Rozdział 15
Kimberly Crossley naprawdę mieszkała w miejscu, które nawet mieszkańcy Lexington mogli nazywać „dziurą". Żeby dotrzeć do jej domu, konieczne było zjechanie na nieutwardzoną i nieoświetloną Cliff Drive. Opony samochodu ślizgały się na błocie, przez co wjechanie nawet pod niezbyt stromą górkę nagle stało się z lekka problematyczne. Byłoby bardziej, gdyby nie fakt, że auto szeryfa zaliczało się do pojazdów terenowych. Na domiar złego na tym odcinku droga była naprawdę wąska i z dwóch stron otoczona niskimi drzewami wymieszanymi z wysokimi krzewami. Zarówno liście jednych, jak i drugich lepiły się do szyb samochodu, jeszcze bardziej ograniczając widoczność. Chayse z obawy, że nie zdąży w porę zauważyć jakiegoś wyłaniającego się nagle z zarośli pijanego nastolatka, jechał tak powoli, że pojazd ledwo wygrzebywał się z błota. Dzięki temu, mimo krótkiego dystansu dzielącego domy Kimberly i Angeliny, Anastasia zdążyła telefonicznie obudzić jednego z techników. Poprosiła go o jak najszybsze zdobycie bilingów dwudziestolatki i ustalenia miejsca, w którym po raz ostatni logowała się jej komórka.
Szeryf zaparkował na podjeździe prowadzącym do garażu piętrowego, kremowego domu jednorodzinnego. Ciągnął się on kilka dobrych metrów i stanowił wgłębienie między dwoma trawnikami położonymi kilkadziesiąt centymetrów nad poziomem drogi. W ten sposób Woodard doprowadził do tego, że po obu stronach pojazdu znajdowały się kamienne murki. Chwilę zastanawiał się, czy jednak nie lepiej byłoby zostawić pojazd na środku jezdni, ale ostatecznie zdecydował się wysiąść.
– Błagam, uważaj na drzwi.
– Lepiej to ty uważaj. Ja potrzebuję mniej miejsca, żeby się stąd wydostać.
Zanim zdążył jakoś się odgryźć, Anastasia już wpuszczała do auta chłodne, pachnące deszczem powietrze. Z kolei, zanim stanął w całej okazałości w ulewie, ona już pukała do drzwi domu państwa Crossley. Dołączył do niej, gdy dusiła przycisk dzwonka bez opamiętania.
– Mam nadzieję, że to właściwy dom.
Jej ręka na moment się zatrzymała. Bardziej domyślił się tego, bo dźwięk dochodzący z wnętrza budynku ustał, niż to zobaczył. Gęste chmury stłamsiły księżyc, przez co noc była naprawdę ciemna, a widoczność znikoma. Dla ludzkich oczu gwiazdy w tej chwili nie istniały.
– Żartowałem, to na pewno tutaj – rzucił z uśmiechem, którego szatynka i tak nie mogła dostrzec.
Chwilę później drzwi się otworzyły, a w progu ukazała się oświetlona od tyłu męska sylwetka. W odróżnieniu od Anastasii i Chayse'a nieznajomy mógł dostrzec twarze swoich rozmówców.
– Spóźniłaś się, mała, ale jeszcze można to nadrobić – powiedział dość przytomnie, zawieszając spojrzenie na dziewczynie z dwoma kapturami na głowie. Szeryfa zauważył, dopiero gdy tamten odchrząknął. – Co do...
– Agentka specjalna Anastasia Ashbee. – Pomachała średniego wzrostu chłopakowi legitymacją przed oczami. Jego propozycję jakimś cudem puściła mimo uszu. Powiedziała już zbyt wiele nieprofesjonalnych rzeczy tego dnia, a nawet nie wybiła jeszcze piąta nad ranem. – Możesz zawołać właścicielkę domu?
– Najpierw muszę ją znaleźć. Wejdźcie.
Zniknął gdzieś w głębi budynku, zostawiając otwarte drzwi. W takim wypadku nie pozostawało im nic innego, niż schronić się w środku. Nawet w pomalowanym na szaro przedpokoju oddzielonym od pozostałej części domu jeszcze jednymi drzwiami śmierdziało alkoholem. Chayse chciał usiąść na znajdującej się naprzeciw szafki z butami kwadratowej pufie, ale Anastasia nie zamierzała zostawać w tym pomieszczeniu. Od razu skierowała się w stronę przejścia do właściwej części posiadłości, w międzyczasie zrzucając z głowy kaptury. Zgodnie z jej przypuszczeniami, tam było jeszcze gorzej. W tej chwili nawet jej słaby węch nie uratował reputacji tej młodzieży. Na jasnych panelach, pod drewnianymi schodami prowadzącymi na piętro dostrzegła wymiociny pozostawione bez właściciela albo właścicielki. To tam swoje źródło miał ten kwaśny odór.
Kimberly wkroczyła do salonu podtrzymywana prawdopodobnie przez chłopaka, który otworzył drzwi. Głowa opadała jej ciężko na klatkę piersiową, ale dziewczyna walczyła z nią, żeby móc przyjrzeć się gościom. Przez jej umysł przemknęła myśl, że może nawet ten przystojny szeryf chciał złożyć jej życzenia. Tylko po co przyprowadził tę dziewczynę?
– Kimberly Crossley? – Głos nieznajomej docierał do niej jakby zza szyby.
– A kto pyta?
Gdy szatynka się przedstawiła, Kimberly roześmiała się. FBI? W jej domu? To już nie wysyłano policji do spraw związanych z zakłócaniem ciszy nocnej? Nie, nie, przecież nie może chodzić o to. Przecież ta laska musi ściemniać. FBI nie mogłoby jej przyjąć. Od kiedy gdziekolwiek zatrudnia się takich rozmazanych ludzi? Właściwie, od kiedy ludzie są rozmazani?
– Byliśmy za głośno? – Kimberly jednak spróbowała popisać się bystrością umysłu.
– Nie jesteśmy tu w tej sprawie.
– Tylko p-pełnoletni pili... aloko...alkohol – znów podjęła próbę odgadnięcia celu wizyty FBI.
Nie miała pewności, czy to agentka przewróciła oczami, czy to świat zawirował przed jej własnymi. Tak czy siak, coś na pewno się przekręciło. Chciała się wyprostować, ale wówczas coś mocno ścisnęło jej żołądek. Boże, technologia idzie naprzód tak szybko. To na pewno ta panienka poraziła ją jakimś niewidzialnym paralizatorem. Pieprzyć FBI, policję i wszystkich. Zerknęła na podtrzymującego ją chłopaka. No, może jego nie. Znaczy też, bo czemu nie, ale w innym sensie. Dlaczego tak bardzo bolał ją brzuch? Kiedy wzór na panelach imitujący drewno się starł? Rodzice ją zabiją, jak to zobaczą.
– Była tu dzisiaj Angelina Yates?
– Angel... Była. Ale Angel to diablica... uważaj na nią – powiedziała słabym głosem, spoglądając na szeryfa.
Anastasia rzuciła Chayse'owi niezrozumiałe spojrzenie. W jego niebieskich oczach malowało się to samo uczucie. Ten widok w dziwny sposób sprawił, że trochę jej ulżyło.
– Angelina nie wróciła do domu – wyjaśnił Woodard, a przynajmniej tak mu się wydawało.
– B-bo gdzieś tu śpi... Chyba.
– Możemy się rozejrzeć?
– Ty tak, ona nie – odparła nagle rozbudzona, posyłając intruzce złowrogie spojrzenie. Nie zamierzała darować jej tego paralizatora.
Anastasia uniosła wysoko brwi. Chayse nie potrafił rozstrzygnąć, czy była bardziej zdziwiona, czy rozbawiona. Skinęła mu głową, gdy zauważyła, że jej się przygląda. Kierując się na piętro, oglądał się za siebie, przez co omal nie wdepnął w zwróconą przez kogoś treść żołądka. Nie chciał zostawiać agentki samej, chociaż to ona z ich dwójki była uzbrojona. Poprzedniego dnia zostawił całe swoje służbowe wyposażenie w biurze, w którym dzisiaj jeszcze nie miał okazji być. Dopiero teraz uświadomił sobie, że było to nadzwyczaj bezmyślne. Czuł się odpowiedzialny za Anastasię, w końcu to on jako szeryf pełnił rolę swoistego gospodarza tego miasta, a nawet całego hrabstwa. Byłoby wspaniale, gdyby to poczucie wynikało tylko z tego faktu.
Anastasia luźno splotła dłonie za plecami. Rany na lewej pozaklejała plastrami, które rzucały się w oczy mniej niż bandaż. Na prawej jedno rozcięcie, którego nie widziała, dopóki Chayse go nie znalazł, też otrzymało taką ozdobę. Nie pamiętała, czy te opatrunki są wodoodporne, ale czuła, że przylegają do skóry słabiej niż przed zmoknięciem. Ta bardziej poraniona dłoń wysyłała do jej mózgu bodźce bólowe za każdym razem, gdy nawet lekko ją ściskała lub prostowała. Przynajmniej dzięki temu nie myślała o spaniu.
Zaciekawiona przyglądała się rudowłosej, niskiej mieszkance tej posiadłości. Podtrzymujący ją blondwłosy chłopak próbował przekonać ją, by usiadła na kanapie, ale ona uparcie trwała w postanowieniu, że będzie stać. Najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że to jemu w tym układzie jest mniej wygodnie. Głowa Kimberly wciąż opadała na jej klatkę piersiową, ale Anastasii kilka razy mignęły jej delikatne rysy twarzy i w tej chwili mało bystre zielone oczy. Agentka wcale nie była przekonana, że dziewczyna świętowała dzisiaj już dwudzieste pierwsze urodziny, a to dopiero ten wiek pozwalał jej na legalne upicie się. Angelina też teoretycznie powinna być trzeźwa. Anastasia jednak nie zamierzała w tej chwili nikogo legitymować i sprawdzać, od tego była lokalna policja.
– Czy Angelina zachowywała się dzisiaj albo w ostatnim czasie jakoś inaczej? – skierowała te słowa bardziej do chłopaka, który od początku zdawał się być w niezłym stanie.
– Nie wiem, nie gadam z nią zbyt często.
– Kimberly?
– Hę? – Uniosła głowę na trochę dłużej.
– Czy Angelina zachowywała się dzisiaj albo w ostatnim czasie jakoś inaczej?
– Angel zawsze zachowuje się inaczej... – przerwała, by ukazać rządek równych zębów w uśmiechu. – W końcu jest z innej planety.
Chwila, czy anioły są z innej planety? Nie widziała na twarzy agentki zaskoczenia, więc chyba tak. Właściwie to prawie nie widziała jej twarzy. Skupiła wzrok, czując się, jakby jednocześnie włączyła funkcję wyostrzania i przybliżania w aparacie. Skrzywiła się, dostrzegając coś, co wcześniej jej umknęło.
– Cholera, spore to paskudztwo.
Anastasia ledwo powstrzymała odruch zakrycia blizny dłonią, zatrzymała rękę w pół drogi. Wiele czasu zajęło jej pogodzenie się z tym, że to długie wklęśnięcie nie zniknie z jej twarzy. Efekt zabiegów, które przeszła, i tak nie był zły, bo przynajmniej kolor szramy zgadzał się z resztą twarzy. Gdyby nie jej rozmiar, to nawet nie rzucałaby się tak bardzo w oczy. Dopiero w trakcie specjalistycznej terapii Anastasia uświadomiła sobie, że największy problem nie leży wcale w tym, że została oszpecona, ale w wypadku, w którym do tego doszło i w jego konsekwencjach. Wtedy porzuciła plany o poddaniu się operacji, żeby usunąć bliznę. Zabieg równie dobrze mógł zakończyć się pogorszeniem jej wyglądu. Mimo że już teraz nie widziała żadnego problemu w tej wątpliwej ozdobie, takie uwagi zawsze ją rozstrajały. Kiedyś nikt nie patrzył na nią krzywo i nie pytał, czym sobie na to zasłużyła, czy komu zaszła za skórę. Kiedyś była taka, jak wszyscy, normalna.
– Spotykała się z kimś?
– Kto?
– Angelina.
– Zależy, czy jednorazowy numerek to w pani mniemaniu spotykanie się – wtrącił blondyn, który w drzwiach składał agentce podobną propozycję.
– Spałeś z nią? – Oburzona Kimberly odepchnęła chłopaka, przez co sama wylądowała na panelach.
– Akurat ja nie.
Anastasia spokojnie obserwowała jak postawny, chociaż niespecjalnie wysoki kolega Kimberly pomaga jej wstać z podłogi. Nie ruszyła się nawet o krok, tylko znów splotła dłonie za plecami. Mimowolnie pomyślała, że Danielle Yates dostałaby zawału, gdyby usłyszała tę rozmowę. Nie byłaby jednak pierwszym rodzicem, którego wyobrażenia o własnym dziecku okazały się nawet nie leżeć obok prawdy. Prawdopodobnie wcale nie uwierzyłaby w słowa znajomych córki.
– Czyli nie miała żadnego chłopaka? – podjęła ponownie temat, gdy rudowłosa stanęła na nogi. Upadek lekko ją otrzeźwił.
– Nie, bo nie chciała. – Pocierała bolący łokieć. – Według niej związki są nudne.
– Może wspominała, że kogoś poznała, że planuje się z kimś spotkać?
– Raczej nie... Dlaczego muszę odpowiadać? Niech sama powie.
– Pozwolisz, że rozejrzę się po parterze?
Kimberly zmarszczyła cienkie brwi, wietrząc podstęp. Widziała tę agentkę pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu. Gdyby ta coś ukradła, ona nawet nie miałaby jak tego odzyskać. Wtedy skończyłoby się urządzanie imprez pod nieobecność rodziców, bo dowiedzieliby się o wszystkim. Koszmar. Przecież była odpowiedzialna, nie pozwalała kręcić się obcym po domu.
– Nie.
– Kimberly, posłuchaj...
– Nie, to ty posłuchaj, paniusiu – warknęła, kierując się w jej stronę i wskazując na nią palcem lewej ręki. – Nie znam cię... – przerwała, wyraźnie zastanawiając się, co jeszcze chciała powiedzieć. – Zadajesz dziwne pytania. Wyglądasz, jakby dorwał cię jakiś gangster. A teraz...
– Kimberly...
Córka Crossley'ów nie dosłyszała, co mówiła do niej nieznajoma. Skupiła się na tym, żeby podejść do niej pewnym krokiem. Gdy była już wystarczająco blisko, wyciągniętą przed siebie ręką, chwyciła jej bluzę zaraz pod szyją. Nie było to wygodne z uwagi na to, że agentka przewyższała ją o blisko dziesięć centymetrów.
– Odsuń się, bo inaczej będę musiała cię obezwładnić.
Kimberly była zbyt pijana, żeby wyłapać ostrzeżenie w jej głosie, przez co słowa wzięła za żart. Bardzo słaby zresztą. Również żartobliwie stwierdziła, że pociągnie za czarny, miękki materiał, żeby trochę podroczyć się z nieznajomą. Nie zdążyła tego zrobić, bo ktoś ją odciągnął. Nie od razu rozluźniła uścisk, przez co jednak pociągnęła agentkę za sobą. Chwilę później bolał ją nie tylko łokieć, ale również nadgarstek, który został ściśnięty i odepchnięty przez dziewczynę z blizną. Zaklęła głośno.
Chayse domyślał się, że gdyby Anastasia nie zobaczyła go w tle, to Kimberly prawdopodobnie już leżałaby z policzkiem przyciśniętym do podłogi, kolanem agentki na plecach i skutymi rękoma. Szybko uprzytomnił sobie jednak, że wydarzenia musiałyby potoczyć się trochę inaczej. Nie zauważył bowiem, żeby Ashbee zabierała z hotelowego pokoju kajdanki. Musiała zapomnieć. Wcześniej widział, że nosiła je przy sobie.
– Nigdzie jej nie ma – oznajmił Chayse, odprowadzając rudowłosą na kanapę. Nie stawiała większego oporu.
– Na parterze też nie?
– Nie.
– Angelina zaginęła? – Blondwłosy chłopak nagle przypomniał o swojej obecności. Zajął miejsce obok koleżanki.
– Prawdopodobnie. Może wiesz o jakichś miejscach, w których lubiła bywać?
Wzruszył ramionami bezradnie. Nie pozostawało nic innego, jak przesłuchać tych wszystkich ludzi. Może ktoś coś widział albo chociaż wiedział, kiedy Angelina opuściła to miejsce. Do tego zadania Anastasia wyznaczyła jednak tutejszą policję, do której szeryf niezwłocznie zadzwonił. Miała dość użerania się z pijanymi ludźmi, którzy, chociaż byli tylko kilka lat młodsi od niej, reprezentowali sobą zerowy poziom. Żałowała, że pozwoliła Chayse'owi rozegrać to, jak chciał. Kimberly należała się lekcja pokory. Na to, co zrobiła, istniał paragraf, ale nawet Anastasia nie była na tyle złośliwa, żeby zgłaszać ten mały incydent naruszenia nietykalności cielesnej. Za to ból w wykręconej ręce dziewczyna mogłaby zapamiętać na przyszłość, podczas gdy ten w nadgarstku zniknie szybciej, niż się pojawił.
– Wystarczy zostawić cię gdzieś na pięć minut i już pakujesz się w kłopoty – stwierdził Chayse, gdy tylko opuścili posesję Crossley'ów. Musiał mówić głośno, żeby nie zagłuszyła go ulewa.
– Nie moja wina, że działam na ludzi jak płachta na byka.
Zachował dla siebie komentarz dotyczący tego, jak działa na niego.
Agentka na siebie wzięła przesłuchanie najbliższych sąsiadów. Szeryf towarzyszył jej w tym zbieraniu niezadowolonych spojrzeń rzucanych przez wciąż zamglone przerwanym snem oczy. Jak zwykle nikt nic nie widział i nie słyszał oprócz głośnej muzyki, która ustała dopiero jakąś godzinę wcześniej. Niektórzy przyznali, że przez jej uciążliwość zaopatrzyli się w zatyczki do uszu. Anastasia może raz w swoim życiu spotkała się z sytuacją, w której sąsiedzi byli przydatnymi świadkami. Czasami do powiedzenia mieli przynajmniej jakieś ciekawe fakty na temat ofiar. Ta myśl skierowała ją z powrotem w okolicę domu Angeliny. Tam potwierdzono, że dziewczyna nie była takim aniołem, za jakiego uważała ją matka. Podobno Danielle nawet o tym informowano, ale ona nie przyjmowała do siebie tych wiadomości.
Chwilę przed siódmą dostali wiadomość, że bilingi są gotowe do odbioru. Wówczas Chayse stwierdził, że pewnie nie będzie miał później czasu otworzyć biura, a w takim dniu jednak powinno działać. Ben nie odbierał telefonu, dlatego konieczne było odwiedzenie go osobiście.
Służbowy samochód Elwooda stał na podjeździe, w związku z czym swojego Jeepa Chayse zaparkował za nim. Z uwagi na to, że zdążyło się już rozpogodzić, a nawet zaczynało świtać, Anastasia wolała pozostać na zewnątrz. Na nic zdały się próby przekonania jej do pójścia do domu Bena. Chciała jak najbardziej odwlec w czasie kolejny czynnik, który z pewnością zepsuje jej i tak już paskudny humor.
Gdy tylko Chayse zniknął w białych, lekko skrzypiących drzwiach, zaczęła przechadzać się po brukowanym podjeździe. Dom Elwooda z zewnątrz prezentował się dużo lepiej, niż się spodziewała. Może nie był zbyt duży, ale beżowe ściany, które wyglądały na niedawno odmalowane, nadawały mu schludności i elegancji. Posesja, jak większość tutaj, nie była ogrodzona, jednak mimo tego o trawnik wyraźnie dbano, a po dwóch stronach wejścia do budynku wydzielona została nawet przestrzeń dla kwiatów. Obecnie znaleźć można było tam tylko ciemną i mokrą ziemię.
W końcu znudziło jej się chodzenie wzdłuż i wszerz podjazdu. Postanowiła sprawdzić, czy rzęch Elwooda rozleci się, gdy usiądzie na masce. Spodnie i tak zdążyły całkowicie jej przemoknąć, więc krople deszczu na białym lakierze ani odrobinę jej nie przestraszyły. Uśmiechając się podstępnie do samej siebie, usadowiła się na pokrywie silnika. Była już tak zmarznięta, że nawet maska samochodu wydawała jej się delikatnie ciepła. Pojazd w żaden sposób nie zareagował na jej zaczepkę.
Zeskoczyła na bruk, gdy drzwi wejściowe do domu się otworzyły. Pierwszy w progu pojawił się Chayse i po jego reakcji domyśliła się, że widział, gdzie przed momentem była. Uniósł jedną brew i na moment przerwał swoją wypowiedź. Zdanie dokończył po tym, jak posłała mu wyraźnie zadowolony uśmiech. Naprawdę nie można było zostawiać jej samej w nowym otoczeniu chociażby na kilka minut.
Benjamin mamrotliwie odpowiedział na jej powitanie. Nie wyglądał na zadowolonego, że obudzono go o siódmej rano i zagnano do pracy. Anastasia ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć mu, że niektórzy byli na nogach już od prawie czterech godzin. Jeszcze przypadkiem by go w ten sposób pocieszyła.
Z uwagi na zmianę pogody i przejścia nocy w dzień szeryf postanowił zmienić strój na służbowy. Zarówno w domu, jak i w biurze miał po jednym mundurze, ale to w miejscu pracy zostawił pas z wyposażeniem. Dobrze, że chociaż metalową gwiazdę nosił w portfelu, inaczej nie miałby żadnych podstaw do podejmowania działań.
– No, w końcu nie będę musiała ciągle sprawdzać, czy jeszcze nikt cię nie sprzątnął.
Przestał poprawiać ułożenie ciężkiego pasa, żeby na nią zerknąć. Opierała się biodrem o framugę otwartych drzwi do sekretariatu znajdujących się na przeciwległej ścianie w stosunku do jego gabinetu, po lewej stronie. Najwidoczniej oczekiwanie na niego umiliła sobie pogawędką z Rebeccą.
– Nie bądź taka mądra, sama nie wzięłaś kajdanek.
Złapała się za prawą kieszeń w przeciwdeszczówce, a potem za lewą. Następnie jeszcze raz sprawdziła, czy na pewno ich nie zabrała.
– Zostawiłam w drugiej kurtce. Cholera, co dzieje się z moją świetną organizacją? – zapytała bardziej siebie niż niego. – Ty masz dwie pary, możesz mi jedną pożyczyć. Szkoda tracić czas na jazdę po nie do hotelu.
– Skąd wiesz, że mam dwie pary?
Wzruszyła ramionami, wyginając na moment kąciki ust w dół i unosząc brwi, jakby chciała mu powiedzieć, że samo jakoś tak wyszło.
Nie był pewien, jak czuje się ze świadomością, że dokładnie przyjrzała się jego pasowi. Nie potrafił przypomnieć sobie żadnego momentu, w którym mogłaby to zrobić bez jego spostrzeżenia. Może nie był wystarczająco uważny albo to ona potrafiła dostrzec wiele szczegółów w krótkim czasie. Istniało jeszcze jedno rozwiązanie.
– Zgadłaś. Nie jestem jedynym szeryfem, który tak robi.
– Widzisz, myślenie nie jest takie trudne, Woodard. Lubię jednak weryfikować swoje podejrzenia.
– Tak, jak zrobiłaś to teraz – odparł, kierując się za nią w stronę wyjścia.
– Nie, zrobiłam to już jakiś czas temu.
Gdy tylko uchyliła toporne drzwi, Chayse złapał je tuż nad jej głową i otworzył szeroko. Musiała przyznać przed samą sobą, że lubiła te zaczepne rozmowy z nim. Może przez to, że zazwyczaj je wygrywała, a może z uwagi na to, że czasami ją zaskakiwał. Mimo że nie przepadała za niespodziankami, gdyż pokazywały jej, że nie potrafi wszystkiego przewidzieć, te związane z Chaysem jak na razie jej się podobały.
Po wyjściu z budynku czekała ją jednak mniej przyjemna niespodzianka. Właściwie nie mogła tego tak nazwać... przecież się tego spodziewała. Prędzej czy później ten moment musiał nadejść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro