Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 19.




Obudziłam się z koszmarnym, wręcz przeszywającym bólem głowy, jak zawsze po omdleniu. A te zdarzały mi się często. Dziesiątki razy Kamil musiał mnie wynosić z kościoła i cucić wodą święconą, bo akurat była pod ręką, mdlałam przed pobraniem krwi, mdlałam w przepełnionych autobusach, mdlałam w kinie, jeśli było duszno, zemdlałam na próbnej maturze z historii. Tak wygląda moje życie z niedoczynną tarczycą i hashimoto.

Kiedy otworzyłam oczy, najpierw uderzyła mnie rażąca biel hotelowej pościeli, a potem skoczkowie, porozkładani w moim pokoju. Część leżała na kanapie, część spała na siedząco na krzesłach, które niewiadomo skąd się wzięły, a reszta po prostu na podłodze. Na przykład Lanisek, który przez sen ślinił wykładzinę.

Nie spali tylko Kamil, Johann i Domen. Ten pierwszy od razu zadał serię kontrolnych pytań.

- Jak się czujesz? Masz mdłości? Czujesz ucisk w skroniach? Masz zatkane uszy? Boli cię serce?Chcesz coś zjeść? - pytał raz po raz z troską w głosie. Kochany, pamiętał doskonale, co mówili mój endokrynolog i neurolog.

Odpowiedziałam powoli na wszystkie pytania, a potem jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, wyciągnęłam ramiona, żeby Kamil mnie przytulił.

- Już dobrze, wszystko jest w porządku - mówił, głaszcząc mnie po plecach.

Po chwili przekopał moje walizki w poszukiwaniu Euthyroxu i tabletek przeciwbólowych, przy okazji budząc wszystkich. Co dziwne, obudzona skoczna brać nie marudziła (anomalie!) tylko ucieszyła się, że ze mną jest (względnie) wszystko w porządku. Pogłaskali mnie wszyscy po kolei po włosach i poszli przekazać tym, którzy nie zmieścili się do mojego pokoju, że jednak żyję i przez jakiś czas jeszcze będą się musieli ze mną męczyć, co więcej, prawdopodobne, że zatańczę na ich grobach.

Kamil i Johann z Domenem zostali jeszcze ze mną. Mój braciszek podał mi butelkę z wodą, dwie tabletki Ibupromu Max i Euthyrox.

Połknęłam, wypiłam pół butelki wody, zjadłam wafelka i znowu opadłam na poduszki. Kamil pogłaskał mnie jeszcze raz po włosach, a Domen i Forfi uśmiechali się do mnie krzepiąco.

- Śpij, śpij. Zostaniemy tu, dopóki nie zaśniesz.

Zasnęłam.

Druga pobudka była o niebo przyjemniejsza od drugiej. Ból głowy minął, a mój pokój na nowo był strefą wolną od wariatów skaczących na nartach. Żyć, nie umierać (ale nie chwalić dnia przed zachodem słońca).

Sięgałam właśnie po książkę, która leżała na moim stoliku nocnym, kiedy rozpostarły się drzwi i z Anze na czele do mojego pokoju wkroczyła cała banda. Obładowana mnóstwem rzeczy i jak zwykle roześmiana. Ja nie wiem, czy na nich tak Laniskowy towar działa, czy co, bo ta radość to niemal patologiczna jest.

Mimo mojego całkowitego niepozbierania po wczorajszym incydencie zauważyłam, że brakuje paru osób. Nie było mego najlepszego przyjaciela, nie było Domena, nie było Maćka, nie było dwóch blond grzywek (domyślcie się, podaję podpowiedzi: jeden gada ze swoim kombinezonem, a drugi zastąpił Pero na drugim miejscu).

Ale nie kazali na siebie zbyt długo czekać, bo już po dwudziestu minutach drzwi mojego pokoju znowu zostały otwarte na oścież, marszowym krokiem wkroczyli do niego Tande i Wellinger, Maciek, Forfi, a na końcu Domen z Walterem na rękach.

(Oczywiście moim psem, nie Królem Wiatru, co to, to nie, poskromcie wyobraźnie).

- Walter! - wydałam z siebie pisk radości, kiedy Prevc położył szczeniaka na mojej pościeli.

Po raz kolejny imię mojego psa wywołało konsternację w towarzystwie skoczków narciarskich.

- NAZWAŁAŚ PSA WALTER?! - rozległo się jednocześnie ze wszystkich stron.

- Tak - odpowiedziałam, po czym zupełnie bez powodu się rozpłakałam.

Trochę ich to zbiło z tropu, bo jeszcze przed chwilą wydawałam się być stabilna psychicznie. Patrzyli po sobie z przerażeniem, nie wiedząc co robić.

- Co się stało, Laura? - zapytał w końcu Johann.

Właściwie sama do końca nie wiedziałam.

- Bo... Po tym wszystkim co się stało wczoraj... A wy jesteście dla mnie tacy kochani... Opiekujecie się mną... i... i przynieśliście dla mnie Waltiego... A właściwie jak? Tu nie można wprowadzać zwierząt - mówiłam bez większego sensu, wycierając łzy rogiem kołdry.

- Nasza mała Laurka się wzruszyła jak stary siennik wojskowy... Hehehe - ja nie wiem, do prawdy skąd Piotrek bierze te porównania.

- A przemycenie tutaj Waltera to była gruba akcja - powiedział dumnie Johann - Maciek nas zawiózł do waszego domu, Ewa przekazała nam psa wraz z instrukcją obsługi, później Tande i Wellinger na zmianę bajerowali recepcjonistki i pokojówki, żeby się nie zorientowały, że robimy coś nielegalnego, a my w tym czasie przynieśliśmy tu Walta.

- Gdyby nas przyłapały, to nielegalne plantacje Laniska mogłyby niepotrzebnie ujrzeć światło dzienne. Czyli same problemy - powiedział Danny.

- Zejdźcie ze mnie! Lepiej dajcie Laurze prezenty - odparł Lanisek.

To mnie, nie powiem, zainteresowało. I słusznie.

Zaczęło się wyciąganie pakunków z tych toreb, co je ze sobą przywlekli.

- Upiekliśmy dla ciebie cynamonowe ślimaczki - oznajmił radośnie Daniel, wręczając mi papierową torbę z lekko jeszcze ciepłymi bułeczkami.

- "Ale tupiemy", mówi mrówka do słonia - uśmiechnął się złośliwie Forfi - Ja piekłem!

- Ale przepis był mój! - odgryzł się Danny.

- Nie twój, tylko twojej mamy.

- Guzik prawda! Udoskonalony przeze mnie!

Przede mną na kołdrze urosła góra prezentów. Mannerki, Milki, mnóstwo owoców, kilka nowych książek i pudełko kolorowych ołówków (ciągle je gubię).

- Kto ma te czekoladki? - zapytał Kamil Maćka, kiedy myślałam, że to już koniec.

- Które?

- Te od Anttiego.

- A! Dawid je ma.

Podali mi pudełko, które zawierało prawdopodobnie najpiękniejsze czekoladki jakie w życiu widziałam. Małe pralinki w kształcie Muminków.

SŁYSZYCIE?! MUMINKÓW!

- Od kogo to? - zapytałam ze zachwytem w głosie.

- Zbiorowy prezent od Finów dla ciebie, ale przekazał nam go Antti Aalto. Taki młody, przystojny - wytłumaczył Maciek, puszczając do mnie oko.

Domen Prevc niby przypadkiem strącił coś ze stolika nocnego.

Reszta wieczoru minęła cudownie. W programie: wykonanie przez Austriaków ich największego hitu "Jump Down Deep", gra w "Prawo dżungli" i jedzenie wszelkiego rodzaju wyrobów czekoladowych. To znaczy tylko ja jadłam, ale przemilczmy ten fakt, nie zaważy na historii świata.

Koło pierwszej w nocy obudził mnie Walter, który do tej pory spał spokojnie w nogach łóżka. No tak, potrzebował spaceru.

Założyłam bluzę na piżamę, skarpetki, buty, kurtkę, owinęłam się szalikiem, zapięłam Waltiemu smycz i cichutko wyszłam z pokoju.

Na kanapie, tuż obok moich drzwi, siedział Domen.

- Co ty tu robisz? - zapytałam.

- To na wypadek, gdyby się coś z tobą działo w nocy - wyjaśnił - To znaczy, siedzimy tak na zmianę z Johannem i Kamilem, oni teraz śpią. Raczej to ja powinnienem zapytać, co ty tutaj robisz.

- Muszę wyprowadzić Waltera.

- Pójdę z tobą.

Poszedł po kurtkę i już po chwili oddychaliśmy orzeźwiającym, nocnym powietrzem. Trzymał mnie za rękę pod pretekstem "jesteś jeszcze osłabiona, możesz nie utrzymać smyczy".

Spacerowaliśmy już dość długo, płatki śniegu zdążyły pokryć moje włosy, kiedy Domen się zatrzymał i odwrócił się tak, że staliśmy twarzą w twarz. Tak blisko, że widziałam rzęsę na jego policzku.

- Kocham cię, Laura - powiedział cicho.

Zamurowało mnie. Moje serce biło jak oszalałe, krew dudniła w skroniach.

- Kocham cię, jak nie kochałem nigdy nikogo. Kocham twój uśmiech. Kocham, jak machasz do mnie po skoku. Kocham patrzeć na ciebie, kiedy o tym nie wiesz. Kocham, kiedy o czymś opowiadasz i oczy ci się błyszczą. Kocham twój sposób poruszania się. Kocham twoje złośliwości. Kocham jak powtarzasz angielskie czasowniki nieregularne dla uspokojenia. Kocham sposób, w jaki wymawiasz moje imię. Kocham cię. Kocham cię jak stąd do księżyca i z powrotem.

Byliśmy bardzo blisko, nasze oddechy niemalże się mieszały.

- Kocham cię - powtórzył jeszcze raz.

Mój organizm, wbrew woli umysłu, spasował. Nie wytrzymałam. Zemdlałam ponownie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro