Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Hejka! Jak zwykle będę ogromnie wdzięczna za każdą gwiazdkę, komentarz i aktywność pod hasztagiem. Miłego czytania!

#PieknomilczeniaWS

KAILYN

Owinęłam szczelniej szalik wokół szyi i wsunęłam dłonie w kieszenie płaszcza. Wiatr niósł zapach wilgoci i spalin, a zimne powietrze szczypało w policzki. Jesienne Glasgow tonęło w nieprzeniknionej szarości. Ołowiane chmury wisiały nisko nad miastem, jakby zaraz miały rozpłakać się deszczem, a ulice błyszczały od wieczornej mżawki.

Mijałam ludzi, nie zatrzymując na nich wzroku zbyt długo. Tancerka oparta o drzwi klubu nocnego, niedbale poprawiająca ramiączko skąpej sukienki. Matka nerwowo ciągnąca za sobą dwójkę dzieci. Mężczyzna w absurdalnie drogim garniturze, ze skórzaną teczką w ręce i zmarszczonym czołem – zapewne typowy przykład korporacyjnej hipokryzji, wracający do żony po popołudniu spędzonym z sekretarką. Każdy z nich miał swoją historię, sekrety i grzechy, ukrywane przed światem.

Po kolejnych kilku minutach dotarłam pod wskazany adres i spojrzałam na znajomy szyld, układający się w nazwę „Moth". Bar, w którym dawniej co drugi weekend przesiadywałam z Evrinem. Robiliśmy to, kiedy oboje mieliśmy dosyć naszej nudnej, przewidywalnej codzienności przepełnionej pieniędzmi, wścibskimi ludźmi i sztucznymi uśmiechami. Wydawało nam się, że tylko tutaj mogliśmy być kimś innym, normalnym. Wystarczyło nam kilka drinków, stara muzyka i dym papierosów unoszący się w powietrzu, byśmy choć na chwilę oderwali się od rzeczywistości.

Wzięłam głęboki wdech, pchnęłam drzwi i weszłam do środka. Wnętrze pachniało starym drewnem, alkoholem i dymem. Nic nie uległo zmianie. Ściany zdobiły pożółkłe fotografie oraz przygaszone lampy, które rzucały ciepłe światło na obdrapane dębowe stoły. Wszystko dookoła dalekie było od luksusu, ale to właśnie ten klimat przyciągał ludzi najbardziej. Surowość, autentyczność i poczucie, że nie musieli tu nikogo udawać.

Za barem stała Maggie, właścicielka. Powoli siwiejące włosy związała w niedbały kok, a pomarszczona twarz kobiety wyrażała więcej emocji, niż potrafiłby okazać ktoś, kto spędził całe życie na graniu ról. Gdy mnie dostrzegła, zamarła z ręką uniesioną nad szklanką w której właśnie przygotowywała drinka. Jej szmaragdowe oczy rozszerzyły się w zdumieniu, a usta rozciągnęły w szerokim, absurdalnie szczerym uśmiechu.

— Jezu Chryste, niech mnie ktoś uszczypnie... — potrząsnęła głową, jak gdyby naprawdę nie wierzyła, że mnie widzi. — Lyn! Myślałam, że nigdy już cię tutaj nie zobaczę.

— Życie jest pełne niespodzianek. — rzuciłam z lekkim uśmiechem, po czym zsunęłam płaszcz z ramion i oparłam ręce na blacie.

Czułam na plecach intensywne, palące spojrzenie.

— Faktycznie. Nic mnie już nie zaskoczy. — Maggie mruknęła, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku. — Jak się trzymasz? Gdzieś ty się, do cholery, podziewała? I przede wszystkim co u ciebie?

— Bywało lepiej, ale to długa historia i na pewno nie do opowiadania na trzeźwo. — westchnęłam, wskazując brodą na rząd butelek za jej plecami. — Daj mi coś mocnego, ale niech nie smakuje jak rozpuszczalnik.

Kobieta zachichotała chrapliwie i szybko sięgnęła po whiskey. Następnie postawiła przede mną niską szklankę i wypełniła ją do połowy bursztynowym płynem.

— Wciąż piękna, małomówna i tak samo wybredna. — szepnęła pod nosem.

— Niektóre rzeczy się nie zmieniają.

— Zauważyłam.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym samym momencie obok nas pojawiła się znajoma kelnerka. Abby Miller. Jej szczupłe ciało opinała dżinsowa sukienka a burza blond loków opadała na ramiona niczym kurtyna. W przeciwieństwie do swojej szefowej, niezbyt zdziwiła ją moja obecność.

— Och. — spojrzała na mnie, mrużąc oczy. — Widzę, że nie tylko młody Cranston odzyskał stare nawyki.

— Wierz lub nie, ale serio nie mam pojęcia, po co mnie tutaj ściągnął. — przyznałam szczerze.

— Może zamiast plotkować z Maggie, powinnaś go o to zapytać? — zaproponowała i niezbyt dyskretnie wskazała za siebie palcem. — Czeka tak na ciebie już od ponad godziny.

Bardzo powoli zerknęłam w stronę sali. Faktycznie tam był. Evrin Cranston siedział w rogu, przy jednym z najbardziej oddalonych stolików. Jedną dłonią podpierał brodę, palcem drugiej kreślił leniwe kółka na zmatowiałym drewnie i... patrzył prosto na mnie. Nie wyglądał na zaskoczonego. Pewnie doskonale wiedział, że mimo protestów i tak tu przyjdę. Znowu dałam mu nad sobą przewagę.

— Wiesz, Kailyn... — Maggie pochyliła się w moją stronę, skutecznie przywracając mnie do rzeczywistości. — Pierwszy raz w swoim ponad pięćdziesięcioletnim życiu widziałam, żeby ktoś tęsknił za kimś tak, jak on tęsknił za tobą. — wyznała bez wahania. — Przychodził tu praktycznie co drugi weekend, dokładnie tak jak robiliście to, zanim wyjechałaś. Zawsze zamawiał to samo tanie wino i zawsze siadał przy tym konkretnym stoliku.

— Wybacz, ale średnio w to wierzę. — odparłam.

— Bo nie chcesz uwierzyć. — posłała mi smutny uśmiech. — Nie wiem, co się między wami wydarzyło, ale... — dodała nagle, krzyżując ręce na piersi. — Może powinnaś z nim porozmawiać, zanim będzie za późno? Od dziecka była z was taka śliczna para. Wydawało nam się, że nigdy nic was nie rozdzieli.

Ja też tak myślałam i co gorsza... naprawdę naiwnie pragnęłam by tak było.

Poczułam nieprzyjemny ścisk w żołądku, a natłok emocji zmusił mnie do wbicia sobie paznokci we wnętrze dłoni. Powiodłam wzrokiem ku tafli lustra na ścianie i dopiero wtedy zauważyłam, jak mizernie wyglądałam. Ostatnie wydarzenia i popołudniowa rozmowa z tatą wyssały ze mnie resztki energii.

— Obawiam się, Maggie, że już jest za późno. — szepnęłam w odpowiedzi, wychylając na raz całą zawartość szklanki.

Smak whiskey rozlał się ciepłem po moim gardle i zostawił w nim lekko palące uczucie. Nie czekałam na odpowiedź. Położyłam przed właścicielką banknot i kiwnęłam jej lekko głową w podziękowaniu. Potem bez zbędnych ceregieli chwyciłam płaszcz i ruszyłam w stronę Evrina.

Moje kroki były ciche, ledwo słyszalne w zgiełku baru. Luźny warkocz opadał mi na piersi, a szeroki sweter niemal całkowicie skrywał ruchy. Cranston nawet na sekundę nie spuścił ze mnie wzroku. Śledził moje oczy, usta i drobne szczegóły, których zazwyczaj nie dostrzegał nikt, poza nim. Wyglądał, jakby chciał unieść dłoń i zbadać palcami każdy fragment mojej skóry. Zajrzeć do wszystkich miejsc, których istnienie ukrywałam przed nim przez ostatnie miesiące. Nigdy nie mógł się mną nasycić. Zawsze wracał po więcej, jakby każda chwila bliskości tylko zaostrzała jego głód. Nie chciałam nawet myśleć, co czuł po półtora roku bez choćby najmniejszego dotyku.

Prawdopodobnie pragnął mnie tak rozpaczliwie, że to aż bolało.

Mocniej, niż byłam w stanie to sobie wyobrazić.

— Mam nadzieję, że nie zmarnowałam czasu przychodząc tutaj. — rzuciłam oschle, zajmując miejsce naprzeciwko. — Po co kazałeś mi przyjść?

Mężczyzna uniósł kieliszek do ust, upił łyk wina i odchylił się na krześle.

— Po co przyszłaś, skoro rzekomo tak bardzo tego nie chciałaś? — odpowiedział bezczelnie niskim i absolutnie pozbawionym wyrzutów sumienia głosem.

— Zapytałam pierwsza.

Kąciki moich ust drgnęły delikatnie ku górze. Już sama myśl, że mogłam się do niego uśmiechnąć wydawała się dziwna, za to on wyraźnie rozkoszował się towarzyszącym mi skrępowaniem.

— Chciałem powspominać stare, dobre czasy, a co? — uśmiechnął się, ale w tym geście odnalazłam coś smutnego. Przesunął palcem po krawędzi kieliszka, jakby szukał właściwych słów. — Pamiętasz, jak uciekliśmy razem z balu charytatywnego organizowanego przez naszych ojców i przyszliśmy tutaj w okropną ulewę przemoczeni do suchej nitki?

Zamilkłam na dłuższą chwilę.

Poważnie ściągnął mnie tutaj tylko po to, żeby pogadać o... naszej przeszłości?

— Ludzie patrzyli na nas, jakbyśmy oszaleli, kiedy wpadliśmy do środka w tych eleganckich strojach. — kontynuował. — Ty w długiej czarnej sukience... — przez moment przyglądał mi się w milczeniu, jakby właśnie przywoływał ten obraz w głowie. — Woda ściekała z jej materiału i zostawiała mokre ślady na podłodze, ale i tak wyglądałaś ślicznie. Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku.

— A ty w tym garniturze za dwa tysiące funtów, cały w błocie i z włosami przyklejonymi do czoła wyglądałeś jak ktoś, kto przed chwilą uciekł sprzed ołtarza. — przypomniałam mu mimowolnie.

— Może trochę tak było. — wzruszył ramionami i upił kolejny łyk wina.

Przez moment siedzieliśmy w przerażającej ciszy, a przestrzeń pomiędzy nami wypełniły tylko nasze rozedrgane, nierówne oddechy. Dopóki nie dotknęłam dłońmi ud, nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo drżałam.

— Maggie nabijała się z nas przez cały wieczór, ale z jakiegoś powodu kazałaś mi to ignorować — głos Evrina był cichy i niepokojąco spokojny. — Może dlatego, że nic poza nami nie miało wtedy znaczenia? — pochylił się delikatnie do przodu, a gdy znów się odezwał, w jego tonie zabrzmiała nieznośna gorycz: — A może dlatego, że już tamtej nocy doskonale wiedziałaś, że mnie zostawisz?

Spojrzałam na Evrina i gwałtownie zacisnęłam dłonie na brzegach swetra. 

Bal o którym mówił odbył się dwa dni przed moim wyjazdem. Nie chcieliśmy przesiadywać wśród tych wszystkich sztucznych ludzi, więc w pewnym momencie zwyczajnie urwaliśmy się z niego i przyszliśmy pieszo do „Moth" w którym spędziliśmy resztę nocy. Piliśmy najtańsze wino, jakie mieli w menu i tańczyliśmy, jakby wszystko poza tym miejscem przestało istnieć.

Prawdopodobnie gdybym teraz zamknęła oczy, bez trudu potrafiłabym odtworzyć w myślach każdy szczegół tamtego dnia. Muśnięcie dymu w powietrzu, ciepły półmrok, szorstkość podłogi pod stopami i... jego spojrzenie. Cranston patrzył na mnie tak, jakby nic innego nie miało dla niego żadnego znaczenia. Jakbym była jedynym źródłem radości w jego zatopionym w beznadziei świecie. Światłem wśród ciemności i miejscem, gdzie mógł odetchnąć. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że brutalnie mu to odbiorę i zostawię go w mroku, z którego przecież sama przed laty go wyciągnęłam.

Pamiętałam jak z głośników popłynęło Fire in Your Eyes, a on obserwował mnie dokładnie tak, jak gdyby dostrzegał we mnie coś, czego nigdy nie chciał stracić. Wirowałam na parkiecie, śpiewałam i śmiałam tak beztrosko jakbym w rzeczywistości wcale nie rozpadała się od środka. A gdy noc zaczęła blednąć zaś ulice Glasgow pachniały deszczem, wracaliśmy do domu pijani i rozgrzani do czerwoności. Potykaliśmy się o własne nogi, przyciskaliśmy do siebie w ciasnych zaułkach i przerywaliśmy szeptem każde „cicho", które w założeniu miało powstrzymać nas przed śmiechem.

Dotarliśmy do posiadłości około czwartej nad ranem i dopiero tam, nie było już niczego, co mogło nas zatrzymać. Dłonie Evrina błądziły po mojej skórze, moje palce zaś zaciskały się na jego koszuli, jakbym bała się, że zniknie, jeśli go puszczę. Nawet nie wiedziałam kiedy pozbyliśmy się ubrań. Kiedy jego ciepłe usta przycisnęły się do moich, a szept naszych imion wypełnił dosłownie całą sypialnię. Wiedziałam jedynie, że kochaliśmy się tak zachłannie, jakbyśmy próbowali nadrobić każdą chwilę, którą zamierzałam nam odebrać.

Prosiłam, by patrzył mi w oczy. Błagałam, by wypowiadał moje imię z taką czułością, jak nigdy wcześniej, bo pragnęłam zapamiętać każdą choćby najmniejszą drżącą nutę w jego głosie. Każdy dotyk, każde muśnięcie warg na skórze i każdy ślad, jaki po sobie zostawi. Chciałam zatrzymać go w sobie na dłużej, choć wiedziałam, że jutro nie zostanie mi po nim nic poza wspomnieniem.

Tamta chwila była naszym oficjalnym pożegnaniem, a jednocześnie jednym z najpiękniejszych wspomnień, jakie nosiłam w sercu. Następnego wieczoru już nie zjawiłam się w ogrodzie, tak jak mnie o to poprosił. Nigdy nie dowiedziałam się, o czym tak bardzo chciał ze mną porozmawiać, ani dlaczego drżał, gdy o tym mówił.

Nie wiedziałam.

I może to lepiej, bo ta świadomość prawdopodobnie rozerwałaby mi serce na setki maleńkich kawałków...

— Wiedziałaś, prawda? — ponowił, gdy nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi.

— O czym tak naprawdę chcesz ze mną porozmawiać, Evrin? — wydusiłam wreszcie, nie odrywając wzroku od jego twarzy. — Chodzi o sprawy firmowe? Jeśli tak, to chyba jasno podkreśliłam, że nie mam w zwyczaju omawiać pracy w swoim prywatnym czasie i dotyczy to tak samo ciebie, jak i twojego...

— Nie. — przerwał mi w pół zdania — Chciałem tylko szczerze o coś zapytać i coś ci dać. Tyle.

— Co? — przełknęłam ślinę. — O czym ty mówisz?

Dopiero gdy patrzyliśmy na siebie z bliska dłużej niż parę sekund, dostrzegłam, że źrenice Evrina są dziwnie rozszerzone, jakby coś go otumaniało. On sam w tym momencie unikał ze mną kontaktu wzrokowego, bo wyczuł, że przyglądam mu się zbyt uważnie i zdecydowanie bardziej, niż powinnam.

Nie podobało mi się to. Jego nieruchome spojrzenie, rozedrgane dłonie zdradzające niepokój i sińce pod oczami. Automatycznie przywołałam w myślach słowa Finna. Fakt, że twierdził, iż Cranston zaczął posuwać się pod moją nieobecność do rzeczy o które wcześniej nigdy bym go nie posądziła.

Czy on...

Nie, niemożliwe...

— Nie mam zbyt wiele czasu, muszę jeszcze dziś dopiąć kilka firmowych spraw, więc załatwmy to szybko i wracam do domu. I tak czekałem na ciebie ponad godzinę — powiedział, nerwowo poprawiając kołnierzyk koszuli.

Kłamał. Czułam to.

Nie miał nic do dopięcia – po prostu z jakiegoś powodu nie chciał spędzać ze mną więcej czasu, niż było to absolutnie konieczne. Zwłaszcza tutaj, w miejscu, które przechowywało zbyt wiele naszych wspólnych wspomnień. Był podenerwowany. Zbyt spięty. Niepokój palił go od środka, a każde kolejne słowo przychodziło mu z trudem. Mnie zaś dręczyło dziwne uczucie niepokoju. Ciężkie, lepkie, osiadające gdzieś na dnie żołądka.

Znałam Evrina całe życie. Miałam wystarczająco dużo czasu, by nauczyć się jego gestów, wychwycić niuanse w tonie głosu czy rozpoznać każde subtelne drgnięcie mięśni zdradzające emocje, których nie chciał ujawniać. Zachowywał się inaczej niż jeszcze rano w biurze. Rzeczywiście wydawało mu się, że tego nie dostrzegę?

— W porządku. Przejdź do rzeczy. — zaproponowałam.

— Czy między tobą a moim ojcem do czegoś doszło? — wypalił bez wahania. Jego spojrzenie było ostre, przeszywające, niemal wymagające natychmiastowej odpowiedzi. — Wyglądałaś na przerażoną, kiedy ostatnio wyszłaś z jego gabinetu. Zajebiście przerażoną, Kailyn. — zacisnął szczękę, jakby sam dźwięk tych słów przyprawiał go o mdłości. — Więc powiedz mi. Czy Evander powiedział lub zrobił coś, co cię dotknęło?

Zamarłam. Serce zaczęło walić mi w piersi jak oszalałe. Oddech stał się płytki, nierówny, jakbym nagle zapomniała, jak się oddycha.

Umierałam.

Chryste.

Chyba naprawdę właśnie umierałam.

— Nie. Rozmawialiśmy o budżecie i to tyle — skłamałam bez zająknięcia, choć z trudem przełknęłam ślinę. Nie mogłam pozwolić mu zobaczyć, jak drżą mi dłonie. Nie mogłam pozwolić, by dostrzegł cokolwiek, co podważyłoby moje słowa. — Pewnie tylko ci się wydawało — dodałam szybko, siląc się na lekki ton. — Miałam gorszy dzień, stąd ta nerwowość. Nie doszukuj się dziwnych rzeczy tam, gdzie ich nie ma.

Oparłam dłonie o blat, chcąc dodać sobie stabilności, ale czułam, że napięcie w moim ciele zdradza więcej, niż powinno.

Udawaj. Udawaj. Udawaj.

Graj tak, żeby niczego nie zauważył.

— Naprawdę? — powtórzył.

Skinęłam twierdząco głową.

Spojrzenie mężczyzny skupiło się na mnie na dłuższą chwilę, jak gdyby próbował wyłowić prawdę spomiędzy słów, które wypowiadałam. Każda sekunda stawała się dłuższa od poprzedniej. Przygniatała mnie do ziemi i wyrywała kłamstwa wraz z włosami.

— To dziwne, bo widzisz... — odchylił się, splatając dłonie na piersi. — Mój ojciec raczej nigdy nie wzbudzał w tobie strachu. Nawet jeśli cię czasem drażnił, zazwyczaj tego po sobie nie pokazywałaś, a tamtego dnia wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. I wiesz co? Przypomniałem sobie, że identycznie zachowywałaś się przy nim krótko przed swoim wyjazdem.

Uśmiechnęłam się gorzko, choć czułam, jak całe moje ciało krzyczy, żebym jak najszybciej zakończyła tę rozmowę. Nie mogłam mu powiedzieć. Nie mogłam. To by go zabiło.

— Może po prostu zaczęła stresować mnie jego obecność? Zrobił się jeszcze bardziej wkurwiający, niż dawniej a współpraca z nim doprowadza mnie do szału. Zwłaszcza, że na każdym kroku stara się podważyć moje kompetencje. — odparłam.

— Ciebie? — uniósł brwi, nieprzekonany. — Oboje wiemy, że nie jesteś osobą, którą łatwo przestraszyć.

Zagryzłam zęby. Moja twarz zamieniła się w kamień, a dusza zawisła gdzieś pomiędzy odrętwieniem a krzykiem. Chciałam oddychać, ale próba złapania tchu przypominała mi przełykanie potłuczonego szkła. Strach o którym wspomniał, właśnie mocno zaciskał szpony na moim gardle.

— Każdy ma swoje słabości. Najwidoczniej moje ujawniły się dopiero teraz.

— Mój ojciec miał coś wspólnego z twoją ucieczką, czy nie? — głos Evrina był twardy, niemal brutalny, a ostre spojrzenie czekoladowych oczu dosłownie wbijało mnie w krzesło.

— Nie. — wyrzuciłam z siebie natychmiast. — Nie miał.

Wypowiedziałam to zbyt szybko. Zbyt mechanicznie. A on tylko patrzył. I wiedziałam, że nie uwierzył w ani jedno słowo.

— Co chciałeś mi dać? — przypomniałam ponaglająco, pragnąc zmienić temat.

Evrin czujnie zmrużył powieki, a jego spojrzenie stało się jeszcze cięższe. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się w milczeniu, jak gdyby wierzył, że wystarczy kilka sekund tej ciszy, bym pękła i przyznała się do kłamstwa. Potem, powoli i bez pośpiechu, sięgnął do kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej małą kopertę i bez słowa położył ją na blacie przede mną.

Nie wyjaśnił, co to jest. Nie powiedział, dlaczego mi to daje. Nie zdobył się na choćby jedno zbędne słowo. Po prostu wstał z krzesła, jakby ta rozmowa już go nie obchodziła, i ruszył w stronę drzwi, nie oglądając się za siebie. A ja... Nie wiedzieć czemu, zareagowałam w sposób, którego absolutnie się po sobie nie spodziewałam.

— Zaczekaj. — w ostatniej chwili chwyciłam go za nadgarstek zaś on skierował na mnie zamglone i coraz bardziej nieobecne spojrzenie. Zacisnęłam usta, dwukrotnie przełykając ślinę. — Wszystko z tobą w porządku? Dziwnie... — przesunęłam wzrokiem po jego drżących dłoniach. — Dziwnie wyglądasz i jeszcze dziwniej się zachowujesz.

Cranston rozciągnął wargi w żałosnym uśmiechu. Żyła na jego szyi pulsowała. Zaciskał szczęki. Drżał.

— Czyżbyś się o mnie martwiła? — rzucił wreszcie gorzko, patrząc na mnie z góry.

— Po prostu wydaje mi się, że nie jesteś trzeźwy. I wcale nie chodzi mi o alkohol. — odparłam. — Brałeś coś?

Myślałam, że zbędzie mnie w typowy dla siebie sposób, albo powie coś, co powinno mnie zaboleć, ale nie. Zamiast tego niespodziewanie nachylił się, a nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Górował nade mną. Był wyższy, większy i zdecydowanie silniejszy. Mógłby skrzywdzić mnie jednym kiwnięciem palca, gdyby tylko naszła go na to ochota.

Po kilku sekundach przechylił lekko głowę, uśmiechając się w sposób, który sprawił, że zaczęłam nerwowo przygryzać policzek, a po moim karku przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam się przy nim tak bezbronna, zwłaszcza gdy uniósł rękę i musnął palcami luźny kosmyk moich włosów. Zrobił to lekko, niemal ostrożnie, jakby powstrzymywał się, by nie zacisnąć ich mocniej.

— Jestem tylko pijany. — wyszeptał tak blisko moich warg, że aż mnie to przeraziło.

— Nie wierzę ci. — odparłam cicho, walcząc z własnym oddechem.

Uniósł kącik ust w czymś, co mogło uchodzić za uśmiech, ale w jego oczach nie było ani cienia rozbawienia.

— Tak jak ja tobie. — Jego słowa uderzyły we mnie mocniej, niż powinny. Były chłodne, ostre, pełne czegoś, czego nie chciałam usłyszeć. — Oprócz tego, że nie grzeszę trzeźwością, zauważyłaś też może, jak bardzo chciałbym cię w tym momencie pocałować, Kai? — położył niezwykły nacisk na zdrobnienie mojego imienia. — Bo widzisz, pragnę tego od kilkunastu miesięcy i to pragnienie zabija mnie każdego dnia coraz mocniej. Niemal tak samo jak świadomość, że się zmieniłaś. Patrzę na ciebie i widzę, że ani trochę nie przypominasz kobiety, którą tak pokochałem. Nie jesteś ze mną szczera i bez przerwy brniesz w te swoje pojebane kłamstwa, których kompletnie nie jestem w stanie zrozumieć.

— Nie mów tak.

— Dlaczego nie? Bo to nie pasuje do twojego idealnego świata? Bo wolisz myśleć, że ja... że my... — zaśmiał się krótko, cierpko. — Powiedz mi prawdę. Chociaż raz. Kochałaś mnie? Czy przez cały ten czas jedynie z litości pozwalałaś mi wierzyć, że kiedykolwiek darzyłaś mnie takim silnym uczuciem?

Nabrałam głęboko powietrza, starając się nie ugiąć pod naporem jego spojrzenia. Na zewnątrz pozostawałam obojętna, ale w środku właśnie umierałam na tysiące znanych mi sposobów.

— Nie chcę tego słuchać, Evrin. — wycedziłam przez zęby. 

— Oczywiście, że nie chcesz, bo wiesz, że mam rację.

— Nie, nie masz i to jest w tym wszystkim najgorsze.

Kochałam go. Kochałam go kiedyś tak bardzo, że poświęciłam dla niego dosłownie wszystko, co miałam.

— Nie? — Był blisko. Za blisko. Nasze oddechy mieszały się, stając się jednością. — To dlaczego, do cholery, nie powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego każdego pieprzonego dnia zmuszasz mnie do tego, bym cię nienawidził? Czego, a może kogo, tak panicznie się boisz?

W oczach Evrina pojawiło się coś dzikiego. Nienawiść, miłość, obsesja i chęć zemsty. Mieszanka, która doszczętnie go niszczyła. Niespodziewanie ujął moją twarz dłońmi po czym oparł czoło o moje. Nasze nosy pocierały się o siebie a ja z trudem byłam w stanie określić ile dokładnie oddechów nas dzieli.

— Zdecyduj wreszcie, czego chcesz. Powiedz, że nadal pragniesz mnie w swoim życiu, a cię ochronię. Zrobię wszystko, żebyś przestała się bać i zabiję każdego, kto cię skrzywdził. Zaakceptuję każdą prawdę, którą mi powiesz. Każdą, rozumiesz? Nawet jeśli to właśnie przez nią cierpiałem przez jebane półtora roku, które spędziłem na czekaniu na ciebie.

Był tak zdesperowany, że to aż bolało. Każde słowo zdawało się pękać na jego języku, roztrzaskując się w powietrzu, jakby samo ich wypowiedzenie raniło go głębiej niż ostrze wbite prosto w serce.

— Powiedz, że mam zniknąć, a przysięgam, że znienawidzę cię tak mocno, jak tego pragniesz, i tak boleśnie, jak na to zasługujesz. — zacisnął palce na mojej skórze, nie mocno, nie brutalnie, ale wystarczająco, bym poczuła, jak całe moje ciało napina się pod wpływem tej bliskości. Czułam każdy jego oddech. Słyszałam każde uderzenie serca. — Tylko zdecyduj, Kai. Nie proszę cię o nic więcej. Jeśli faktycznie tak bardzo żałujesz wszystkiego, co było między nami, nie powinno być to dla ciebie problemem.

Patrzył na mnie tak, jak patrzy się na kogoś, kto trzyma w dłoniach cały świat. W jego oczach byłam wyrokiem i wybawieniem jednocześnie. Jakbym miała moc zakończyć wszystko jednym słowem. Jednym cichym „zniknij", które rozerwałoby nas na strzępy, albo jednym drżącym „zostań", które mogłoby nas ocalić. Ale nie umiałam go wypowiedzieć.

Milczałam. I to milczenie nie było ani piękne, ani kojące. Zdawało się raczej ciężkie jak ołów i ostre jak krawędź niewypowiedzianej prawdy. Serce waliło mi w piersi, dłonie drżały, choć nie byłam pewna, czy to przez strach, czy coś znacznie gorszego. Chciałam go przytulić i odtrącić jednocześnie. Pragnęłam wpleść palce w jego włosy, przyciągnąć bliżej i błagać o wybaczenie, ale równie mocno chciałam odwrócić się i odejść, zanim rozpadnę się przy Evrinie po raz kolejny.

Miałam wybór. I nie miałam go wcale.

To mnie zabijało.

— Przepraszam, Evrin. — wyszeptałam, zmuszając się do uniesienia głowy i spojrzenia mu głęboko w oczy. — Nie zrobię tego. Nie, kiedy jesteś pod wpływem.

Spojrzenie mężczyzny pociemniało, jakby moje słowa jedynie dolały oliwy do ognia, który już dawno powinien był zgasnąć. Zacisnął szczękę, a ja niemal usłyszałam, jak jego zęby zgrzytają w tej napiętej, dusznej ciszy, która wypełniła bar. Nie musiałam zerkać w stronę sali, aby wiedzieć, że wszyscy przyglądali nam się z zaciekawieniem.

— Więc to dlatego? — wpatrywał się we mnie z uporem. — Bo jestem pijany? Myślisz, że gdybym był trzeźwy, to cokolwiek by się zmieniło? Ty po prostu z jakiegoś powodu nie możesz wybrać i oboje doskonale to wiemy. Patrzysz na mnie, jakbyś dalej mnie kochała... — urwał, a jego oddech otarł się o moją skórę. — A jednocześnie zachowujesz się, jakbyś desperacko próbowała udowodnić, że jest inaczej. Nie rozumiem tego i to powoli mnie wykańcza.

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Bo wiedziałam, że miał rację.

Zamiast tego odwróciłam twarz i przełknęłam gorycz w ustach.

Evrin nie potrzebował niczego więcej by zrozumieć, że nie uzyska ode mnie odpowiedzi. Odsunął się powoli, jakby każda sekunda tego oddalenia była wyreżyserowana. Poprawił marynarkę, wygładzając materiał gestem, który wydawał się niemal obojętny, ale ja wiedziałam, że to tylko maska. Potem posłał mi ostatnie spojrzenie. I to właśnie ono doszczętnie mnie złamało. Nie krzyk, nie złość, nawet nie jego słowa, lecz ta jedna chwila, w której dostrzegłam w jego oczach coś, co przerażało mnie bardziej niż cokolwiek innego.

Nie ruszyłam się nawet, gdy odwrócił się na pięcie i skierował w stronę wyjścia.

— Do zobaczenia, Maggie — rzucił obojętnie w stronę barmanki i były to ostatnie słowa, jakie usłyszałam.

Chwilę później wnętrze „Moth" wypełnił trzask zamykających się drzwi, a ja... zostałam sama. Oddech uwiązł mi w gardle, dłońmi kurczowo ściskałam materiał swetra i próbowałam opanować rozdygotane ciało. Musiałam oddychać. Powoli. Równo. Nie mogłam pozwolić sobie na łzy, a już na pewno nie tutaj.

Minęło trochę czasu, zanim byłam w stanie sięgnąć po kopertę, którą mi dał. Wydawała się lekka, niepozorna, a mimo to ważyła więcej niż wszystko, czego doświadczyłam w ciągu ostatnich dwudziestu minut.

Rozerwałam papier i wyciągnęłam ze środka coś, co przypominało zaproszenie.

Nie było na nim nic poza datą i miejscem, w którym miało odbyć się tajemnicze przyjęcie.

Za dwa tygodnie.

Sala balowa naszego hotelu przy Virginia Street.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro