Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Musieliśmy zejść na dół i skręcić w prawo, aby dotrzeć do naszego miejsca docelowego. Jak schodziliśmy, zobaczyłem na drugich schodach Michaela. Tylko że on szedł na górę z grupką nieznanych mi chłopaków, a ja niestety kierowałem się na parter. Zobaczył mnie i pokazał mi trzy palce oraz wskazał na wprost w górę schodów. Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem. Powróciłem wzrokiem do postaci dziewczyny, Grace zeszła tanecznym krokiem, po czym odwróciła się, aby zerknąć na mnie. Po tych kilku minutach od poznania jej, nawet nie byłem pewien, czy znałem ją godzinę, miałem mieszane uczucia odnośnie jej osoby. Nie wiedziałem, co o niej myśleć.

— Wiesz może, kogo przedstawia ten pomnik? — spytałem po chwili namysłu.

— Naszego patrona Vlada Tepesa. Nie wiedziałeś? — Zmarszczyła brwi. — Na dole jest przecież podpisany — odpowiedziała, jednocześnie patrząc na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Była odrobinę rozbawiona, mogłem to dostrzec w jej tęczówkach. 

Jakbym wiedział, to bym się nie zapytał, lecz spojrzeć to ja jednak mogłem. To w końcu nie była jakaś wyszukana czy też skomplikowana czynność. Byłem tak bardzo zaabsorbowany nowym miejscem, ludźmi... tymi nietypowymi marami sennymi, że nie zrobiłem tak banalnej rzeczy, jaką było zwyczajne zerknięcie kilka centymetrów w dół, a także przeczytanie tabliczki.

— A no tak... umknęło mi to — przyznałem zawstydzony.

— Jak ty mnie rozczulasz — powiedziała, kręcąc głową.

Uśmiechnąłem się do niej, ponieważ nie wiedziałem, co byłoby najlepszą odpowiedzią na jej stwierdzenie. Szliśmy trochę tymi korytarzami. Było kilka sal od historii... no, ależ oczywiście nasza musiała znajdować się na samym końcu. Nie mogło być inaczej. Nie dość, że bolała mnie głowa, to jeszcze nogi zaczęły. Moja poprzednia szkoła była mniejsza w porównaniu do tej. Z czasem się przyzwyczaję, ale jak na razie to ja nie miałem pojęcia, gdzie powinienem się kierować.

— Polubisz profesora — stwierdziła po dłuższej chwili ciszy.

— Wątpię — rzekłem pewnym siebie głosem.

— Dlaczego? — spytała całkowicie zaskoczona, jej mimika twarzy mówiła jedno, kompletnie nie rozumiała, o co mi dokładnie chodziło. Skąd to zniechęcenie już na samym początku.

Doszliśmy na miejsce. Postanowiliśmy poczekać przed klasą, rudowłosa nie zwlekając, usiadła na ławce.

— Jak ci to powiedzieć? — powiedziałem bardziej do siebie, dosiadając się do niej. — Mi z nauczycielami od historii, a w szczególności z przedmiotem jest nie po drodze. Nie przepadamy za sobą zbytnio.

— Ale tego polubisz, zobaczysz. Jeszcze pokochasz tę lekcję — odparła, jakby w ogóle niewzruszona moją wypowiedzą, jakby mnie nie słuchała. Akurat to mi się nie spodobało, nigdy nie lubiłem, gdy ktoś próbował mi narzucić swoje zdanie, opinię.

— Na pewno, skoro tak twierdzisz — odpowiedziałem ironicznie, przewracając oczami.


Zadzwonił dzwonek, weszliśmy do klasy. W pomieszczeniu znajdował się podłużny blat w kształcie kwadratu bez jednego boku. W luce stało biurko. Usiadłem w lewym boku blatu obok jakiejś dziewczyny. Grace się zawahała, podniosła głowę do góry i usiadła z mojej lewej strony. O co jej mogło chodzić? Nie miałem w zwyczaju patrzenia się na ludzi, a już w szczególności w nowym miejscu, więc musiałem dyskretnie spojrzeć w moje prawo. Choć czułem, że mi się to nie uda. Koniec końców postanowiłem poczekać do końca lekcji. Wszedł nauczyciel. Starszy pan z okularami na czubku nosa z łysiną. — I ja niby miałbym go polubić? W życiu — pomyślałem. Nie wyglądał na miłego, a tym bardziej na wyrozumiałego.

— Witam wszystkich, nazywam się Samuel Hamilton — powiedział, patrząc na nas spod okularów. — Będę was uczył historii. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie udana — kontynuował stanowczym tonem — oraz że ze wszystkimi zobaczymy się w przyszłym roku — dodał, uśmiechając się — a teraz konkrety...

Wyłączyłem się. Ta lekcja wyglądała jak poprzednia. Okazało się, że prawidłowo przeczuwałem, pan Samuel nie przypadł mi do gustu. Wreszcie dobiegł koniec tych zajęć, a wszyscy zaczęli się pakować. Korzystając z okazji, spojrzałem na dziewczynę siedzącą koło mnie. I mnie zatkało. Ona była taka piękna. Jej długie, lekko falowane włosy w kolorze czekolady opadały na jej plecy. Miała bladą cerę i te jej oczy. Te śliczne szare oczy. Zahipnotyzowały mnie. Nie mogłem od niej oderwać oczu. Podążałem za nią wzrokiem, aż wyszła. Patrzyłem się jak urzeczony, zaczarowany na drzwi, w których zniknęła.

— Na co się tak patrzysz? — spytała Grace, podążając wzrokiem przez salę, próbując znaleźć przyczynę mojego zamyślenia.

Podskoczyłem ze strachu, a także spojrzałem na nią zdezorientowany. 

— Na nic — odpowiedziałem. — A wiesz może kto to? — dopowiedziałem.

Wyszliśmy z klasy.

— Kto?

— Ta dziewczyna, która siedziała przy mnie.

Popatrzyła się na mnie, przymrużyła oczy. Jej ton się zmienił. Był oschły.

— Nikt ważny — odparła, chcąc uciąć temat. Wydawało mi się, iż w jej głosie usłyszałem jakieś rozdrażnienie, a może nawet lekkie drżenie złości. 

— Ale znasz ją?

— Może. A co cię tak to interesuje? Po co ci to wiedzieć?

— Nie dogadam się chyba z tobą — stwierdziłem z rezygnacją. 

— Nie — powiedziała i odeszła pośpiesznie.

Stałem i obserwowałem, jak się oddala. — Co ja takiego powiedziałem? Ech... i tak jej zapewne nie zrozumiem — wymamrotałem. Na całe szczęście Michael pokazał mi, gdzie znajdowała się sala, w której będziemy mieć trzecią lekcję. Szybkim krokiem poszedłem na górę. Kiedy doszedłem na miejsce, chłopaki już na mnie czekali.

— I jak tam? Bo u mnie do dupy — rzekł wesołym głosem Ian.

— To u mnie podobnie — odparłem.

— No to super. Wychodzi na to, że tylko Michael ma dzisiaj szczęście... na razie. — Spojrzał wymownie na niego, po czym się zaśmiał.

— Ian pierwszego dnia szkoły podpalił pracownię z dwoma innymi chłopakami i wylądował u dyrektora na dywaniku — powiedział Michael rozbawionym tonem.

— Jak się ojciec...

— Na pewno się dowie — powiedzieliśmy razem z Michaelem.

— Jak jutro mnie nie będzie w szkole, to oznacza, że nie żyję.


Na całe szczęście pozostałe lekcje minęły bez niespodzianek. Reszta nauczycieli była w miarę, a już w szczególności polubiłem angielski z dyrektorem. On był taką sympatyczną osobą. Michael został po lekcjach. Chciał jeszcze pójść coś wypożyczyć z biblioteki. My z Ianem zawsze dostawaliśmy palpitacji, jak tylko mieliśmy wziąć jakąś książkę do ręki. I najważniejsza rzecz dowiedziałem się, jak ma na imię ta dziewczyna – Elisabeth. Nawet imię miała jak z bajki. Przez całą drogę powrotną do domu myślałem tylko o niej, przez co o mały włos nie zapomniałem, że miałem odebrać ciasto dla mamy. Powiedziałem Ianowi, że wysiądę bliżej i już dojdę ten kilometr. Musiałem ochłonąć po dzisiejszym dniu. Odebrałem wypiek od pani Sprous, a następnie skierowałem się prosto do domu. Przypomniałem sobie także o sytuacji z Grace, gdyż przed ostatnią lekcją przyszła do mnie i przeprosiła mnie, nie wiedziałem za co konkretnie, lecz przyjąłem jej przeprosiny. Pogadaliśmy trochę. Doszedłem do wniosku, że po dzisiejszym dniu zacząłem ją lubić. Na swój sposób była taka urocza. Kiedy dotarłem do domu, nie obyło się od pytań typu: I jak wrażenia? Poznałeś kogoś? A nauczyciele są w porządku... i parę innych. Szybko odpowiedziałem oraz poszedłem do swojego pokoju pod pretekstem zmęczenia. Co prawda byłem wyczerpany, a głowa dalej mnie bolała. Położyłem się na łóżku. Zacząłem rozmyślać o Elisabeth. I zmógł mnie sen...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro