Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Weszliśmy z chłopakami do szkoły. Budynek był ogromny w porównaniu do mojej poprzedniej placówki edukacyjnej. Tak szczerze... to ja trochę tępy, ciemny z historii byłem, ale wydawało mi się, że charakteryzował się trochę stylem gotyckim lub może z barokowym. Style te zawsze mi się myliły. To nie zmieniało faktu, że czułem się odrobinę jak w filmie fantasy. Coś było w tej szkole, co mnie do niej przyciągało. Naprawdę mi się podobała, co więcej stwarzała niesamowite wrażenie. Na zewnątrz był wielki plac z fontanną na środku, a dookoła rosła trawa i żywopłoty. Cały przybytek nauki otaczał mur, który na moje oko mierzył mniej więcej ponad siedem metrów. Kiedy weszło się do środka budynku, widać było sporych rozmiarów hol. W centrum stał posąg jakiegoś mężczyzny, całkiem możliwe, iż któregoś z greckich bogów. Natomiast za posągiem znajdowały się dosyć długie schody po obu stronach. Na ich końcu można było dostrzec korytarze po lewym, jak i po prawym boku oraz na wprost. Na dole znajdowały się dwa kolejne tunele po bokach. W sumie było ich pięć. — Suuuper, już na samym początku pewnie się zgubię. Przecież to istny labirynt — pomyślałem sobie. 


Niestety pierwszej lekcji nie miałem z Ianem i Michaelem. Każdy poszedł w swoim kierunku. Ku mojemu zadowoleniu nie mieliśmy ze sobą tylko dwóch pierwszych zajęć. Teraz tylko musiałem znaleźć klasę chemiczną. Zostało mi około dziesięciu minut na znalezienie pracowni numer czterdzieści sześć. Nie wiedziałem na początku, gdzie powinienem się udać. Oczywiście zbłądziłem, ale chociaż zwiedziłem kawałek szkoły. Wiedziałem już, iż na dole po lewej stronie znajdowała się aula, stołówka, pokój nauczycielski i sekretariat, a po prawej były klasy od jeden do trzydziestu. Tak więc skierowałem się na górę, po czym skręciłem w prawo. Wnioskując po numerkach, prawdopodobnie zmierzałem w dobrym kierunku: czterdzieści trzy, czterdzieści cztery, czterdzieści pięć... i nareszcie czterdzieści sześć. Spojrzałem na zegarek, została minuta do dzwonka. — Uff, udało się — pomyślałem. Oparłem się o ścianę i korzystając z okazji, trochę się rozejrzałem. Wszyscy wyglądaliśmy podobnie, ponieważ obwiązywały nas mundurki szkolne. Żeby było można nas trochę odróżnić, każdy rocznik miał inny kolor. Pierwsze klasy miały białe, drugie fioletowe, a trzecie czarne. Ja dumnie nosiłem ubranie w barwie fioletu. Zadzwonił dzwonek.


Weszliśmy do klasy. Usiadłem jak najdalej od biurka nauczyciela. Zacząłem spokojnym tempem wyjmować książki, gdy nagle przysiadł się do mnie jakiś chłopak. Zmierzyłem go przelotnym spojrzeniem, wyglądał na spokojną, opanowaną osobę, a taki typ człowieka raczej powinien mi odpowiadać jako sąsiad w ławce.

— Cześć — powiedział, wyciągając rękę do przywitania. — Nicolas.

— Hey, Chris znaczy Christopher — odpowiedziałem trochę zmieszany.

Usiadł i również zaczął się rozpakowywać. Chciałem zagadać, ale nic mądrego nie przychodziło mi do głowy, więc postanowiłem lepiej nic się nie odzywać. Bo znając moje zdolności komunikowania się z innymi ludźmi, jeszcze bym palnął coś głupiego. Na całe szczęście on pierwszy postanowił zagadać.

— Z jakiej szkoły przyszedłeś? — zapytał, odwracając się w moją stronę, a także opierając się jedną ręką o policzek.

— Ze szkoły imienia Wasylisy Grand.

— Nie bardzo kojarzę tę szkołę — odparł szatyn, po chwili namysłu. — Ona jest położona chyba bardziej na obrzeżach Starhood, mam rację? — spytał, przypatrując mi się intensywnie.

— Mhm — odpowiedziałem ociupinkę zbity z tropu. Skąd on się urwał? Przecież tylko nasze dwie szkoły się połączyły. A może on był nowy w miasteczku?

— A ty gdzie chodziłeś wcześniej? — zadałem pytanie, przychylając się do torby, gdyż zapomniałem wyjąć długopisu.

— Tutaj — powiedział. Mogłem bardziej uważać, bo kiedy się podnosiłem, to z całej siły walnąłem w blat stanowiska.

— Nic ci nie jest?! — Zerwał się z miejsca, jednocześnie patrzył na mnie zaskoczony, jak również nieco zdezorientowany.

— Nie, nie — odparłem, trzymając się z tyłu głowy.

No, ok... albo ja miałem coś z głową, albo on. Akurat w tamtej chwili bardziej ja niż on, ale mniejsza z tym. Przecież w naszym miasteczku były jedynie dwa zakłady naukowe, a ono aż taką metropolią nie było. Jak można było to przeoczyć? Moim zdaniem to wręcz niemożliwe, coś mi tutaj ewidentnie nie pasowało. 


W tej chwili wszedł nauczyciel, odruchowo spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Było prawie piętnaście minut po ósmej. Nie to, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało, nawet mi to pasowało, jak dla mnie może się tak codziennie spóźniać. 

— Witam was wszystkich, nazywam się Antonii Blue. Od dziś będę waszym nauczycielem chemii przez najbliższe lata nauki — powiedział obojętnym tonem.

Całą lekcję mówił, co nas czeka przez ten rok nauki. Wynudziłem się na tych zajęciach, a w dodatku musiałem się pilnować, bym nie usnął, a pan Blue zdecydowanie nie zdobył mojej sympatii. Kiedy zadzwonił dzwonek wszyscy, jak najszybciej chcieli opuścić klasę, a ja razem z nimi. Gdy wychodziliśmy, Nicolas zwrócił się do mnie.

— To... do zobaczenia później.

I zniknął w tłumie. Nie zdążyłem mu nawet odpowiedzieć. Ktoś puknął mnie w ramię, odwróciłem się. To była Grace, ta dziewczyna, na którą wpadłem wczoraj. Uśmiechnęła się do mnie.

— Co za niespodzianka. Miałam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, ale nie sądziłam, że tak szybko. Aż tak się za mną stęskniłeś? — zapytała, szturchając mnie w bok. Była niezwykle energiczną osobą.

— Nie wiedziałem, że tu chodzisz — odparłem zdezorientowany.

— Co masz teraz? — spytała, przyglądając się mojej osobie oraz uśmiechając się szeroko.

— Co? — odparłem kompletnie zbity z tropu, ponieważ zaszyłem się na krótką chwilę w moich myślach.

— No, jaką lekcję teraz masz? — zapytała, śmiejąc się.

— Haha, no tak. Hmm, wygląda na to, że historię.

— Naprawdę? Ja również mam historię. To pójdziemy razem — oznajmiła wesołym tonem, po czym klasnęła w dłonie.

To chyba nie było pytanie, przewróciłem prawie niezauważalnie oczami. Nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś próbował narzucić mi swoje zdanie.

— Okey...

Nie zdążyłem dokończyć słowa, a ona wzięła mnie już za ramię, a następnie zmierzaliśmy razem w stronę sali od historii...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro