ROZDZIAŁ JEDENASTY
Hejka! Dziękuję za waszą ostatnią aktywność. Mega jaram się waszymi reakcjami i tym, że możemy wspólnie przeżywać tę historię. Zostawiając gwiazdkę i komentarz bardzo motywujecie mnie do dalszego pisania. Kocham i miłego czytania <3
#PieknoMilczeniaWS
KAILYN
Stałam na pierwszym piętrze, oparta o barierkę i patrzyłam w dół na ogromny hol firmy. Gładkie podłogi odbijały światło żyrandoli, przestrzeń zaś wypełniał szum rozmów pracowników. Zwykły dzień, zwyczajne miejsce, zwykli ludzie. A jednak z jakiegoś powodu w mojej głowie powoli rozlewała się coraz głębsza czerń. Zwłaszcza gdy drzwi wejściowe znów rozsunęły się cicho i do środka wszedł Evander Cranston.
Spojrzenie mężczyzny odnalazło mnie niemal natychmiast. Wyczuł, że go obserwuję, dokładnie tak, jak się tego spodziewałam. Uśmiechał się. Jego usta wykrzywiał obrzydliwy, pełen samozadowolenia grymas, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że zna każdą moją myśl i podoba mu się to, co widzi w odbiciu moich oczu. Był wręcz przekonany, że znowu mnie przestraszy. Że sprawi, iż poczuję się mała i bezbronna, jak porzucony szczeniak. Tym razem jednak to ja patrzyłam na niego z góry, jak na ofiarę, która nie miała już dokąd uciec.
Nie musiałam zamykać powiek, aby wyobrazić sobie pewną rozkoszną scenę. Moje palce zaciśnięte na chłodnej rękojeści broni. Lufę przyciśniętą do jego skroni. Zimny metal na gorącej, pokrytej potem skórze. Palec na spuście, wstrzymany z przerażenia oddech i te znienawidzone oczy. Najpierw szeroko otwarte i pełne niedowierzania, potem błagające o pomoc, a na końcu martwe. Wystarczyło jedno pociągnięcie, jeden ruch, jedno kliknięcie i... wszystko by zniknęło. Wszystko. On w szczególności.
Fantazjowałam o tym każdego dnia przez kilkanaście długich miesięcy.
Pragnęłam śmierci tego człowieka bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.
Byłam mozaiką pęknięć, których nikt nie dostrzegał, a myśli o nim wypełniały każdą wolną przestrzeń w mojej głowie. Budziłam się z nimi i zasypiałam, czując pulsującą w żyłach nienawiść. Wyobrażałam sobie, jak pewność siebie znika z jego twarzy, jak osuwa się na kolana, pozbawiony kontroli, którą tak lubił sprawować. Chciałam, by przez ułamek sekundy poczuł to samo, co ja. Strach, niemoc i upokorzenie.
Obraz jego cierpienia nie opuszczał mnie ani na moment. Widziałam go budzącego się w środku nocy, zlanego potem, walczącego o oddech, jakby powietrze było czymś, na co najpierw musiał sobie zasłużyć. Każda chwila miała przypominać mu nie tylko o tym, co mi zrobił, ale i o tym, co mi odebrał – wiarę w siebie, ludzi, których kochałam, poczucie bezpieczeństwa i spokój.
To byłoby przecież takie sprawiedliwe, prawda?
Pozbycie się swojego oprawcy i wymazanie go z rzeczywistości.
Tylko jedno pociągnięcie. Jeden ruch. Jeden moment, który stałby się końcem.
— Hej, słońce. — Finn wyrósł za mną jak cień, cichy i nieuchwytny, a jednak jego obecność w sekundę wypełniła całą przestrzeń. — Dlaczego masz minę, jakbyś właśnie planowała morderstwo? — dodał, również zerkając na hol.
Evander zdążył zerwać nasz kontakt wzrokowy i teraz kierował się pewnym krokiem w stronę windy. Nie wiedziałam, czy Henderson zauważył na kogo patrzyłam, ale chyba nie, bo gdy tylko odwróciłam się do niego całym ciałem, natychmiast zmienił temat.
— Wiem, że formalnie skończyłaś już pracę, ale mam jeszcze kilka dokumentów do podpisania. — Zacisnął palce mocniej na trzymanej teczce i przybrał minę, która najwyraźniej miała wzbudzić współczucie. — Błagam, podpisz je, zanim Evrin przerobi mnie na karmę dla biurowych roślin.
Westchnęłam, krzyżując ramiona na piersi.
— Finn, serio? Nie mogłeś poczekać z tym do jutra?
— Mogłem, ale istnieje ryzyko, że wtedy nie byłoby mnie już na tym świecie. — Zrobił dramatyczną pauzę, unosząc teczkę niczym tarczę. — A tak się składa, że ostatnio całkiem polubiłem swoje życie.
— Przyczyną jest nowa dziewczyna?
— I to jaka. — Kącik jego ust drgnął w widocznym uśmiechu, gdy nasze spojrzenia się spotkały. — Trochę podobna do ciebie. Niewyobrażalnie piękna, a jednocześnie przerażająco zimna. Mógłbym na ten temat pisać obszerne, wręcz upiornie długie poematy.
— Uważaj, bo jeszcze zrobię się o ciebie zazdrosna. Co cię niby w niej tak urzekło?
— No wiesz, oprócz tej niewyobrażalnej urody i lodowatego spojrzenia... to jeszcze coś nieuchwytnego. Ja pierdolę, Kailyn. Przysięgam, że nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś, kto jednocześnie mnie fascynuje i przeraża. — w sposobie w jaki to mówił odnalazłam coś interesującego. — Jest piękna, zabawna i kompletnie nieprzewidywalna. Ideał. Nikt jej nie przebije.
— Błagam, to brzmi bardziej jak opis kota niż dziewczyny. — parsknęłam pod nosem.
— No i? — wydął dolną wargę niczym urażone dziecko. — Uwielbiam koty.
Byłam tak zdumiona, że nie potrafiłam powstrzymać delikatnego uśmiechu. Do tej pory Finn traktował randki raczej jako niezobowiązującą rozrywkę, bez większego zaangażowania. Tym razem jednak wyglądał inaczej. Tak, jakby naprawdę mu zależało.
Miło było widzieć w jego pięknych oczach ten charakterystyczny błysk szczęścia. Nikt nie zasługiwał na nie bardziej od niego. Cieszyłam się, że ktoś wreszcie poważnie zawrócił mu w głowie. Taką miałam przynajmniej nadzieję. Odłożyłam jednak rozmowy na ten temat na później.
— Lepiej, żeby to było coś, na co warto poświęcić mój wolny czas. — żachnęłam i wyciągnęłam rękę po dokumenty.
— Obiecuję, że znajdę sposób, żeby ci to wynagrodzić.
— Na przykład?
— Kolacja? Czerwone wino? Albo... — uśmiechnął się szelmowsko. — Czekoladowe ciasto z tej kawiarni, którą tak lubisz?
— Hm. — zmierzyłam go spojrzeniem. — Chyba poważnie zaczynam rozważać twoją ofertę.
— Jesteś najlepsza. Evrin mnie nie zabije. Słodki Jezu, wszyscy jesteśmy uratowani. — odetchnął z wyraźną ulgą i podał mi teczkę. — Przysięgam, że od tego momentu moja miłość do ciebie jest permanentna i bezgraniczna.
— Permanentna i bezgraniczna? — powtórzyłam z nutką sceptyzmu.
— Właśnie tak. — Pokiwał głową z powagą, choć w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia. — Gdybyś kazała mi teraz rzucić się w płomienie, to... cóż, najpierw bym zapytał, czy to konieczne, ale potem na pewno bym to przemyślał.
Parsknęłam szczerym śmiechem.
— Jesteś obrzydliwie uroczy, kiedy próbujesz mi się podlizać, wiesz?
— To dobrze, że ci się to podoba, bo jeszcze nie skończyłem. — oparł się nonszalancko o poręcz i spojrzał na mnie z udawanym namysłem. — Myślę, że powinienem to podkreślić jakimś wyjątkowym gestem. Może serenadą pod twoim oknem? O! Albo tatuażem z twoim imieniem na piersi? Co myślisz?
— Myślę, że zajebiście poniosła cię wyobraźnia. — uniosłam wysoko brew. — Na razie wystarczy, jeśli postawisz mi to obiecane ciasto.
— Ach, czyli jednak da się kupić twoją miłość. — zmrużył powieki.
— Da się kupić moją cierpliwość. Miłość może kiedyś dostaniesz w gratisie.
Finn przyłożył dłoń do serca, jakbym właśnie wypowiedziała do niego najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszał.
— To podpiszesz? — wydął wargi, niczym małe słodkie dziecko.
— Tak. — mruknęłam i po chwili złożyłam podpisy w wyznaczonych do tego miejscach. — Evrin jest u siebie w biurze? Nie widziałam go dzisiaj cały dzień i nie wiem, czy unika mnie celowo, czy ma tak dużo na głowie. — dodałam niby mimochodem.
Chłopak nie odpowiedział od razu, a gdy podniosłam wzrok, zauważyłam, że wygląda na zmieszanego. Ścisnął palcami brzegi za dużego czarnego swetra, jakby nagle nie wiedział, co powinien zrobić z rękami.
— Finn?
— Tak?
— Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
— Nie... Nie wiem... Znaczy, właściwie to... Kurwa. — Westchnął, nerwowo przecierając kark. — Od dwóch dni nie pojawił się w pracy.
— Jak to? — zamrugałam zdumiona.
Z tego, co właśnie powiedział, wynikało, że Evrina nie było w FerSton od wtorku – dnia, w którym ostatni raz widzieliśmy się w „Moth". Nie wyglądało mi to na przypadek. Cranston nie był typem człowieka, który ot tak odpuszczał sobie pracę. Chodził do niej nawet wtedy, gdy ledwo trzymał się na nogach. Jeśli teraz nagle zniknął, to musiało oznaczać tylko jedno: coś się stało.
— No... wysłał mi instrukcje wszystkiego wiadomością. Myślałem, że tobie też. Nie wiem, czy jest chory, czy znowu... — zamilkł na krótką chwilę, jak gdyby zastanawiał się czy powinien mi o czymś powiedzieć.
Znowu wyczułam w jego głosie niepokój. Bez wątpienia coś ukrywał. Chronił Evrina tak samo, jak mnie. To było więcej niż pewne. Niemal tak samo pewne, jak to, że choćbym błagała go na kolanach, to i tak nie zdradziłby mi ani słowa. Finn był najbardziej lojalnym i oddanym przyjacielem, jakiego można było sobie wyobrazić. Upartym jak diabli i niemożliwym do złamania.
— Znowu co? — dopytałam, próbując wyłapać coś więcej z tonu jego głosu.
— Nieważne, Kailyn. Po prostu byłem pewien, że wiesz, co się z nim dzieje, bo mnie nie powiedział nic poza tym, co mam zrobić w biurze.
— Powinieneś wiedzieć, że nasze stosunki są raczej... skomplikowane. — przełknęłam ślinę i niespiesznie objęłam go wzrokiem. — Nie zwierza mi się z niczego, a już na pewno nie z tego, co robi w wolnym czasie.
— Skomplikowane — powtórzył powoli, przeciągając to słowo, jakby próbował je rozebrać na części pierwsze. — Tak, to zdecydowanie odpowiednie określenie. Choć chyba trochę za delikatne, nie sądzisz? Relacja waszej dwójki jest raczej jak zajebiście poplątany kabel od słuchawek, który ktoś jeszcze dodatkowo wrzucił do pralki.
Przewróciłam oczami.
— Dzięki za analizę, doktorze Phil.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — ukłonił się teatralnie.
Nie skomentowałam tego ani słowem. Po prostu westchnęłam i oddałam mu teczkę, którą chwycił tak zachłannie, że aż mnie to przeraziło.
— Jadę do niego od razu po pracy, bo muszę zawieźć mu to co właśnie podpisałaś. Jak się czegoś dowiem, dam ci znać. — poinformował już znacznie spokojniej.
Kiwnęłam zrozumiale głową, lecz w myślach analizowałam coś zupełnie innego.
Właściwie... też miałam do Evrina kilka pytań. Zwłaszcza w sprawie tego ostatniego zaproszenia, które mi dał. Mogłabym pojechać do niego sama i spróbować wyciągnąć jakieś informacje. To był okropny pomysł, ale prawdopodobnie jedyny sposób, by dowiedzieć się czegokolwiek o jego dziwnym zachowaniu. Wystarczyłoby, że dobrze rozegram rozmowę i podsunę najwłaściwsze słowa w odpowiednim momencie. Może nawet sprawię, że sam zdradzi mi więcej, niż zamierzał.
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam pewna, że nie odpuszczę, dopóki tego nie zrobię. Jeśli Evrin naprawdę coś ukrywał musiałam odkryć to pierwsza. Z jakiegoś powodu, nadal nie mogłam wyrzucić z głowy jego spojrzenia. Tych rozszerzonych źrenic. Dłoni, które zwykle spokojne i pewne, tym razem były lekko roztrzęsione. I tego, jak przez ułamek sekundy wyglądał na kogoś, kto sam nie do końca wie, co się z nim dzieje.
Finn najwidoczniej szybko połapał się, że coś jest na rzeczy, bo spojrzał na mnie uważnie, jakby czytał mi w myślach.
— Zaraz. — przekrzywił lekko głowę. — Tylko nie mów mi, że chcesz...
— Tak, chcę, ale nie rób sobie z tego powodu durnych nadziei. — przerwałam mu szybkim ruchem ręki. — Po prostu też mam do niego kilka spraw, które nie mogą czekać, aż jaśnie książę łaskawie pojawi się w firmie.
— Mhm. — uniósł brew z nerwowym uśmiechem na tej swojej absurdalnie przystojnej twarzy. — Jeśli chcesz, mogę mu je przekazać. Wcale nie musisz się, aż tak poświęcać.
— Nie, dzięki. Zajmę się tym osobiście. — skwitowałam, po czym ruszyłam w stronę windy. — Daj mi jego nowy adres i dokumenty, które podpisałam.
Chyba oboje wiedzieliśmy, jak nieprzemyślane było to, co zamierzałam zrobić. Tyle że ja już podjęłam decyzję. A najgorszy w tym wszystkim wydawał się fakt, że nie potrafiłam stwierdzić, czy właśnie idę po jakiekolwiek odpowiedzi, czy prosto w paszczę lwa.
— Dlaczego ty musisz być tak wkurwiająco uparta? To serio nie jest dobry pomysł. — natychmiast ruszył za mną, wyraźnie spanikowany.
Miałam go.
Wcisnęłam przycisk przywołania windy, a potem powoli odwróciłam się do przyjaciela i skrzyżowałam ramiona na piersi.
— Jestem już tym autentycznie zmęczona. — spojrzenie, którym go obdarzyłam było tak bezlitosne i tak skupione, że aż nie wiedział co ze sobą zrobić. — Za mną ciężki dzień, a przede mną prawdopodobnie jeszcze cięższy wieczór, więc powiedz mi wprost, o co chodzi i co tak rozpaczliwie próbujesz ukryć.
Zawahał się, ale tylko na ułamek sekundy.
— O nic nie chodzi. Po prostu... może lepiej, żebyś tam nie jechała.
— Może lepiej, żebyś powiedział mi prawdę. — odgryzłam pospiesznie. — Jeśli coś wiesz i to ukrywasz, masz teraz ostatnią szansę, żeby się przyznać.
— Nie mogę. — westchnął, przecierając twarz.
— Nie możesz?
— Słońce...
— Obiecałeś mu coś, prawda? — wyrzuciłam bez chwili zawahania. — I ma to zapewne bezpośredni związek z tym, w jakim stanie Cranston spotkał się ze mną w barze.
— Co?
— Nie udawaj, że o niczym nie wiesz.
— Serio nie wiem. — Zamrugał zdumiony. — Spotkaliście się poza pracą?
Cisza między nami była gęsta jak burzowe powietrze i sprawiła, że poczułam lodowaty ucisk w żołądku. Nie odezwałam się, a Henderson zacisnął dłoń na teczce, jakby mogło mu to w czymś pomóc. Być może uniknąć tej rozmowy, albo znaleźć w niej jakiś punkt zaczepienia.
Winda przyjechała na piętro z cichym sygnałem.
Nie spuszczając z niego wzroku, wsunęłam dłoń między drzwi, powstrzymując je przed zamknięciem.
— Jeśli będzie miał problem z tym, że to ja przyjechałam zamiast ciebie, wezmę całą winę na siebie. — szepnęłam. — Evrin nie będzie miał do ciebie żadnego żalu. Dopilnuję tego.
— Tu nie chodzi o taką pierdołę jak żal, Kailyn. — głos chłopaka był cichy, ale napięty. — Chodzi o to, że jeśli jego nieobecność jest spowodowana tym, o czym myślę, to może ci się to nie spodobać.
— Wiele rzeczy mi się nie podoba, Finn. — uniosłam podbródek. — Przywykłam.
Chłopak rozchylił wargi i niemal równie szybko je zamknął. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował. W końcu z ciężkim oddechem podał mi papiery i podyktował adres Evrina. Wiedziałam, że obaj coś przede mną ukrywają.
Zrobiłam krok do tyłu i wsiadłam do windy.
Miałam przeczucie, że niedługo zobaczę coś, co roztrzaska mnie na kawałki. Coś, co złamie moją duszę bardziej niż wszystko, czego doświadczyłam do tej pory. Czułam to całą sobą, każdą komórką ciała i każdym uderzeniem serca lecz nie powiedziałam tego głośno. Zamiast tego patrzyłam pustym wzrokiem, jak drzwi windy zamykają się między nami niczym granica, której nie da się już przekroczyć.
Finn nie ruszył się z miejsca, lecz jego spojrzenie mówiło więcej niż chciałby przyznać. Może nadal chciał mnie zatrzymać. Może powinien. Ale było już za późno. Winda ruszyła w dół, a znajome, lodowate ukłucie ponownie rozlało się po moim żołądku.
Instynkt wrzeszczał, żebym zawróciła, lecz serce...
Och.
Ono było wiatrem, który popychał mnie ku krawędzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro