ROZDZIAŁ TRZECI
#PieknoMilczeniaWS
KAILYN
Od mojego powrotu do Glasgow minął już grubo ponad tydzień, ale ten czas zdawał się rozciągać w nieskończoność. Ojciec niezmiennie leżał przykuty do łóżka zaś ja krążyłam po posiadłości niczym duch próbujący przystosować się do nowej roli na którą wcale nie byłam gotowa tak, jak mi się do tej pory wydawało. Nie miałam pojęcia jak poradzę sobie z obowiązkami Collina. A już w szczególności mając przy boku przeklętych Cranston'ów.
Stawiałam krok za krokiem. Każde skrzypnięcie podłogi bądź uderzenie wskazówek zegara przypominało mi, jak to jest żyć w starym gotyckim domu, którego mury pełne były nie tylko historii ale i mrocznych sekretów. Czułam, że każda minuta spędzona w tym miejscu przybliżała mnie do krawędzi obłędu.
Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi sypialni ojca.
Wnętrze pokoju było przytłaczająco ciche i jednocześnie wypełnione dźwiękami, których nie potrafiłam jednoznacznie określić. Mężczyzna leżał na łóżku, otoczony aparaturą i białymi pościelami. Jego twarz była niezdrowo blada zaś zmęczone oczy pusto wpatrywały się w przestrzeń.
— Dzień dobry, tato. — moje usta przyozdobił słaby uśmiech, gdy niepewnie zbliżyłam się do krawędzi łóżka i odłożyłam tacę z posiłkiem wprost na stolik nocny. — Przyniosłam ci śniadanie. Czekoladowa owsianka na mleku migdałowym z dużą ilością owoców. Taka, jaką kochałeś najbardziej.
Wpatrywałam się w Collina i zastanawiałam nad tym, czy mnie dzisiaj rozpozna.
— Podawanie mi posiłków jest obowiązkiem Katherine. — odparł, mrużąc powieki.
— Daj spokój. Raz na jakiś czas mogę ją w tym wyręczyć. — przechyliłam głowę nieco bardziej w bok. — Wiesz, że uwielbiam gotować i to żaden problem.
Spojrzenie mężczyzny złagodniało zupełnie tak, jak gdyby nagle oprzytomniał.
— Kailyn... Och, Kailyn... Moja piękna, mała córeczka... — wyszeptał głosem pełnym emocji, które ciężko było mi znieść. — Nadal nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś. Myślałem, że nigdy nie wrócisz. Ja...
— Nie mogłam zostawić cię samego. — przerwałam mu.
I tak to zrobiłaś. Nigdy sobie nie wybaczysz, podpowiedział głos w mojej głowie.
Sypialnię na powrót wypełniła cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami. Wiedziałam, że z każdym dniem stan mojego ojca drastycznie się pogarszał, a czas który mieliśmy prawdopodobnie stawał się mocno ograniczony. Wiedziałam to, a mimo wszystko w moim sercu wciąż kiełkowała nadzieja. Ta jedna głupiutka iskierka, która kazała mi uwierzyć w to, że jeszcze wydobrzeje i wróci do pełni sił.
— Musisz o siebie dbać, kruszynko. — spojrzał mi prosto w oczy. — I o firmę. Wiesz o tym, prawda? Jest całym moim życiem. Wszystkim na co ciężko pracowałem.
— Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby cię nie zawieść. — odpowiedziałam bez wahania.
— Najważniejsze kwestie są pod kontrolą Evandera. On... — ciałem ojca wstrząsnął gwałtowny kaszel. — On nigdy nie pozwoli, żeby nasza praca poszła na marne. Nasze rodziny są ze sobą związane od wielu lat, zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Nie przejmuj się szczegółami, Kailyn. Po prostu do powrotu Solveig bierz udział we wszystkich spotkaniach, wyglądaj nienagannie i... udawaj. Graj tak pięknie, jak cię tego nauczyłem. — przetarł dłonią ślinę z kącika ust. — I milcz. Nie mów zbyt wiele. Pamiętaj.
Milczenie jest złotem. Milczenie jest złotem. Milczenie jest... zgubą.
Zesztywniałam, gdyż wypowiedziane przez niego imię sprawiło, że żołądek momentalnie wywrócił mi się do góry nogami. Kobieta o której wspomniał nie była dla mnie kimś bliskim. Określiłabym ją raczej mianem bezuczuciowego potwora, który dwadzieścia lat temu krótko po odejściu mamy zakręcił się obok Collina, by coś na tym zyskać.
Nienawidziłam jej.
Jeszcze bardziej niż tego miasta, siebie i wszystkiego, co istniało. Tato z kolei kochał ją beznadziejnie i całym sobą. Ciągle wierzył, że kiedy otworzy rano oczy, Solveig znów będzie spała przy jego boku.
Do powrotu Solveig...
Powrotu, który nigdy nie nadejdzie...
Poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła. Krępuje je niczym ciasno obwiązana wokół szyi lina. Okazało się, że nic nie uległo zmianom. Collin nieustannie wypierał fakt jej wyjazdu. Nie pamiętał momentu w którym zniknęła. Swojej rozpaczy, depresji, smutku. Nic. Uważał to wszystko za wymysł wyobraźni. Błąd. Coś, co nigdy nie miało miejsca.
Musiałam zmienić temat.
Pragnęłam tego, bo inaczej udusiłabym się od nadmiaru negatywnych emocji.
— Wszystkie najważniejsze dokumenty, kontakty i potrzebne rzeczy znajdę w twoim biurze, prawda? — zapytałam.
— Zgadza się. Są w biurku. Druga szuflada od góry. — potwierdził. — Klucze odbierzesz od Evandera.
Na samą myśl o tym, że będę zmuszona stanąć z nim oko w oko zrobiło mi się niedobrze.
— Dałeś mu do wszystkiego dostęp?
— Nie miałem innego wyjścia. — ciałem ojca ponownie wstrząsnął kaszel. — Nie było cię, a ja nie miałem siły jeździć do biura. Ktoś musiał sprawować nad wszystkim pieczę i...
— W porządku. Już dobrze. Nie tłumacz się. — czule przesunęłam opuszkami palców po jego pokrytej zadrapaniami dłoni. — Wróciłam, tato i zadbam o to, żeby prezentować nasze hotele z godnością. Evander nie będzie musiał dłużej zajmować się twoimi sprawami, bo ja zrobię to za niego. Ty odpoczywaj.
Mężczyzna pokiwał zrozumiale głową i podniósł się delikatnie do siadu. Następnie złapał drżącymi dłońmi miseczkę z owsianką i skierował spojrzenie w stronę zawieszonego na ścianie telewizora.
— Pójdę się odświeżyć i od razu jadę do biura. Pamiętaj proszę, że za godzinę odwiedzi cię doktor Clinton. — poinformowałam już w drodze do drzwi. — Tylko tym razem nie upieraj się, że nie przyjmiesz zastrzyku. On chce ci pomóc, nie zaszkodzić.
Tata zamarł z łyżeczką przy ustach.
— Czy ten stary wariat o wszystkim cię już poinformował? — mruknął niezadowolony.
— Przykro mi. — uśmiechnęłam się przez ramię. — Nawet jeśli każesz mu siedzieć cicho, urok twojej córki działa na niego silniej niż zakazy. — skwitowałam po czym puściłam mu oczko i wyszłam z pokoju.
Dopiero, gdy drzwi zamknęły się za mną z cichym skrzypnięciem, oparłam się o nie plecami i schowałam twarz w dłoniach. Wzięłam kilka głębszych wdechów, a kropelki potu osadziły się na moim czole i skroniach. Trzęsłam się zaś serce waliło mi w piersi tak mocno, jak gdyby za chwilę dosłownie miało się z niej wyrwać.
Krew. Tak dużo krwi. Była wszędzie. Na palcach i dłoniach. Na podłodze. Na ścianach. Przyklejała się do mojego języka i osadzała na włosach. Czułam ją. Oblepiała każdy centymetr mojego ciała.
Podniosłam głowę i ze łzami w oczach rozejrzałam się po korytarzu. Pusto. Nikogo na nim nie było. Dlaczego więc czułam się obserwowana? Dlaczego miałam wrażenie, że ten koszmar powrócił?
Jestem bezpieczna. Jestem bezpieczna. Jestem bezpieczna. Jestem, do diabła, bezpieczna.
I oni... też są.
***
Evrin Cranston wtargnął do biura bez pukania, jakby nadal sądził, że ma prawo wchodzić z butami w moje życie, kiedy tylko najdzie go na to ochota. Chłodny zapach jego wody kolońskiej w ułamku sekundy wypełnił przestrzeń zaś spojrzenie ciemnych oczu utkwiło skupione na moich rozpuszczonych włosach. Zawsze miał do nich słabość. W szczególności do owijania ich sobie wokół nadgarstka. Były jego ulubioną obsesją i cóż... najwidoczniej pewne rzeczy nawet z biegiem czasu nie uległy żadnym zmianom.
Miał na sobie idealnie skrojone czarne spodnie od garnituru, które opinały jego smukłe biodra i podkreślały długie, silne nogi. Śnieżnobiała koszula, rozpięta przy kołnierzu, odsłaniała kawałek bladej skóry, a rękawy, nonszalancko podwinięte do łokci, zdradzały, że wciąż lubił równowagę pomiędzy elegancją a swobodą.
Wyglądał, jakby jego ubranie zostało stworzone na zamówienie – każdy szew i każda linia perfekcyjnie podkreślała jego nienaganną sylwetkę. Evrin zawsze miał dziwną słabość do perfekcji w kwestii ubioru. Dbał o każdy szczegół. Od subtelnie błyszczącego paska po zegarek na nadgarstku, który idealnie dopełniał całość.
— Dokumenty do podpisania. — rzucił oschłym głosem i z przesadną precyzją odłożył teczkę na moje biurko.
Podniosłam głowę i obdarzyłam go zimnym spojrzeniem, bo każda sekunda podczas której znajdowaliśmy się w jednym pomieszczeniu bez wątpienia działała mi na nerwy.
— Masz przekrzywiony krawat. — zauważyłam z pewną uszczypliwością.
— No proszę. — w odpowiedzi wsunął leniwie dłonie w kieszenie spodni, a obojętność na jego twarzy zamieniła się w coś znacznie intensywniejszego. — Nie spodziewałem się, że już pierwszego dnia wspólnej pracy zaczniemy zachowywać się jak nowożeńcy. Co dalej? Może wstaniesz i mi go poprawisz, jak na zatroskaną żonę przystało?
— Jesteś żałosny.
— Powtórz to, skarbie. Tylko tym razem nieco wolniej. — wygiął usta w kpiącym uśmiechu.
Przełknęłam ślinę, bo miałam wrażenie, że skóra iskrzyła mi tam, gdzie na nią patrzył. Mimo wszystko puściłam jego odpowiedź mimo uszu i w zamian tylko parsknęłam pod nosem śmiechem przepełnionym żałością.
— Nie mogłeś wysłać mi tego mailem? — wskazałam mu dokumenty.
— Przykro mi, ale nie. Niektóre sprawy wymagają mojego osobistego nadzoru i ta jest jedną z nich.
Złapałam teczkę w dłonie i bez zastanowienia przewertowałam spojrzeniem jej zawartość. Faktury, umowy od wspólników i inne tego typu rzeczy. Standard. Nic nadzwyczajnego. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że Cranston przylazł tu jedynie po to, aby mnie sprowokować.
— Zajmę się tym, kiedy tylko skończę bieżące obowiązki. Nie musisz się martwić. — odetchnęłam z ciężkością. — Jestem dużą dziewczynką i z całą pewnością poradzę sobie bez tego twojego całego „nadzoru".
— Zawsze tak myślałaś. — zniżył głos. — I jak zwykle się mylisz.
Zacisnęłam zęby.
— Powiedz mi, Evrin, czy ty potrafisz po prostu... odejść? — spytałam, nie kontrolując gniewu. — Albo przynajmniej zniknąć na tyle, żebym nie musiała cię oglądać?
Oczy mężczyzny błysnęły czymś, czego nie potrafiłam rozgryźć.
Pożądanie? Złość? A może mieszanka obu tych emocji jednocześnie?
Zbliżył się do mnie. Jego długie palce oparły się o brzeg biurka zupełnie tak, jakby pragnął podkreślić tym gestem swoją władzę. Twarz Evrina wyrzeźbiona z samego grzechu znalazła się tak blisko mojej, że bez problemu mogłam dostrzec drobne cienie pod jego oczami a także te rozkosznie zarysowane kości policzkowe.
— Chciałabyś tego, co? — poszerzył nienawistny uśmiech. — Pragniesz, żebym zniknął tak, jak zrobiłaś to ty. Wyjechał bez słowa i zapomniał o wszystkim, co nas łączyło. To nie lada sztuka, którą chyba tylko ty opanowałaś do perfekcji.
Tego było za wiele. Gwałtownie poderwałam się z fotela i zaparłam dłonie o biurko w ten sam sposób, co on. Chciałam być silna. Chciałam mu się postawić. Nie dać się wciągnąć w tę w bezczelną grę, którą mi proponował.
Gdyby tylko wiedział, dlaczego uciekłam...
— Nie mam żadnego problemu z tym, żeby nauczyć cię tej sztuki. — pochyliłam się pewniej w stronę Evrina. Dzieliły nas zaledwie milimetry. — Problemem jest natomiast fakt, że ty i tak zapewne byś do mnie wrócił, jak...
— Jak co, skarbie? — przerwał mi. — Jak ktoś, komu serio na tobie zależało i od wielu lat wierzy, że zna cię lepiej niż ty sama?
Poczułam jego oddech na swoich wargach. Ciepły, miętowy i aż do bólu kontrastujący z lodowatym tonem jego głosu. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam wpatrywać się w kilka białych kosmyków, które opadły mu na czoło. Kiedyś uwielbiałam wplątywać w nie palce, bawiąc się ich miękkością. Teraz jedyne, na co miałam ochotę, to złapać je w garść i pociągnąć na tyle mocno, by z impetem uderzył głową o dzielący nas drewniany blat.
— Znasz mnie? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Nie, Evrin. Przestań się łudzić. Znałeś mnie, kiedy byłam inna. Teraz nie masz już nade mną żadnej władzy. Nikt jej nie ma.
— Wciąż jesteś taka sama, Kailyn — powiedział, delektując się każdym słowem, jakby smakował je na języku. — Możesz się tego wypierać, ale oboje wiemy, że twoja twardość to tylko fasada. Bo w środku... — jego ciemne oczy zalśniły czymś głęboko niepokojącym — ... kruszysz się jak lód. Jestem wręcz pewien, że gdybym cię teraz złapał, rozpadłabyś się w moich dłoniach na drobne kawałeczki. I wiesz co? — Uśmiechnął się lekko, niemal z czułością. — Nie ukrywam, że byłby to dla mnie naprawdę satysfakcjonujący widok. Niczego nie pragnę bardziej niż twojego upadku.
Słowa Evrina wypaliły się na mojej skórze niczym niechciane znamię. Chciałam mu odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mi gdzieś głęboko w gardle. Obecność tego człowieka wydawała się taka przytłaczająca. Uderzała we mnie ze zdwojoną siłą. Raz po raz. I od nowa. I od nowa. I od nowa.
Zacisnęłam szczęki i pospiesznie odsunęłam do tyłu, jednocześnie próbując unormować przyspieszony oddech.
— Nie testuj na mnie tych swoich gierek, bo nie dam się już na nie nabrać. — wycedziłam.
— Od samego początku widzę, że jesteś czymś przestraszona, skarbie. Trzeba było nie przyjeżdżać do biura, jeśli nie chciałaś, żebym to wykorzystał. — odpowiedział z niebezpiecznym pomrukiem. — Przecież ostrzegałem cię, że zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się dlaczego zniknęłaś. Będę zatruwał ci życie każdego pieprzonego dnia aż w końcu sprawię, że pękniesz.
— Ty bezwzględny...
— Przystojny...
— Chory...
— Geniuszu...
— Psychopato. — warknęłam po czym wskazałam drzwi i dodałam jeszcze ostrzej: — Wynoś się stąd!
— Najpierw podpisz dokumenty. — postukał opuszką palca w teczkę, o której istnieniu zdążyłam już pięć razy zapomnieć. — Zadbaj o interesy naszej firmy tak, jak obiecałaś to Collinowi. Chyba nie chcesz zawieść tatusia, prawda?
Toczyliśmy niemą walkę na spojrzenia, w której to on zdecydowanie wygrywał. Był blisko. Zbyt blisko. A ja nie potrafiłam znaleźć w sobie siły, by zignorować napięcie, które narastało między nami z każdą kolejną sekundą, przybierając na intensywności jak wulkan gotowy do wybuchu. Półtora roku temu najprawdopodobniej właśnie rzucilibyśmy się sobie w ramiona. Nie zwracalibyśmy uwagi na nic dookoła i po prostu wzajemnie badali swoje nagie ciała. Ale to była przeszłość.
Wtedy, tych osiemnaście miesięcy temu naprawdę kochałam Evrina Cranstona.
Kochałam go całą sobą, wbrew rozumowi i wszystkiemu, co podpowiadało mi, że powinnam trzymać się od niego z daleka. Jednak tamta miłość rozpadła się na kawałki wraz z moją ucieczką. A teraz przez sekrety i kłamstwa nie byłam w stanie pozwolić jej wrócić.
— Nie patrz na mnie w taki sposób — wyszeptałam drżącym głosem, poddając się własnej słabości. — Nie oddychaj ze mną jednym powietrzem, nie zbliżaj się do mnie... i wyjdź z mojej głowy. Wyjdź z niej. Błagam cię...
Moja prośba odbijała się echem w powietrzu, tak jak odbijała się w moich myślach przez ostatnich kilkanaście miesięcy. Dzień w dzień. Były chwile, gdy nie miałam już nawet siły błagać, by Evrin na dobre zniknął z mojej głowy. Kiedyś powiedział mi, że nigdy o nim nie zapomnę, i wtedy wydawało mi się to żałosne. Teraz wiedziałam, że miał rację. Był jak kleszcz. Wpił się w moją skórę i wysysał wszystko to, co desperacko chciałam zatrzymać tylko dla siebie.
— Kailyn Ferrell mnie o coś błaga? — zakpił.
— Tak. Proszę cię, żebyś wyszedł i zostawił mnie w spokoju. — odpowiedziałam cicho, patrząc mu prosto w oczy. — Tylko tyle.
W minie mężczyzny nie było żadnego wyrazu zrozumienia. Jedynie ta ironiczna maska, której nienawidziłam.
— Tak, jak ty dałaś mi spokój na półtora roku? — przechylił głowę.
Zamilkłam, bo każde słowo, które chciałam wypowiedzieć, byłoby kłamstwem. Zostawiłam go. I nie mogłam mu powiedzieć ani wytłumaczyć dlaczego posunęłam się do takiego kroku.
— Jesteś tak cholernie niesprawiedliwy. — wydusiłam ze smutkiem. — Nie możesz nienawidzić mnie w ciszy? Bez okazywania mi tego na każdym kroku? Wyjaśniliśmy sobie już jak bardzo cię to zabolało. Zrozumiałam.
— Uwierz mi, że bardzo się staram.
Serce zabiło mi mocniej.
Cranston był tak blisko, a jednocześnie tak daleko, jakby pomiędzy nami leżało morze niewypowiedzianych rzeczy.
— I jak ci idzie? — wyrzuciłam z goryczą.
— Jak widać kiepsko. — odparł zimno, a jego słowa rozbrzmiały w ciszy niczym ostateczny cios. — Ciekawe, prawda? Może to po prostu kolejna rzecz, w której mnie zawiodłaś.
Miałam dość. Drżącymi dłońmi sięgnęłam z powrotem po teczkę i czując na sobie jego palący wzrok po prostu podpisałam się w wyznaczonych do tego miejscach. Następnie oddałam mu ją i bez słowa odwróciłam się w stronę jednego z ogromnych okien. Nie obchodziło mnie nic więcej.
— Następnym razem wyślij do mnie w takich sprawach Finna i nie utrudniaj mi tego, co się dzieje jeszcze bardziej. — skwitowałam.
Z pewnością wiedział, jak trudna była dla mnie obecna sytuacja. Tak samo jak on, nigdy nie chciałam podążać śladami ojca. Nie zamierzałam zajmować się firmą. Łatka dziedziczki została mi przyklejona na siłę i gdybym tylko miała możliwość... oddałabym ją komuś innemu. Z ulgą i z szerokim uśmiechem na ustach. Ale nie mogłam. Kochałam ojca zbyt mocno, by go zawieść. Tylko dlatego stałam teraz na siódmym piętrze wieżowca, w którym mieściła się główna siedziba FerSton Luxury Hotels i udawałam, że jestem gotowa podołać powierzonemu mi zadaniu.
— Nie zrobię tego. — głos Evrina ponownie przypomniał mi o jego obecności. — Akurat wyręczanie Hendersona w chodzeniu do ciebie sprawia mi niebywałą przyjemność, której sobie nie odmówię.
Przymknęłam powieki.
Spomiędzy moich warg uleciało kolejne ciężkie westchnienie.
— Na mnie pora. — dodał głosem bezczelnie pozbawionym wyrzutów sumienia. — Do zobaczenia, wspólniczko. Jeśli cię to pocieszy, to... ja też za tobą tęskniłem. Chyba nawet bardziej niż na to zasłużyłaś.
Zanim zdążyłam wziąć oddech, dźwięk zamykanych drzwi odbił się echem od ścian gabinetu. Wyszedł tak, jak prosiłam, zostawiając mnie samą z niepokojącym poczuciem, że ta rozmowa to tylko początek czegoś większego.
Bo taki był właśnie Evrin Cranston. Bezwzględny i władczy. Nigdy nie wahał się sięgnąć po to, co uważał za swoje. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że prędzej czy później zniszczy mnie tak, jak ja zniszczyłam jego. Zrobi to bez wahania a potem z rozkoszą, odbierze ode mnie pożegnanie, którego nigdy nie otrzymał, choć zasługiwał na nie bardziej niż ktokolwiek inny w tym cholernym mieście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro