Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DRUGI

#PięknoMilczeniaWS

EVRIN

Siedziałem rozparty wygodnie na fotelu w swoim gabinecie. Palcami jednej dłoni postukiwałem w twarde oparcie, drugą zaś zaciskałem na kieliszku z winem. Obracałem go to w jedną, to w drugą stronę i wodziłem spojrzeniem po krwistoczerwonej cieczy. Barwą przypominała kolor jej ust w dniu, kiedy pocałunkiem rozmazałem na nich szminkę po raz pierwszy.

Kailyn Ferrell.

Kailyn.

Ferrell.

Kobieta, której pozwoliłem doszczętnie się zrujnować.

Za każdym razem, gdy przywodziłem w myślach to imię i nazwisko, coś nieznośnie kłuło mnie w klatce piersiowej. Nienawiść i pożądanie. Nieczysta mieszanka. Zabiłbym za to, by już nigdy nie poczuć jej dotyku na swojej skórze i jednocześnie oddałbym wszystko, by znów była tylko moja. To właśnie ta żałosna piekielna istota sprawiła, że przestałem ufać samemu sobie. Jako jedyna na świecie dokładnie wiedziała w jaki sposób mnie złamać.

Każde jej słowo i każdy uśmiech, którym mnie obdarzała był jak cierń wbity w sam środek mojego serca. Czasem myślałem nawet, że czerpała z tego jakąś perwersyjną przyjemność. Mała Ferrell była niczym trucizna, która rozchodziła się po moich żyłach w zatrważającym tempie. Nienawidziłem jej. Za wszystko. A w szczególności za to, że nawet w tej chwili siedziała w mojej głowie nieproszona i niechciana, a jednak nie do wyrzucenia.

— Wyglądasz, jakbyś właśnie próbował rozgryźć teorię względności, albo... — Finn jak zwykle wszedł do gabinetu bez pukania. Oparł ramię o futrynę drzwi po czym zerknął na kieliszek w mojej dłoni i dopiero wtedy dokończył: — A jednak nie. Przepraszam. Mamy tu do czynienia tylko z klasycznym syndromem Kailyn Ferrell.

Uniosłem wysoko brew.

— Rozkosznie zabawne, Finn. Naprawdę masz niespotykany talent komediowy. — odpowiedziałem chłodno. — Chyba nawet chciałbym zobaczyć cię kiedyś na scenie. Rzecz jasna tej w cyrku.

Mój wieloletni przyjaciel i jednocześnie prawa ręka wydął wargę w udawanym obruszeniu.

— Może cię to zaskoczy, ale nie wszyscy mają w sobie tyle dramatyzmu, co ty. — Zrobił kilka kroków w moją stronę, po czym zajął wygodnie miejsce w fotelu naprzeciwko. — A skoro już mowa o dramatach, to w firmie aż huczy od plotek o wielkim powrocie królowej ciemności. Dlatego pomyślałem, że to o niej rozmyślasz.

Przewróciłem oczami, upijając kolejny spory łyk wina.

— Aktualnie myślę jedynie o tym, jak usunąć twoje zwłoki bez zostawiania śladów.

— No jasne. Zaprzeczaj dalej, mamy czas. — zaśmiał się bez przekonania. — Pamiętaj tylko o tym, że widziałem, jak zaciskałeś zęby, gdy wymówili jej imię na wczorajszym spotkaniu zarządu. Myślałem, że pęknie ci żyłka na czole. Kurwa, stary, ale byłoby widowisko.

— Jeśli przyszedłeś tu jedynie po to, żeby z pasją komentować moje życie uczuciowe, to mogę podać ci adres do dobrego terapeuty. Wygląda na to, że potrzebujesz go o wiele bardziej ode mnie.

— Skończ pieprzyć, Cranston. — zmrużył niebieskie oczy. — To ty siedzisz tu od samego rana i topisz w winie, niczym bohater tragicznej opery. I według ciebie, to ja potrzebuję pomocy, tak?

Spojrzałem mu prosto w oczy. Wzrok miałem zimny i przeszywający. Taki, który z reguły nie zwiastował niczego dobrego.

— Chcesz wiedzieć co myślę? Nie? To trudno, mam to w dupie. I tak ci powiem. — kontynuował monolog a ja coraz bardziej miałem ochotę go zabić. Serio. — Wydaje mi się, że wcale nie pałasz do naszej przesłodkiej Kai wrogością. To coś innego. Twój organizm zwyczajnie nie potrafi przetrawić faktu, że w pewnym momencie ta smarkula cię przewyższyła.

Zaśmiałem się.

— Kailyn Ferrell nigdy mnie nie przewyższyła. — przesunąłem językiem po górnej wardze i uniosłem kieliszek nieco wyżej. — Ona jest tylko błędem, który popełniłem. Raz. I to o jeden za dużo.

— Mhm, a ja przypadkowo jutro zostanę prezesem tej firmy. Nie oszukuj się, stary. Jeśli jej nienawidzisz, to tylko dlatego, że wciąż ci zależy. Nikt, kurwa, nie poświęca tyle uwagi komuś, kto nic dla niego nie znaczy.

Zamilkłem na kilkanaście długich sekund i tylko w ciszy wpatrywałem się w uśmiechniętą od ucha do ucha gębę Finna Hendersona. Dopiero potem pochyliłem się lekko w przód i tym samym zmniejszyłem dzielący nas dystans.

— Okej, mój prywatny terapeuto. Co dalej? — zaparłem łokcie o kolana i ułożyłem brodę na splecionych ze sobą dłoniach. — Radzisz mi wysłać do Kailyn wiadomość z emotką serca, czy może mam od razu pojechać do jej mrocznej twierdzy i porządnie przelecieć, żeby przypomniała sobie, jak bardzo za mną tęskniła?

— Druga opcja brzmi kusząco. — stwierdził bez wahania. — Seks na zgodę pasuje do waszej dwójki o wiele bardziej niż urocze wiadomości przepełnione serduszkami, czy inną tego typu tęczą.

Gdyby tylko wiedział, co byłem w stanie dla niej poświęcić. Ile chciałem porzucić i co zamierzałem zrobić tamtej nocy, gdy zniknęła bez śladu tym samym zmieniając mnie na zawsze...

— Przyszedłeś mnie tylko wkurwić, czy jednak masz coś ważnego do powiedzenia? — wycedziłem przez zaciśnięte zęby. — Bo jeśli nie przynosisz żadnych wieści od mojego ojca albo któregoś z partnerów, to radzę ci się wynosić, Finn. Zanim naprawdę zacznę rozglądać się za odpowiednio dużym szpadlem.

Henderson rozprostował nogi i założył ręce za kark.

— Kocham kiedy wymawiasz moje imię takim wrogim tonem. — szepnął zadowolony.

— Tam są drzwi przez które wyjdziesz zanim zdążę doliczyć do pięciu. — bezsilnie ścisnąłem palcami nasadę nosa — Raz... Dwa...

— Dobrze już dobrze. Rety, jaki ty masz kij w dupie. — poderwał się z fotela. — Pamiętaj tylko, że jak już spotkasz się z Kai, chcę znać szczegóły. Oczywiście z kronikarskiego obowiązku. — dodał i ruszył leniwym krokiem w stronę wyjścia. — Miłego dnia, mistrzu dramatów. Nie schlej się za mocno przed wieczornym bankietem.

Kiedy Finn zniknął za drzwiami, opadłem bezsilnie na fotel i przymknąłem powieki. Cisza, choć chwilowa, była jak plaster na rozedrgane nerwy. Sięgnąłem dłonią do kieszeni spodni i wyciągnąłem z niej mały woreczek w którym znajdowała się tabletka. Obracałem ją w palcach przez dłuższą chwilę, wpatrując się jak w rozwiązanie, którego nie chciałem, ale cholernie potrzebowałem. W końcu wsunąłem pastylkę do ust i przełknąłem, popijając winem stojącym tuż obok. Ciepły, cierpki smak zalał mój język i jednocześnie ugasił resztki wściekłości.

Raz, dwa, trzy...

Raz...dwa...trzy...

Raz...

Nareszcie poczułem upragnioną ulgę.

***

Już od godziny i dwudziestu trzech minut tkwiłem w otoczeniu rozbawionych ludzi. W mojej dłoni spoczywał kolejny kieliszek wina, choć jego smak dawno przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Tak samo, jak kobieta siedząca obok. Prawdę mówiąc, nawet nie pamiętałem jej imienia. Mówiła coś do mnie z uroczym uśmiechem i trzepotała rzęsami, ale dźwięk jej głosu rozmywał się w mojej głowie niczym coś kompletnie nieznaczącego.

Bankiet jak bankiet. Kolejne martwe, pozbawione sensu spotkanie z ludźmi z branży, którzy istnieli jedynie po to, aby podtrzymać pozory. A ja? Ja odgrywałem na nim rolę do której przygotowywano mnie od chwili, gdy dwadzieścia cztery lata temu przyszedłem na ten świat. Czasami myślałem nawet, że życie którym żyłem nigdy nie należało do mnie. Że było zaplanowane. Ułożone w każdym szczególe przez mojego ojca. Precyzyjnego i niesamowicie wyrachowanego Evandera Cranstona. To głównie dla niego istniałem. Tylko po to, aby za jakiś czas przejąć pałeczkę i kontynuować to, co zaczął.

Ojciec miał gdzieś kim byłem naprawdę. Nie obchodziło go czego chciałem czy pragnąłem. Miałem tylko dziedzicem. Spadkobiercą potężnego majątku. Codziennie patrzył mi w oczy, ale nie widział w nich syna a jedynie obiecującą przyszłość firmy. Pionka, którym przesuwał po planszy wedle własnego uznania. Podłe, prawda? Podłe i do bólu smutne.

Westchnąłem, odchyliłem się na krześle i pozwoliłem oczom pobłądzić po sali.

Była przepełniona ludźmi, którym wydawało się, że mają tu jakiekolwiek znaczenie.

— Czyli to prawda, że wróciła do Glasgow. — z zamyślenia wyrwał mnie szept jakiejś pary siedzącej nieopodal.

— Trzeba przyznać, że wygląda oszałamiająco. — zawtórował kolejny głos. — Ojciec ledwo trzyma się na nogach, a córeczka promienieje jak nigdy. Ciekawe, czy to przez nową miłość.

Przeniosłem spojrzenie w stronę drzwi, przez które do środka właśnie weszła Kailyn Ferrell. Serce zamarło mi w piersi na długie sekundy zanim zaczęło bić ponownie. Tym razem znacznie, kurwa, szybciej.

Nie była sama. Tuż obok niej stał nasz stary znajomy ze studiów. Olivier Cain, syn jednego z wysoko postawionych polityków. Ich widok razem obudził we mnie coś mrocznego i niechcianego, co paliło mnie od środka nieprzyjemnym ogniem. Obserwowałem jak rozmawiają. Jak mężczyzna pochyla się nieco zbyt blisko niej, jego ręka obejmuje jej talię a ona uśmiecha się do niego w niezwykle uroczy sposób. Dwukrotnie przełknąłem ślinę. Dłonie same zacisnęły się na kieliszku, jak gdyby chciały go roztrzaskać na miliony małych kawałków.

Kailyn wyglądała tak, że ciężko było oderwać od niej wzrok. Długie kruczoczarne włosy spływały jej aż do samych bioder. Delikatnie skręciła je na końcach w efekcie czego miękkie fale poruszały się przy każdym kroku i lśniły w przygaszonym świetle sali. Stanowiły idealne tło dla twarzy dziewczyny. Twarzy, która zawsze mnie urzekała.

Skóra Ferrell miała alabastrowy odcień, delikatnie kontrastujący z czernią włosów. Wysokie kości policzkowe nadawały jej rysom nieco wyniosłości zaś usta – pełne, miękkie i idealnie wyrysowane – uzupełniały całość o niezwykłą zmysłowość. W tym momencie rozchylała je delikatnie, jak gdyby pragnęła uformować je w uśmiech bądź szepnąć coś, co bardzo chciałbym usłyszeć. A sukienka, którą ubrała... Do diabła. Ciemnoczerwona, obcisła, idealnie przylegająca do wgłębień w jej ciele. Podkreślała wszelki łuk, uwypuklenie czy wcięcie.

Im dłużej na nią patrzyłem tym każdy powód, dla którego nienawidziłem Kailyn Ferrell zdawał się blaknąć i ustępować miejsca czemuś innemu. Moje wyobrażenia schodziły na ciemniejsze, niepodważalnie brudne tory. Wszyscy mężczyźni w tym pomieszczeniu na pewno pożądali tej kobiety, ale to ja przez długi czas miałem ją tylko dla siebie. Tylko ja zdejmowałem z niej tego typu sukienki, odsłaniałem jej skórę i rozbudzałem wszystkie zmysły, które ukrywała pod fasadą chłodu.

Gwałtownie odstawiłem kieliszek na blat i wstałem od stołu.

Musiałem do nich podejść. Zatruć życie Kailyn Ferrell tak, jak ona zatruła moje. Dowiedzieć się co ukrywa, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować wszystko to, co do tej pory odbudowałem.

— Przeuroczy bankiet, czyż nie? — rzuciłem, podchodząc do rozbawionej czymś pary. — Powiedziałbym nawet, że wprost idealny do porozmawiania z byłym przyjacielem i jednocześnie przyszłym wspólnikiem.

Mała Ferrell spojrzała na mnie unosząc wysoko jedną z brwi. Jej twarz pozostawała neutralna, choć w oczach rozbłysło coś, czego nie potrafiła ukryć. Zaskoczenie. Prawdopodobnie spowodowane tym, że do nich podszedłem a może tym, jak szybko oderwała się przeze mnie od rozmowy z Olivierem. Swoją drogą on także wyglądał na zbitego z tropu. Miałem to jednak w głębokim poważaniu. Nawet go nie zauważałem. Liczyła się tylko ona.

— Ciebie również miło widzieć, Evrinie. — rozchyliła pomalowane na czereśniowo wargi a w jej głosie rozbrzmiało ledwo wyczuwalne napięcie. — Wybacz, proszę, ale jestem teraz zajęta. To nie jest najlepszy moment na biznesowe rozmowy.

— Nie interesuje mnie, co robisz. — stwierdziłem beznamiętnie, nie odwracając od niej spojrzenia. — Zapewniam, że to nie potrwa długo.

Olivier, który do tej pory stał cicho z boku, nagle postanowił wtrącić się w naszą rozmowę.

— Wszystko w porządku, Kailyn? — spytał zaskakująco pewnym tonem, jakby sądził, że powinien ją przede mną ochronić.

Cóż, może nawet słusznie.

— Tak. Wszystko w porządku. Dziękuję, Olivierze.— Ferrell spojrzała na niego z wyuczonym uprzejmym uśmiechem. —Mógłbyś zostawić nas na chwilę samych?

— Jesteś pewna, że chcesz zostawać sam na sam z tym pozbawionym skrupułów... — zaczął, ale gdy tylko napotkał mój wzrok szybko zmienił śpiewkę. — Z naszym dzisiejszym gospodarzem? — dokończył.

— Słyszałeś co powiedziała. — zacisnąłem szczęki. — Idź sprawdzić, czy dania przygotowane przez nasze kucharki odpowiadają twoim delikatnym, arystokratycznym kubkom smakowym.

Olivier otworzył usta, ale natychmiast zamknął je z powrotem. Doskonale wiedział, żeby ze mną nie dyskutować bo jakakolwiek tego próba zakończyłaby się dla niego niepowodzeniem. Chwilę później obserwowaliśmy więc, jak powoli wręcz niechętnie się od nas oddala.

— Czego chcesz, Cranston? — Kailyn spytała niższym, bardziej osobistym tonem.

Patrzyła mi prosto w oczy. Piękna jak sierpniowa burza, zimna jak lód.

— Odpowiedzi.

— Odpowiedzi na co?

— Powiedz mi w co grasz. — podszedłem bliżej, zupełnie ignorując dzielącą nas przestrzeń. — Nie dostałaś zaproszenia na ten bankiet, a jednak jakimś cudem się na nim znalazłaś. I to jeszcze z nim. Przydupasem, który poza sławnym tatusiem nie ma na koncie zbyt wielu osiągnieć.

— Och, czy to zazdrość? — parsknęłam śmiechem i jednocześnie sięgnęła po kawałek truskawki leżący w półmisku.

— Nie bądź śmieszna, skarbie. Przestałem być o ciebie zazdrosny już dawno temu.

Poczułem, że moja dłoń samoistnie zaciska się mocniej na krawędzi stołu obok. Próbowałem zachować kontrolę nad wściekłością, ale wychodziło mi to dość... marnie. Obojętność Ferrell była jednak jeszcze gorsza.

— Trochę nie rozumiem tej nagłej zmiany. — odpowiedziała z bezczelną pewnością siebie. — Jeszcze kilka dni temu potraktowałeś mnie jak powietrze. Tak chłodno, jakbyś miał gdzieś, że wróciłam, żyję i mam się dobrze. A teraz co? Zmieniłeś zdanie, bo zobaczyłeś mnie z Olivierem? — wsunęła owoc do ust, przełknęła go i z satysfakcją oblizała wargi. — Boisz się, że ktoś inny może mnie chcieć?

Słowa Kailyn trafiły dokładnie tam, gdzie chciała. Boleśnie i niestety celnie. Wiedziałem, że potrafiła być bezlitosna i jeśli tylko chciała uderzała z precyzją w najczulsze punkty drugiego człowieka.

— Nie zrozum mnie źle — uniosłem kącik ust ku górze — Nie obchodzi mnie przed kim postanowisz rozłożyć nogi tego wieczoru, możesz zrobić to nawet przed moim ojcem. Nie udawaj tylko, że przyszłaś tu po to, żeby flirtować z zajętymi facetami i dobrze się bawić. Zrobiłaś to specjalnie. Chciałaś mnie sprowokować i z powodzeniem ci się to udało. Wiesz, że mamy niewyjaśnione sprawy. Konkretnie jedną. I wiesz też, że nie mogę tego znieść.

Cisza, która pomiędzy nami zapadła była wręcz namacalna. Kailyn patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi szarymi oczami, a ja patrzyłem na nią. Sekundę, dwie, trzy. Wieczność.

— Może rzeczywiście mamy. — powiedziała w końcu cicho. — W przeciwieństwie do ciebie ja nie udaję jednak, że wszystko jest w porządku. To ty odwracasz wzrok, jakbyśmy nie mieli przeszłości. Jakby to, co było pomiędzy nami zanim wyjechałam, nie miało dla ciebie żadnego znaczenia. Nie próbuj mnie więc teraz osądzać.

Gniew, który szalał w moich żyłach powoli zaczął ustępować miejsca chłodnej kalkulacji. Kailyn chciała mnie zranić. Wziąć nade mną górę. Ja jednak nie zamierzałem dać jej tej satysfakcji.

— Naprawdę? — zmrużyłem oczy. — Akurat z naszej dwójki, to ty, droga Kailyn, jesteś mistrzynią w udawaniu, że wszystko jest dobrze. Spędziłaś półtora roku chowając się i nie dając nikomu znaku życia a teraz wróciłaś, jak gdyby nigdy nic. Masz mnie za idiotę, czy co?

Wzrok kobiety stwardniał.

Próbowała odpowiedzieć, ale nie dałem jej na to szansy.

— Dobrze wiesz, dlaczego jestem wobec ciebie taki chłodny. — kontynuowałem ostro. — Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś mi swoim zniknięciem. Zostawiłaś wszystko, włącznie ze mną bez ani jednego słowa. Rozpłynęłaś w powietrzu bez pożegnania, na które w tamtym momencie zasługiwałem. A teraz wróciłaś, akurat wtedy, kiedy po miesiącach walki wreszcie przestałem o tobie myśleć. Więc powiedz mi... — uniosłem palce i okrutnie wolno przesunąłem nim po jej dolnej wardze. — ... rzeczywiście liczysz na to, że będę traktował cię tak, jakby twoja ucieczka nie miała na mnie żadnego wpływu?

Cofnęła się o krok, ale ja nie zamierzałem odpuścić.

— Nie udawaj, że cię to nie rusza. — mój głos stał się niższy, gdy celowo znowu zmniejszyłem dystans pomiędzy nami. Twarz Ferrell była tak blisko mojej, że niemal czułem na wargach jej spanikowany oddech. — Oboje wiemy co nas łączyło. Nie zapomniałaś o tym. I ja też tego nie zrobiłem.

Kailyn odwróciła wzrok, jak gdyby próbowała uwolnić się do mojej obecności. Kilka par zaciekawionych oczu obserwowało tą scenę z różnych części sali bankietowej. Niektórzy wiedzieli o naszej przeszłości. Inni zastanawiali się zapewne, co wyprawiamy.

— To nie ma żadnego sensu. — wyrzuciła cicho. — My też go nie mamy. Nie ma nas już do dawna, Evrin, więc przestań to rozdrapywać i się ode mnie odsuń. Ludzie się gapią i jeśli nie chcesz wylądować jutro na pierwszych stronach gazet, po prostu odpuść.

Odepchnęła mnie i szybko ruszyła przed siebie, jak gdyby chciała zapomnieć o wszystkim, co ją przy mnie trzymało. Zdążyła zrobić jednak zaledwie trzy kroki, kiedy chwyciłem ją za nadgarstek. Mocno lecz z kontrolą, którą zapewne czuła w każdym napiętym mięśniu mojej dłoni.

— Nie skończyłem z tobą jeszcze rozmawiać. — wycedziłem, przyciągając ją bliżej. Następnie nachyliłem się nad drobną sylwetką dziewczyny w taki sposób, żeby nasze twarze znalazły się mniej więcej na tym samym poziomie. — Masz rację. Faktycznie nic nas już ze sobą nie łączy. — mówiłem cicho, ale w moich słowach nie było niczego łagodnego. — Jesteś tylko jednym z moich najgorszych wspomnień i każdego dnia żałuję, że pozwoliłem ci się do siebie zbliżyć, ale musisz wiedzieć, że dowiem się dlaczego wtedy wyjechałaś i co takiego próbujesz ukryć.

Jej źrenice rozszerzyły się wyraźnie. Próbowała się wyrwać. Na marne.

— I kiedy już się dowiem, Kailyn... — szepnąłem, zbliżając się na tyle, by poczuła ciężar moich słów. — Zmuszę cię, żebyś ładnie mi wszystko wyjaśniła. A przecież oboje wiemy, jak bardzo tego nie znosisz.

— Nienawidzę cię... — niemal wypluła to wyznanie przez zęby.

— Wiem i właśnie dlatego nie pozwolę uciec ci po raz drugi. — uśmiechnąłem się okrutnie. — Bo widzisz, ja też cię nienawidzę. Mniej niż kochałem, ale jednak.

Dopiero po tych słowach zluźniłem uścisk a ona cofnęła się o krok, jakby mój dotyk dotkliwie ją poparzył. Twarz dziewczyny pozostawała nieruchoma niczym lodowa maska, ale w oczach odbijało się coś, czego nie dawała rady kontrolować. Strach. Tak ujmujący, że aż poczułem przyjemne mrowienie w żołądku.

Wiedziała, że mam ją w garści. Bała się, że tu w Glasgow, mieście, w którym przez wspomnienia stawała się bezbronna, to ja miałem nad nią znaczącą przewagę.

Kailyn Ferrell doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

I nic nie przerażało jej bardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro