Rozdział 19
1431r.
Dlaczego on ją napisał? Na pewno nie była to odpowiedź do zagadki. Ciekawe co to znaczy. Od razu jak wróciłem do domu, wpisałem w przeglądarkę tę datę. Na szczęście nikogo w domu nie zastałem, byłem sam. Zaskoczyło mnie to, co ukazało się na ekranie. Była to data urodzenia Włada lll Palownika z rumuńskiego Vlad Tepes. — Przecież to właśnie jego imieniem jest nazwana moja szkoła. Nie rozumiem, po co mi to... Oooo... — wymamrotałem.
''... zwany też Draculą''
— Nie no naprawdę Dracula — pomyślałem.
— Ech... nie bardzo rozumiem. Czytam dalej, może coś wpadnie mi w oko — mówiłem do siebie.
''... urodził się w Sighisoarze w Siedmiogrodzie...''
''W wieku jedenastu lat Wład został pojmany przez Turków...''
Nic interesującego.
Właściwie czemu nie miałbym spróbować hasła ''Dracula''? Podszedłem do łóżka i wyjąłem księgę spod poduszki. Na kłódce były małe literki, zatem poprzyciskałem odpowiednie. I nic! Rzuciłem przedmiot na pościel. — A co jeśli chodzi o coś zupełnie innego? Może powinienem szukać gdzieś indziej. — Zastanawiałem się, a po chwili spojrzałem na pulpit. Moją uwagę przykuł napis ''Legenda''.
Olśniło mnie.
A co jeśli to chodzi o... wpisałem ''wampir''. Ku mojemu zadowoleniu kłódka wreszcie otworzyła się. Uśmiechnąłem się sam do siebie. W końcu się dowiem, o co chodzi. Mam nadzieję.
— Proszę, proszę... Jesteś bystrzejszy niż myślałam.
Podskoczyłem na łóżku. Odwróciłem się w stronę tego samego głosu, który wręczył mi zagadkę.
— Zaskoczyłeś mnie. Naprawdę... — Przyłożyła rękę do klatki piersiowej. — Gdzie moje maniery? Nawet ci się nie przedstawiłam ostatnim razem. — Zrobiła skruszoną minę. — Właściwie jak przeczytasz tę księgę, wszystko będziesz już wiedział. — Posłała mi uwodzicielskie spojrzenie.
— Dlaczego tu przyszłaś? — spytałem, podnosząc się z łóżka. W prawej ręce kurczowo ściskałem księgę.
— Każdy ma jakieś powody. — Powoli zbliżała się do mnie z gracją. — Jedne są rozsądne, drugie niekoniecznie. — Zatrzymała się ze cztery kroki ode mnie. — Możemy sobie pomóc.
— Niby w czym miałbym ci pomóc? — spytałem zbity z tropu. — Jak ja nic nie wiem. Nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje.
Jej uśmiech wszystko przyćmił.
— Nie wiesz, ale się dowiesz. — Podniosła księgę.
Dopiero teraz się zorientowałem, że nie miałem jej już w rękach. Jak ona to zrobiła?
— Wszystko jest tu. Wystarczy, że pójdziesz na nasz układ.
— Nasz? — wypaliłem, zanim zdążyłem się zahamować.
— Mój — pokazała na siebie swoimi długimi palcami — i moich sióstr.
— A tak na marginesie, jak ty się nazywasz? Bo chyba przeoczyłem — zagadnąłem, zmieniając temat. Po części byłem ciekaw, a także chciałem mieć chwilę na przeanalizowanie sytuacji.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
— Konkordia — odparła.
Zbyt łatwo to poszło. Gdzieś musiał być haczyk.
— A moje siostry to Hersylia i Tertuliana — odpowiedziała, nie spuszczając mnie z oczu. To zdanie mówiła tonem bezbarwnym trochę znudzonym. Jakby tłumaczyła małemu dziecku coś po raz dziesiąty. — To jak? — Ożywiła się.
Nie wiem, czy chcę z nimi zawierać jakąś umowę, ale chyba nie będę miał wyboru. Muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Nie odda mi tej książki, jeśli się nie zgodzę. Dobrze to sobie przemyślała.
— I? Jaka jest twoja decyzja? — ponaglała Konkordia.
Wyciągnęła rękę w moją stronę. Niepewnie zacząłem podnosić swoją. Gdy się zgodzę, nie będzie odwrotu. Nie chcę podejmować pochopnych decyzji, lecz jestem zmuszony. Moja ręka zastygła w połowie drogi jak zamrożona. Poczułem chłód w całym ciele. Zamrażało mnie od środka. Upadłem na kolana. Wezbrała we mnie panika.
— Coś ty mi zrobiła? — spytałem przez zaciśnięte zęby, patrząc jej prosto w oczy. Jeszcze bardziej spanikowałem, kiedy zobaczyłem, że jest tak samo zdziwiona, jak ja.
— Ja nic nie zrobiłam — odpowiedziała. Wtedy na jej twarzy najpierw pojawiło się olśnienie, a potem wściekłość. Trwało to może z sekundę potem już przybrała spokojny wyraz twarzy.
Miałem mroczki przed oczami. Jeszcze trochę i odpłynę.
— A więc to tak. Spryciulek — powiedziała sama do siebie. — Niech tak będzie dla mnie to bez różnicy. Przynajmniej coś się będzie działo. — Uśmiechnęła się do mnie. — Nie lubię się wysilać — dodała i zniknęła.
Co do...
Drzwi otworzyły się z hukiem, stanął w nich Michael. Spojrzałem na niego zdezorientowany.
— Dzięki Bogu zdążyłem. — Odetchnął z ulgą. Podszedł do mnie, pomagając mi wstać.
Uświadomiłem sobie, że zimno zniknęło. Wypełniało mnie ciepło, jakbym był w gorących źródłach.
— Co tu się dzieje? I tym razem bez wykręcania — powiedziałem, z trudem nad sobą panując.
— Uspokój się — powiedział Michael, posyłając mi współczujące spojrzenie.
— Nie! Mam tego wszystkiego dość! — wykrzyknąłem.
— Wiem! — wrzasnął. — Wiem — dodał ciszej, przeczesując włosy i siadając na łóżku.
— Proszę, powiedz mi. — Błagałem go, siadając koło niego.
Spojrzał na mnie.
— Mam nadzieję, że masz jeszcze siły, ponieważ to trochę potrwa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro