Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17, czyli wkurwiony Fallacy

*Pov Encre*

Spadałem w dół nie mogąc wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Czemu? Powinienem krzyczeć o pomoc... czemu nie mogę? Głos uwiązł mi w gardle...

Będąc pewnym swojej śmierci, zbliżałem się do twardego podłoża.

Nagle, poczułem czyjeś silne ramię, oplatające się wokół mojej talii, a chwilę potem, poczułem pod nogami grunt. Stałem.

Otworzyłem zaciśnięte ze strachu oczy, aby spostrzec obok siebie Jasper'a, a przed sobą o wiele groźniejszą postać. Jego ojca.

*Pov Fallacy*

Właśnie tłumaczyłem swojemu synowi, jak przywoływać same skrzydła, bez zmiany w nietoperza. Już po kilku próbach udało mu się, a jeszcze chwilę potem, wznosił się nieco nad ziemią. Bardzo szybko się uczy, jak na swój wiek.

Zazwyczaj wampiry w jego wieku chłoną niewiele przekazywanej im wiedzy. Interesują się bardziej szukaniem partnerów, choćby chwilowych. A tutaj, proszę. Jestem z niego naprawdę dumny...

Nagle, wyraz twarzy Jasper'a zmienił się z radosnego, pełnego podziwu i ekscytacji, na przestraszony i zaskoczony, a chwilę potem, szybował wzdłuż ściany posiadłości. Dopiero teraz spostrzegłem spadającą szybko postać.

Chciałem lecieć w jej kierunku, aby ją złapać, jednak mój syn mnie uprzedził. Kilka chwil potem stał przede mną, a obok niego, dobrze znana mi osoba.

Mój śmiertelnik.

Gdy tylko mnie dostrzegł, w jego oczach błysnęły iskry strachu. Nie dziwię się.

- A więc, kolejna próba ucieczki? - spytałem śmiertelnie poważnie, lustrując postać przede mną morderczym spojrzeniem.

Pokręcił przecząco głową.

Uniosłem brew.

- Więc jak wytłumaczysz to, co zaszło przed chwilą? - dopytywałem.

- Ojcze... nie bądź dla niego taki szorstki...

- Jasper, wejdź do środka. To nie jest konwersacja, w której powinieneś uczestniczyć.

- Ale...

- Jasper. Powiedziałem coś.

- Dobrze, przepraszam... - spuścił głowę i wszedł do posiadłości.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, spojrzałem znowu na śmiertelnika.

- Teraz, wytłumaczysz mi jak to się stało?

*Pov Encre*

Jego ton był groźny, osądzający... bałem się go... jednak bez względu na to, że się boję, musiałem odpowiedzieć. Gdybym tego nie zrobił, znalazł bym się w jeszcze gorszej sytuacji.

- Je voulais prendre l'air (chciałem się przewietrzyć)... wyszedłem na parapet... i quand je voulais y retourner (kiedy chciałem wrócić) do pokoju... osunęła mi się noga...

- I to jest twoje wytłumaczenie, tak? - pochylił się nade mną i spojrzał na mnie z góry pogardliwym wzrokiem.

Poczułem się przytłoczony, ale i zły z jakiegoś powodu... nie wiem czemu... ta nonszalancja w jego oczach... jakbym był nikim; jakbym był rzeczą...

- Muszę ci powiedzieć, że jak na śmiertelnika, jesteś wyjątkowo nierozgarnięty i głupi.

Tego już było za wiele. Nie dam mu się wyzywać. Nawet jeśli jestem jego własnością i może ze mną robić co chce, powinien mieć do mnie choć trochę szacunku.

Wyprostowałem się i spojrzałem wampirowi wrogo prosto w oczy. Zacisnąłem, lekko drżące, dłonie w pięści, zmarszczyłem brwi. Czułem palące ciepło na twarzy i w duszy.

Moja bojowa postawa musiała zdziwić Lorda. Uniósł jedną brew i, podobnie jak ja, stanął prosto.

- Myślisz, że możesz mnie od tak wyzywać!? Uwierz mi, mylisz się! Nawet będąc twoją własnością, należy mi się odrobina szacunku, a ty mi go nie okazujesz!

- Jak ty… - chciał mi przerwać, wyraźnie zdenerwowany.

- Zamknij się, ja mówię! - krzyknąłem na niego. - Więc jeśli ty nie masz do mnie respektu, nie dziw się, że ja również nie będę ci go okazywał! I lepiej to zapamiętaj, bo nie mam zamiaru się powtarzać!

Sekundę potem, poczułem niewiarygodny ból na policzku. Pod jego wpływem, upadłem na ziemię. Chwilę później silna dłoń zacisnęła się na mojej szyi. Spojrzałem w górę, aby napotkać wzrok podobny do rozjuszonej bestii. Poczułem, że uścisk wampira zaczął się z każdą sekundą zaciskać, utrudniając mi tym samym złapanie oddechu. W dodatku jego pazury powoli i boleśnie zatapiały się w moim ciele… widzę, że bardzo lubi ich na mnie używać.

Zacząłem się szarpać, odpychać go od siebie, próbować pozbyć się jego dłoni z mojej szyi… jednak pomiędzy nami dalej była ogromna różnica siły, której nie mogłem przeskoczyć… dodatkowo przez ograniczony dostęp powietrza zaczęła opuszczać mnie energia.

- Cóż to, odwaga nagle zniknęła? - warknął, niespodziewanie zacieśniając uścisk.

Ten jeden jego ruch sprawił, że zacząłem się dusić.

Kopałem, odpychałem i drapałem go z całych sił, a raczej tego, co z nich zostało, aby tylko mnie puścił. Nic to jednak nie dało.

Kiedy już czułem, że zaczynam mdleć, uwolnił mnie z uścisku, przez co opadłem wykończony i, jak zazwyczaj, przerażony na ziemię.

- Ts, śmiertelnicy. - powiedział pogardliwie, zanim odszedł w stronę posiadłości.

Po kilku chwilach, wampir zniknął z ogrodu. Pewnie idzie do swojego biura…

Z trudem wstałem z zielonej, wilgotnej trawy i, trzymając się delikatnie za szyję, udałem się do siebie…

*Pov Fallacy*

Bezczelny śmiertelnik. Jak on śmie zwracać się do mnie w taki sposób, jeszcze podniesionym głosem! Jak mówiłem, bezczelny i słaby, ale mimo to, zrobił to, co zrobił. Niech więc się teraz nie dziwi, że potraktowałem go w taki, a nie inny sposób.

Nagle, moje myśli przerwał niespodziewany ból w nadgarstku. Spojrzałem w jego stronę, aby ujrzeć kilka świeżych zadrapań…

- Pewnie od tego potwora… - warknąłem zdenerwowany.

Nie chcę mieć już z nim dzisiaj nic wspólnego, ani żeby nikt mi o nim nie wspominał…

- Ojcze, skończyłeś już rozmawiać z Encre? - usłyszałem za sobą głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.

- Z kim? - odwróciłem się w stronę Jasper'a, który zadał mi pytanie.

- Z twoim śmiertelnikiem. - powiedział Jasper, widocznie zdziwiony.

Wzdrygnąłem się.

- Tak, skończyłem. Czemu pytasz? - spytałem z wyraźnym zdenerwowaniem i niechęcią w głosie.

- A coś się stało? - spytał ostrożnie.

Widocznie wyczuł, że do czegoś między nami doszło. I to nie do końca pozytywnego.

- Nic wielkiego, niewielka sprzeczka. - zapewniłem syna.

Pokiwał powoli głową, jednak po chwili ożywił się i podbiegł do mnie, chwytając mój nadgarstek.

- Ojcze, to chyba nie była "niewielka sprzeczka". Twoja ręka jest cała zadrapana… co mu zrobiłeś? Albo co on ci zrobił? - zaczął dopytywać zmartwiony.

- Mówiłem ci Jasper, to nic wielkiego. - powtórzyłem, wytrwając rękę z jego uścisku.

- Skoro tak mówisz… a nie wiesz przypadkiem gdzie on może być? - spytał nagle.

- Nie, nie wiem. I szczerze, niewiele mnie to obchodzi… - ostatnie zdanie powiedziałem szeptem, aby Jasper go nie usłyszał.

- Mówiłeś coś, ojcze? - dopytwal, będąc widocznie ciekawym, co powiedziałem.

- Nie ważne. Możesz pójść do poszukać, ale myślę, że pewnie będzie w swojej komnacie. - powiedziałem, wskazując odpowiedni kierunek.

Jasper tylko kiwnął głową i poszedł tam, gdzie wskazałem.

Miejmy nadzieję, że teraz będę miał święty spokój od tego śmiertel…

- Lordzie, czy rozmowa z Paniczem została zakończona?

I ty, Suave, przeciwko mnie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro