Rozdział 9
W poniedziałek rano spakowałem ostatnie rzeczy potrzebne na wycieczkę. Miałem wrócić dopiero w sobotę po południu. Nie uśmiechało mi się jechać, ale co ja mogłem zrobić? Nie miałem wyboru, chociaż z ogromną chęcią wymigałbym się od tego wyjazdu. Jednak każdy mnie przekonywał, namawiał, bym się wybrał, a ja już nie chciałem słuchać tych wszystkich argumentów, więc ostatecznie zgodziłem się, jednakże bardzo niechętnie.
— Chris, chodź już, bo się spóźnimy! — zawołała mama.
— Już idę! — odpowiedziałem.
Zbiegłem po schodach, następnie pożegnałem się z rodzeństwem. Złapałem pod pachę kurtkę, szalik i wsiadłem do samochodu, w którym czekała już rodzicielka. Podróż przebiegła spokojnie. Patrzyłem na widoki za szybą, jednak nic mnie wyjątkowo nie zainteresowało. Dziwne, nie było widać żadnych zwierząt, zazwyczaj było ich wiele. Żadnych saren, rysi, łosi... Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zauważyłem tylko kilka osób z mojej klasy. Większości jeszcze nie było, a na szkolnym parkingu stał dwupiętrowy, czarny autobus. Mama zaparkowała nieopodal.
— Tylko obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał — powiedziała, ściskając mnie tak mocno, iż myślałem, że zaraz zmiażdży mi kości. Jej ton był bardzo poważny, w tej chwili nie wiedziałem, jak się zachować. Czasem była za bardzo opiekuńcza w stosunku do mnie. To ja zawsze musiałem przestrzegać najwięcej zasad w porównaniu do mojego rodzeństwa. Nie mogłem tego zrozumieć. Są świetni, lecz niekiedy miałem wrażenie, że bardzo różniliśmy się, jeśli chodziło o poglądy bądź zachowanie.
— Przecież nie będzie mnie tylko pięć dni — odpowiedziałem z trudem i odwzajemniłem uścisk.
— Obiecaj — naciskała, jeszcze mocniej mnie ściskając, a sądziłem, że bardziej to już niemożliwe.
— Mamo... — powiedziałem, próbując się oswobodzić z uścisku.
— Chris... — przerwała mi, gdyż ewidentnie zamierzała wygłosić kontynuację swojej wypowiedzi.
— No dobrze, niech ci będzie. Obiecuję. — Puściła mnie, a ja poprawiłem swoje ubranie, które z pewnością już było wygniecione. Musiałem mieć wszystko uprasowane, dopasowane... W tym również się różniliśmy, lecz miałem tak od niedawna... czyżby wpływ Nelsona? W mojej starej szkole większość dziewczyn uważało mnie za modela, chichotały, machały rzęsami itp. Ian i Michael zawsze się dziwili, że tego nie wykorzystywałem, mnie to za bardzo nie interesowało... a raczej żadna nie zwróciła mojej uwagi. W mojej głowie nagle pojawił się obraz szarookiej. Jest niesamowita, intrygująca, taka inna niż wszyst... Z moich przemyśleń wyrwała mnie dłoń matki na ramieniu.
— Wszystko dobrze, wyglądałeś na nieobecnego. Gdzie znowu jesteś myślami? — Jej mina wyrażała... echh, ciężko to nawet opisać: zamartwienie wymieszane z zaciekawieniem, z niezrozumieniem.
— Tak, tak jasne. Ale nie rozumiem, co takiego mogłoby wydarzyć się w lesie? A w dodatku na zabezpieczonej polanie. Przecież większość klas co roku właśnie tam się wybiera — dopowiedziałem, otwierając drzwi samochodu.
— Nigdy nic nie wiadomo, ale mniejsza z tym — powiedziała zatroskanym tonem, przykładając mi rękę do policzka. — Do zobaczenia, skarbie.
— Cześć — odparłem, całując mamę w policzek, po czym wysiadłem z samochodu.
— Bądź ostrożny — powiedziała niemal szeptem, kiedy zamykałem drzwi.
Przez chwilę patrzyłem, jak odjeżdżała, a potem zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu przyjaciół. Niestety nikogo nie zauważyłem. Za to dostrzegłem ku mojej rozpaczy wyzywający uśmieszek Nathaniela w moim kierunku. Odwzajemniłem mu się tym samym, wyjmując przy tym telefon. Postanowiłem napisać wiadomość do Michaela.
« Gdzie jesteś? »
Po chwili telefon zaczął wibrować. Spojrzałem niezwłocznie na wyświetlacz. Treść SMS-a była precyzyjna i krótka, bardzo możliwe, że jechał autem.
« Zaraz będę, gdzie czekasz? »
W głębi siebie ucieszyłem się, iż był już blisko, gdyż nie chciałem stać sam z boku. Tworzyły się już w wolnym tempie grupki w niektórych miejscach, lecz jak na razie, nikogo z tych osób dobrze nie znałem.
« Stoję niedaleko szkoły, z pewnością mnie zauważysz ».
Odpisałem ekspresowo, po czym podniosłem wzrok, ponieważ usłyszałem jakieś podekscytowane głosy. Moje spojrzenie zatrzymało się na kilku dziewczynach, to najwyraźniej one tak głośno rozmawiały. Zdecydowałem im się przyjrzeć, to może być jedna z lepszych sytuacji, by to zrobić, na wycieczce z pewnością też będę miał czas, lecz skoro już tutaj musiałem czekać, uznałem, iż dzięki tej czynności szybciej minie czas.
« Nie ruszaj się stamtąd, już dojeżdżam ».
« Okay ».
Zacząłem pisać SMS-a do Iana w nadziei, że może chociaż on już jest.
— Proszę, proszę czyż to nie Christopher Sheridan. Cóż to za miła niespodzianka.
O nie, tylko nie on. Wszystko tylko nie on. Spojrzałem przed siebie. Przyglądał mi się chłopak w okularach o rudych do ramion włosach i zielonych oczach. Odkąd pamiętam, miał chytry wyraz twarzy – Caleb.
To jednak on.
W mojej poprzedniej szkole był kablem, którego unikał każdy. Donosił nauczycielom dosłownie na wszystko, przez co był ich ulubieńcem. Nic dziwnego jego rodzice są nauczycielami w prestiżowych szkołach. Nie był lubiany wśród uczniów, ale mu to nawet nie przeszkadzało. Co więcej, nie chciał się z nikim zaprzyjaźnić. Uważał, że nikt nie dorównuje jego inteligencji, a on z takimi idiotami jak my nie będzie się zadawał. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, wręcz cieszyłem się z tego. Strasznie mnie irytował, cenię lojalność, szczerość wśród otaczających mnie ludzi. Nienawidzę obłudy oraz gardzę podlizywaniem się. Tyle razy już na mnie oraz moich kumpli doniósł, że przestałem dawno liczyć. Przez te kilka dni mogłem od niego odpocząć, ale oczywiście musiał już wrócić.
— Zależy dla kogo — odpowiedziałem słodkim tonem, chowając telefon.
— Nie cieszysz się, że mnie widzisz? — odrzekł, próbując naśladować mój ton, zajadając precla.
— Nie bardzo — odparłem, a on zaczął się śmiać. W jego śmiechu nie było krzty wesołości.
Patrzyłem się na niego, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Co go tak bardzo rozbawiło? To była dla mnie zagadka.
— Nie zdechni.... udław się — powiedziałem kpiącym tonem.
Jeszcze bardziej go rozbawiłem. Tak mnie zirytował, że miałem ochotę go uszkodzić. Kiedy już miałem to uczynić, w końcu skończył.
— Miło było, Chrisku, ale muszę już iść załatwić parę spraw. Niektórzy mają obowiązki, nie to, co inni. Myślą, że przyjaciele za niego wszystko zrobią, a jaśnie książę nie kiwnie...
Jak ja nie lubiłem, jak mnie nazywał Chrisek.
— Super — odparowałem ostro, jednocześnie przerywając mu. Miałem go już serdecznie dość. Ile można znosić jego osobę? Niech go potrąci samochód czy coś albo niech zrobi światu przysługę i skoczy z urwiska.
— Do zobaczenia w autobusie — przemówił głośniej, idąc w stronę szkoły.
— Żywię nadzieję, że nie — powiedziałem bardziej do siebie niż do niego. Może jednak go na przykład zostawimy bądź nie zdąży wsiąść. Ehh, życie mogłoby być wówczas takie wspaniałe.
Miałem już powyżej uszu tego czekania. Mogłem udać chorobę i miałbym święty spokój. Na samą myśl, że miałem spędzić z Calebem pięć dni, to aż mną trzęsło. Aczkolwiek znowu pomyślałem o brunetce... może jednak warto pojechać. W sumie jak zagadam do chłopaków, jestem przekonany, iż uda nam się go pozbyć na jakiś czas. Wymyślimy jakiś chytry plan i uziemimy tego wazeliniarza. Zresztą jak zawsze. Jestem opanowaną osobą, niemniej jednak gdy ktoś zajdzie mi za skórę, potrafię być mistrzem intrygi.
— Chyba nie przepadacie za sobą. Usłyszałem uszczypliwy ton.
— Co!? — Odwróciłem się.
Jakieś pięć metrów ode mnie siedział na trawie Nicolas ze skrzyżowanymi rękami.
— Jak długo tutaj siedzisz? — spytałem.
— Od początku — odpowiedział, przyglądając się swoim paznokciom. — Miałem cię zawołać, ale przyszedł ten koleś, więc uznałem, że nie będę wam przeszkadzać — odpowiedział, wstając.
— Jak miło z twojej strony — powiedziałem trochę zbyt oschło, w każdym razie bardziej niż zamierzałem.
Nie wiedziałem, dlaczego mnie to zirytowało. Chyba mignął mi samochód Michaela.
— Ej, nie obrażaj się — powiedział, podchodząc do mnie oraz kładąc mi rękę na ramieniu.
— Przepraszam — westchnąłem.
— Spoko! — Dał mi kuksańca w bok. — Chodź na zbiórkę.
Szliśmy w kierunku autobusu. Po drodze zobaczyłem Michaela, który wyjmował torbę z bagażnika. Podeszliśmy do niego, kiedy on zamykał samochód. Uśmiechnął się na nasz widok.
— Gotowy? — zapytałem.
— A nie widać? — zadał pytanie, zdejmując okulary przeciwsłoneczne oraz rozbrajająco się uśmiechając.
— Zapomniałem, że ty zawsze jesteś przygotowany — odparłem, zerkając w stronę Nicolasa, lecz jego już nie było. Kiedy on się ulotnił?
— Haha, bardzo śmieszne — powiedział. — Zadzwoniłem do Iana, powiedział, że już jest, ale jakoś go nie widzę. — Rozejrzał się po parkingu, lecz raczej go nie zauważył, ponieważ po chwili wrócił wzrokiem do mnie. — Chodź, bo się spóźnimy. Znajdzie nas.
— Am, okay.
Stawiliśmy się na zbiórce. Po drodze opowiedziałem mu o spotkaniu z Calebem. Ian dołączył do nas tuż przed tym, jak wyczytali jego nazwisko. On prawie zawsze zjawiał się w ostatnim momencie. Potem wszyscy udaliśmy się do autokaru. I nareszcie ruszyliśmy w drogę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro