Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 28.

Po czwartkowym konkursie na dużej skoczni (ryknęłam takim płaczem, kiedy było już wiadomo, że nasz Piotruś jest medalistą, że nikt nie mógł mnie uspokoić. Pomogły dopiero naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną) już w piątek zaczęłam się stresować przed drużynówką. 

W piątkowy wieczór zjadłam tylko banana z zapasów Speli i trochę marchewki pokrojonej w słupki, bo miałam tak ściśnięty żołądek, że nic więcej nie przeszłoby mi przez gardło. Na niczym się nie mogłam skupić, nic nie umiało mnie odciągnąć od denerwowania się. 

Wszyscy wiedzieli, kto zasługiwał na ten medal, ale niestety, za takie zasługi jeszcze mistrzami świata się nie zostaje. 

Jako, że nic pożytecznego i tak bym nie zrobiła, dość wcześnie poszłam pod prysznic, zostawiając moje tymczasowe sublokatorki same sobie. Pogrążyłam się w letargu, pozwalając strugom gorącej wody po prostu spływać mi po twarzy. Ocknęłam się dopiero, gdy skończyła się ciepła woda i doznałam lekkiego szoku. Wcześniejsze krzyki Emy "czy do jasnej cholery postanowiłam się utopić pod tym prysznicem" nie poskutkowały. 

Chciałam zasnąć jak najszybciej i udało mi się to, ale na zaledwie godzinę. Potem wyszło ze mnie znerwicowanie. Nie umiałam uleżeć w łóżku i bez przerwy wstawałam, szłam do kuchni bez celu i wracałam pod kołdrę. Później zaczęłam parzyć sobie melisę, więc wizyty w kuchni przeplatały się z wizytami w toalecie. Przerwała to około trzeciej Ema, która dała mi Neospasminę, kazała popić niedziałającą na mnie melisą i w tej chwili iść spać. Trochę się jej boję, więc posłuchałam. 

Mieszanka Neospasminy i melisy podziałała bez pudła, bo obudziłam się o jedenastej dopiero. Dziewczyn już nie było, moi rodacy byli na treningu, bo wiecie - Ordung musst sein.

Co dziwne, odrobinę zeszło ze mnie powietrze. Na tyle, że mogłam sobie usmażyć naleśniki z bananami. Wiecie, taki substytut bułki z bananami. 

Kiedy akurat leżałam na podłodze z nogami na kanapie i liczyłam listwy na suficie, do domku wszedł Kenzie z jakimiś ubraniami na wieszakach. 

- Czeeeeść...! Miejsca w szafie  i Internetu potrzebuję - oznajmił mi, kierując się prosto do mojego pokoju. 

- Na cholerę ci? - zapytałam, nie ruszając się nawet o centymetr. 

- Zaczęliśmy się rozpakowywać i graty Kevina zajmują za dużo miejsca - krzyknął z mojego pokoju.  

- Rychło w czas, zważywszy, że w poniedziałek wyjeżdżacie. Naprawdę musiałeś to wlec tutaj? - odkrzyknęłam. 

- Nasza szafa jest tak płytka, że Kylie Jenner by przy niej wyglądała na głęboką - odciął się. 

Nagle usłyszałam wrzask. 

- Żyjesz? - zawołałam. 

- Aha. Biblia mi spadła na łeb i poczułem się jak w Stanach. 

- Co ty bredzisz? Skąd tam się wzięła Biblia?

- Na wyposażeniu hotelu jest najwidoczniej. Jak w każdym amerykańskim. Kevin zawsze przeszukuje pokoje pod tym kątem i jest zawiedziony jak nie znajdzie. 

- A podobno to  my w Europie jesteśmy religijni. A co z Koranem? I świętą księgą wyznawców Latającego Potwora Spaghetti? 

- Nie łapiesz tego zwyczaju. Musi być Biblia i tyle. Jak w sądzie. 

- W Europie w sądach nie przysięga się na Biblię. 

- A idź. 

- Mówię jak jest. 

- A co jakby obłożyć Domena ekskomuniką? 

- Chyba dość mocno oberwałeś w łeb. Za co? Że nie wie czym jest hodegetria? 

- Za to, że zachowuje się jakby się napawał swoją memicznością. 

- To nie czasy inkwizycji. Ta konwersacja dwóch nienormalnych ludzi. Wrzeszczymy do siebie z dwóch  różnych pokoi na temat religii. Kiedy to się stało? 

- Po to się uczyłem przez wszystkie lata edukacji sztuki konwersacji na każdy, nawet najbardziej absurdalny temat, żeby móc teraz wypełnić swoje zadanie i odciągnąć cię od stresowania się. A właśnie, przyszedłem też po Internet. Jakie masz hasło do laptopa? 

- Kej - ar- ej - ef - ti - bi - oł - i - si - kej , kropka,  aj - es, kropka,  - ar - i - ej - el. 

- Co prawda, to prawda - mruknął Kenzie,  wpisując hasło "kraftboeck.is.real". 

Posiedział chwilę w ciszy, mruknął "zapowiada się spotkanie rodzinne", po czym oznajmił, że czas zbierać się na serię próbną. 

Zaopatrzyłam się w dużą liczbę wszelkich patriotycznych gadżetów, namalowałam flagi farbkami do twarzy na policzkach i ruszyliśmy pod skocznię. 

W oczekiwaniu na serię próbną gryzłam paznokcie i rozważałam udanie się na kolanach do Borka Sedlaka, żeby książę wichrów był łaskawy dla naszych. 

Muszę wam przy okazji wspomnieć, że byłam jedną z gorących zwolenniczek wymiany Mirana na nowszy model. Nie żebym coś miała do tatusia Jurija, broń Boże. Chodziło raczej o kwestie...ekhem... wizualne. No wiecie, czasem to aż szkoda, że prawa ręką Waltera tak wysoko siedzi i potrzeba lornetki, żeby ją popodziwia... jej się przypatrzeć. Wcale nie jestem hotką Borka Sedlaka, wcale. 

Czekaliśmy na to rozpoczęcie serii próbnej, a Tomas zaczął już marudzić jak małe dziecko "ile jeeeeszcze....?".

- Pod kreską se oblicz! - ryknęłam w końcu, poirytowana. 

Na domiar złego, w pobliskiej okolicy zmaterializowali się kibice z Polski. Bardzo głośni i bardzo denerwujący. Już po dwóch minutach musiałam się powstrzymywać przed ryknięciem "a wsadził ci ktoś kiedyś wuwuzelę w dupę?!". 

- Jak myślisz, Kenzie, ile bym dostała za nieumyślne spowodowanie śmierci? - zapytałam kolegę Kanadyjczyka, rzucając wściekłe spojrzenia w stronę rzeczonych kibiców. 

- Nie wiem ile byś dostała, ale wiem, że po tygodniu odsiadki już byś zrobiła podkop plastikową łyżeczką i tyle cię widzieli. 

Przeszła seria próbna, która pozwalała mi być dobrej myśli i zaczął się konkurs. 

Pierwsza seria była idealna. Moje papryczki skakały jak w zegarku (TYLKO BIEDNEMU KUBACKIEMU NIE POWIEDZIELI, ŻE DLA LEPSZEGO EFEKTU SKACZĄ WSZYSCY NA 130,5). 

 Z jednym, małym wyjątkiem. W reprezentacji Kazachstanu brakło Sabyrżana Muminova. Skandal. To on miał poprowadzić tę drużynę po medale, to mieli być nasi bezpośredni rywale!

Kiedy zaczęła się druga, ta wietrzna seria, prawie zwymiotowałam z nerwów i plułam sobie w brodę, że jednak nie zebrałam się wcześniej w sobie i nie poszłam na kolanach do Borka. 

Kiedy Johann walnął rekord skoczni, stwierdziłam, że bycie singlem mu służy, ale (beznadziejna ze mnie przyjaciółka chyba) obchodziło mnie już tylko co zrobią Dawid, Maciek i Kamil. 

Dawid, po tak długim czasie oczekiwania aż Borkowi przejdą humorki i z huraganem w plecy - skoczył bardzo dobrze. 

Maciek - także. 

Pozostał tylko Kamil. Musiał przybić pieczątkę na tym, co przez te wszystkie lata wspólnie wypracowali, poświadczyć, że na to zasługiwali. 

Skoczył. I już. Stało się. Byliśmy Mistrzami Świata. 

Ciepła łza spłynęła mi po policzku, a kiedy ją otarłam, rozmazałam namalowane tam flagi. 

Wtedy coś we mnie pękło, jakby szczęście czekało na odpowiedni moment, żeby rozlać się po moim ciele w odpowiedniej chwili. 

Rzuciłam się z piskiem w ramiona Kenziemu, wrzeszcząc mało patriotycznie. 

- Vive la Pologne! Vive la Pologne, Kenzie! 

Później obiektem mojego ataku stała się niemiecka blond grzywka, Rychu Piątek i Agresywny Markus (dalej żyję, nie martwcie się!). 

Kiedy już miałam zamiar wyściskać Seppa Gratzera, Stephan Leyhe przytrzymał mnie za kaptur. 

- Jutro będziesz tego żałowała. 

Z braku perspektywy, jego też przytuliłam. Następny był Kevin (ten sam, który dziwi się, że w europejskich pokojach hotelowych Biblia nie jest podstawowym wyposażeniem), a później bracia Prevc. Wyściskałam wszystkich, nie bardzo orientując się co robię, czym jednego z nich wprowadziłam w konsternację. Ale kto by się tam Domenem przejmował. 

Przed przytuleniem Borka Sedlaka jednak mnie już nikt nie powstrzymał. 

Następnie dosłownie rzuciłam się w ramiona kolejnemu z członków mojego fanklubu, Alexowi Insamowi. Tak porządnie, że oboje śmiejąc się, wylądowaliśmy w śniegu. 

Potem jednak był "Mazurek", więc musiałam uspokoić się i nie przytulać wszystkich ludzi w okolicy. 

Gdzieś w połowie zwrotki usłyszałam niedaleko siebie stłumiony okrzyk. Okazało się, że Domen zupełnie przypadkiem upuścił swoją torbę z butami narciarskimi na nogi Alexowi. 

Nie miałam czasu zajmować się torbami, pokrzywdzonymi i innymi głupotami, bo pojawili się oni. Bohaterowie wieczoru. 

Rzuciłam się najpierw na Kamila i rozszlochałam się, mocząc mu łzami kurtkę, a potem wtuliłam się w pozostałą trójkę po kolei. 

Tak, zdecydowanie to był jeden z najbardziej emocjonalnych dni w moim życiu. Ja naprawdę nie wiem, co się działo z moją psychiką. 

Kiedy szłam pogratulować mojemu najlepszemu przyjacielowi i wicemistrzowi świata, zauważyłam, że Domen siedzi na ławce i gapi się na mnie jak śliwka w kompot. A nie, to nie tak szło. 

- Mamihlapinatapai - powiedział Kenzie. 

- Co?  Mówisz językami węży? 

- To słowo oznaczające spojrzenie wymieniane przez dwójkę ludzi, które sugeruje, że chcą sobie coś powiedzieć, ale żadne z nich nie ma na to odwagi. 

Ciekawe, że jeszcze stosunkowo niedawno miał tę odwagę. 

Sally żyje i ma się całkiem dobrze. Ma nawał roboty, a jeden z jej ulubionych pisarzy wydał nową książkę, więc ona dalej ją przeżywa. Za dzisiejszy rozdział musicie dziękować kupcom z Jemenu, holenderskiej kompanii wschodnioindyjskiej i Turkom, którzy rozpowszechnili kawę w Europie, bo bez dwóch kubków sojowej latte na podwójnym espresso, Sally by tylko waliła głową w stół i informowała wszystkich, że zdycha. Co robiła przez pierwszą część dnia ze swoją najlepszą przyjaciółką, wywołując ogólną wesołość otoczenia. 

Albo w sumie nie dziękujcie, bo niewiele reprezentuje sobą ten rozdział. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro