Dionizos
Gdzieś pod lasem
Przypadkowy spacer
W środku zimy...
Stał między drzewami
Kędzierzawe, ciemne włosy
Orzechowe, figlarne oczy
Na głowie winny wieniec
Pewny siebie uśmiech
Jak powiew świeżości, wiosny,
Lata, wśród śniegu i nagich drzew
Wyciągnął dłoń, jakby wolał
Albo zapraszał do tańca
,,Chodź do mnie, chodź ze mną"
Nie drgnęłam nawet, choć czar jego
Byl nieziemski, niebiański, dziki
,,Nie mogę" szepnęłam
Uśmiechnął się ze smutkiem
Skinął głową, odwrócił się
,,Dionizosie" rzekłam niepewna
,,Pozdrów proszę Apolla i go przeproś"
Bóg wina spojrzał na mnie ciepło
Zmrużył oczy, skinął wolno głową
A trzymał przy tym kiść winnych gron
Przybliżył się nieco, ujął mą dłoń
I złożył na niej gałązkę winorośli
A potem zniknął
Zostałam ja, sama
Z kiścią winogron
W środku zimy
Padał śnieg
210121
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro