Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14


Czwartek, 7 października


Anastasia dłuższą chwilę niespokojnie wierciła się w łóżku, zanim całkowicie się obudziła. Krzyk ugrzązł w jej gardle. Skuliła się, podciągając kolana prawie pod brodę, żeby go nie wypuścić. Jej oddech był nierówny i głośny z uwagi na to, że wydychała powietrze przez zaciśnięte zęby. Jego odgłos zakłócał miarowe bębnienie deszczu o parapet. Zamknęła oczy, gdy przeszedł ją dreszcz. Chociaż było jej gorąco, nie zamierzała się odkrywać. Gdyby to zrobiła, nawet te zwykłe, dziecięce potwory mogłyby ją dopaść, a nie tylko ten jej, osobisty i jakże aktualny. Potrzebowała chwili na uświadomienie sobie, że żadnego Pollarda tu nie ma.

Jej puls nawet nie zdążył się uspokoić, a po pomieszczeniu już rozszedł się hałas. Trzy krótkie, ale głośne dźwięki, przez które skoczyła na równe nogi, w międzyczasie wyciągając spod poduszki pistolet. To samo słyszała przez sen, to był prawdziwy powód jej pobudki. Gdy próbowała zapalić stojącą na nocnej szafce lampkę, jej umysł podpowiedział, że to tylko pukanie do drzwi. Żadne światło nie rozlało się po pokoju.

Oczywiście, przecież wieczorem wysiadł prąd, przez co specjalnie schodziła do recepcji po świeczki. W tym mroku nie mogła jednak dostrzec, gdzie je zostawiła. Sięgnęła po telefon leżący obok bezużytecznej lampki i zapaliła w nim latarkę, praktycznie nie spoglądając na ekran. Trzymając urządzenie w lewej dłoni, skierowała jego białe światło na drzwi. Wolnym krokiem zaczęła zbliżać się w ich kierunku, gdy znów wstrząsnęło nimi uderzenie. Przekręcenie klucza w zamku z uwagi na fakt, że obie dłonie miała zajęte, nie należało do najprostszych. Zrobiła to jednak w miarę sprawnie, przypłacając to falowaniem światła. Ważniejsze było to, żeby trzymać broń przed sobą. Dość nisko, by od razu nie rzucała się w oczy, ale przed sobą.

Wyuczonym ruchem, szybko przyciągnęła drzwi w swoją stronę i skierowała strugę światła dość wysoko, by oślepić potencjalnego napastnika.

– Cholera, An...

Wciągnęła Chayse'a do pokoju, zanim zdążył wyjaśnić jej cokolwiek, po czym szybko zakluczyła drzwi. Teraz mogła odetchnąć albo chociaż spróbować. Jej lewa dłoń, w której wciąż jakimś cudem trzymała telefon, była mokra przez dotknięcie kurtki szeryfa. Odsunęła się kawałek od niespodziewanego gościa. Dzięki temu zauważyła, że miał latarkę.

– Co tu robisz o tej godzinie? – zapytała trochę zbyt nerwowo. Jej głos zabrzmiał nienaturalnie wysoko. – Właściwie która jest godzina?

Zanim odpowiedział, że coś po trzeciej, zdążyła sama sprawdzić w komórce. Zasnęła co najwyżej dwie godziny wcześniej, bo o pierwszej jeszcze patrzyła na zegarek. Cudownie.

– Dzwoniłem, ale nie odbierałaś.

Tym razem to on skierował na nią snop światła. Znajdował się jednak na tyle daleko od Anastasii, że nie pozbawił jej wzroku ani na moment. W pierwszej kolejności jego uwagę przykuła broń w jej prawej, opuszczonej wzdłuż ciała ręce. Mógł poinformować ją przez zamknięte drzwi, że to tylko on, ale nie chciał budzić całego hotelu. Przecież mogła zapytać.

– Spałam – odparła, odkładając pistolet na pozostawione w nieładzie łóżko. Zaczęła rozglądać się za świeczkami. – Co tu robisz?

– Zaginęła dziewczyna. Pomyślałem, że chciałabyś o tym od razu wiedzieć.

Zbliżając płomień zapalniczki do knota stojącej na kwadratowym stoliku świeczki, mruknęła, że ma szczęście, że nie podjął innej decyzji. Chwilę później część pomieszczenia wypełnił ciepły blask bijący od trzech płomieni. Chayse w czasie całej tej operacji zdążył przyjrzeć się, bądź co bądź, nowej odsłonie agentki Ashbee. Stała przed nim jedynie w sięgającej do połowy uda, białej koszulce drużyny futbolowej Kansas City popularnej również tutaj. Czerwone logo było już porządnie sprane. Co ciekawe, Anastasia nie wydawała się speszona strojem, w którym go przyjęła. Szeryf odniósł jednak nieodparte wrażenie, że nie do końca zdawała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Jego uwadze za to nie uszedł fakt, że mogła pochwalić się naprawdę zgrabnymi nogami. Potem z kolei zauważył, że jej twarz była nienaturalnie blada, a spojrzenie niepokojąco rozbiegane.

– Kiedy był ostatni kontakt z tą dziewczyną?

– Nie wiem, dostałem tylko informację o zaginięciu. Musimy jechać do jej rodziców.

– Oni to zgłosili?

Potwierdził skinieniem głowy. Poprosiła, by dał jej chwilę na doprowadzenie się do względnego ładu, po czym, wyciągając z walizki na wpół przypadkowe rzeczy i zabierając jedną ze świeczek, zniknęła w łazience. Wzięła szybki, dosłownie dwuminutowy prysznic, żeby spłukać z siebie resztki tego koszmaru. Na razie jeszcze nie czuła zmęczenia, bo wciąż działała na nią adrenalina. Nie rozpaczała nad faktem, że prawie nie spała. Nie pierwszy i nie ostatni raz, taka praca.

Wciąganie dżinsów zaraz po kąpieli nigdy nie należało do jej ulubionych zajęć, ale była tak rozbudzona, że dość sprawnie sobie z tym poradziła. Pierwszą lepszą koszulkę, którą tutaj przyniosła, i tak zakryła bluzą z kapturem. Może i nie wyglądała zbyt reprezentacyjnie, ale nie było tu ani jej przełożonego, ani nikogo, kto mógłby mu naskarżyć. Jeden z nielicznych plusów pracowania w niewielkich miejscowościach. Gdyby nie ulewa, to dodałaby sobie profesjonalizmu służbową wiatrówką. Niestety nie miała ona kaptura, więc kompletnie nie nadawała się na taką pogodę.

Umyła zęby, po czym symbolicznie przeciągnęła wodoodpornym tuszem po rzęsach i przypudrowała twarz. Nie było czasu ani sensu używać podkładu – w taką ulewę i tak prawdopodobnie niewiele by z niego zostało. Pudru tyczyło się to samo, ale dla zasady postanowiła chociaż przez moment się nie świecić. Najlepiej, gdyby wyszła zaraz po przebraniu się. Przecież była trzecia w nocy.

Zastała Chayse'a siedzącego na pościelonym łóżku, tuż obok jej ważącego dobre siedemset gram pistoletu. Mogłaby używać nieco lżejszego modelu, w którego magazynku mieściło się tylko piętnaście naboi, podczas gdy do jej wchodziło siedemnaście. Niewielka różnica, ale w decydującej chwili mogła mieć naprawdę duże znaczenie. Anastasia od zawsze lubiła być jak najlepiej przygotowana na wszelkie nieprzyjemne niespodzianki.

– Skąd wiedziałeś, że nie ma tutaj prądu? – zapytała już dużo spokojniej niż wcześniej, wskazując na jego latarkę i szukając w walizce kurtki przeciwdeszczowej.

– Nie wiedziałem, ale u mnie też wysiadł. Mocno wieje, może coś się zerwało.

W przetartych, jasnych dżinsach, czarnej bluzie i z kapturem naciągniętym na głowę Anastasia bardziej przypominała prawie zbuntowaną nastolatkę niż agentkę FBI. Ciemna, śliska kurtka nieznacznie zredukowała ten efekt. Nic nie mówiąc, szatynka sięgnęła po pistolet. Umieściła go w nietypowo wyglądającej kaburze, którą z kolei przypięła do paska i schowała do połowy po wewnętrznej stronie spodni, tuż przy skórze. Wciąż coś poprawiając, podniosła wzrok na szeryfa, łapiąc go przy tym na niezbyt dyskretnym gapieniu się. Wtedy Chayse nie miał już żadnych wątpliwości, że Anastasia w pełni wróciła do siebie. Zaczął się za to zastanawiać, w jakim stopniu przypadkowy był ten wczorajszy przykład z pocałunkiem jako podpisem. Właściwie w jakim stopniu przypadkowe było wszystko, co Anastasia Ashbee robiła. W tej chwili uważał, że wcale.

Wystarczyło te kilka metrów między hotelem a samochodem, żeby wiatr wcisnął im krople deszczu w twarze. Pogoda była naprawdę paskudna i znacznie wydłużała czas dojazdu do domu rodziców zaginionej dziewczyny. Chociaż Chayse doskonale wiedział, gdzie znajduje się ich posiadłość, omal jej nie minął. Ulewa zamiast osłabnąć, jeszcze bardziej przybrała na sile.

Drogę do drzwi parterowego domku jednorodzinnego pokonali prawie biegiem. Całe szczęście, że znajdowało się nad nimi zadaszenie, bo zanim je otwarto, minęła dłuższa chwila. W środku paliło się światło, co oznaczało, że prąd albo wrócił, albo tutaj nigdy go nie zabrakło. Agentka wylegitymowała się krzywo patrzącej na nią Danielle Yates. Dopiero wtedy ta wpuściła ich do domu, mimo że szeryfa rozpoznała nawet bez munduru i z kapturem na głowie. Chayse po dostaniu informacji, że musi opuścić ciepłe łóżko o takiej godzinie i zmierzyć się z takimi warunkami atmosferycznymi, postanowił ubrać służbowy uniform, dopiero gdy pogoda nieco się uspokoi.

– Kiedy ostatnio miała pani kontakt z córką? – zapytała Anastasia jeszcze przed wejściem do salonu, zdejmując kaptur. Właściwie nawet drzwi nie zdążyły się za nimi dobrze zamknąć, a ona już zaczęła mówić.

– O dwudziestej wyszła z domu. Miała wrócić dwie godziny temu – wyjaśniła ciemnowłosa kobieta, której wiek zdradzały tylko liczne zmarszczki przy oczach. Pozostała część jej twarzy była gładka.

– Gdzie poszła?

– Do koleżanki na urodziny.

– Może po prostu straciła poczucie czasu?

Szeryf w duchu ucieszył się, że to nie on zadał pytanie. Pani Yates wyglądała, jakby miała ochotę spoliczkować Anastasię za te słowa, które przecież musiały być wypowiedziane, ale przez które jednocześnie nie zostali wprowadzeni do salonu.

– Angelina nigdy się nie spóźnia – odpowiedziała w końcu, krzyżując ręce na piersi i unosząc wysoko podbródek. Patrzyła teraz na agentkę spod przymrużonych powiek. Były podobnego wzrostu.

– Ile właściwie córka ma lat?

– A czy to coś zmienia?

Anastasia zacisnęła zęby i ostatkiem sił powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Dochodziła czwarta nad ranem, a ta kobieta najwidoczniej zamierzała rzucić jej śpiącej o tej godzinie cierpliwości wyzwanie. Za plecami złapała lewą dłonią prawy nadgarstek i mocno ścisnęła. Ból pojawił się tak niespodziewanie, że musiała zagryźć wargę, żeby nie syknąć z jego powodu. Oczywiście, skaleczenia. Ostatecznie luźno splotła dłonie.

– Może okazać się istotne. Proszę odpowiedzieć.

– Dwadzieścia.

– Próbowała pani dzwonić do tej przyjaciółki, do której Angelina poszła?

– A myśli pani, że co robiłam, czekając, aż w końcu się tu zjawicie?

Spróbowała odliczać w myślach od dziesięciu w dół. Nie zadziałało.

– Niech pani teraz uważnie posłucha – zaczęła chłodno, wszelkie silne emocje tłumiąc gdzieś w sobie. – Pani córka jest teraz nie wiadomo gdzie, a pani wdaje się ze mną w jakieś idiotyczne przepychanki słowne, podczas gdy ja jestem tutaj tylko po to, żeby pomóc. Jeśli coś pani we mnie nie odpowiada, droga wolna, niech pani szuka jej sama, a ja wrócę do łóżka. Jeśli jednak się pani namyśliła i chce zrobić coś innego, niż utrudnianie śledztwa, to proszę zapamiętać, że to ja jestem tutaj od zadawania pytań.

Danielle Yates zamierzała powiedzieć coś na swoją obronę, ale w tym momencie pojawił się u jej boku średniego wzrostu mężczyzna, z którym Anastasia szybko przywitała się uściskiem dłoni, drugą ręką wyjmując z kieszeni legitymację. Wówczas kobieta zaniechała prób i oznajmiła, że będzie współpracować.

– Dzwoniłam do Kimberly, ale nie odbiera. Jedyna koleżanka Angeliny, do której udało mi się dodzwonić, nie była na tych urodzinach.

– Czy Angelina z kimś się spotyka?

– A czy to... – zaczęła brązowooka kobieta, ale szybko zamknęła wąskie usta. – Nie.

– Jest opcja, żeby pani nie wiedziała, że córka jednak z kimś chodzi?

– Co pani insynuuje? – zapytała, znowu się oburzając.

Mężczyzna wyglądający łudząco podobnie do Danielle uspokoił ją słowami, że agentka Ashbee na pewno nie miała nic złego na myśli. Przedstawił się jako mąż kobiety, chociaż spokojnie mógłby uchodzić za jej brata. W czasie, gdy ta dwójka zajmowała się sobą, Anastasia wyjęła z kieszeni notes i otworzyła go na czystej stronie.

– Raczej by nam powiedziała, gdyby z kimś się spotykała – odparł w końcu Adam Yates.

– Czy córka zachowywała się ostatnio jakoś inaczej?

– Wie pani, ja dużo pracuję, więc ciężko mi powiedzieć...

– Nie, wszystko było normalnie – wtrąciła zdenerwowana Danielle, wchodząc mężowi w słowo. – Może jeszcze zapyta pani o jej ulubiony sok, co?

Agentka wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze ustami. Obejrzała się przez ramię na Chayse'a, żeby oszacować, ile czasu zajęłoby mu powstrzymanie jej przed rzuceniem się do oczu matki Angeliny. Zdążyłaby przycisnąć jej głowę do szarej ściany znajdującej się jakieś dwa metry za plecami ciemnowłosej, zanim szeryf by zainterweniował. Mogła zrozumieć strach i inne silne emocje towarzyszące takim sytuacjom, ale nawet chamstwo powinno mieć jakieś granice. Była zbyt poirytowana, by puścić to mimo uszu. O tej godzinie nie potrafiła utrzymać języka za zębami, nawet jeśli wiedziała, że może wpakować się przez to w kłopoty.

– Mogę zapytać nawet o to, kiedy zaczęła raczkować, jeśli bardzo zależy pani na traceniu minut życia córki.

Słyszała, jak Chayse stojący gdzieś za nią gwałtownie wciągnął powietrze. Gdyby wypowiedziała podobne słowa w towarzystwie swojego przełożonego, Patricka Shepherda, prawdopodobnie potem musiałaby wysłuchiwać jakichś jego złotych uwag. Co z kolei zrobiłby agent specjalny Gregory Redfern, szef Sekcji Behawioralnej, z którym, jeszcze będąc w Akademii, zdarzyło jej się pracować? Nie była pewna. Prawdopodobnie też by ją upomniał, ale jednocześnie przyznał, że z niektórymi tak trzeba. Nie po to rozwiązała swoją pierwszą sprawę w FBI przy pomocy tymczasowej legitymacji, wciąż jako studentka, żeby teraz jakaś niewiedząca czego chce baba wyprowadzała ją z równowagi o czwartej nad ranem. Musiała poskromić swój niewyparzony język i uspokoić zszargane nerwy, jeśli chciała znaczyć coś w tej branży. Musiała w końcu zapomnieć o tych wszystkich ostatnich niepowodzeniach, które tylko czyniły ją drażliwą i sfrustrowaną. Powoli nawet zaczynały odbierać jej pewność siebie, na której brak od kilku lat przecież nie mogła narzekać. Nie była przyzwyczajona do takich odczuć, bo, jeśli już za coś się zabierała, to z reguły zawsze robiła to dobrze, zawsze wygrywała. Gorycz porażki smakowała obco i przywoływała na myśl tylko dzieciństwo.

– Proszę zapisać mi tutaj adres tej koleżanki i numer telefonu córki.

Danielle przyjęta notes bez słowa i posłusznie wykonała polecenie, chwilę później oddając agentce jej własność. Anastasia wypytała ją jeszcze, czy Angelina ma jakieś swoje ulubione miejsca, w których mogłaby przebywać nawet o tej godzinie, ale kobieta nic o tym nie wiedziała. Nie dała Danielle swojej wizytówki na pożegnanie. Wolałaby, żeby tamta zapomniała jej nazwisko jak najszybciej. Przecież mogła dostawać ewentualne informacje z drugiej ręki, a nie bezpośrednio od matki zaginionej. Już stojąc w progu otwartych drzwi, przypomniała sobie o jeszcze jednej kwestii.

– Czy nazwiska Carmona, Shuman i Fay są państwu znane?

– Pewnie, w końcu wszyscy tu mieszkamy – odparł Adam, zanim jego żona zdążyła zapytać, po co agentka znów zaczyna z tymi głupimi pytaniami.

– Z którymi osobami z tych rodzin państwo lepiej się znają?

– W dzieciństwie przyjaźniłem się z dziadkiem Alvina Fay'a, Christianem. Dobrze było mieć wtedy jakichś starszych kolegów. Co do reszty... – urwał, wyraźnie się zastanawiając i spoglądając przelotnie na przyglądającą mu się żonę. – Nie kojarzę, żeby łączyły mnie jakieś bliższe relacje z tymi ludźmi.

– A pani?

– Mieszkamy w jednym mieście, to wszystko. Możecie zacząć już szukać Angeliny?

– Właśnie to robimy. Do widzenia.

Milczący dotychczas Chayse również pożegnał się z państwem Yates, po czym ruszył za agentką w dół schodów, prosto w środek ulewy. Nie podobało mu się jej podejście do Danielle, ale jednocześnie nie chciał robić jej z tego powodu żadnych wyrzutów. Może właśnie tak wyglądało to w FBI, może tam po prostu chodziło o skuteczność, a spychanie empatii na bok było na porządku dziennym. Może to była norma, której on po prostu nie potrafił tak beznamiętnie przełknąć. Nie przywykł do tego rodzaju ludzkich tragedii. Całkowite zdystansowanie się od nich wydawało mu się niemożliwe.

– Nie myśl, że im nie współczuję – zaczęła Anastasia, gdy tylko znaleźli się zamknięci w białym Jeepie. Chayse wyczuwał w jej głosie dziwne napięcie podobne do tego, które słyszał, gdy jakąś godzinę wcześniej otworzyła mu drzwi. – Nawet jeśli teraz zadaję im ból, to po to, by oszczędzić im tego największego cierpienia po stracie dziecka. Przecież nie jestem potworem.

– Oczywiście, że nie jesteś – odparł miękko.

Błyskawicznie przeniósł na nią wzrok, ale jej głowa odwrócona była w stronę bocznej szyby. W porywie chwili zdecydował się na ujęcie jej spoczywającej na kolanie dłoni, jednak Anastasia, jakby czytając mu w myślach, włożyła rękę do kieszeni kurtki chwilę przed tym, zanim dotknął jej skóry. Szybko się wycofał, mając nadzieję, że to był tylko przypadek, że wcale nie zauważyła jego chęci. Agentka podała mu notes otwarty na stronie z adresem koleżanki Angeliny, krzyżując z nim na kilka sekund spojrzenie. Zerknął na nazwę ulicy i oddał jej te zapiski.

– To kilka przecznic stąd, ale w strasznej dziurze.

– W takim razie może być to w każdym miejscu w tym mieście.

– Bardzo zabawne, Ashbee – prychnął, budząc silnik samochodu. Kątem oka zauważył, że Anastasia mu się przygląda.

– Nie obnażaj się tak.

– Słucham?

Tym razem odwrócił w jej stronę głowę, chociaż akurat zaczął wjeżdżać na drogę. Zaraz wrócił wzrokiem do przedniej szyby. Co prawda, o tej godzinie ruch samochodowy jest raczej znikomy, ale widoczność była na tyle beznadziejna, że powinien maksymalnie skupić się na prowadzeniu.

– Zwróciłeś się do mnie po nazwisku, chociaż wcześniej bardzo chciałeś używać imion. I to nie było takie żartobliwe „Ashbee", tylko takie z wyrzutem – powiedziała spokojnie, nagle odzyskując wewnętrzną równowagę. Potrzebowała czegoś, na czym mogłaby się skupić, a Chayse zafundował jej świetny pokaz. – Pokazałeś mi, że nie lubisz, gdy ktoś obraża twoje miasto. W tej sytuacji to nic złego, ale w przyszłości, w niektórych kwestiach, sam rozumiesz.

– Wiesz, An, jesteś śliczna, inteligentna i zabawna, ale czasami za dużo filozofujesz.

Znów zerknął na nią przelotnie, dzięki czemu zauważył jej delikatny uśmiech i wzruszenie ramionami.

– Cóż, nawet ja muszę mieć jakieś wady.

Żałował, że poznali się w takich okolicznościach. Wolałby móc wyjść z nią na kawę czy do restauracji, zamiast zamartwiać się, co złego jeszcze zdarzy się w Lexington. Chciał, by jak najszybciej zakończyli tę sprawę, ale fakt, że oznaczałoby to prędki wyjazd Anastasii, zakłócał przejrzystość jego myśli. Nie był jednak takim egoistą, by chociażby na ułamek sekundy stwierdzić, że pozostanie w takim zawieszeniu byłoby dla kogokolwiek korzystne. Poświęciłby tę znajomość za to, żeby do żadnego morderstwa tutaj nie doszło. Chayse praktycznie zawsze stawiał czyjeś dobro ponad swoje, chociaż był czas, gdy jego postępowanie stanowczo odbiegało od tej naturalnej szlachetności. Jedno zdarzenie, porządny zimny prysznic, sprawiło jednak, że wszystko w tej kwestii wróciło do normy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro