Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Myślałem, że ten dzień będzie należał do jednego z lepszych, jednak nie przewidziałem tego, co wydarzyło się później, a dokładniej zaraz po tym, jak pożegnałem się z resztą. Chciałem jak najszybciej pójść do auta, po czym udać się prosto do domu. Pobiegłem w dół schodów, mając zamiar znaleźć się chyżo przy wyjściowych wrotach. Niestety nie dotarłem na miejsce, tak jak planowałem, gdyż w momencie, kiedy na chwilę zerknąłem w bok, uderzyłem z impetem w kogoś, aż obaj spadliśmy ze schodów. Leżałem jak długi, próbując dojść do siebie, gdyż byłem odrobinę oszołomiony. Zajęło mi to kilka sekund, ponieważ bolały mnie plecy z powodu upadku, jak również odczuwałem pulsujący ból głowy. Dobrze, że to koniec lekcji, więc prawie nie było uczniów, przynajmniej nikt nie rzucił mi się w oczy. Większość wróciła już do domów bądź spędzała beztrosko, a także przyjemnie czas w mieście. Bałem się spojrzeć w bok, ponieważ byłem na dziewięćdziesiąt procent pewien, na kogo wpadłem. Moje podejrzenia okazały się słuszne, ponieważ kiedy się odwróciłem, to momentalnie zamarłem. Patrzyła się na mnie twarz, która wyrażała chęć czystego mordu.

— Co-ty-ro-bisz? — zapytał Nathaniel, przepełniając każdą wypowiedzianą sylabę wyczuwalnym gniewem wymieszanym z poirytowaniem.

— A nie widać? — odparłem chłodnym tonem.

Zerwał się z miejsca jak błyskawica. Następnie chwycił mnie za koszulę oraz przyparł do jednej ze szkolnych ścian. Nie zdążyłem zareagować, poruszał się nieprawdopodobnie szybko.

— Za kogo ty się uważasz? — wycedził przez zaciśnięte zęby.

— Spokojnie — powiedziałem, podnosząc ręce w geście obronnym. — Przecież specjalnie na ciebie nie wpadłem. Po co miałbym to robić? — zadałem pytanie, unosząc brew.

— Bo tak ciężko jest patrzeć przed siebie, a jeśli nie widzisz, to najlepiej idź do okulisty. Chociaż twój przypadek wydaje się nieuleczalny, wręcz beznadziejny — odpowiedział z wyczuwalną drwiną.

— Gdybyś nie stał jak kołek, to może nie zderzylibyśmy się — powiedziałem, próbując ukryć moją narastającą złość. — A gdybyś był łaskaw puścić mnie wreszcie, byłbym naprawdę wdzięczny — dodałem, a wzburzenie z pewnością można było usłyszeć w tonie mojego głosu.

— Teraz to moja wina? — Przycisnął mnie bardziej do ściany, nie zważając na moje ostatnie słowa oraz na spowodowany ból moich pleców, lecz nie pozwoliłem sobie na pokazanie słabości. — To może mnie zmuś? Jak jesteś taki hardy.

Próbował mnie sprowokować. Odkąd się poznaliśmy, nie przypadliśmy sobie do gustu. Był typem gwiazdy w szkole. Wspaniały, niepowtarzalny, cudowny oraz posiadający tłumy fanek.

— Nie bądź taki nerwowy, nic wielkiego się nie wydarzyło. — Chyba niechcący podniosłem mu jeszcze bardziej ciśnienie, jeśli to w ogóle możliwe.

— Nath, daj spokój — powiedział Dylan, pojawiając się wręcz znikąd, a także kładąc mu dłoń na ramieniu.

Całe szczęście, że przyszedł jego przyjaciel. Z tego, co się zorientowałem oraz powiedziano mi, był kompletnym przeciwieństwem Nathaniela. Nie potrafiłem zrozumieć, jak ci dwaj mogą się przyjaźnić.

— To jeszcze nie koniec. Dokończymy to innym razem, wtedy już tak łatwo się nie wymigasz — rzekł tak cicho, abym tylko ja go usłyszał. W jego głosie słyszałem zapowiedź odwetu. Niechętnie mnie puścił i odszedł z Dylanem.

Już bez żadnych wrażeń dotarłem do samochodu. Kiedy przekręcałem kluczyk w stacyjce, drzwi od strony pasażera otworzyły się. Wsiadła Grace.

— Wszystko widziałam. Nie powinieneś zaczynać z Nathanem — powiedziała, przechodząc od razu do sedna.

— Dzięki za radę — burknąłem. Akurat rudowłosej nie spodziewałem się spotkać o tej porze. Przypuszczałem, że już dawno opuściła budynek, w końcu miała o jedną godzinę lekcyjną krócej niż ja, a powodem był fakt, iż nauczyciel nie przyszedł z powodów osobistych.

— Naprawdę, ja nie żartuję. On jest bardzo niebezpieczny, nieobliczalny, dodatkowo nietykalny. Należy do bardzo zamożnej i wpływowej rodziny. Jego rodzice są bardzo szanowani nie tylko w naszym miasteczku... Zrozum, lepiej będzie, jeśli będziesz się trzymał od niego z daleka.

— Możesz mi powiedzieć coś, czego nie wiem? — odrzekłem, zupełnie nie kryjąc mojej rosnącej irytacji.

— Już się tak nie denerwuj — powiedziała przygaszona. — Chcę dobrze — dodała po chwili.

— Wiem, przepraszam. Wybacz, jestem ostatnio rozdrażniony — przyznałem szczerze.

— Nic sobie nie zrobiłeś? — zapytała z wyczuwalną troską w głosie.

— Trochę mnie bolą plecy, ale to nic wielkiego. Podwieźć cię gdzieś? — zaproponowałem, moją intencją było wynagrodzenie zielonookiej znoszenie mojego okropnego zachowania.

— Nie, dzięki. Muszę załatwić jeszcze parę spraw. Na razie, trzymaj się. — Zamierzała chyba mnie przytulić, lecz zawahała się. Ostatecznie zrezygnowała, jedynie posłała mi uśmiech i pomachała mi.

Wysiadła, a ja nareszcie mogłem w spokoju pojechać do domu. Nie zastanawiając się dłużej nad niczym, ruszyłem z parkingu w kierunku mojego rodzinnego domu.


***  

Następnego dnia razem z Michaelem pojechaliśmy do Iana. Drzwi otworzył nam elegancko ubrany lokaj, od razu udaliśmy się do jego pokoju. Zastaliśmy go, jak leżał na łóżku i oglądał telewizję.

— Wyszedłbym wam na powitanie, ale nie bardzo chciało mi się ruszyć. Zresztą znacie drogę. — Uśmiechnął się łobuzersko.

— Masz rację, nie wysilaj się, chłopie — powiedziałem, szczerząc się do niego i siadając na łóżku obok niego. — To za wiele jak dla ciebie, jeszcze byś się zmęczył.

— Lepiej powiedz jak sprawa z podpaleniem — zabrał głos Michael, siadając z drugiej strony blondyna.

— Daj spokój. — Machnął ręką. — Robią aferę, jakby nie wiadomo, co się wydarzyło — odrzekł na luzie. Ta sytuacja w ogóle go nie ruszała, nawet w małym stopniu nie był przejęty tym co spowodował wraz z kolegami.

— A może musisz się trochę opanować? — zapytał Michael pozornie łagodnym tonem oraz posyłał mu dziwne spojrzenie.

— Czy ja coś muszę? Nic nie muszę, ja mogę — powiedział zadziornie, a po chwili dodał — ale czy mi się chce, to nie wiem — odparł z leniwym uśmieszkiem.

— Jesteś niemożliwy — stwierdziłem, szturchając go w bok.

— Pogadają i im przejdzie jak zawsze. Lepiej powiedzcie, czy działo się coś ciekawego podczas mojej nieobecności. — Spojrzał na nas z oczekiwaniem.

— Nic takiego — odpowiedziałem, tracąc cały mój dobry humor.

— Pomijając fakt, że o mało nie zginął z rąk Natha — wtrącił się brunet.

Zatkało mnie. Nie miałem pojęcia, że wszystko widział. Nie wspomniał ani słowem, jak tutaj jechaliśmy. 

— Co się stało? — zapytał wyraźnie zaciekawiony niebieskooki, wytrącając mnie z moich myśli.

— Niechcący wpadłem na niego, jak schodziłem ze schodów i tak jakby trochę z nich spadliśmy.

— Wow. I ty jeszcze żyjesz? — spytał, z trudem powstrzymując śmiech.

— Jak widać — odparłem, wzruszając ramionami.

I wszyscy wybuchliśmy śmiechem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro