05. Zwycięzcy nie przyjmują porażki
Marzec 1986 – Wrzesień 1986
Zwycięzcy nie przyjmują porażki. Nie akceptują błędów, nie znają gorzkiego smaku jaki pozostawia na języku niepowodzenie. Regulus nigdy nie twierdził, że był zwycięzcą. Ale może dla innych był kimś takim. Urodzony w bogatej i czystokrwistej rodzinie, nigdy nie musiał udowadniać swojej wartości, mógł pić z kryształowych kieliszków i mieć skrzata na każde swoje wezwanie, który spełniłby każdą zachciankę młodego panicza.
Nie czuł się jednak jak zwycięzca. Był chodzącym żywym trupem, zamieszkałym w opuszczonej rezydencji rodu Black, a jego jedynym połączeniem ze starym życiem do tej pory był skrzat domowy. Reszta świata znała go jako Alexandra Robinsona, a nie Regulusa Blacka. A teraz Severus Snape poznał prawdę i co gorsza zmusił go, aby zawarł z nim umowę.
– Źle się stało, panie – mamrotał Stworek, gdy usłyszał co się wydarzyło. – Źle, bardzo źle.
– Możemy to wykorzystać – przekonywał Regulus. Nie wiedział tylko czy przekonywał sam siebie czy Stworka. – Snape nam się przyda.
Regulus nie był w stanie przyznać się do porażki. Nie chciał powiedzieć, że popełnił błąd, udając się na Nokturn, nie zabijając Severusa czy składając Wieczystą Przysięgę. Bo jeśli miał zostać zwycięzcą to nie mógł przyznać się do porażki, gdy jeszcze nie zaczął czegokolwiek robić.
***
W świecie, w którym żył mały Harry Potter potrzebny był bohater. Nie musiał być to ktoś w pelerynie superbohatera czy jeden z Wielkich Czarodziei świata, o których opowiadał Regulusowi ojciec. Harry potrzebował osoby, która wiedziała, że nie przegra. A przede wszystkim nie podda się w połowie, nie stwierdzi, że szala strat i zysków przechyla się w złą stronę. Harry Potter potrzebował zwycięzcy, który nie przyjmie porażki jako rezultatu swoich działań. Regulus zaczął się zastanawiać, kiedy stał się taką osobą dla innych. I czy kiedykolwiek chciał nią być.
Ale patrząc w te zielone oczy małego chłopca, wiedział, że porażka nie wchodziła w grę.
Gdy Regulus widział się z Harrym po raz drugi, dzieciak nie uciekał już z domu. A Regulus mógł się nazywać głupcem, że w ogóle wrócił na Privet Drive, ale po tym jak ostatnio odprowadził chłopca pod drzwi i odszedł tak jak Harry go prosił, bo był przerażony wizją, że wuj Vernon mógł go zobaczyć z nieznajomym. Teraz jednak Regulus poczekał, aż mężczyzna wyjdzie, wsiądzie do tej maszyny śmierci i odjedzie z podwórka. Kobieta, która była ciotką Petunią trzęsła się nad pulchnym dzieckiem i zapinała mu pasy na tylnym siedzeniu. Jej obcasy uderzały o betonowy podjazd w rytm jej dziwnego podskakiwania i ciągłego mówienia do syna „Dudziaczku". Po kilku minutach wsiadła na miejsce z przodu i samochód odjechał. Regulus odczekał jeszcze kilka minut i podszedł do domu pod numerem czwartym i zastukał delikatnie w drzwi. Jeśli będzie trzeba to postanowił, że wyważy drzwi, a dostanie się do Harry'ego i z nim porozmawia.
Regulus nie był bohaterem. Harry nie potrzebował bohatera. Ten maluch potrzebował kogoś, kto nie odprowadzi go pod drzwi wujostwa, poklepie po plecach i pomyśli o nim jak o biednym chłopcu. On potrzebował kogoś kto był w stanie przybyć, zapukać do drzwi i zapytać się, czy Harry nie ma ochoty na lody, by chociaż trochę wyrwać go z tego domu.
Młody Potter potrzebował zwycięzcy, który zrobi drugi krok, bo ten pierwszy został już wykonany. Regulus nigdy nie myślał, że on będzie taką osobą dla Harry'ego. Ale czego nie robi się dla osób, które w genach mają zapisane, że walczą do samego końca. A kiedy wykona drugi krok, zrobi też kolejne. Aż ostatnim będzie zabranie Harry'ego z tego miejsca.
Zapukał do drzwi domu z numerem cztery i odczekał kilka minut, ale nic nie usłyszał. Żadnych kroków czy głosów. Zastukał ponownie, nieco mocniej.
– Harry? – zawołał. – To ja, Blaze.
Zacisnął mocniej palce na rączce laski, gdy przeszła mu przez głowę myśl, że Harry'ego nie było w domu. Na pewno nie był z wujostwem, bo nie widział go w samochodzie, ale może zostawili go u sąsiadów czy w szkole.
Regulus rozejrzał się wokół siebie, bo nie chciał, by jakiś mugol zobaczył jak włamuje się do czyjeś domu. I to jeszcze za pomocą różdżki. Ale jeśli nie było nikogo to mógł wykorzystać fakt, żeby się rozejrzeć i na własne oczy przekonać w jakich warunkach żył Harry.
Alohomora.
Niewerbalnie otworzył drzwi i ostrożie przeszedł przez próg. Miał wyciągniętą różdżkę i był gotowy do ataku. Nie spodziewał się go w takim miejscu, ale z drugiej strony nie wiedział z kim został Harry i czy Dursley'owie nie zabezpieczyli się jakoś na wypadek włamania do domu.
– Harry? – zapytał ponownie Regulus, gdy stał w przedpokoju i rozglądał się wokół. Nie za bardzo chciał wchodzić do schodach na górę, ale patrząc na typowy układ domu, to tam były wszystkie sypialnie.
Skierował się do salonu i kuchni. Ich wystrój jasno pokazywał, że ciotka Harry'ego była pedantyczną i uwielbiała tapety w kwiaty. Regulus skrzywił się na widok tego wszystkiego. Blaty w kuchni błyszczały, a płyta była wyczyszczona z całego tłuszczu. W całym salonie były rozstawiane zdjęcia, ale im bardziej im się przyglądał tym nie mógł dostrzec na żadnym Harry'ego. Wszędzie ten gruby dzieciak i jego rodzice.
To był dom jak z katalogu, a Regulus jednego się nauczył mieszkając w tego typu domu – można by usunąć cały kurz i brud przed oczami gości, ale trupy w szafie i tak ledwo się mieściły. A rodziny, które mieszkały w takich miejscach, zawsze miały trupy w szafach.
Kiedy Regulus stwierdził, że naprawdę będzie musiał wejść na górę, usłyszał czyiś szloch. Płacz dziecka, który umiał rozróżnić.
– Homenum revelio – rzucił zaklęcia, które miało mu ukazać osoby, które znajdywały się niedaleko.
Czerwony znacznik zaczął błyszczeć w przedpokoju, przed małymi drzwiami, które były pod schodami. Gdy Regulus stanął przed nimi, zobaczył rygiel, które je blokował i usłyszał kolejne pociągnięcie nosem.
Regulus nie był głupcem. Zrozumienie napłynęło do niego, ale miał nadzieję, że się mylił. Chociaż raz nie chciał mieć racji.
Pociągnął za rygiel i powoli otworzył drzwi schowka. I wtedy go zobaczył. Skulonego na zatęchłym materacu, w świetle gołej żarówki. Zapłakanego, z pękniętymi okularami i w tych samych ubraniach, które miał na sobie, gdy pierwszy raz się widzieli.
To jak wyglądał ten schowek zrobiło na nim podobne – okropne – wrażenie. Na półce było kilka połamanych żołnierzyków i końcówki trzech kredek. Dwa gwoździe trzymały na ścianie dziecięce rysunki Harry'ego. To wszystko przypominało coś, co Regulus mógł porównać jedynie do schronienia Stworka na Grimmuald Place 12.
– Blaze?
Cichy głos Harry'ego, spowodował, że Regulusowi zabrakło tchu w płucach. Spojrzał w zaszklone, zielone oczy chłopca. Nie umiał odpowiedzieć. Znaleźć odpowiednich słów, które można by powiedzieć w tej sytuacji.
– Czy jest bezpiecznie? – zadał kolejne pytanie Harry. Był przestraszony, jego głos drżał, a może to wynikało z trzęsącego się podbródka i łez, które sunęły po jego policzkach. Regulus miał wrażenie, że suma tego wszystkiego posłała go na kolana. Bo o to przed nim był przyszły bohater czarodziejskiego świata. Złamany, przestraszony, niepewny i sześcioletni. Cudowne dziecko, które wierzyło, że było niczym.
– Harry... – wykrztusił z trudem Regulus. – Ja...
– Nie ma wuja i ciotki, prawda?
– Nie – odpowiedział w końcu Regulus i zebrał się w sobie. Wziął głęboki oddech i nałożył maskę opanowania, ale tak żeby Harry się go nie przestraszył. Nadal musiał wyglądać dość sympatycznie, by chłopiec nie uznał go za kolejnego złego. – Widziałem jak pojechali. I chciałem się z tobą zobaczyć.
– Ze mną? – zapytał nieco niepewnie Harry i poprawił popsute okulary na nosie.
Regulus nie przemyślał swojego kolejnego ruchu. Zrobił to trochę automatycznie, ale i mógł winić szok jaki przeżył, gdy otworzył ten schowek pod schodami. Jego wychowanie i obcowanie z magią przez całe życie też miało duże znaczenie.
Regulus widząc popsute okulary Harry'ego bez zawahania i namysłu, machnął różdżką i rzucił zaklęcia Reparo. Dopiero, gdy usłyszał sapnięcie zaskoczenia wychodzące z ust chłopca i zobaczył jego wzdrygnięcie na fakt, że jego okulary właśnie się naprawiły, rozumiał co zrobił.
– C-co...?
Regulus wiedział, że Harry nie miał pojęcia o magii. Wujostwo musiało mu jeszcze nie powiedzieć, a Black nie do końca to rozumiał, ale nie spodziewał się tym, że w ten sposób Harry się dowie.
– Harry... nie musisz się bać – starał się go uspokoić. Nie miał jednak pojęcia jak powinno się tłumaczyć samo istnienie magii. – To tylko magia. Może... może pójdziemy do salonu, usiądziemy i powiem ci wszystko, dobrze?
Harry niepewnie, ciągle obserwując Blaze'a, zszedł z materaca i wyszedł z komórki. Regulus starał się to wszystko wytłumaczyć najlepiej jak potrafił. Pokazał Harry'emu jeszcze kilka innych zaklęć, opowiedział o ludziach, którzy na pewno używali magii i byli znani w świecie mugoli, ale Harry miał tylko sześć lat, mieszkał w komórce pod schodami i rozumiał świat na swój specyficzny sposób. Regulus nie uważał tego za coś złego. Bo nie chciał być tym, któremu Harry zada te wszystkie trudne pytania – o śmierć rodziców, Czarnego Pana czy Przepowiednię. Wolał pokazać mu jak zmienia kolor firanek i powodować, że czajnik zaczął śpiewać. Nie chciał być tym, który w obecności Harry'ego będzie musiał rzucać zaklęcia z pogranicza białej i czarnej magii.
– Jesteś jak ten superbohater? Z peleryną i laserami w oczach?
Regulus uśmiechnął się na słowa Harry'ego.
– Nie mam laserów w oczach – odpowiedział i wytrzeszczył je, by Harry mógł się sam przekonać. – Ale w szafie mam kilka peleryn.
– Batman nosi pelerynę – powiedział Harry z uśmiechem z powodu zachowania Blaze'a. – I też chodzi ubrany na czarno. I był bogaty. I miał suuuuper szybkie auto.
Regulus z przyjemnością słuchał jak Harry mówił o fikcyjnych bohaterach. Ale wiedział, że może i w oczach tego dzieciaka będzie jak jeden z nich, ale w rzeczywistości dla reszty zawsze będzie małym Śmierciożercą. I to w dodatku martwym.
– Nie jestem nikim specjalnym, Harry Potterze – powiedział cicho Regulus i napotkał zielone oceniające spojrzenie.
– To nic. – Harry wzruszył ramionami. – Nie chcę nikogo specjalnego.
Nagle na twarzy Harry'ego pojawił się dziwny wyraz, jakby odpłynął gdzieś daleko w swoim umyśle. Potem uśmiechnął się szeroko, a Regulus nie wiedział o czym myślało dziecko.
– Czy masz motor? – zapytał go Harry z nowym zapałem typowym dla sześciolatka. – Czy on lata?
– Co?
Regulus podejrzewał, że miał teraz podobny wyraz twarzy co Harry przed chwilą, ale zamiast szczęścia pojawił się tam ból. Latający motor. Regulus zacisnął szczęki i spojrzał w bok, by nie widzieć twarzy Harry'ego. Chłopca, który niczego nieświadomy pytał o ukochaną zabawkę Syriusza. O jego latającą dziewczynę jak nazywał ją starszy Black, o ile plotki, które usłyszał Regulus były prawdą.
– Nie – odpowiedział zduszonym głosem i chrząknął, by brzmieć bardziej normalnie. – Nie, nie mam. Ale znałem kiedyś kogoś kto taki miał.
Harry wyczuł, że lepiej nie zadać więcej pytań. Regulus starał się odsunąć w pamięci niebezpiecznie bolesne wspomnienia. Ścisnął mocniej laskę i wziął kilka głębokich oddechów.
– Harry, mogę nie mieć laserów w oczach i co tam jeszcze wymyślisz, ale to nie znaczy, że nie mogę zapewnić ci ochrony. Chcę ci pomóc, dzieciaku.
– Obiecujesz? – wyszeptał niepewnie Harry.
– Obiecuję, że ci pomogę, Harry – przysiągł uroczystym tonem Regulus.
Black starał się wtedy nie myśleć, że kiedyś, dawno temu, Syriusz obiecał mu podobne rzeczy, gdy Walburga krzyczała i rzucała talerzami, grożąc im, że jeśli zaraz nie zejdą, będą jej kolejnymi celami do rzucania, tylko zamiast zastawy będą zaklęcia.
Wiedział, że obietnice mają ogromne znaczenie dla każdego dziecka. A jeśli jest ono krzywdzone we własnym domu, obietnicę urastają do rangi życia i śmierci. Regulus miał tego wszystkiego świadomość, ale nie mógł nie odpowiedzieć na prośbę Harry'ego, gdy ten chciał, by Blaze przysiągł, że pomoże. Ten dzieciak mimo wszystko chciał bohatera, nawet jeśli był to Blaze Alexander Robinson.
Gdy Regulus wychodził z domu przy Privet Drive 4, czuł jak ciężar ewentualnej porażki osadza mu się na ramionach. Porażka ta miała zapłakane, zielone oczy i bliznę w kształcie błyskawicy na czole.
***
Regulus miał ochotę się poddać, przyznać do porażki i nazwać nieudacznikiem. Nie miał pojęcia jak naprawdę sprawdzić swoją teorię. To nie tak, że mógł stworzyć własny Mroczny Znak i sprawdzić czy on zniknie, gdy Regulus zrobi to co myślał, że zadziałało, by zniszczyć ten przeklęty tatuaż.
To nie tak, że był w stanie kogoś zabić, utopić w lodowatej wodzie, by tylko przekonać się, że miał rację i Mroczny Znak znika wraz z tętnem takiej osoby. To nie tak, że istniała pewność, że procedura, którą wymyślił, będzie w stanie przywrócić Severusa do świata żywych.
Ale musiał zaryzykować, bo inaczej nie odniesie zwycięstwa.
***
Regulus Black był wychowany jako dziecko czystej krwi. Produkt chowu, który nie przyjmował porażki, wymagał perfekcyjności i akceptował tylko idealność według własnych, okropnych standardów. Bycie Blackiem wiązało się z całą masą rzeczy, które dla innych były głupotą, czymś nieistotnym czy wręcz obrzydliwym. Regulus wiedział, że taka była cena zwycięstwa. Nigdy jej nie negował, nie przeciwstawił się.
Teraz jednak wiedział, że będzie musiał wykorzystać wszystkie zasady (niektóre z nich złamać), zastosować sztuczki, które Walburga tak chętnie pokazywała i podjąć ryzyko, które przewyższało cenę, ale nadal było tego warte.
Porażka nie wchodziła w grę. Porażką był fakt, że nie uda mu się zabrać Harry'ego Pottera z Privet Drive.
***
– Myślisz, że ci się uda? – zapytał go kpiąco Severus.
– Nie akceptuję porażki – powiedział pewnie Regulus, ale tak naprawdę nie chodziło o akceptację. Chodziło o wiarę, że może okazać się zwycięzcą.
***
Walburga powiedziała mu kiedyś, że tylko słabi przegrywają i nie umieją się podnieść po porażce. Prawdziwi arystokraci nie dopuszczają do siebie, że przegrali. Jeśli taki zalążek myśli pojawi się w ich głowie, to naprawdę tak się stanie. Najważniejsze było zwycięstwo. A żeby to zrobić należało się nie poddawać.
Obecnie Regulus nie sądził, że to odpowiednie podejście. Musiał wziąć margines błędu, że nie mu się nie uda. Nie da rady usunąć Mrocznego Znaku z przedramienia Severusa. Nie zabierze Harry'ego z Privet Drive. Nie usunie z niego horkruksa. Chociaż tak naprawdę mógłby porwać dziecko od wujostwa, a oni może by mu jeszcze podziękowali za to. Chodziło bardziej o aspekt prawny tego wszystkiego.
Regulus zatrzasnął kolejną księgę, którą trzymał na kolanach. Kolejne zmarnowane minuty, by dowiedzieć się czy istnieją odpowiednie rytuały usunięcia czarnomagicznych tatuaży. Kolejne zapewnienia, że jego szalony plan był lepszy, niż wszystko co znalazł w księgach. Poza tym Severus nie był głupcem, musiał spróbować, niektórych rzeczy.
Sięgnął po swoją laskę i z trudem wstał z fotela. Nienawidził tego jak trudne się to wydawało pomimo tego całego czasu. Regulus próbując zignorować ból w nodze i napięte nerwy, szedł pomału. Chciał iść się położyć, może najpierw wziąć gorący prysznic. Chciał się wyspać, bo jutro miał zamiar pojawić się na Privet Drive.
Obiecał to Harry'emu. A ten dzieciak potrzebował kogoś kto nie złamie danego mu słowa. Nie potrzebował kolejnej porażki. Chociaż Merlin mu świadkiem, Regulus nigdy nie sądził, że ktoś będzie uważał za zupełne przeciwieństwo przegranej.
***
Przegrani. Wygrani. Porażka. Zwycięstwo. Rozpacz. Triumf.
Regulus zastanawiał się do jakiej grupy się zaliczał. Do czego można podczepić jego życie. Jakie emocje powinien odczuwać w związku z tym wszystkim. A przede wszystkim kto miał prawo o tym decydować.
Czy Regulus Black przegrał swoje życie wpadając do jeziora w tamtej jaskini?
Czy Regulus Black wygrał wolność, udając martwego?
Pewnie to wszystko zależało od tego jakiej osoby, by Regulus pragnął odpowiedzi. Jego matka pewnie uznała, by go teraz za kompletną porażkę. Syriusz byłby dumny, że jego brat wykręcił taki numer.
On sam patrzył na swoje obecne życie, decyzje, które podjął i skupiał się na odczuwanych emocjach i nie miał pojęcia co sądzić.
Przegrani. Wygrani.
Czasami chyba nie miało to zupełnie znaczenia.
***
Regulus w nawiązywaniu relacji z Harrym nauczył się cieszyć z małych sukcesów i czuć jak zwycięzca, gdy dzieciak zadał mu pytanie bez wcześniejszego zastanawiania się i proszenia o zgodę na odezwanie się.
To było jak oswajanie dzikiego zwierzęcia. Regulus – przedstawiając się jako Blaze – pamiętał jak w zeszłym roku pomógł jednej staruszce w opiece nad kotką i jej młodymi, którzy mieszkali w śmietnikach przy knajpie. Miasteczko, które mieściło się niedaleko jego domu, miało Blaze'a Robinsona za samotnika, biednego chłopca, który przeżył straszny wypadek samochodowy, który zrobił z niego kalekę. Regulus pojawiał się w tym miasteczku od czasu do czasu, by poprzebywać wśród ludzi, którzy go nie znali i przypomnieć sobie, że życie ciągnęła się dalej. Czas wcale się nie zatrzymał, gdy wszedł do jaskini Voldemorta. Przez tą całą sytuację z kotem i kociętami, został uznany za miłośnika zwierząt, a starsza pani chciała by adoptował jedno z tych zwierząt. Regulus wykręcił się z tego pomysłu, mówiąc, że miał alergię na sierść. Łatka społecznika, któremu zdarzało się pomagać czy to zwierzętom, czy potrzebującym utrzymywała się i Regulus nawet nie wiedział, że dzięki temu miał dobrą opinię wśród społeczności. Sądził wręcz, że niewiele osób wiedziało, że Blaze Alexander Robinson w ogóle istniał.
Nie chciał porównywać sześcioletniego Harry'ego do bezdomnych, młodych kociąt, ale mimo wszystko wydawało mu się to nad wyraz trafne. Może Potter nie syczał na niego, gdy się zbliżał (nawet jeśli miał jedzenie w ręku), ale ciągle był nieufny. Regulus nie umiał go za to winić. Dorosły, który chciał mu pomóc, nie musiał być czymś normalnym w jego świecie. Tym bardziej człowiek, który powiedział mu bez żadnych zahamować, że jest magiczny i naprawił jego rzeczy jednym machnięciem różdżki. Nadal był pod wrażeniem, że Harry nie uciekł wtedy z krzykiem.
Ale mimo tego był nieufny w stosunku do Blaze'a. Bardzo uważnie obserwował jego ruchy, skrzywienia warg czy postawę ciała. Regulus miał wrażenie, że stał przed komisją egzaminacyjną, gdy poszedł do Ministerstwa na egzamin z teleportacji i musiało zostać stwierdzone, że nie stracił żadnej części ciała po przeniesieniu się na drugi koniec sali. Mały Harry Potter obserwował go z taką samą powagą i dokładnością. Regulus to rozumiał i starał się nie komentować. Nie zaskakiwał chłopca niespodziewanym dotykiem, nie stawał za nim, nie machał laską, gdy szli i nie unosił rąk powyżej swojej głowy, by Harry nie pomyślał, że szykował się do uderzenia go. Black nie podnosił również głosu, nie nazywał Pottera „chłopcem", gdy zobaczył jak dzieciak się wzdrygnął na to określenie.
Dla innych to mogło być dziwne. Niezrozumiałe. Taniec, który wykonywali w ciągu pierwszych minut ich spotkania, które najczęściej nie było planowane. Regulus nie chciał, by ktoś odkrył rutynę i mógł jakoś to wykorzystać. Harry nie wiedział, co danego dnia wymyślą Dursley'owie i raczej wymykał się na spotkania z Blazem wtedy, kiedy mógł. Mieli ustalone miejsce na takie coś – ławka, na której się poznali. Regulus potrafił przesiedzieć tam kilka godzin do samego wieczora, by mieć pewność, że nie ominie go spotkanie z Harrym. A kiedy udawało im się spotkać, zaczynał się ten dziwny taniec.
Regulus przypatrywał się Harry'emu w poszukiwaniu nowych siniaków, skrzywienia z powodu bólu czy widocznego utykania. Szukał krwi, złamanych okularów czy śladów łez na policzkach. Patrzył również, czy dzieciak ma na sobie w miarę czyste ubrania i czy jego włosy są umyte.
Harry natomiast oceniał kolejny garnitur Blaze'a, jego laskę i to czy twarz mężczyzny była tak samo blady, jakby nigdy nie wychodził na światło dzienne. Harry patrzył również w jakim nastroju jest Blaze i czy nie wyglądał na zdenerwowanego. Uczył się również zestawu uśmiechów i mimiki jaką posiadał Robinson, by lepiej go odczytywać. Potem jego wzrok schodził na gazetę, którą czytał mężczyzna i na poruszające się zdjęcia. Czasami rozwiązywali wspólnie zagadki z działu dla dzieci, a Harry mógł patrzeć na poruszające się ilustracje i prosić o powiedzenie kim są postacie, które na nich widać.
Gdy część wspólnego przypatrywania się sobie minęła i Harry podszedł bliżej do Blaze, mężczyzna mógł się z nim odpowiednio przywitać. Najczęściej dawał wtedy Harry'emu jakiś owoc do zjedzenia, bo sześciolatek wyglądał jakby tego potrzebował. Odkrył, że jabłka najbardziej się sprawdzają i Harry naprawdę je lubił.
Im bardziej zbliżał się do Harry'ego, tym większa wściekłość rodziła się w jego ciele z powodu tego co dowiadywał się o Petunii i Vernonie. Miał ochotę wtargnąć na teren posesji, przyszpilić ich do ściany i torturować dopóki ich ciała nie będą przypominać kawałka mięsa, na którym nie ma miejsca bez krwi, śladów cięcia, a każdy nerw nie jest nadwyrężony. Pragnął stanąć w obronie dziecka, które od nikogo nie mogło oczekiwać tego, że je ochroni. Chciał żeby Dursley'owie poczuli jak to jest być ofiarą, po tylu latach znęcania się nad niewinnym dzieckiem, które zostało im dane pod opiekę. Chciał być tym superbohaterem, którego oczekiwał Harry. Pragnął zrobić coś, czego nikt nigdy nie zrobił dla niego i Syriusza, gdy sami byli w wieku młodego Pottera.
Chciał opracwców zamienić w ofiary. Myślał nad tym jak wykorzystać każdą rzecz, której nauczył się, gdy był Śmierciożercą.
Nie chciał, by to co zrobili, uszło im na sucho. Pragnął zwyciężyć nad nimi. Ale potem uspokajał się i pozwalał wściekłości odejść. Wiedział przecież, że zostając katem Dursley'ów tak naprawdę, nie spowoduje nic dobrego w życiu Harry'ego. On sam był za mały by pragnąć zemsty. Miał nadzieję, że dzieciak nigdy nie wyrośnie na osobę, która kieruje się nią w życiu. Harry potrzebował Blaze'a z zupełnie innych powodów. Sam Regulus potrzebował Pottera do czegoś innego. Ale wszystko się zmieniło, gdy teleportował się do Surrey. Przybył tam z myślą żeby zobaczyć czy Harry Potter naprawdę mógł mieć cząstkę duszy Voldemorta w sobie. Nie spodziewał się, że spotka tam dziecko, dla którego będzie chciał zwyciężyć i dokonać czegoś więcej niż misji, dla której poświęcił własne życie. Pragnął wygrać dla tego dzieciaka, które skradło mu serce. I nie miał zamiaru się poddać, dopóki nie zwycięży.
***
– Blaze?
– Tak, dzieciaku?
Regulus utrzymał stonowany ton i nie zwolnił kroku. Byli właśnie na spacerze, a Harry szedł po jego prawej stronie, by nie przeszkadzać w poruszaniu się Blaze'owi przy pomocy laski. Harry szedł obok niego i zerkał często na mężczyznę. Regulus zanotował sobie w głowie, by w którymś momencie spotkania rzucić zaklęcie na buty Pottera, bo były strasznie rozklejone i klekotały z każdym krokiem.
– Czy mogę cię o coś spytać?
– Oczywiście. – Regulus zachował spokój, gdy Harry przed każdym pytaniem, zadawał mu najpierw to. I pamiętał żeby nie popełniać więcej błędu i nie zażartować, że przecież już zadał pytanie, bo Harry wtedy zamykał się i jedyna komunikacja z nim polegała na potakiwaniu, kręcenia głową i mówienia: tak, proszę pana. Regulus bardzo wtedy starał się wynieść z tej skorupy Harry'ego i stłumić gniew na Dursley'ów, by chłopiec tego nie wyczuł.
– Co to znaczy, że ktoś skończy w rynsztoku?
Regulus zacisnął mocniej szczęki i palce na rączce laski, gdy usłyszał pytanie Harry'ego. Nie miał cienia wątpliwości tego, gdzie chłopiec mógł to usłyszeć. Musiał mieć jednak pewność.
– A gdzie to usłyszałeś, dzieciaku?
– Wujek tak mówi – odpowiedział niepewnie Harry.
– Czy mówi tak do ciebie? – dopytał się dokładniej. Harry spuścił głowę i zaczął szurać butami o żwir na ścieżce. Regulus nie dopytywał, nie skarcił Harry'ego, żeby podnosił nogi jak chodzi. Chociaż korciło go to. Gdy cisza się przeciągała, Regulus spróbował jeszcze raz. – Harry? Czy wuj mówi, że skończysz w rynsztoku?
– Nawet jeśli tak, to coś złego? – zapytał się nieco obronniej Harry.
– Harry – odezwał się Regulus i przystanął na ścieżce. Harry również stanął, ale nie spojrzał w górę na Blaze'a, tylko patrzył na jego buty. Regulus nie wymagał od niego, by ten podniósł głowę. – Pytałeś mnie, więc chcę ci odpowiedzieć.
– Nie musisz – odpowiedział Harry ciągle wpatrzony w ziemię.
– Ale chcę – zaakcentował drugie słowo Regulus. – To znaczy, że ktoś się poddał. To oznacza, że ktoś przestał walczyć i zaakceptował to całe zło jakie jest w jego życiu. To oznacza, że ktoś nie ma rodziny, przyjaciół, pracy czy domu. To jak upadek, tylko sto razy gorszy. Dla niektórych to koniec świata.
– A dla innych? – zapytał ciekawie Harry, wyłapując, że Blaze nie powiedział wszystkiego. Regulus uśmiechnął się słysząc pytanie Harry'ego, bo udowodniało to, że dzieciak był trochę inteligentny i naprawdę go słuchał.
– A dla innych, to tylko chwilowa porażka. Jeszcze inni mogą ją nazwać krótkim przystankiem po zwycięstwo.
– Blaze...?
Harry spojrzał w końcu w górę i spojrzał w szare oczy Blaze'a. Nadal miał niepewną minę i nie był przekonany czy mógł zadać takie pytanie, ale mężczyzna pokazał mu, że nie każdy dorosły atakuje go, gdy był zbyt ciekawski. Harry zebrał się w sobie i zadał pytanie:
– Czy ty kiedyś byłeś w takim rynsztoku?
– Tak – przyznał smutno Regulus. Przed oczami miał ciemną jaskinię, atakujące go inferiusy i napływ świadomości, że właśnie umierał. Pamiętał to wszystko, jakby to było wczoraj. To poczucie, że chociaż próbował. Że starał się być tym dobrym. – Ale znalazł się ktoś, kto nie pozwolił mi się poddać. Wyciągnął mnie z tego rynsztoka, pomógł mi i pokazał, że jeszcze mam coś do zrobienia.
***
Jasna strona, Dumbledore i Ministerstwo Magii byli uznawani za zwycięzców tej wojny. Wojny, która pochłonęła tyle żyć, spowodowała tyle zniszczeń i złamała tyle praw. Wojna, której tak naprawdę nie wygrali.
Regulus patrzył na malutką szklaną fiolkę w kształcie kropli deszczu, w której znajdował się jad bazyliszka. Kilka kropli, które były zbyt drogie, by Black mógł myśleć o tym bez krzywienia się. Wydał małą fortunę na to, ale nie mógł powiedzieć, że nie było warto. Każdy galeon i skrzynka monet, którą na to wydał, były krokiem, który przybliżał go do zwycięstwa.
Regulus miał w ręku coś co mogło zabić Voldemorta. Zniszczyć horkruksy. Regulus był w stanie naprawdę zakończyć wojnę i upewnić się, że Czarny Pan nigdy więcej nie wezwie swoich Śmierciożerców, nie zabije mugola i nie będzie torturował szlamy.
Jednak istniały pewne utrudnienia. Bo Regulus mógł posiadać truciznę, która zabije kawałki duszy Toma Riddle'a i nie pozwoli, by Voldemort się odrodził czy miał najmniejszą szansę na powrót do tego świata. Nie miał jednak wszystkich horkruksów. Według jego badań Voldemort pragnął, by było ich siedem. Posiadał dwa – medalion Slytherina i pierścień Gauntów. Podejrzewał, że Harry Potter był ostatnim (niechcianym) horkruksem. Nie wiedział czy diadem Roweny, czarka Helgi Hufflepuff były w Hogwartcie. Natomiast pamiętnik Toma Riddle'a mógł znajdować się w domu kogoś z Wewnętrznego Kręgu. Pozostawała kwestia ostatniego i Regulus przez lata próbował go zlokalizować, dostrzec w swoich badaniach nad życiem Czarnego Pana. Skończyło się to milionem nieudanych prób. I nadzieją, ale na tyle małą, żeby Regulus nie cierpiał, gdyby okazało się to jednak mrzonką, że siódmego horkruksa nie było. Lord Voldemort nie zdążył go stworzyć przed swoim upadkiem. Black pragnął by to się stało rzeczywistością. Jeśli faktycznie tak było, to można to uznać za mały sukces.
Jednak wszystko musiało teraz poczekać, bo Regulus zaczął szukać wyjścia, jak miał zabić horkruksa, ale nie zabijać Harry'ego jednocześnie. I o mało nie zaczął krzyczeć z bezsilności, gdy kolejne księgi, wzmianki czy wręcz bajki pisane na marginesach innych tomów nie mówiły, że przedmiot, w którym jest horkruks zostaje zniszczony wraz z cząstką duszy, która w nim zamieszkała.
Regulus nie chciał do siebie dopuścić myśli, że musiałby zabić Harry'ego, by zniszczyć Voldemorta. Wtedy to nie byłaby wygrana. Tylko porażka.
***
– Wygrałem! – Radosny krzyk Harry'ego rozniósł się po podmiejskiej bibliotece.
Regulus uśmiechnął się szczerze na widok radości Harry'ego, jego podniesionych rąk, dużego uśmiechu i tego błysku w oczach, które było widać przez okulary, które Black naprawił dwoma machnięciami różdżki.
– Wygrałeś, Harry – potwierdził nieco ciszej, bo wiedział, że jeśli też zacząłby się tak ekscytować, to bibliotekarka przyszłaby zobaczyć co robią i czemu są tak głośno. Regulus nie sądził, że by ich wygoniła, bo uzyskał od niej zgodę, by usiąść przy jednym z stolików w bibliotece w sekcji dla dzieci, gdzie był miękki dywan, zabawki, kolorowanki, obowiązkowe książeczki, ale i gry planszowe, w które właśnie grali.
Regulus przesunął w stronę Harry'ego zapakowany przez Stworka kawałek ciasta. Tarta melasowa była ulubionym deserem Pottera i nie miał zamiaru nie wykorzystać tej wiedzy.
– To jest nagroda dla zwycięzców – wskazał Regulus i odsłonił słodki poczęstunek.
Harry spojrzał na niego z nagłą niepewnością, ale Regulus z bólem serca nauczył się o czym to świadczy. Skinął głową i jeszcze bardziej przybliżył tartę melasową w stronę chłopca.
– Jedz, Harry – powiedział miękko. – To dla ciebie, dzieciaku.
Między jednym a drugim kęsem, które ciągle były zbyt duże i szybkie, by móc uznać to za normalne i zdrowe, Harry przełknął i zadał pytanie:
– A co się dzieje z przegranymi, Blaze?
– Przegrani, Harry, muszą posprzątać cały bałagan – odpowiedział spokojnie Regulus i zaczął chować pionki do pudełka.
***
– I myślisz, że to się uda, Black?
– Twój powątpiewający ton głosu, jest bardzo motywujący, dziękuję bardzo.
Snape prychnął jedynie na słowa Regulusa i rozejrzał się po jednym z pokoi, gdzie byli. Nie miał pojęcia co to za dom. Wydawał się nieco opuszczony, ale czysty. Nie było w nim duszno, ale Snape podskórnie czuł, że nikt tu nie mieszkał. Gdy zapytał się, czy był to dom Regulusa ten jedynie powiedział, że to jego dom. I Snape nie mógł się nie zgodzić, bo nadal było widać, ze to miejsce kogoś wysoko urodzonego. Pełne antycznych mebli i drogich dodatków, by to wszystko było okraszone najdroższymi materiałami począwszy od poszewki na kołdrze, a kończąc na zasłonach.
Snape wyczuwał bogactwo, gdy na nie patrzył. Pokój, w którym się znajdowali, był tak sam. Z podwójnym łóżkiem, komodą przy oknie i co nietypowego z dużą wanną wolnostojącą na złotych nóżkach, która była wypełniona wodą.
Snape miał jednak duże wątpliwości, gdy usłyszał plan Blacka. Polegał on na tym, że Snape pozwoli się utopić w tej wannie, a potem ugryźć przez jednego inferiusa, którego Regulus trzymał w innej części domu. A potem Black jakoś go wskrzesi ze zmarłych. I w ten oto cudowny sposób Snape miał się pozbyć Mrocznego Znaku. Bardzo w to wątpił.
– To najlepsze co jesteś w stanie wymyślić? – zapytał się go Snape i obszedł wannę. Gdy sprawdził wodę, była na odpowiednio ciepłym poziomie.
– To nie mój wymysł – poprawił go Regulus. – To sposób w jaki umarłem i obudziłem się bez kawałka nogi, ale i bez Mrocznego Znaku.
Severus podniósł brwi w geście zdziwienia i nagle przyjrzał się uważniej Regulusowi. Nie pytał, wolał nie wiedzieć czemu Black poruszał się teraz o kuli i jak udało mu się uciec od Czarnego Pana. Nie dociekał gdzie się ukrywał, ani kto mu pomagał. Ale teraz nagle zaczęło się to wydawać dużo ciekawsze.
– Utopiłeś się – powiedział jedynie Snape.
– Na prawie pół minuty – potwierdził. – Ale ciebie mogę przytrzymać tak przez minutę. Tak dla pewności.
– Obędzie się.
Severus wiedział, że mimo wszelkich wątpliwości, podejmie się tego działania. Bo może to rozpaczliwa chęć wolności pchała go na skraj wanny, by pozwolić Regulusowi Blackowi utopić się w wannie i pogryźć inferiusom. Ale również świadomość, że drugi mężczyzna obiecał mu pozbycie się Mrocznego Znaku do przesilenia letniego. Serverus wiedział, że mógł umrzeć. A tak naprawdę nie obudzić się, bo na pewno będzie martwy przez jakieś pół minuty. Był jednak skłonny zaryzykować.
***
Zwycięstwo czasami miało gorzki posmak. Czasami smakowało jak spleśniały ser. Czasami był tylko czerstwym chlebem. Teraz jednak Regulus czuł na języku smak miodu. Uśmiechnął się szeroko do swojego odbicia w lustrze i zerknął z powrotem na nieprzytomnego Severusa. Udało mu się.
– Stworek – powiedział z uśmiechem, którego nie mógł powstrzymać.
Skrzat teleportował się do pokoju, gdzie wszystko się odbyło. Pokłonił się głęboko i tylko przelotem zerknął na leżącego Snape'a. Skupił się natomiast na swoim panu. Stworek podniósł wysoko uszy, gdy zobaczył jak zadowolony wydawał się Regulus.
– Przygotuj szampana, Stworku – wydał mu rozkazy Regulus. – Mamy powód do świętowania.
***
– Udało się? – wychrypiał Snape, jak tylko przebudził się na tyle, by kontaktować i móc zadać pytania. Regulus siedział koło jego łóżka czekając, aż nauczyciel się wybudzi. Patrzył na ziemistą twarz Snape'a. Jego przydługie włosy, które ciągle wysychały po zanurzeniu w wodzie. Ale klatka piersiowa Severusa unosiła się rytmicznie i to najbardziej uspokajało Regulusa. Świadomość, że nie zabił go.
– Jesteś wolny, Snape – powiedział spokojnie Regulus. – Znaku nie ma.
I w tych rzadkich chwilach, Snape pozwolił sobie na zerwanie masek z twarzy i ukazaniu całemu światu swojej ulgi, radości i wzruszenia z tego powodu. Drżący wydech opuścił jego płuca, a usta zadrżały od wydychanego powietrza jak i również wygięciu się w szeroki uśmiech. Severus zamknął oczy, by nikt nie dostrzegł, że zaszkliły mu się pod wpływem emocji. Był wolny! Bez skazy, która zmieniła całe jego życie. Bez tatuażu, który go określał. Bez znaku, który był niczym znacznik jaki nosiły krowy, by wiadomo było kto jest ich panem. Severus po tylu latach mógł podwinąć rękawy szaty i zobaczyć czyste przedramiona, bez ciemnego tuszu układającego się w węża i czaszkę. Nie było już sługi Severusa. Nie było już żadnego pana, którego musiał słuchać. Nie było przed kim klęczeć i za kogo umierać.
Gdy Snape doszedł do siebie, zjadł posiłek przygotowany przez Stworka i założył czyste szaty, mógł na własne oczy przekonać się, że Mrocznego Znaku nie było na jego przedramieniu. Tatuaż, który był tam od ośmiu lat, zniknął.
Severus pokręcił głową na znak niedowierzenia. Młody Black dokonał niemożliwego. Zrobił coś co niektórzy mogą uznać za szalone i Snape się na to zgodził. Pozwolił, by ten utopił go i dał ugryźć inferiusom. Zaufał w tej kwestii Regulusowi, że miał chociaż pojęcie co robił.
Snape skierował swoje kroki do salonu, gdzie Black na niego czekał z filiżanką herbaty w dłoni i oceniającym spojrzeniem. Snape nie miał pojęcia, że wygląd salonu był całkowicie odmienny od tego jak prezentowało się to pomieszczenie w prawdziwym domu Blacka. Jasne ściany, brązowe, skórzan kanapy i kremowe meble w zestawieniu z dużymi oknami i białym firankami, dawały duży powiew lekkości i świeżości. Marmurowy kominek, który stanowił centrum ułożenia kanap, dwóch foteli i stolika kawowego. Obydwaj mężczyźni w ciemnych ubraniach bardzo odznaczali się na tle salonu.
– Jestem zaintrygowany jakie masz dalsze plany, Black – powiedział od progu Severus i dopiero wtedy wszedł do pomieszczenia. – A jeśli będą one ciekawe, to może ci w nich pomogę.
– Muszę wymyślić jak nie zabić Harry'ego Pottera, ale zabić coś co jest w nim od czasu tej nocy Halloweenowej – wyznał sztucznie spokojnie Regulus.
Snape spojrzał się na niego szeroko otwartymi oczami i przeszedł przez salon, by usiąść w fotelu. Jak tylko to zrobił zjawił się Stworek z tacą, gdzie była filiżanka herbaty, mleko, cukier i herbatniki. Snape kiwnął głową i wziął czarną herbatę. Dopiero wtedy spojrzał z powrotem na Regulusa.
Cała ta sytuacja była dość karykaturalna, ponieważ o to dwójka byłych Śmierciożerców – jeden, który zmarł siedem lat temu i drugi, który wywinął się od Azkabanu z powodu zeznań Dumbledore'a, siedzieli i pili razem herbatę. Temat ich rozmowy jednak był daleki od typowej scenerii, którą sobą prezentowali.
– I po to chciałeś ode mnie adres, gdzie się obecnie znajduje? Żeby zabić bachora? – Zadawał kolejne pytanie Severus i nie mógł uwierzyć własnym uszom. Zaczął też podważać swoje decyzje, skoro był na tyle głupi, by zaufać komukolwiek z rodu Black. Oni szaleństwo wypijali z mlekiem matki i taki proces trwał od pokoleń.
– Możliwe – odpowiedział enigmatycznie Regulus. – To nie tak, że planowałem rzucić na niego Avadę jak tylko teleportowałem się do tego obłudnego Surrey.
– Prędzej Dumbledore cię zabije niż na to pozwoli. – Snape prychnął na oświadczenia Blacka. – On wierzy w swojego chłopca z przepowiedni.
– Oh, ty nie rozumiesz. – Regulus uśmiechnął się drapieżnie i patrzył zadowolony na reakcję Severusa. Upił łyk herbaty, zanim odezwał się z powrotem. – Przepowiednia to stek bzdur. Dumbledore może sądzić, że miłość może być tajemną bronią przeciwko Czarnemu Panu, ale tak naprawdę, to Voldemort zrobił wszystko, by stać się nieśmiertelny.
– W jaki sposób?
– Jak podoba ci się rozdzielanie swojej duszy i wkładanie jej do przedmiotów?
Regulus zadał to pytanie w taki sposób jakby pytał się czy Snape nie chce mleka do herbaty. Za to Severus patrzył się na niego z oczami niczym sowa, która nie rozumiała co się do niej mówiło. Cała postawa nauczyciela, była spięta, a twarz niby nieczytelna, ale Regulus umiał rozpoznać szok, gdy go widział.
– Co?
– A nawet przypadkowe i nieplanowanie ostatnie rozszczepienie się w noc Halloween w Dolinie Godryka, by ten kawałek duszy wszczepił się w Harry'ego?
– Oszalałeś, Black – stwierdził Severus i z hukiem odstawił filiżankę na stolik, by móc wstać. Zlustrował postać Regulusa, który siedział wygodnie na kanapie i nie spuszczał wzroku ze Snape'a. Nie był oburzony jego słowami, nie wydawał się urażony. – Wychodzę.
– To nie ja dałem się utopić w wannie i z własnej woli pogryźć przez inferiusy – wykonał kontratak Regulus. – Uważaj kogo nazywasz szaleńcem, bo w jego ręce powierzyłeś swoje życie. I z tego co pamiętam to było kilka godzin temu. Ale co ja tam mogę wiedzieć – wzruszył ramionami. – Zamknięcie w tym domu pewnie doprowadziło mnie do obłędu.
– Może ci się udało – przyznał Severus. Ledwo przeszło mu to przez gardło. – Ale to był bardziej łut szczęścia, niż prawdziwe umiejętności.
Regulus pokiwał głową na jego stwierdzenia i uśmiechnął się, jakby wiedział coś czego Snape w ogóle nie pojmował. Nadal nie ruszył się ze swojego miejsca i ktoś mógł pomyśleć, że to miało jakieś podwójne dno. Że może nie przejmował się zachowaniem Severusa, czy chciał pokazać mu, że nie będzie za nim gonić. Tak naprawdę chodziło tylko o ból. Prosty, a jednocześnie ostry, który atakował całą jego nogę, tak, że mrowiła niemożliwie i Regulus wiedział, że żeby teraz przejść kilka kroków musiał ją wręcz ciągnąć za sobą. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek zobaczył go w takim stanie.
– On ma w sobie duszę Voldemorta – zaczął mówić Regulus. Nie patrzył jednak na stojącego Snape'a tylko w kominek, w którym się nie paliło. Był wyczyszczony, a w środku znajdowała się rozpałka gotowa w każdej chwili do podpalenia. – Kawałek duszy mordercy jego rodziców jest w nim i nikt nie ma pojęcia jakie spustoszenie może robić w jego ciele i własnej duszy. Jeśli zachowuje się podobnie jak Obskurus...
Regulus nie dokończył zdania, ale oboje wiedzieli co miał na myśli. Jeśli dusza Voldemorta była w jakikolwiek sposób podobna do Obsukura, to Harry Potter mógł nie dożyć swojego wyjazdu do Hogwartu.
Gdy cisza się przeciągała, Severus zadał pytanie, które zaskoczyło Regulusa, ale nie dał po sobie tego poznać. Pamiętając jednak kiedyś bliskie relacje Snape'a z Lily Evans mógł to przewidzieć. Dlatego też między innymi powołał się na dobro Harry'ego. Ze względu na przeszłość Severusa.
– Jaki on jest? – wydusił z trudem Severus. Nadal był odwrócony tyłem do Regulusa, ale ból w jego głosie był wręcz namacalny.
– Jest małym dzieckiem, które nie ma wcale idyllicznego dzieciństwa jak chce przekazać całemu światu Dumbledore – przyznał Regulus i złapał się za bolący mięsień uda, by może go trochę wymasować. Wyczuł pod palcami i materiałem spodni, wgłębienia od zębów inferiusów, które mimo upływu lat, ciągle były świeże. – Nosi okulary – zaczął wyliczać. – Ma czarne włosy, które są nieujarzmione. Ma zielone oczy. Jest trochę nieśmiały. Lubi słodycze. Śpi w komórce pod schodami i ma pręgi od paska na plecach. Jego ubrania przypominają szmaty, a strach przed odezwaniem się musiał być wypracowany i jest zbyt mocno w nim zakorzeniony. Ma blizny po poparzeniach na rękach. Gdy pierwszy raz go zobaczyłem, właśnie uciekał z domu, bo wolał żyć na ulicach, niż w domu wujostwa. On nie jest zwycięzcą Voldemorta, Snape. On jest dzieckiem, które zostało skazane na porażkę.
***
Regulus teleportował się przed wejście do Ministerstwa Magii ze swoim aktem urodzenia, gotowy zeznawać i ogłosić światu swój powrót z martwych, bo tylko żywy mógł być zwycięzcą. Martwi byli dowodem porażki. Regulus chciał, by Ministerstwo Magii ogłosiło jego wygraną.
****
Pomimo tej przerwy i czasu jaki wymagał ten rozdział, nie jest to do końca ten poziom, który chciałam. Przede wszystkim scena w domu Dursley'ów, którą pisałam jako ostatnią, jest trochę dziwna dla mnie, ale to wynika, że Regulus nie miał pojęcia jak rozmawiać z Harrym o magii, bo nigdy nie musiał jej tłumaczyć. Jego rozmowy ze Snapem, które spowodowały cały ten przestój, ostatecznie okazały się przyjmne do pisania.
Mam jednak nadzieję, że długość rozdziału i samam treść była dla was dobra do czytania. Za wszelkie błędy przepraszam, ale może się zdarzyć, że gdzieś się pojawią. Jeśli jest dla was niezrozumiałe czemu przy scenach z Harrym używam tak naprzemiennie imion Regulus / Blaze to wytłumacze, ale chciałabym żebyście sami to zrozumieli.
W kolejnym rozdziale pojawi się Dumbledore, a przed Blazem i Harrym trochę trudnych rozmów.
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro