Rozdział XI
Wieczorem tego dnia, już stałam pod bramą wejściową do klanu, czekając na swoich wspólników. Te parę minut spóźnienia, trwały jak wieczność, pod czas której, moje myśli działały na moją niekorzyść, a bandaż na szyi jak niby specjalnie zaczął co raz mocniej ściskać moją szyję.
Zrobiwszy ciężki wydech, usłyszałam w krzakach nieopodal jakiś szum, przez co niezwłocznie spojrzałam się w tę stronę. Na pierwszy rzut oka, tam nic nie było, ale usłyszałam lekko dochodzący skrzypnięcie drzewa, które jest dość charakterystyczne dla marionetek.
- Taida-san? Po co tu Pani? - spytałam się szeptem, a marionetka wysunęła lekko głowę, i przyłożyła palec do ust, pokazując mi abym ucichła. Widząc to, słabo się uśmiechnęłam - Dobrze, będę ciszej. Ale wracając do poprzedniego pytania, jest tu Pani, bo Hashirama poprosił o przysługę? Zapewne tak... W takim razie, proszę się nie martwić, dam sobie radę, na pewno.
Słysząc moje słowa, marionetka jedynie z powrotem schowała się w krzaki, dając znak, że jej właściciel nie zmienił zdania.
- "Jeśli tak pomyśleć... Również powinnam mieć oczy jeszcze w innym miejscu, aby w razie czego, wiedzieć co się dzieje wokół..." - zaraz po tym, posłałam chakrę do mojego tatuażu na nodze a z niego wyłoniła się żmijka, która nie czekając na moje słowa, schowała się gdzieś nieopodal. Jakiś czas później, do bramy dotarła reszta grupy i po szybkim przywitaniu się, wszyscy ruszyliśmy w drogę.
Pierwszym naszym celem, był klan Hyuga. Tak, na pierwszy ogień, poszedł najbardziej problematyczny klan, aby później mieć już z górki. Na nasze nieszczęście, znajdował się on, dość daleko, przez co droga do niego, zajęła nam mniej więcej z pół nocy. Jednakże, dzięki temu, mieliśmy wystarczająco dużo czasu, aby obgadać szczegóły naszego planu.
- Mikoto. - zaczął jeden z grupy, a ja szybko rzuciłam na niego wzrokiem.
- Tak kapitanie?
- Zbliżamy się do celu, pamiętasz co masz zrobić?
- Oczywiście.
- Doskonale, polegamy na ciebie i twoich zdolnościach. Nie zawiedź nas - słysząc ostatnie słowa, cicho przygryzłam wargę, po czym kiwnęłam głową.
Gdy podebraliśmy się do osiedla przeciwników wystarczająco blisko, aby ci nie mogli nas zauważyć, cała nasza grupka zaprzestała ruchu, gdy znalazła się w cieni gęstych kron drzewa. Od razu po tym zaczęłam składać pieczęci aby utworzyć obok siebie stworzenie z lian, przypominające ośmiornice. Gdy to było gotowe, zasadziłam do jego środka jedno nasiono, które szybko zakiełkowało i stworzyło sieć mięśni.
- Twoja marionetka jest już gotowa? - spytał się szeptem jeden z grupy, a ja jedynie przecząco pokręciłam głową. Zaraz po tym między nami ponownie zapadła głucha, przytłaczająca cisza. W czasie gdy ja składałam pieczęci dla ostatniej techniki, Pan o blond włosach, wyciągnął z swojej kabury zwój, na którym były pozaklejane jakieś pieczęcie.
- Masz podmienić zwój w najdalszym pokoju ich składu, z tym zwojem, pamiętasz? - spytał się z wyczuwalnym podejrzeniem członek grupy, natomiast ja mocno zacisnęłam jedną pięść, niewidocznie dla współrozmówcy.
- Tak, pamiętam nasz plan od a do z. Proszę się o to nie martwić, Panie Hizashi. - odparłam spokojnie, próbując ukryć lekkie podirytowanie, tymi ciągłymi pytaniami o to czy pamiętam czy nie. Zaraz po tym, odebrałam zwój i wsadziłam go do jednej z "łapek" ośmiornicy. Nie czekając już na nic, pokierowałam stworzenie w stronę klanu przeciwników, a sama usiadłam po turecku pod drzewem.
Parę minut później, marionetka przelazła już pod murem do środka osiedla i starając się nie przyciągać uwagi do siebie popełzła w stronę składu, czas od czasu chowając się od przechodzących strażników.
Jakiś czas po tym, stworzenie dotarło do drzwi w składzie.
- "Dziwne... Czemu tu jest tak mało straży? To... Jest dosyć podejrzane. Żeby u Hyug i można było tak łatwo zacyganic zwój. Kurde, nie podoba mi się to"
Chciałam jeszcze porozmyślać nad tym, lecz moje teorie w tamtym momencie były nie tak ważne jak misja. Dlatego też, wróciłam na ziemię i zaczęłam szukać gdzie by moja ośmiornica mogła by przeleźć.
Po dłuższej chwili znalazłam otwór w ścianie, najprawdopodobniej wyryty przez myszy. Nie długo myśląc, poprowadziłam tam swoją marionetkę, która o dziwo zmieściła się w tym tunelu i już po minucie łażenia, znalazła się w pokoju ze zwojami.
Widząc te liczne regały, zaczęłam przemijać między nimi, szukając odpowiedniego zwoju. Gdy nareszcie odnalazłam odpowiednią rzecz, od razu podmieniłam ją na to, co znajdywało się w łapce stworzenia.
Zaraz po tym, jak można szybciej pokierowałam marionetkę z powrotem do grupki.
Jakiś czas później, ośmiornica wróciła do nas, cała i nie uszkodzona, a ja nie długo myśląc zabrałam od niej zwój i podałam go naszemu dowódce.
- Dobra robota, Mikoto. Teraz ruszajmy dalej - rzekł spokojnie Senju, po czym reszta grupy kiwnęła głowami. Wszyscy pobiegliśmy w stronę kolejnego klanu, a mianowicie do siedziby Uchih...
- "Niech mnie gęś kopnie... Naprawdę musimy jeszcze i ich okradać? Niby wiem, że Uchihy to nasz wróg numer jeden, ale... Kurde nadal czuję się nie swojo z tym... Po tym Madara na pewno mnie ukatrupi"
Kolejna godzina minęła nam w głuchej ciszy i jedynie czas od czasu zakłócała ją przelatująca sowa, lub cichy szelest liści. Przez to atmosfera w powietrzu była już trochę lepsza niż przed tym. Dzięki temu mogłam trochę uspokoić się i skupić się bardziej na zadaniu.
Krótszy czas później, zeskoczyliśmy na ziemię i zaczęliśmy po cichu przemieszczać się po gruncie. Nasze ruchy były dość synchroniczne, dlatego też nie wydawaliśmy prawie, że żadnych dźwięków. Zdawało by się, że wszystko idzie jak należy, lecz wiadomo, iż nie ma tak dobrze. Jak możecie się domyślić, w kolejnych mgnieniach, stało się coś niezaplanowanego. Coś, co nie miało miejsca w naszym planie. Przynajmniej, tak wtedy ja uważałam...
W jednym mgnieniu, jeden z grupy nastąpił na pułapkę, która otwierała sporą jamę pod ofiarą. Rozumiejąc, iż nie zdążę dobiec aby pomóc tej osobie, korzystając z techniki, zamieniłam się z nim miejscami, mając nadzieję, że sama zdołam zaczepić się lianami za boki jamy. Jednak że, jak tylko pierwsza liana wyrosła z moich pleców, to od razu spaliła się, a ja nie mając już żadnej opory spadłam na sam dół. Mówiąc szczerze, ziemia nie była zbyt miękka, dlatego miałam już załatwione parę siniaków. Lecz mniejsza o to. Nie długo myśląc, usiadłam po turecku i spojrzałam się w górę na moich wspólników.
- Mam nadzieję, że nie jesteśmy jeszcze na teranie klanu Uchiha... - rzekłam trochę niepewnie i na moje szczęście, lub nie szczęście, nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- Niby nie... Ale to nie wygląda jak pułapka na zwierzęta... Spróbuj rzucić jakiś przedmiot do nas - po tych słowach, spokojnie kiwnęłam głową, po czym stworzyłam w swojej ręce nie za duży buton. Od razu rzuciłam go w górę i gdy ten przeleciał niewidoczną linię, od razu zapalił się i już w kolejnym mgnieniu, przede mną opadł popiół.
- Kurwa... - wyszeptałam pod nosem, rozumiejąc w jakich tarapatach znalazłam się - Dobra, chyba dobrze wiemy, że stąd nie wyjdę, póki właściciel nie odwoła techniki. To może nawet podziałać wam na rękę. Idźcie dalej - po tych słowach, cała czwórka kiwnęła głową i ruszyła dalej, w nieznaną mi stronę.
- "Brawo Mikoto, po prostu brawo... Naprawdę musiałaś tutaj spaść? Nie żeby poszukać jakiegoś innego sposobu aby pomóc Panu Aasu, to ty oczywiście , że musiałaś się zamienić z nim miejscem... Eh, to naprawdę nie było zbyt mądre z mojej strony"
Gdy tak rozmyślałam nad sytuacją w jakiej się znalazłam do jamy, w której przebywałam podeszła marionetka Senju, i na jakimś skrawku drzewa napisała następujące słowa:
"Co ty robisz Bachorze? Nie możesz jakoś w inny sposób wyjść?"
Widząc to, słabo się uśmiechnęłam, po czym odparłam.
- To Taida-san nic nie wie o tej pułapce? - w odpowiedź, marionetka przecząco pokręciła głową, a ja po ciężkim westchnieniu, zaczęłam tłumaczyć - Cóż... Widzi Pani, jest to nowa klanowa technika Uchihów. Oni zakładają takie pułapki na innych shinobi. Jeśli ktoś do niej trafi, to już nie będzie mógł wyjść, dopóki właściciel tej techniki ją nie odwoła - słuchając tego co mam do powiedzenia, marionetka ponownie pokazała na swój tekst - i właśnie podchodzimy do wyjaśnienia tej kwestii. Chociaż, może lepiej zademonstruję...
Zaraz po tych słowach, wyciągnęłam z kabury kunai i wbiłam go w ziemię obok. Nie czekając długo, wyciągnęłam go z powrotem, lecz zamiast tego aby ujrzeć ostrze, zobaczyłam jak z ostatków broni skapuje roztopione żelazo.
- Widzi Pani? I tak jest wszędzie. Nie ważne gdzie spróbuję pokopać, od razu spalę się... Dlatego nie mam innego wyboru jak czekać... - w odpowiedź, nie dostałam żadnej reakcji. Marionetka jedynie stała i patrzyła się na mnie. Aby nie przeciągać tego momentu, lekko podrapałam się po szyi, po czym z uśmiechem powiedziałam - Ale niech się Taida-san nie martwi. Dam se radę. Nie dam się zabić, choć nie wiem co. A i niech to Pani również przekaże Hashiramie i Tobiramie. Będzie dobrze, na pewno.
Słysząc te słowa, marionetka stała jeszcze jakiś czas w bezruchu, lecz koniec końców, kiwnęła głową. Moment później ona odskoczyła w nieznaną mi stronę i gdzieś pobiegła, natomiast ja, zaczęłam czekać aż cokolwiek się stanie.
Gdzieś pod rano, usłyszałam nietypowy szelest trawy. Wyglądało na to, że ktoś co raz bardziej zbliżał się do mnie, ale co najciekawsze, nie było słychać kroków człowieka. Właśnie przez ostatni fakt, nie wiedziałam czy mam zaczynać się bać, czy to jednak jeszcze nie odpowiedni czas.
Koniec końców, okazało się iż to była jedynie moja żmijka, która z jakiegoś powodu już wróciła.
- O, hej mała - rzekłam z lekkim uśmiechem, lecz gdy zobaczyłam jak ta zaczyna pęłznąć w moją stronę, chciałam ją zatrzymać, jednak nie udało się. Gdy ta znalazła się u mnie w rękach, ciężko westchnęłam, po czym wyszeptałam pod nosem - I co my teraz zrobimy? Teraz nie mam oczu za terenem tej jamy... To nie za dobrze...
Słysząc moje słowa, stworzenie ani trochę się nie zdziwiło. Zamiast tego, ono jedynie pokierowało się w stronę tatuażu i nie długo myśląc, wlazło do środka. Jak zazwyczaj to było, zaczęłam widzieć jej wspomnienia, i szczerze mówiąc, tym razem oddała bym wszystko aby zapomnieć o nich...
"Huk. To był moment, w którym spadłam do jamy. W tym momencie, nie ujrzałam nic dziwnego, cała ta scenka z rozmową i obczajeniem w jakiej sytuacji znalazłam się i podalsze odejście towarzyszy. Wszystko działo się zgodnie z tym co pamiętam.
Aczkolwiek z jakiegoś powodu, żmijka stwierdziła pójść w ślad mojej grupki, zamiast tego aby pilnować teren obok mnie.
Dłuższą chwilę, nic się prawie nie zmieniało, czterech mężczyzn nadal zmierzali w jakąś stronę. Po chwili jednak okazało się, że zamiast tego aby Senju zbliżali się do osiedla Uchihów, ci na odwrót od niego się oddalali.
Dłuższy czas później, mężczyzna któremu wcześniej pomogłam, odważył się zacząć rozmowę.
- Hizashi chyba już starczy, nie sądzisz? My wszyscy i tak wiemy, że młoda nie ma możliwości wydostania się z techniki, tak czy owak... - choć i te słowa były pozbawione żadnych uczuć i były suche jak żarty Hashiramy, to jednak na twarzy pana Aasu panował niepokój i żal.
- Wiem o tym doskonale Aasu. Wykonaliśmy misję, więc z starszyną nie będzie kłopotów. Ale musimy w najbliższe dni gdzieś ukryć się, nie sądzisz? Koniec końców, oficjalnie, nasza misja polega na zabraniu zwojów technik naszych przeciwników, a to zdecydowanie potrwa dłużej niż jedną noc... - w tym momencie, do rozmowy dołączył się jeszcze jeden mężczyzna.
- Słuchajcie, jeśli tak pomyśleć... To oczywiście nie moją sprawa ale dlaczego starszyna zachciała się pozbyć bachorka? Wiem że ją matka nie darzy zbytnią miłością, ale żeby aż tak... - słysząc te pytania, pan Aasu jedynie rzucił smutne spojrzenie na swojego wspólnika, po czym odparł.
- Zadajesz słuszne pytanie, ale dobrze wiesz że żadne z nas nie ma na niego odpowiedzi. - gdy Senju chciał już kontynuować, przerwał mu kapitan.
- Podobno, zaczęła rozmyślać nad zdradą naszego klanu. Albo tak przynajmniej ujęła to starszyna.
- Że kto? Ale że ta nasza mała, wiecznie uśmiechnięta Mikoto? Proszę Hizashi, chyba w to nie wierzysz? - słysząc te pytania, przewódca rzucił niepewne spojrzenie na członka grupy, nie wiedząc na razie jak odpowiedzieć, lecz on i nie musiał, gdyż w tym momencie interweniował czwarty shinobi, który do tej pory przemieszczał się w ciszy.
- Zazwyczaj, w realiach w których żyjemy, uśmiech i uprzejmość staje się jedynie dobrze kryjącą maską, pod którą skrywa się gad, knujący zdradę... Aasu skąd masz pewność, że Mikoto nie jest takim wypadkiem? Może po prostu nie mieliśmy okazji zobaczyć jej prawdziwe "ja"? - w momencie gdy członek grupy zadał ostatnie pytanie, człowiek do którego było ono skierowane zaprzestał biegu, stając jak wryty.
- Czyli mam rozumieć, że sugerujesz iż Mikoto, dziecko dzięki któremu będę miał możliwość wrócić do swojej żony, mogłoby chcieć nam wbić nóż w plecy? Czy ty siebie w ogóle słyszysz?
- Aasu, Zack to i tak już bez znaczenia. Dosyć tej dyskusji, misja jest wykonana, chodźcie lepiej znaleźć kryjówkę...
Słysząc te słowa, żmijka nie została tam ani chwili dłużej, jedynie od razu skierowała się z powrotem moim kierunku"
Gdy wspomnienia skończyły przeskakiwać przed moimi oczami, zamarłam w bezruchu, wpatrując się w ziemię przed sobą.
- "Czyli moje podejrzenia były prawdziwe, co?... Starszyna naprawdę chce się mnie pozbyć, a zwłaszcza moją matka? Jak... Ugh, to chyba jakiś żart. Dobra nawet ciul z tym, co tam se te kościotrupy wymyślili, ale... Czy teraz nawet jeśli ucieknę od Uchihów, będę mogła wrócić do swojego klanu? A co z obietnicą, którą dałam Tobiramie? Niech mnie gęś kopnie... Za jakie grzechy?!"
Na chwilę zaprzystając swoich rozmyślań, położyłam się na ziemi, spoglądając na wyjątkowo śliczne, błękitne niebo z odcieniami pomarańczu, które najwidoczniej pochodziły od wschodzącego słońca.
- Cóż... Przynajmniej coś dobrego za ten dzień się stało. Przynajmniej coś... - wyszeptałam pod nosem, po czym poczułam jak ziemia zaczyna się niemiłosiernie nagrzewać się, a z oddali dochodziły dźwięki kroków pewnej grupki - Czyli już są... Jaka szkoda, chciałam jeszcze chociaż trochę popatrzeć się na te widoki...
Nie zdążyłam cokolwiek zrobić, jak już zaczęłam tracić przytomność od braku tlenu, który dość szybko się spalał w tej jamie.
Ostatnie co pamiętałam, to moment, w którym nad moją głową pojawiła się grupka Uchihów i zaraz po tym, jeden z nich zeskoczył do mnie, aby związać moje kończyny. Zaraz po tym, straciłam przytomność na dobre...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro