Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

— Nie przejmuj się. — Próbował pocieszyć mnie Ian. — My też jutro wracamy do domu. — Siedział przy stoliku, bawiąc się telefonem.

Pakowałem ostatnie rzeczy do walizki. Na szczęście nie zdążyłem się w pełni rozpakować, więc zajęło mi to zaledwie kilka minut.

— Łatwo ci mówić — odpowiedziałem, zasuwając walizkę. — Po ciebie nie przyjechali spanikowani rodzice. — Zdjąłem bagaż z łóżka i zabrałem się za pakowanie plecaka.

— Dziwisz się im? Martwią się — odparł Michael, wtrącając się do rozmowy. Stanął naprzeciwko mnie. Odwróciłem się w jego stronę, przerywając pakowanie.

— Z którego konkretnie powodu? — spytałem z ironią. — Z tego, że chcą mnie wysłać do psychiatry czy uważają mnie za wariata? Dla mnie oba te powody nie są perspektywiczne — dodałem, tracąc powoli cierpliwość oraz wróciłem do mojego zajęcia.

— Byłeś zmęczony, może ci się zdawało? — zaczął Michael współczującym tonem, kładąc mi dłoń na ramieniu.

— Ja go naprawdę widziałem!!! — wybuchłem, odtrącając jego dłoń. — Nie wmówicie mi, że to sobie wymyśliłem!

— To twoim zdaniem w magiczny sposób z wody zmaterializowałeś się na powierzchnie? Przecież to niedorzeczne. — Podniósł głos Ian, stając koło Michaela.

— A waszym zdaniem jakieś zwierzę poderżnęło gardło Calebowi? — powiedziałem, patrząc się to na jednego to na drugiego. — To jest dopiero niedorzeczne. — Byłem u kresu wytrzymałości.

— Po pierwsze nie poderżnęło tylko rozszarpało...

— Wmawiaj to sobie!

— Czy ty siebie w ogóle słyszysz?

— Słyszę doskonale! I to mnie chcecie wysłać do wariatkowa — odciąłem mu się.

— Nikt nie chce cię wysłać do wariatkowa! — Ianowi również puściły nerwy.

— Jakoś odbieram odmienne sygnały.

— Nie wszytko jest tym, na co wygląda — mruknął Michael.

Zesztywnieliśmy i odwróciliśmy wzrok ku Michaelowi. Świdrowałem go wzrokiem.

— Wiecie coś? — odparłem w końcu.

— Chris... — zaczął Ian.

— Nie — przerwałem mu. — Dość, mam dość — oznajmiłem, akcentując każdą literę.

Wziąłem bagaż i omijając przyjaciół, wyszedłem z domku.

***

Minęły dwa tygodnie od tego nieszczęsnego biwaku. Rodzice niby "dla mojego dobra" zostawili mnie w domu i kazali chodzić do jakiejś wrednej baby. To jest najgorsza godzina w moim życiu. Istna katorga. Wypytuje mnie dosłownie o wszystko. I jeszcze ten jej głos taki usypiający jakby chciała mnie zahipnotyzować. Muszę się wysilać, żeby nie zasnąć. Do tego kazała mi napisać jakiś beznadziejny referat na temat: "jakie są sposoby radzenia sobie w trudnych doświadczeniach życiowych". No błagam. Mi się nie chce pisać wypracowań do szkoły a co dopiero tutaj.

Położyłem się na łóżku, myśląc co tu napisać, gdy zakręciło mi się w głowie. Zapadłem w sen.

Jakież to zaskakujące, że śni mi się znowu to samo. Ech...! Czemu nie? Przecież mogę znowu to powtórzyć. Choć zdecydowanie mi się to znudziło. Znam to na pamięć, dokładnie wiem, co się kolejno wydarzy.

Woda.

Topię się.

Oślepienie.

Obraz.

Znajdowałem się już przy obrazie i o dziwo w chwili dotknięcia go po prostu przeszedłem przez niego i wylądowałem po drugiej stronie. Byłem w dużym korytarzu. Posadzka była wykonana z szarego kamienia a na niej czerwony dywan. Ściany były również czerwone. Wisiały na nich portrety i obrazy, a ich ramy były pozłacane. Powoli odwróciłem się. Ujrzałem bezkompromisowo największy obraz, jaki tu na tę chwilę widziałem. Przedstawiał mężczyznę i kobietę. Obydwoje byli bardzo piękni i dostojni. On wysoki brunet o oczach jak węgiel, ubrany na czarno a ona ... Zamurowało mnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro