Rozdział 10
Znajdowałem się pod wodą, po chwili zacząłem się rozglądać dokoła. Wszędzie widziałem jedynie ciemność. Nagle poczułem, jak coś złapało mnie za nogę i bezwzględnie ciągnęło w dół. Wydałem z siebie zduszony okrzyk. W desperacji zacząłem machać rękami, próbując się uwolnić, jednak na próżno, gdyż nie przyniosło to zupełnie żadnego efektu. Spojrzałem w dół, moje nogi oplatały mosiężne, grube łańcuchy, które z każdą chwilą mocnej zaciskały się oraz coraz bardziej wciągały mnie w mroczną głębię. W momencie kiedy o tym pomyślałem, dostrzegłem, że łańcuchy owinięte były w trupio białej dłoni. Niespodziewanie oślepiła mnie biała poświata. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, ujrzałem kobietę z moich snów. Jej długie, białe włosy falowały wodzie, a fioletowe oczy przeszyły moją postać. Wtedy usłyszałem jej melodyjny głos.
— Hari...
Poczułem, jak metalowe więzy rozluźniły swój uchwyt, a wkrótce potem zniknęły w otchłani. Patrzyłem na nią jak zaczarowany, wnikliwie chłonąc najdrobniejsze szczegóły jej osoby.
— Chris! — zawołał jakiś znajomy głos.
— Nie chcę się budzić — pomyślałem niezadowolony.
— Christopher! — Doszło ponownie do moich uszu, a obraz przed moimi oczami zaczął się rozmazywać.
— Chcę zostać — wymamrotałem.
Poczułem silne szarpnięcie za prawe ramię. Ocknąłem się, otwierając nieprzyjaźnie oczy, a także mrużąc je. Przyglądał się mi czarnowłosy chłopak, a jego twarz wyrażała lekkie zmartwienie.
— W porządku? — spytał Nelson, marszcząc brwi.
— Tak — powiedziałem zaspanym głosem. — Stało się coś? — Zacząłem się przeciągać.
— Dobudzić cię nie mogłem, a zaraz dojedziemy na miejsce.
— W końcu — odparłem zrezygnowanym tonem.
Wyjrzałem przez okno autobusu. W oddali zobaczyłem nasz obóz. Nie wiedziałem, czego się właściwie spodziewałem, ale na pewno nie tego. Myślałem, że te domki będą nieco bardziej nowoczesne, a te wyglądały jakby za chwilę miały się rozpaść. Było ich dość sporo, udało mi się doliczyć nawet czterdziestu sztuk. Większość wyglądała na naprawdę stare i zniszczone. W sporej części wykonane były z drewna. — Moim zdaniem to będzie istna katastrofa — skomentowałem do siebie w myślach. Następnie mój wzrok zatrzymał się po lewej stronie, na sekcji sportowej, przynajmniej tak to wyglądało. Ten odcinek prawdopodobnie został niedawno wyremontowany, wskazywały na to nowiutkie sprzęty: kosze do gry w koszykówkę, bramki do piłki ręcznej oraz nożnej, bieżnie dla osób zamiłowanych w bieganiu. Lecz to był jedyny plus tego miejsca, według mnie, ponieważ gdy spojrzałem dalej, mogłem dostrzec miejsce przeznaczone na ognisko, które wyglądało tragicznie. Od razu nasuwało się pytanie: Kiedy ktoś tutaj ostatnio był? Jak dawno?
— Czy to jest jakiś żart? — odezwał się Ian z tyłu, zwracając przy tym uwagę kilku osób.
— Niestety nie — odparłem ponuro.
— Bądźcie dobrej myśli — powiedział Michael, na co spojrzeliśmy z niezadowoleniem po sobie z Ianem.
— Wiem, że próbujesz nas pocieszyć, ale naprawdę nie trzeba — odparł blondyn, zakładając ręce za plecy.
— Wy tylko narzekać potraficie. To ma być biwak na łonie natury — odrzekł, kładąc nacisk na ostatnie wyrazy.
— Suuper. Będę rozpalał ogniska i grał na gitarze. Jak ja nigdy ogniska nie rozpalałem — obruszył się blondyn, a ja zupełnie mu się nie dziwiłem.
— Nawet małpa by to rozpaliła, a więc nie powinieneś mieć z tym problemu — odpowiedział sarkastycznie.
— No, naprawdę...
— Dajcie już spokój — powiedziałem rozbawiony. Wtedy zabrzmiał głos pani Dashner w mikrofonie, przerywając naszą dyskusję.
— Kochani, dojechaliśmy na miejsce. Proszę, abyście się przygotowali do wyjścia. Czekajcie wszyscy przed autobusem — poleciła.
Rozdzieliliśmy się na kilkuosobowe grupy, a potem poszliśmy szukać swojego domku. Na szczęście, udało nam się wybrać jeden z możliwszych i to w miarę szybko. Do środka prowadziły cztery schodki. Wewnątrz znajdowały się tylko trzy łóżka oraz stół z krzesłami, wykonany z sosny. Nic poza tym.
— A myślałem, że gorzej już być nie może — mruknąłem.
Ian położył swoją torbę na łóżku usytuowanym koło okna, z którego w chwili kiedy go dotknęła, wydobyła się szara chmura kurzu.
— To będzie długie pięć dni — oznajmił przeciągle.
Spojrzeliśmy po sobie zrezygnowani.
***
Gdy wszyscy się ogarną, mieliśmy się spotkać przy ognisku na kolację. Był już późny wieczór. Usiedliśmy na jednej z dużych, drewnianych belek, które były ustawione wokół punktu centralnego, gdzie płomienie były coraz większe. Grupa się już zaczynała zbierać.
— Jak już jesteśmy na tym zadupiu, to może piankę na ognisku przypiekę — oznajmił Fierro ze złośliwym uśmieszkiem, wyjmując z granatowej torby opakowanie pianek — albo dwie, no może trzy — dodał po chwili zamyślony.
— Dasz mi jedną? — poprosiłem. — Zapomniałem wziąć — dodałem, wyciągnąwszy do niego rękę.
— Jak mnie ładnie poprosisz. — Uśmiechnął się złośliwie.
— Daj — powiedziałem krótko i treściwie.
— Nie — odparł, a ja już wiedziałem, co się rozpoczęło. Na pewno nie zamierzałem przegrać.
— Dlaczego? — zapytałem błyskawicznie, nie zastanawiając się długo, by nie przegrać naszej gry.
— Bo mam taki kaprys.
— Sam wszystko zjesz? — zadałem kolejne pytanie, udając zdziwienie, co z pewnością wychwycił.
— Tak. — Posłał mi wyzywające spojrzenie.
— Cham — burknąłem.
— Dziękuję. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Gorzej niż małe dzieci — stwierdził Michael, przyglądając się nam z rozbawieniem.
— Żartowałem — powiedział Ian, rzucając mi pianki. Złapałem je bez trudu.
— Mam nadzieję — przemówiłem poważnym oraz mrocznym tonem niczym Darth Vader, kiedy nachyliłem się w jego stronę, ale długo nie udało mi się zachować tego głosu, ponieważ jak zobaczyłem minę brązowookiego, parsknąłem śmiechem, a wraz ze mną Ian.
— Tylko nie zapomnijcie o patykach — zadrwił Michael.
— Bardzo śmieszne — odparł Ian, pokazując mu język.
— A ty nic nie zamierzasz jeść? — zapytałem, wychylając się za Iana.
— Nie mam ochoty, ale tego to chyba nawet jedzeniem nazwać nie można — odpowiedział sceptycznie.
— Czepiasz się — stwierdził blondyn. — Idę po patyki. — Rozejrzał się, po chwili zmierzał w kierunku koślawego stołu, na którym przygotowano nam poczęstunek. Stąd zauważyłem, że obok były oparte kijki.
Wtedy mój wzrok napotkał szare oczy, które błyszczały w świetle księżyca. Elisabeth. Ukazała rząd równych, białych zębów w pięknym uśmiechu. Odwzajemniłem jej się tym samym. Potem zniknęła, gdyż przed oczami miałem żółtą bluzkę.
— Unikasz mnie? — spytała bez ogródek Grace.
— Nie, no co ty. — Wyprostowałem się i odwróciłem wzrok. — No, może trochę — dodałem w myślach.
— Świetnie — odpowiedziała radośnie. Usiadła między mną i Michaelem. Wsadziła rękę pod moją, opierając się o moje ramię.
Czułem, że skupiłem na sobie uwagę Elisabeth.
— Na szczęście udało nam się z An znaleźć wspólny pokój, co prawda, na spółę z trzema innymi współlokatorkami, ale nie szkodzi. — Wtuliła się jeszcze bardziej, po czym spojrzała swoimi kocimi oczami w moje. — Wam chyba też udało się razem zająć? Jeśli się nie mylę, to mieszkam ze dwa domki od was.
— Naprawdę? Super. — Uśmiechnąłem się.
— Może pójdę, pomogę tej sierocie, bo się chyba zgubił — powiedział Michael, wstając — Przynieść ci coś? — zwrócił się do rudowłosej uprzejmym tonem.
— Jakbyś mógł, to tam chyba widziałam szaszłyki — odparła dziewczyna słodziutkim tonem.
— Okay, zaraz wracam — oznajmił mało utwierdzonym głosem, najwyraźniej jego myśli były skoncentrowane na czymś innym. Kiedy zerknąłem na jego oczy, były jakieś dziwne, lecz zauważył, iż mu się przyglądałem. Nie byłem w stanie dobrze im się przyjrzeć, ponieważ szybko machnął do mnie, jednocześnie się odwracając.
I zniknął w tłumie.
— Dasz mi bluzę? Trochę mi zimno. — Bardziej zarządziła, niż poprosiła, zerkając gdzieś.
— Jasne — odparłem, zdejmując bluzę i opatulając koleżankę.
Zapadła krępująca cisza. Grace zdawała się nie przeszkadzać, lecz mi trochę zawadzała. Jakoś nie wiedziałem, o czym mógłbym z nią rozmawiać. Nie kleiła się ostatnio z nią wymiana zdań. Właściwie to w tym tygodniu zamieniłem z nią tylko kilka słów. Rozejrzałem się, a mój wzrok zatrzymał się na dwóch dziewczynach. Czekoladowowłosa rozmawiała z Niną, śmiejąc się z czegoś. Nie zdążyłem odwrócić wzroku, kiedy spojrzała na mnie. Powiedziała coś do przyjaciółki, a w następnej chwili zaczęła iść w moją stronę. Zanim przeanalizowałem sytuację, ona była już koło mnie.
— Witaj, Christopher — powiedziała aksamitnym głosem. — Grace — zwróciła się do mojej towarzyszki. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
— Trochę — oznajmiła chłodno dziewczyna w tym samym momencie co ja.
— Nie, skądże.
Grace wyprostowała się i skrzyżowała ręce.
Elisabeth usiadła z mojej drugiej strony. W rękach miała dwa kubki z piciem.
— Proszę, przyniosłam ci colę. — Podała mi napój, nasze dłonie się przypadkowo dotknęły. Zerknąłem od razu w jej oczy, jednak jeśli zrobiła to celowo, to nie dała po sobie tego poznać. — Przykro mi, ale nie udało mi się wziąć trzech, a jestem naprawdę spragniona — zwróciła się ponownie do Blossom.
— Nic nie szkodzi, — odparła słodziutkim głosikiem — nie chciałabym, żebyś umarła z pragnienia.
Jakoś tak dziwnie się zrobiło. Atmosfera stała się dość napięta, z pewnością każdy, kto nawet jedynie przechodziłby obok nas, bez trudu mógłby to wyczuć. Niemniej jednak bardzo się ucieszyłem z obecności de Vere, co więcej musiałem przyznać, iż chciałbym, byśmy zostali tylko we dwoje. Lubiłem rudowłosą, lecz nie ukrywałem przed sobą, że miałem ogromną ochotę poznać Elisę. To ona wypełniała mój umysł.
— Nie musisz się tak o mnie troszczyć — odrzekła wyniośle oraz poniekąd od niechcenia. Dostrzegłem, że posłała jej lodowate spojrzenie, przez co Grace przez moment się jakby zawahała.
W tym momencie na całe szczęście pojawili się chłopaki w towarzystwie Niny.
— Mam patyki i jedzonko — oznajmił uradowany Ian, a ciemnowłosy podał Grace zamówione przez nią szaszłyki.
— Dziękuję — powiedziała cierpkim tonem. Przyjaciel posłał mi pytające spojrzenie, a ja tylko wzruszyłem ramionami.
Reszta wieczoru przebiegła w dość miłym klimacie. Najedliśmy się, pogawędziliśmy oraz sporo się naśmialiśmy. Tylko Grace siedziała z nadąsaną miną przez prawie cały czas. Było już gdzieś po dwudziestej trzeciej, gdy zaczęliśmy się rozchodzić.
— Ale się najadłem — narzekał Fierro w drodze do naszego domku.
— Bo się kulturalnie je, a nie jakbyś w życiu jedzenia nie widział — odparł Michael, patrząc na kolegę, jak również przewracając oczami.
— No... co ja poradzę, że nie mogłem się oprzeć. — Zrobił przepraszającą minę, po czym uśmiechnął się czarująco z pewnością siebie, a Nelson pokręcił głową w dezaprobacie.
Wchodziliśmy już po drewnianych schodkach, kiedy sobie przypomniałem, że nie wziąłem bluzy od rudowłosej.
— Zapomniałem czegoś, zaraz wracam — rzuciłem i szybko zbiegłem po schodach.
Powiedziała, że mieszka dwa domki dalej, jednak nie doprecyzowała z której strony. Najpierw skierowałem się w lewo. Pomyślałem, że może porozmawiam z Grace. Nie znaliśmy się zbyt długo, ale polubiłem ją, a trochę nie bardzo postąpiłem z nią ostatnio, więc chciałem to zmienić. Wszyscy już się pochowali, domyślałem się, że poszli wypocząć, w końcu było już dość późno, a niestety jutro musieliśmy wstać naprawdę wcześnie. Tak zarządziła nasza wychowawczyni, ponieważ zaplanowała nam cały następny dzień.
Nadepnąłem na coś, momentalnie spojrzałem w dół. Dostrzegłem jakiś mały przedmiot, gdy go podniosłem, okazało się, iż były to połamane okulary. Jeszcze tego brakowało, że komuś okulary zepsułem. Korciło mnie, żeby zwyczajnie odłożyć je na miejsce, że niby nic się nie stało, mnie tu nie było. Kiedy tak rozmyślałem, usłyszałem dźwięk telefonu nieopodal. Zacząłem szukać źródła. Zlokalizowałem go w krzakach koło lasu, akurat wtedy kiedy przestał dzwonić. — No, dobra... Wezmę okulary oraz to urządzenie i oddam wychowawczyni — stwierdziłem z ociąganiem w myślach. Podszedłem szybkim krokiem. Nic nie widziałem, było za ciemno, ale wyświetlacz w komórce był włączony. Przeszedłem może ze cztery kroki w głąb lasu i wyrżnąłem się jak długi w jakąś kałużę. Kląłem na wszystko, na czym stoi świat. Kiedy się odwróciłem zobaczyć, o co się przewróciłem. Zamarłem. Na ziemi zobaczyłem zarys ciała. To głupie, lecz wtedy sobie przypominałem, że dzisiaj nie padało. Trzęsącymi rękami wyjąłem małą latarkę, którą miałem przy sobie. Skierowałem ją na ziemię, a potem zaświeciłem.
Krew.
Byłem w kałuży krwi.
W następnej kolejności poświeciłem na zwłoki. Usta były otwarte, oczy wytrzeszczone, a szyja była poderżnięta.
Niestety wiedziałem, kto to był.
Caleb...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro