Rozdział 15, czyli zamysły wampira
*Time Skip tak długi, jak lista powodów, dla których fandom UT jest toksyczny*
*Pov Fallacy*
Minęły już 3 miesiące, odkąd śmiertelnik znalazł się w moim domu.
Myślę, że przyzwyczaił się już do stylu życia, jaki tu panuje i do swojej roli tutaj.
Jak zapewne się domyślacie, jego udział polega na oddawaniu krwi. Jednak jest to specyficzny tok, którego należy się trzymać. O określonej godzinie, mój śmiertelnik przychodzi do odpowiedniego pokoju i tam rozpoczyna oraz kończy się proces. Musi on być powtarzany po określonym czasie; dokładnie po tygodniu i czterech dniach. Jest to optymalny, jednak nie minimalny, czas regeneracji krwi śmiertelnika i jego sił.
Poza tym, praktycznie w ogóle go nie spotykam i go nie widuję. Jednak, z tego co mi wiadomo, Jasper i Suave mają z nim bardzo dobre kontakty.
Jestem szczerze zaskoczony, iż mój syn spotyka się z tym potworem częściej, niż ja sam, który jestem jego właścicielem.
Mówiąc o Jasper'rze (ja i moja odmiana imion w Vampireverse. No perfekcja *sarkazm mode: on* dop. Autorki), ostatnio mam nieco mniej pracy, a co za tym idzie, trochę więcej czasu wolnego. Postanowiłem zacząć wykorzystywać go, aby częściej widywać się właśnie z moim synem.
Dużo rozmawiamy. Wtedy też, sporo się o sobie uczymy; można powiedzieć, że dopiero teraz się poznajemy wzajemnie. Tak wiele ważnych momentów w jego życiu przegapiłem… jego pierwsze polowanie, obyło się beze mnie, podobnie z większością nauki. Na szczęście, zauważyłem, że nie uważa tych wszystkich lat jako stracone. Mówił, że dzięki Suave potrafił zachować zdrowe zmysły w "tej samotni", jak to określił. Opowiadał, że mimo tłumów służby, czuł się tutaj sam. Jednak dzięki mojemu kamerdynerowi, mógł się uczyć i poznawać otaczający go świat. Zauważyłem też, że Jasper zadaje mnóstwo pytań, jednak nie głupich i bez kontekstu, ale takich, dzięki którym byłem pewien, że dowie się czegoś przydatnego.
Mimo szerokiego zakresu wiedzy, Suave nie mógł mu wytłumaczyć dokładnie wszystkich procesów i zasad jakimi muszą kierować się wampiry. Na niektóre pytania, tylko ten sam gatunek może odpowiedzieć, niezależnie od mądrości innych.
Wiele razy mój syn prosił mnie, żebym udzielił mu swego rodzaju demonstracji różnych umiejętności wampirów i wyjaśnienia, jak poprawnie ich używać. Ostatnio uległem mu i zgodziłem się na układ, że następnym razem, kiedy się spotkamy po skończeniu mojej pracy, pokażę mu i objaśnię kilka wampirzych sprawności.
Wróćmy jednak do teraźniejszości.
Szedłem do pokoju, w którym miało się odbyć rutynowe pobieranie. Miałem dzisiaj dodatkowo do przekazania śmiertelnikowi jedną, ważną wiadomość. Jaką?
Otóż za niedługo będzie 1000 rocznica pokoju. Od 1000 lat śmiertelni i wampiry nie toczyły wojny. Oczywiście zdarzały się w tym czasie małe starcia pomiędzy pojedynczymi przedstawicielami naszych gatunków, jednak jak do teraz, nigdy nie przerodziło się to w wojnę.
1000 lat. Dla nas, dzieci nocy i piekieł, jest to stosunkowo krótki okres czasu, jednak większość postanowiła to uczcić. Zaplanowano więc na tą okazję bankiet. Miał się on odbyć właśnie u mnie. Dlaczego tak?
Więc, poza tym, że jestem Jednym z Pięciu, chyba jako jedyny mam w posiadłości aż trzy oddzielone między sobą tylko wielkimi drzwiami sale balowe. W dodatku są one bardzo obszerne (sale). Nikt inny nie pomieściłby w swoim domu, na salach balowych, wszystkich, a przynajmniej większości, wampirów i dlatego postanowiono, że uroczystość odbędzie się u mnie. Oczywiście wiąże się z tym mnóstwo przygotowań.
Już teraz służba pracuje dniami i nocami, aby wszystko przygotować. Są liczone stoły, talerze, sztućce… odkurzane są parkiety, a następnie myte i nabłyszczane. Wszystko to nadzoruje Suave, więc nie muszę się martwić o jakiekolwiek niepowodzenia.
W końcu, doszedłem do pokoju, w którym odbywał się proces pobierania krwi od śmiertelnika.
Zawsze przychodziłem tutaj pierwszy, żeby mieć pewność, że nic nie stało się bez mojej wiedzy i zgody. Dlatego bardzo się zdziwiłem, kiedy schodząc do pokoju, dostrzegłem mojego śmiertelnika siedzącego już na wyznaczonym miejscu, z podwiniętym rękawem.
- Co ty tutaj robisz? - spytałem, naprawdę zaskoczony, jednak nie chciałem tego pokazać.
- Czekam. - odparł krótko.
- Jeszcze pięć minut… - miałem zamiar coś jeszcze powiedzieć, jednak przerwał mi jego głos:
- Wiem, ale nie chciałem tracić czasu na podciąganiu rękawów i innych pobocznych czynnościach, więc przyszedłem wcześniej i wszystko przygotowałem.
Trudno mi było pozbyć się uczucia zszokowana.
Dziwne, że śmiertelnik chce pomóc. Może dotknął go ten syndrom… syndrom sztokholmski? Tak, chyba tak się on nazywał, w świecie żywych.
Zapewne większość z was wie, czym jest ten syndrom i na czym on polega, jednak dla niezorientowanych, wytłumaczę (rozpaczliwa_próba_wbicia_większej_ilości_słów.exe :P dop. Autorki).
Jest to stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania lub u zakładników. Objawia się on sympatią i solidarnością ze strony ofiary dla swojego oprawcy. Może osiągnąć taki stopień, że osoby więzione pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich celów.
Może ta przypadłość dotknęła także tego potwora? Jeśli tak, będzie to bardzo korzystne dla mnie. Nie będzie próbował uciekać, będzie pomagał w różnych czynnościach… tak, to by było zdecydowanie pożyteczne.
- Nieważne, mam dla ciebie pewną informację. - zwróciłem na siebie jego uwagę.
Gdy dostrzegłem że cała jego uwaga skupia się na mnie, zacząłem:
- Za kilka miesięcy odbędzie się tu bankiet. Będzie wiele wampirów, więc potrzeba będzie dużo krwi. Dlatego postanowiłem zwiększyć ilość, którą będziemy pobierać od ciebie.
W odpowiedzi otrzymałem tylko słabe kiwnięcie głową. Nie bał się tego. Dobrze.
W końcu, przyszły odpowiednie pokojówki. Zadziwił je widok gotowego już śmiertelnika, jednak bez słowa zaczęły robić co do nich należy.
Już po chwili było po wszystkim.
Odetchnąłem cicho z ulgą i skierowałem się do drzwi.
Nagle, poczułem na swojej dłoni delikatny dotyk. Szybko spojrzałem w stronę, z której doszedł mnie bodziec, by dostrzec drobnego śmiertelnika patrzącego na mnie z dołu ze znacznym przestrachem w oczach, ale także… podziwem? Chyba tak można to nazwać.
Nie śmiał się odezwać ani słowem, czy nawet zapytać o możność zapytania o coś.
- O co chodzi? - spytałem patrząc na niego z góry, zarówno w przenośni, jak i dosłownie.
- Ch-chciałem się tylk-ko dowiedzieć… y a-t-il un atelier de peinture ici (czy jest tutaj pracownia malarska)?
No tak, przecież jest malarzem…
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią. Musiałem obiec myślami cały dom i przypomnieć sobie co znajduje się w każdym pomieszczeniu. Nie przypominałem sobie jednak, aby znajdował się tutaj taki pokój…
- Nie, nie ma. - odparłem krótko i, uznając, że nie mamy już nic więcej do wyjaśnienia, udałem się do pokoju mojego syna…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro