Rozdział 17
Michael
Znajdowaliśmy się w posiadłości państwa de Vere. Była to biała willa w nowoczesnym stylu z drewnianymi wykończeniami koło okien. Lizzy siedziała na środku swojego pokoju i rysowała różne znaki.
— Co ty chcesz zrobić? — spytałem ją lekko poirytowany.
— A co, nie widać? — odpysknęła.
— Ja jej mówiłam, że to bardzo zły pomysł — wtrąciła zaniepokojona Nina, bawiąc się łańcuszkiem, który miała na szyi.
Ian patrzył na nas znudzonym wzrokiem oparty o ścianę.
— To jest bez sensu — powiedziałem, próbując złapać kontakt wzrokowy z Lizzy, ale ona w dalszym ciągu była zajęta znakami. — Niby co ty chcesz tym osiągnąć? — dodałem.
— Chcę się dowiedzieć i dowiem, co one od niego chcą — odparła, akcentując każde słowo.
— I myślisz, że ci ot tak powiedzą?
— Może.
— To jesteś w błędzie.
— Nie chcę się wtrącać w waszą małą kłótnię — zaczął Ian, a my spojrzeliśmy wszyscy na niego. — Oczywiście wiesz, że jak coś ja jestem z wami — dodał i podniósł ręce w obronnym geście. — Ale naprawdę szczerzę wątpię, że damy im radę we czwórkę a ja nie chce jeszcze umierać za młody jestem.
— Przynajmniej zginiesz bohatersko — odcięła mu się Elisabeth.
— Ej, to nie było miłe. — Udał, że go to dotknęło. — Martwię się o was. — Przyłożył rękę do serca, udając, że go boli.
— Uważaj, bo ci uwierzę — powiedziała uszczypliwie.
— To naprawdę boli. — Uśmiechnął się łobuzersko.
— Ian! — krzyknąłem. — Nie żartuj sobie z tego —powiedziałem. — Ty też nie — dodałem, zwracając się do Lizzy.
— Dobra skończyłam — powiedziała, wstając. — Nino, podasz księgę? — zwróciła się w stronę przyjaciółki.
— Kochanie, wiesz, że ja zawsze stanę po twojej stronie — powiedziała, powoli wstając od toaletki, następnie biorąc księgę. — Jednakże zastanów się jeszcze, to naprawdę może się tragicznie skończyć — dopowiedziała, podając przedmiot Elisabeth.
— Nie musicie tu być, więc nie rozumiem, o co to całe zamieszanie.
Zaczęła przeglądać strony księgi w celu znalezienia odpowiedniego zaklęcia.
— A tak przy okazji skąd ty masz tę księgę? — zapytałem oskarżycielskim tonem.
Lizzy zrobiła niewinną minę.
— Nieważne...
— Nie wolno nam jej używać bez zgody!!!
— Oj tam, oj tam
— Elisabeth!
— HAHAHAHA. — Zaśmiał się jakiś nieznajomy głos.
W szoku wszyscy spostrzegliśmy się, że ktoś stoi przy drzwiach i śmieje się lodowato. Od razu było wiadomo, kto to jest. Ubrana w długą czarną suknię z rozcięciem na boku. Te różowe oczy każdy rozpozna.
— Nie no naprawdę już się słuchać was nie dało —powiedziała, wchodząc zgrabnym krokiem do pokoju. — Jakie to rozczulające aż rzygać się chce. — Zaczęła świdrować wszystkich wzrokiem. — Tacy mądrzy, a nie wiedzą, że wystarczy narysować symbole, a my zdecydujemy czy warto przyjść?
— Konkordia — wyrwało się Ninie.
— Brawo! — wykrzyknęła Konkordia. — Jednak mnie pamiętacie, a już myślałam, że nie. — Wydęła usta.
— Trudno by było zapomnieć —powiedział pod nosem Ian.
— Mniejsza z tym. — Machnęła na niego ręką. — Zaraz co ja tu miałam... A już wiem. Co się takiego stało, że szanowna panienka de Vere wzywa mnie do siebie? I nie ukrywam, że jestem tu wyłącznie z ciekawości. — Zaczęła się przechadzać między nami.
— Czego chcecie od Christophera? — wypaliła Elisabeth.
—Kogo? — odpowiedziała, stając naprzeciwko Lizzy.
— Nie udawaj, że nie wiesz.
— Nic nie udaję, złotko. — Przybliżyła się o krok. — Może to tobie się coś pomyliło. — Przechyliła lekko głowę.
— Nic. Mi. Się. Nie. Pomyliło.
— Haha. — Oddaliła się, siadając na łóżku. — Wasza rodzina ma to we krwi. Tę zawziętość, zarozumiałość.
— Nie zmieniaj tematu.
— Dobrze, a nawet jeśli coś chcemy to, co ci do tego? Nie mamy obowiązku spowiadania się przed tobą.
— Nie macie prawa.
— Nie tobie decydować i powoli zaczyna mnie to nudzić. Myślałam, że będzie zabawniej. — Westchnęła.
— Jesteś tu od pięciu minut — wypalił Ian, zanim zdążył się powstrzymać.
— Właśnie to o wiele za długo. — Założyła nogę na nogę. — Zawracacie mi głowę jakimiś bzdurami. — Wyszczerzyła się w jadowitym uśmiechu.
Nawet nie zdążyłem zareagować, kiedy Elisabeth cisnęła piorunem w Konkordię.
— Lizzy, coś ty najlepszego zrobi.... — zacząłem.
Błysnęło, a chwilę później wszystkich nas obwiązały przezroczyste, mieniące się kolorami plącza.
— Jak śmiesz — powiedziała Konkordia.
Lekko unosiła się nad podłogą, a jej długie czarne włosy razem z sukienką falowały w powietrzu. Na jej policzku było rozcięcie, z którego ciekła krew. Przybliżyła się do Elisabeth tak, że ich twarze prawie się stykały.
— Pożałujesz — wycedziła przez zęby.
Nikt nie zdążył się nawet odezwać, jak zrobiła jeden ruch ręką i rzuciła nas jak zabawkami o ściany, a Elizę wyrzuciła przez okno.
***15 minut później***
Christopher
Jak pomyślę, że jutro muszę iść do szkoły, to aż mi się niedobrze robi. Niby się pogodziliśmy z chłopakami, ale jakoś nie bardzo potrafię im wybaczyć, że mi nie uwierzyli. Wiem, że może to było dziwne, ale jednak... A to, co to? Wstałem z łóżka. Na podłodze coś świeciło. Podszedłem i podniosłem przedmiot, a on stopniowo przestawał świecić. Książka. Skąd ona się wzięła? Ciekawe, o czym to... Co jest? Nie mogę jej otworzyć?! Co to za książka, której otworzyć nie można?! Dobra nie będę się wysilał.
— Hahaha.
CO TO?!
— Już mnie nie pamiętasz? — powiedział słodkim tonem kobiecy głos.
Chyba mam zawał.
— Aż tak się cieszysz, że mnie widzisz?
To jedna z tych trzech dziewczyn. A myślałem, że gorzej być już nie może.
— Czego chcesz? — zadałem pytanie zdawkowym tonem, kiedy uspokoiłem oddech.
— Jestem rozwiązaniem twoich problemów.
— Czyżby?
— Chcesz się dowiedzieć, co się dzieje? — powiedziała i wskazała na książkę, którą miałem w ręku.
— Tu znajdziesz odpowiedzi.
— Co? W tej książce. — Spojrzałem na przedmiot w rękach. — Jak ja nawet jej otworzyć nie mogę. — Podniosłem wzrok, ale jej już nie było.
Na ziemni leżała biała kartka. Podniosłem ją i przeczytałem.
Księgę otworzy odpowiedź do zagadki... oto i ona:
W mroku czekają,
co chcą dostają.
Okrutne żądne krwi,
los z nich drwi.
Z cienia się wyłaniają
od słońca uciekają.
Dzieci nocy,
władcy grozy.
Pamiętaj, aby po zmroku
nie zrobić z domu kroku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro