Rozdział 13
Siedział w samochodzie zaparkowanym na Highland Avenue w odległości kilkudziesięciu metrów od przecięcia tej ulicy z drogą gruntową Cliff Drive. W tej okolicy umieszczona została niewielka ilość latarni, ale za to od groma słupów wysokiego napięcia. Na samym skrzyżowaniu widoczność była jednak znośna, co zapewniało jedno samotne źródło światła. Dzięki temu nie miał problemu z dostrzeżeniem poruszającej się chwiejnym krokiem dziewczyny, gdy ta tylko wyłoniła się zza zakrętu. Miała na sobie obcisłą sukienkę do połowy uda i lśniącą od deszczu krótką kurtkę bez kaptura. Wiatr wykręcał jej ciemne włosy we wszystkie strony. Wydawać się mogło, że to właśnie jego podmuchy odpowiadały za zygzakowaty chód dwudziestolatki.
Pospieszenie przekręcił kluczyk w stacyjce. Chwilę później na Highland Avenue spłynął blask reflektorów, a po okolicy rozszedł się pomruk obudzonego pierwszy raz od dwóch godzin silnika. Najwyższa pora. Cyfry jarzące się zielonym światłem na desce rozdzielczej wskazywały, że było już po pierwszej.
Dziewczyna nie obejrzała się za siebie, lecz zeszła bliżej lewej krawędzi jezdni. Przesuwał się w jej kierunku powoli, zostawiając silnik na najniższym biegu. Nie było ruchu. Bez obaw mógł poruszać się środkiem drogi. Opuścił boczną szybę po swojej stronie, gdy maska samochodu nieznacznie wyprzedziła szatynkę.
– Angelina Yates? – zawołał na tyle głośno, by być w stanie przekrzyczeć ulewę i dotrzeć do otumanionego umysłu dziewczyny.
Spojrzała na niego niezrozumiale dużymi, brązowymi oczami, nie zatrzymując się. Otulała ramionami drżące z zimna ciało. Jego mięśnie twarzy nieznacznie drgnęły. Chciał uśmiechem dodać jej otuchy, ale wycofał się z tego w ostatnim momencie. W gruncie rzeczy nie miało dla niego większego znaczenia, czy dziewczyna posłusznie zastosuje się do jego poleceń, czy zacznie uciekać. I tak skończy na tyłach jego samochodu z tą różnicą, że przy wyborze drugiej opcji, czeka ją bagażnik.
– Pan władza do... mnie? – wybełkotała w końcu po potknięciu się prawdopodobnie o własne nogi.
Zahamował, a wówczas podeszła bliżej drzwi kierowcy. Schyliła się, by móc patrzeć na rozmówcę. Jej oddech śmierdział alkoholem, a spojrzenie było senne. Rozmazany makijaż czynił skórę w okolicach oczu szarą.
– Rodzice się o ciebie martwili i poprosili, bym odwiózł cię do domu.
– Kurde... – wymamrotała nagle odrobinę bardziej przytomna. – Matka znowu da mi szlaban.
– Chyba wiesz, że w mieście jest teraz niebezpiecznie.
– Niebez... A, chodzi o te zabójstwa?
– Tak, nie powinnaś chodzić sama w nocy.
Zachwiała się lekko, przez co jej głowa na moment zniknęła z jego pola widzenia. Zaraz jednak znów mógł analizować, jak bardzo podobna była do matki.
– Ten m-mror... – przerwało jej czknięcie. – Morderca raczej nie czai się w krzakach, nie?
– Lepiej tego nie sprawdzać. Wsiadaj, zawiozę cię do domu – odparł trochę nerwowo. Im dłużej tu stali, tym większe ryzyko, że ktoś w końcu tędy przejedzie albo spojrzy przez okno.
– To tylko kilka przecznic, dam sob...
Tym razem coś innego przerwało jej wypowiedź. Dziewczyna znów zniknęła mu z oczu, ale za to do jego uszu dotarło charczenie i bulgot. Nie musiał wychylać się z samochodu, żeby wiedzieć, że jej ciałem właśnie wstrząsały torsje. Musiał jednak wyjść z auta, żeby w końcu ją do niego wciągnąć. Już nie udawał dobrego wujka – mocnym ruchem otworzył drzwi, uderzając kucającą dziewczynę w żebra. Stęknęła z bólu, straciła równowagę i wylądowała twarzą na mokrym asfalcie, tuż obok swoich śmierdzących wymiocin. Była w tym momencie odrażająca. Obszedł ją szybkim krokiem, uważając jednocześnie, by nie wdepnąć w zwróconą zawartość jej żołądka, i otworzył klapę bagażnika. Może i nie uciekała, ale lepiej, żeby nie zarzygała mu foteli. Potem ciężko pozbyć się takiego smrodu z auta.
Szatynka zwijała się na ulicy, jęcząc coś pod nosem. To tylko dodatkowo go zniecierpliwiło. Była tak żałosna, że wzbudzała w nim jedynie wstręt. Chwycił ją za ramiona i wepchnął do bagażnika. Zadbał przy tym o to, żeby nie uderzyła głową w blachy samochodu, ślady krwi były niepożądane w tym czy jakimkolwiek innym miejscu. Nie miała wystarczająco siły, żeby móc chociaż spróbować się bronić.
Zatrzasnął klapę bagażnika. Zanim wrócił na swoje miejsce, zauważył leżący na drodze telefon. Kopnął go w stronę jednej z kałuż. Tym razem szczerze się uśmiechnął. Kolejny problem rozwiązał się sam.
Oddalając się od skrzyżowania Higland Avenue z Cliff Drive, myślał tylko o tym, że ta niewychowana gówniara nieznająca umiaru niedługo zatęskni za rodzicielskimi szlabanami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro