowierzaniem i otworzył szerzej oczy. – W nocy pewnie spałem. Nie wiem, czy sam. Muszę pomyśleć.
– W porządku, pomyślisz na dołku.
– Co? – Niewiele się zastanawiając, cofnął się o krok. – Nie zamknięcie mnie.
– To nie zamknięcie, to nawet nie areszt śledczy. To po prostu gwarancja, że nie przedyskutujesz z nikim swojej wersji.
– Nigdzie się nie wybieram.
– Stawianie oporu nie polepsza twojej sytuacji. – Próbowała uniknąć konieczności zabierania chłopaka z domu siłą. W końcu nie miała przy sobie kajdanek. – Nie utrudniaj.
– Nie przyklepiecie mi tego – warknął, wycofując się jeszcze bardziej.
– Kuj go – poleciła szeryfowi zrezygnowanym tonem.
Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że Anastasia przekonała się, że Chayse zakładanie kajdanek opanował do perfekcji. Zrobił to naprawdę sprawnie, podkreślając cały czas, żeby Trevor się nie szarpał, gdyż inaczej sam wyrządzi sobie krzywdę. Chłopak jednak z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej waleczny. Skończyło się to tym, że został wyprowadzony z pochylonymi plecami i zwieszoną głową.
Na komendzie odprowadzili go na sam dołek, żeby Chayse mógł odzyskać swoje kajdanki. Dowiedzieli się przy okazji, że wszelkie zapisane w pamięci telefonu Angeliny dane przepadły. Leżał zbyt długo w wodzie, żeby można było wyciągnąć z niego cokolwiek. Istniały jednak szanse, że coś ciekawego znajdzie się na jej karcie pamięci albo w laptopie, do którego hasło w końcu udało się złamać. Z kolei protokoły przesłuchań nadal nie były gotowe. Horton przekazał im tylko listę miejsc, w których, według przyjaciół, Angelina lubiła bywać. Pozostawało im sprawdzenie tych adresów z nadzieją, że ktoś niedawno widział młodą Yates w jakimś ciekawym towarzystwie.
– Naprawdę myślisz, że to on? – podjął Chayse, gdy tylko wrócili do samochodu.
– Nie wydaje mi się.
– To dlaczego go zamknęliśmy?
Zwiesiła na moment głowę, żeby przetrzeć palcami powieki. Zaczynały szczypać ją oczy. W ostatnim czasie naprawdę za mało sypiała.
– Nie wiem, czy chcesz usłyszeć odpowiedź.
– Inaczej bym nie pytał.
– Nie rozumiesz, Chayse – oznajmiła, prostując się i nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Zaciskała zęby. – Jestem pewna, że jeszcze chwila i rozpęta się tutaj medialne piekło. Co im wtedy powiemy? „Nie, nie mamy żadnych konkretów. W sumie nawet nie mamy podejrzanych."?
– Chryste, An, nie możemy go trzymać na dołku za nic – Jego twarz wygięła się w dziwnym grymasie, któremu według szatynki najbliżej było do zdegustowania. – To nie jest warte lepszego wypadnięcia w mediach. Nie możesz tak robić.
– Nie chodzi tylko o to. – Nie zdołała powstrzymać się od przewrócenia oczami. – Jest szansa, że w ten sposób kupimy więcej czasu dla Angeliny. Może morderca zacznie się zastanawiać, czy warto w to brnąć, gdy zobaczy, że kogoś złapaliśmy.
– Nie wymyśliłaś tego sekundę temu, żeby się usprawiedliwić?
Mimo że nie miał racji, to w jego słowach było coś boleśnie prawdziwego. W innych okolicznościach podobne podejrzenie mogłoby okazać się trafne. Anastasia potrafiła doskonale zmyślać na poczekaniu. Zazwyczaj starała się być szczera, ale fakt, że kłamstwa przechodziły jej przez gardło z taką samą łatwością jak prawda, często okazywał się przydatny. Czasami z kolei zgubny dla jej życia osobistego. Anastasia była urodzoną oszustką i nie łagodziły tego pobudki, którymi kierowała się, karmiąc swoje otoczenie fałszem. Nawet jeśli często były wspaniałomyślne, wciąż pozostawały tylko napędem do uchylania się przed prawdą. Ale Anastasia naprawdę starała się być szczera. Niestety chęci rzadko przekuwane są w czyny.
– Nie jestem potworem, Chayse. Dlatego nie mogę być z Reecem – dodała ciszej, odwracając głowę. Miała nadzieję, że tego nie usłyszał.
Przekręcił kluczyk w stacyjce z ciężkim westchnieniem. Nie wiedział, czy tymi słowami przekonywała jego czy siebie. Jego nie musiała. Potrafił przypisać do niej wiele określeń, ale to do nich nie należało. Tym razem nawet nie próbował odpowiadać, o jakimkolwiek kontakcie fizycznym nie wspominając. Co miał powiedzieć, gdy sam nie do końca wiedział, co o tym wszystkim myśleć? Może Anastasia wcale nie była taka, jaką ją sobie wyobrażał. W tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że przecież w ogóle jej nie zna. Sześć dni. Tylko tyle ich łączy. Tak mało i wiele jednocześnie. Najdłuższe i najkrótsze sześć dni w jego życiu, które przypominały zarówno sześć tygodni, jak i sekund.
Sprawdzenie wszystkich często odwiedzanych przez Angelinę miejsc zajęło im kilka godzin, w których trakcie odzywali się do siebie tylko wtedy, kiedy musieli. To, że do niczego ich to nie przybliżyło, nie było budujące i sprawiło, że oboje stali się bardziej markotni. Powrót na komendę również nie poprawił ich nastrojów. Co prawda protokoły przesłuchań były już gotowe, ale tylko w jednej wersji, podczas gdy Anastasia chciała dostać kopię, na której mogłaby pisać, podkreślać, skreślać, rysować, czy robić cokolwiek, czego dusza zapragnie. Dokładnie tak to ujęła, zwracając się do Warrena Hortona w tej sprawie.
Czekając, aż dostanie dokumenty, postukiwała zakreślaczem o blat biurka z jasnego drewna, przy którym zajęła miejsce. Biurka w dobrze oświetlonym z uwagi na duże okna gabinecie Hortona i jego służbowego partnera, którego dzisiaj nie było w pracy. Chayse siedział naprzeciw niej i zagłębiał się w oryginalnych zeznaniach imprezowiczów. Zastanawiała się, czy szeryf wiedział, że mu się przygląda i czy irytował go tworzony przez nią hałas. Ją by irytował. Zaprzestała tej czynności, gdy zorientowała się, że nie tyle było to nerwowe zachowanie, co próba zwrócenia na siebie uwagi.
Woodard okazał się twardszy, niż sądziła. Nawet nie podniósł wzroku, gdy w pomieszczeniu zapadła cisza. Za jego przykładem odchyliła się na oparcie krzesła, ale wciąż mu się przyglądała. Ciemnobrązowe włosy miał rozwichrzone, chociaż zazwyczaj zaczesywał je do góry, co przez krócej ostrzyżone boki optycznie wydłużało jego twarz. Teraz wyglądał na młodszego niż normalnie i ratował go tylko kilkudniowy zarost. Spróbowała sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zobaczyła go gładko ogolonego. W dniu znalezienia Alvina, czyli w poniedziałek. Przetarła oczy, myśląc, jaki jest dzisiaj dzień. Chyba czwartek. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, czy czwartek tego samego tygodnia co tamten poniedziałek, czy następnego. W końcu dotarło do niej, że widziała, jak sąd uniewinnia Pollarda przedwczoraj. W Lexington czas naprawdę płynął powoli.
– Trzymaj.
Horton pojawił się przed nią znikąd, w skutek czego omal się nie wzdrygnęła. Wszystko przez to, że nie zamknął drzwi, wchodząc tutaj. Z podziękowaniem przyjęła plik dokumentów bez podpisów przesłuchiwanych osób. Sięgnęła po niedawno odłożony zakreślacz i otworzyła go. Z okrągłego, siatkowatego przybornika stojącego na biurku wyjęła długopis, uprzednio pytając Warrena o zgodę. Nie próbowała być nadmiernie grzeczna, po prostu sama nie lubiła, gdy ktoś dotykał jej rzeczy bez pozwolenia.
Wyszukała zeznania Trevora Rogersa. Zaznaczyła informację, że po raz ostatni widział Angelinę chwilę po północy w towarzystwie Philipa Kelley'a. Prawie kończyła czytać słowa Rogersa, gdy dotarło do niej, skąd zna Philipa. Dodatkowo otoczyła jego nazwisko kółkiem, na moment podnosząc wzrok na szeryfa. Wciąż uparcie wpatrywał się w kartki. Cicho westchnęła i wróciła do lektury. Uznała, że później zapyta o jego opinię na ten temat. Rogers potem nie mówił już nic ciekawego, bo podobno po zobaczeniu tej dwójki, poszedł z niejaką Katie Timms do pokoju. Agentka szybko przebrnęła przez dość szczegółowy opis tego, co tam robili, niczego nie zaznaczając. U dołu kartki długopisem napisała, że Trevor nie wspomniał o tym, że telefonował do Angeliny.
– Chayse? – rzuciła cicho, ale ściągnęła tym na siebie tylko spojrzenie Hortona, który specjalnie odwrócił się od okna. – Chayse.
Nie zareagował, więc kopnęła go pod biurkiem w piszczel. Odsunął się gwałtownie, przez co krzesło z piskiem przejechało po podłodze. Uśmiechnęła się niewinnie, gdy obdarzył ją oburzonym spojrzeniem.
– Porucznik potwierdzi, że najpierw próbowałam zdziałać coś słowami.
– To prawda – stwierdził brązowooki, drapiąc się po gładko ogolonej brodzie. – Idę po kawę, przynieść wam coś?
Chayse poprosił o ten sam napój, co Horton, a Anastasia o herbatę. Wychodząc z biura, Warren Horton zostawił otwarte drzwi. Agentka zaczęła podejrzewać, że one po prostu zawsze były otwarte i tyle.
– O co chodzi?
– Czytałeś już zeznania Trevora Rogersa?
– Nie.
– To przeczytaj.
Wróciła do swojej lektury, ale nie potrafiła się skupić. Jej myśli krążyły wokół tego, czy powiedziała dzisiaj coś wyjątkowo nieprzyjemnego szeryfowi. Nie mogła sobie nic przypomnieć. Niecierpliwie czekała, aż oznajmi, że przeczytał. Gdy w końcu to nastąpiło, zapytała, co o tym myśli, a on tylko wzruszył ramionami. Zacisnęła zęby. Jego ignorancję próbowała wytłumaczyć sobie wczesną pobudką i popołudniowym spadkiem energii.
– Angelina kręciła z Philipem Kelley'em – oznajmiła chwilę przed tym, zanim Horton wrócił do pomieszczenia z ich napojami. – Tym samym, któremu kilka dni temu zamordowali dziewczynę. Kto w takiej sytuacji myśli o imprezach? Poza tym zarzekał się, że Nicole była dla niego bardzo ważna, więc...
– Wszyscy faceci tak mówią, agentko Ashbee – przerwał jej czterdziestolatek. – Najwidoczniej chłopak musiał odreagować. Naturalna sprawa.
Drugi raz w ciągu trzech minut zacisnęła zęby. Tym razem na dłużej, czekając, aż szeryf w końcu przemówi, ale jemu wcale się do tego nie spieszyło. Zobaczyła tylko trwający krótki moment uśmiech, który pojawił się w jednym z kącików jego ust. Miała ochotę wstać i przypomnieć im, że to ich syf, że oni muszą to rozwiązać, a ona jest tu tylko do pomocy. Zamiast tego chwyciła zeznania kolejnej osoby, a mianowicie Katie Timms. Dziewczyna potwierdziła wersję Rogersa. Była z nim tylko do pierwszej, więc nie wiedziała nic o połączeniu, które wykonał niecałe dwadzieścia minut później. Anastasia dopisała ten wniosek u dołu kartki. Kolejny w ręce wpadł jej protokół przesłuchania Kimberly, która jednak mało co pamiętała z poprzedniego wieczoru i nocy. Zarówno te zeznania, jak i kolejne, w tym Philipa Kelley'a, przeczytała w ciszy. Skończyła chwilę po dziewiętnastej, a wtedy po prostu wstała i, zabierając ze sobą te wszystkie dokumenty, pożegnała się z mężczyznami. Hortonowi powiedziała jeszcze, żeby dopilnował, by zadzwoniono do niej w razie znalezienia czegoś w laptopie lub na karcie pamięci Angeliny.
Opuszczała właśnie parking, gdy ktoś szarpnął ją za łokieć. Wypuściła papiery z rąk, przez co te rozsypały się po bruku. Przykucnęła szybko, by je pozbierać, tylko na moment unosząc wzrok na sprawcę tego zamieszania.
– O co ci chodzi, Chayse? – rzuciła poirytowana, szybko sięgając na kolanach po kartkę, która wyraźnie zamierzała odlecieć jeszcze dalej.
– A tobie o co chodzi? – zapytał, gdy niemal wyszarpała mu z dłoni kilka protokołów, które zebrał.
– O złapanie mordercy . Cholera, jak nie chcesz mi pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj.
Wyginając się w bok po ostatni świstek papieru, kątem oka zdołała zauważyć, jak gwałtownie szeryf podniósł się na nogi. W tej chwili poczuła się tak samo beznadziejnie, jak dzisiaj nad ranem, gdy powiedziała o kilka słów za dużo do Danielle Yates. Wciąż nie podnosząc się z kolan, udała, że liczy kartki. Czekała, aż Woodard sobie pójdzie, jednak gdy tylko postawił krok w kierunku swojego samochodu, nie wytrzymała. Wstała pośpiesznie. Kurczowo przyciskała plik kartek do klatki piersiowej.
– Chayse, przepraszam – zaczęła na tyle głośno, żeby mógł ją usłyszeć. Zadziałało, bo zatrzymał się, ale wciąż skierowany był do niej plecami. – Jestem zmęczona. Już nie myślę, co mówię. Wcale mi nie przeszkadzasz, naprawdę pomagasz. Przepraszam, okej?
Odwrócił się twarzą do niej, kciuki zahaczając o pasek. Wyglądała na bardziej zestresowaną tą sytuacją, niż się spodziewał. Może tak naprawdę było to tylko zmęczenie. Sięgnął prawą ręką do twarzy, żeby przetrzeć palcami oczy, zanim się odezwał. Marzył tylko o tym, żeby położyć się spać.
– Przeprosiłaś mnie już trzy razy w jednej wypowiedzi. Uważaj, bo zaraz uznam, że ci przykro.
– Dwa razy – poprawiła go. Tym razem to on przewrócił oczami, czym pokazał jej, że przepraszanie nie do końca działa w ten sposób. – Nie chciałam tego wszystkiego powiedzieć, nie myślę tak. Naprawdę. Przepraszam.
– W porządku. Wiem, że... – Wsadził dłonie do kieszeni spodni i wzruszył ramionami. –No cóż, raczej nie jestem wymarzonym partnerem do takiej roboty. Nie znam się na tym.
– Jak na kogoś bez doświadczenia, naprawdę dobrze to znosisz. Przysięgam, że nie kłamię.
– Ja też przepraszam. Zachowałem się jak dupek. – Westchnął ciężko, gdy zrozumiał, że chociaż agentce jeszcze przed chwilą nie zamykała się buzia, to teraz ona czeka na wyjaśnienia. – Warren to po prostu mój kumpel, który mocno wkurza się, gdy podważa się jego zdanie. Nie odzywałby się do mnie przez miesiąc, gdybym tak zupełnie jawnie przyznał ci rację.
– My, kobiety, mamy „solidarność jajników", a wy czego? Jąder? Penisów?
Roześmiał się głośno, lekko przechylając przy tym głowę do tyłu, czym wywołał uśmiech na twarzy Anastasii. Widziała go już wcześniej chichoczącego czy nawet śmiejącego się, ale tym razem był to wyjątkowy silny i niespodziewany wybuch radości. Po chwili aż zaczęła się zastanawiać czy się nie przejęzyczyła i nie powiedziała czegoś innego, niż zamierzała.
– Kumpel czy nie, mam nadzieję, że w następnej tego typu sytuacji powiesz szczerze, co myślisz – oznajmiła, gdy trochę przycichł. – Nieważne, co ludzie pomyślą o tobie czy o mnie, liczy się rozwiązanie sprawy.
Odchrząknął i obiecał, że tak właśnie zrobi. Potem przekonał Anastasię, że odwiezie ją do hotelu, gdyż inaczej czekałby ją co najmniej dwudziestominutowy spacer. Jeszcze zanim dobrze rozsiedli się w samochodzie, wypowiedział się na temat jej podejrzeń związanych z Philipem Kelley'em. W ramach chociaż minimalnego zadośćuczynienia za jej straty moralne zaproponował, że zadzwoni na komendę i zasugeruje obserwację chłopaka pierwszej ofiary. Anastasia przystała na to, po chwili zastanowienia dodając, że nie zaszkodziłoby, gdyby tej nocy radiowozy patrolowały ulice. Chayse obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby tak właśnie się stało.
Resztę drogi pokonali, nie odzywając się do siebie. Dopiero gdy szeryf zaparkował przed hotelem, zorientował się, dlaczego agentka była aż tak cicho. Zasnęła z głową opartą o boczną szybę i plikiem kartek w dłoniach. Przyglądał się chwilę jej wygładzonym rysom twarzy, bez przekonania próbując wybudzić ją samymi słowami. Potem dołożył do tego lekkie poszturchiwanie w ramię, ale to też nic nie dało. Mógłby być głośniejszy czy użyć trochę więcej siły, ale tak naprawdę wcale nie miał ochoty jej budzić. Gdy przyszedł po nią w nocy, była spłoszona, a nawet przestraszona, dlatego domyślenie się, że nie spała najlepiej, nie należało do najtrudniejszych.
Zastanawiając się, jak mocno Anastasia mu za to potem nawrzuca, wyjechał z parkingu i obrał kurs do domu. Zostawił samochód w garażu, a w nim na chwilę również agentkę Ashbee. Musiał otworzyć kilka par drzwi, a z zajętymi rękoma byłoby to o wiele trudniejsze. Gdy wrócił do auta, z ulgą stwierdził, że szatynka wciąż śpi. Gdyby było inaczej, prawdopodobnie skończyłby z lufą pistoletu przystawioną do skroni.
Najpierw zabrał jej dokumenty, żeby znowu ich nie rozsypać. Przechylił się, żeby odłożyć je na siedzenie kierowcy. Pewnie chwycił Anastasię i wyjął ją z pojazdu, uważając przy tym, by nie uderzyła się głową w żadne blachy auta. Z rozbawieniem pomyślał, że ma już doświadczenie w noszeniu agentki Ashbee. Wchodząc po schodach na piętro, starał się nie chwiać nią za bardzo. Położył ją w swojej sypialni, zdjął jej buty i przykrył ją kołdrą. Potem wyszedł, gasząc światło i zostawiając uchylone drzwi.
Dobre dwie godziny snuł się po domu. Co jakiś czas sprawdzał, czy Anastasia przypadkiem się nie obudziła i czy nie jest skołowana. Właśnie przy jednej z takich wizyt spostrzegł, że coś jest nie tak. Zapalił światło, pewien, że zaraz będzie musiał wysłuchiwać czynionych przez nią wyrzutów, ale nic takiego nie nastąpiło. Zobaczył za to, że niespokojnie kręciła się z boku na bok. Podszedł bliżej i szybko zrozumiał, że śniło jej się coś nieprzyjemnego. Marszczyła brwi i oddychała niemiarowo. Przysiadł na brzegu łóżka, próbując ją obudzić tym razem z większym przekonaniem. Znów nie zdziałał nic słowami, ale przynajmniej na potrząśniecie za ramiona zareagowała. Bardzo gwałtownie zresztą, bo wylądował na podłodze.
– An, to tylko ja, Chayse – powiedział spokojnie, podnosząc się z twardych paneli. Lekko się zdziwił, gdy zobaczył broń w jej ręce. Nie miał pojęcia, kiedy zdążyła ją wyciągnąć i kiedy skopała kołdrę na drugi koniec łóżka. Malujący się na twarzy agentki strach poważnie go zaniepokoił. – To tylko ja. Nie zrobię ci krzywdy, An.
Anastasia odłożyła pistolet na nocną szafkę. Wypuściła powietrze przez drżące usta. Nawet nie wiedziała, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. Oplotła ramionami kolana, które wcześniej podciągnęła pod brodę, i oparła o nie czoło. Chwilę później materac po jej lewej stronie ugiął się, a Chayse zaczął uspokajająco głaskać ją po plecach. Przyciszonym głosem powtarzał jej, że już wszystko dobrze. Naprawdę chciała mu wierzyć, ale nie potrafiła. Wciąż czuła, że jej mięśnie drżą. Gdy w końcu podniosła głowę, żeby spojrzeć na szeryfa, zrobiła coś niespodziewanego dla nich obojga. Przekręciła się w bok i pocałowała go tak, jakby po prostu jej się to należało. Co gorsza, kiedy tylko Chayse to odwzajemnił, bez grama skrępowania przesiadła się z materaca na jego kolana i przyciągnęła go bliżej.
Nie całował nikogo od pół roku, dokładnie to samo tyczyło się seksu. W tej chwili nie wiedział, jakim cudem wytrzymał tak długo bez jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z kobietą. Wcześniej głupie dwa tygodnie bywały trudne. Teraz jednak chciał trwać w tej chwili jak najdłużej. Namiętność, którą nagle obdarzyła go Anastasia, całkowicie odebrała mu rozum. Nie spodziewał się tego z jej strony, a tym bardziej nie sądził, że agentka jest w stanie włożyć w coś tyle emocji. Z każdą kolejną sekundą bliskości, liczył na więcej.
Nie mogła pozbierać myśli, gdy Chayse między pocałunkami szeptał, jak bardzo jej pragnie. Zamiast go odepchnąć, kurczowo przyciągała go bliżej. Zupełnie, jakby obawiała się, że już nigdy nie poczuje się w ten sposób. Już samymi słowami odbierał jej zdrowy rozsądek, który podpowiadał, że kieruje nią zwykła desperacja. Chciała uciec od koszmarów, chciała pozbyć się powracających co noc wspomnień, które we śnie były jeszcze bardziej makabryczne niż na jawie, ale przecież nie chciała robić tego w ten sposób. Mimo tego odchyliła głowę do tyłu, gdy wargi Chayse'a musnęły jej szyję. Jedną z dłoni, którą wcześniej trzymał na jej talii, zaczął gładzić ją po udzie. Jego ruchy stawały się coraz bardziej śmiałe i nerwowe jednocześnie. Anastasia wiedziała, że jeszcze moment i nie będzie umiała tego przerwać, jeszcze sekunda i stanie się tym, kim nigdy nie chciała być.
Nie stawiał żadnego oporu, gdy postanowiła się odsunąć. Patrzył tylko prosto w jej oczy, szukając w nich pozwolenia. Jej policzki płonęły równie mocno co jego.
– To nie jest dobry pomysł – stwierdziła w końcu, przesiadając się z jego kolan na materac.
Chayse nie odpowiedział. Za bardzo obawiał się, że z jego ust wydobędą się jakieś żałosne prośby. Odwrócił wzrok, zastanawiając się, dlaczego tej kobiecie tak łatwo przychodzi doprowadzanie go do szaleństwa. To przez tę przerwę, odzwyczaił się. Dlaczego w ogóle pomyślał, że to może skończyć się w jakiś inny sposób? Zrobił z siebie kompletnego idiotę, mówiąc jej to wszystko.
– Chayse.
Zerknął na dłoń, którą położyła na jego zaciśniętej na kolanie. Jej skóra nie była tak chłodna, jak wtedy, gdy opatrywał jej rany. Przeniósł wzrok na twarz Anastasii, ale zaraz znowu go odwrócił. Niepatrzenie na nią pomagało mu w pilnowaniu się, żeby znów jej nie pocałować. Nieświadomie przejechał językiem po wargach. Wciąż czuł owocowy smak jej pomadki do ust. Chyba malinowy.
– Oboje przeżywamy teraz trudne chwile, kryzysowe sytuacje – podjęła Anastasia miękkim, wciąż przyciszonym głosem. – To wszystko przez to, takie rzeczy się zdarzają.
– Nie baw się w panią psycholog – powiedział na tyle łagodnie, żeby nie zabrzmiało to jak zarzut.
– Nie bawię się. Mam z tego dyplom, zresztą nie tylko z tego.
Wolną dłonią przetarł oczy. Znowu przypomniał sobie, jak mało o niej wie. Może miała rację. Po prostu ich poniosło. Jeszcze ta frustrująca bezradność i zmęczenie. Tak, to musiało być właśnie to.
– Zostań na noc. Będę spać w drugim pokoju, jeśli tak chcesz, ale zostań. Nie jestem w stanie cię teraz odwieźć.
Jakby na potwierdzenie tych słów, ziewnął. Zgodziła się, po czym zapytała o prysznic i czy znalazłby dla niej coś, w co mogłaby się przebrać do spania.
Chayse bez pomysłu grzebał w szafie, aż natrafił na koszulkę, która jego zdaniem nadawała się wręcz zbyt idealnie. Podał Anastasii bluzkę z logo identycznym z tym, które widział dzisiaj nad ranem, gdy otworzyła mu hotelowe drzwi. Co prawda, kolory były odwrócone, bo ciuch miał czerwoną barwę a znak rozpoznawczy drużyny futbolowej z Kansas City białą, ale Anastasia i tak nagrodziła go uśmiechem. Pokręciła przy tym głową, jakby nie do końca wierzyła w to, co widzi.
Gdy wróciła z łazienki do pokoju zastała tam Chayse'a. Szeryf nie mógł się zdecydować, czy położenie protokołów obok przyniesionej przez niego szklanki wody jest dobrym pomysłem. Po zauważeniu Ashbee w progu, szybko rzucił, że już wychodzi. Ale Anastasia desperacko pragnęła teraz ciepła. Chciała czuć, że ktoś jest blisko niej. Prawie przespała się z Chaysem. I tak rano będzie się wstydzić, więc równie dobrze może poprosić o to, by został. Zresztą już teraz się wstydziła. Chodzenie do łóżka z prawie obcymi facetami nigdy nie należało do kręgu jej zainteresowań.
Więc poprosiła, a on wcale nie krył zdziwienia, podczas gdy satysfakcję już tak. Oznajmił, że skoczy tylko pod prysznic i zaraz do niej wróci. Tej nocy agentka Ashbee położyła się do łóżka wyjątkowo spokojna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro