Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piracka Legenda

ONESHOT

- Kapitanie! Nadchodzi burza! - zawołał jeden z bosmanów z przepaską na oku, wygląddając zza burty wielkiego, pięknego statku "Slytherin".
- Zrozumiałem, Goyle! Widzę przecież co się dzieje - warknął kapitan, przeczesując dłonią swoje blond włosy. Burza nigdy nie zwiastowała niczego dobrego, szczególnie, kiedy ich statek znajdował się na otwartym oceanie. Wokół nie było kompletnie nic oprócz niebieskiej wody, od której ilości robiło się niedobrze. Kapitan Malfoy zmrużył oczy i nerwowo zerknął na pieczołowicie narysowaną mapę, którą dostał od jednego z najbardziej znanych piratów ich czasów.
- Okręt na drugą! Trzymać się drugiej! - krzyknął, a sternik, brązowowłosy młodzieniec o imieniu Tom, tak gwałtownie skręcił w wyznaczoną stronę, że jego piracka czapka z wizerunkiem węża zsunęła mu się z głowy.
- Riddle! Uważaj! - poganił do Malfoy, wskakując na żagle i przykładając do oka złotą lunety, która pozwoliłaby zobaczyć mu lepiej zbliżającą się burzę. Zimny wiatr mierzwił jego włosy i rozwiewał czarny płaszcz, przypominający teraz skrzydła nietoperza. Malfoy pływał statkami od najmłodszych lat i czuł się na wodzie dużo lepiej niż na lądzie.
Poprawił swój kapelusz i zeskoczył na rufę, gdzie stało już dwóch jego marynarzy - zakochana w chłopaku Pansy Parkinson i Crabbe, przygłupi majtek pokładowy.
- Crabbe! Idź pomóc chłopakom pod pokładem. - zarządził Draco, stawiając pewne kroki w stronę ciemnowłosej dziewczyny, która zachichotała. Vincent mruknął coś pod nosem i przebierając nogami udał się we wskazanym kierunku.
Draco oparł się o burtę, starając się wyglądać jak najbardziej nonszalancko.
- Idzie burza, Zastępco. - powiedział, posyłając jej uśmiech. Parkinson znowu zachichotała.
- Wiem, kapitanie! - odkrzyknęła, salutując. - ale damy radę przetrwać! - powiedziała, a Malfoy potkanął.
- Oczywiście, że tak. Zawsze wytrzymujemy. - powiedział i zwrócił zmrużone oczy ku czarnemu niebu, na którym w oddali pojawiały się żółte, tak niebezpieczne na morzu błyskawice.
- Burza idzie, cholibka... trzeba się przygotować. - mruknął i żwawym krokiem ruszył w stronę schodów prowadzących pod pokład.
W pomieszczeniu siedziała już prawie cała załoga, jedząc i pijąc kremowe piwo.
- Kapitanie! - zawołał Goyle, upijając łyk ciepłego napoju.
- Czego? - warknął blondyn, siadając na krześle. Znany był ze swojego dość chłodnego usposobienia, ale dzięki temu załoga go szanowała.
Przez kilka minut Draco upajał się spokojem, słuchając rozmów kamratów i ukradkiem spoglądając na Pansy, która wyglądała dzisiaj wyjątkowo ładnie.
- KAPITANIE! - nagle rozległ się piskliwy i przeraźliwie głośny krzyk, dochodzący z pokładu. Malfoy zerwał się na równe nogi i bez zastanowienia biegiem rzucił się na schody prowadzące na pokład. Kiedy załoga go potrzebowała, zapominał o zmęczeniu i zawsze ruszał z pomocą. Zobaczył tam jednak tylko sternika, Toma Riddle'a, który darł się przeraźliwie, zupełnie nie zważając na to, że statek skręca w zupełnie inną stroną, niż powinien.
- RIDDLE. UWAŻAJ CO ROBISZ! - zganił go, chwytając za drewniany ster i wprowadzając okręt na dobre wody. Dopiero,kiedy to zrobił otarł dłonie o materiałowe spodnie i spojrzał na marynarza spode łba.
- Czego chcesz? - spytał Toma, który wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha. Brunet wyciągnął rękę przed siebie i drżącym palcem wskazał na horyzont.
-G...G... - zaczął, ale strach nie pozwalał mu się wysłowić.
- Mówże! Ile można czekać?!
- GRYFONI! - wrzasnął w końcu, a Draco natychmiast odwrócił głowę we wskazanym przez sternika kierunku. Na wodzie kołysał się majestatyczny, wrogi statek, z powiewającą złoto- czerwoną banderą z wizerunkiem lwa.
- Cholera. - przeklął Draco pod nosem, zaciskając dłonie w pięści.
- ZAŁOGA, ALARM! - wrzasnął tak głośno, że siedzący pod pokładem marynarze prawie pospadali z krzeseł.
- GRYFONI NA HORYZONCIE! POWTARZAM: GRYFONI NA HORYZONCIE! - znowu krzyknął blondyn, a cała załoga natychmiast wybiegła na statek, stając w pełnej gotowości.
Draco wyciągnął z kieszeni płaszcza swoją niezawodną lunetę i skierował ją w stronę okrętu płynącego prosto na nich.
- Niedobrze. - mruknął, po czym obejrzał się przez ramię na ciemne niebo i wzburzone morze, zwiastujące rychłą zmianę pogody. Byli w potrzasku.
- Załoga do broni! Sternik! Odbić na dziewiątą! Trzymać równowagę! - rozkazał, ponownie wskakując na maszt i wspinając się kilka metrów nad pokład,aby nic nie zasłaniała mu widoku. Widział, jak kapitan statku "Gryffindor", tak dobrze znany mu z widzenia brunet z opaską na oku wymachuje rękami, rozkazując coś swoim ludziom. Draco prychnął.
Nie było takiego miesiąca, żeby nie natknęli się na tych cholernych Gryfonów, którzy zawsze potrafili pokrzyżować im plany. Ich pirackie załogi zawsze walczyły o dominację na morzu, jednakże nigdy nie potrafili ostatecznie rozstrzygnąć tego konfliktu.
- NAPRZÓD! - znowu krzyknął Malfoy, czując, jak sternik gwałtownie odbija w stronę wrogów - Czas skopać im tyłki. - dodał po cichu i uśmiechnął się pewnie.

Harry Potter, dumny kapitan statku Gryfonów stanął na rufie i z szerokim uśmiechem spojrzał na płynący w ich kierunku okręt z zielono- srebrną flagą. Uwielbiał droczyć się ze Ślizgonami, którzy z jakiegoś powodu uważali siebie za panów mórz i oceanów- Ha! Nic bardziej mylnego.
Potter podparł się rękami na boki, starając się jak najkorzystniej zaprezentować- wiedział, że kapitan wrogiego statku nieustannie obserwował ich przez lunetę.
- Kapitanie Potter! - chłopak o wiecznie zmierzwionych włosach odwrócił się na dźwięk piskliwego głosu jednej ze swoich najlepszych kamratek, która stała za sterem.
- O co chodzi, Her? - spytał, skracając jej imię w sposób, który wydawał mu się najbardziej odpowiedni.
Dziewczyna odgarnęła z czoła bujne włosy i zmarszczyła brwi.
- Zbliża się burza! - krzyknęła, usilnie starając się nie stracić panowania nad statkiem. Harry westchnął i poprawił swój piracki kołnierz z naszytym na nim wizerunkiem dumnego lwa.
- Nie przejmuj się tym. - rzucił, znowu zwracając swój czujny wzrok w stronę statku "Slytherin".
- Ale kapitanie! - Hermiona chciała mu powiedzieć, że to zły pomysł, aby płynąć gdziekolwiek w taką pogodę, ale Potter tylko machnął ręką, uciszając ją.
- Rób co mówię! - powiedział ostro, chociaż wszyscy wiedzieli, że tak naprawdę jest potulny jak baranek - nie bez przyczyny to JA jestem tu kapitanem. - dodał, uśmiechając się tak szeroko, że gdyby przyjrzeć się z bliższej odległości, z łatwością można by dostrzec jego złote zęby, pasujące kolorystycznie do bandery statku.
Granger tylko westchnęła, nie chcąc się dłużej sprzeczać; zerknęła na czarne, gęste chmury sunące w ich stronę i pomodliła się, aby kapitan w końcu oprzytomniał.

Kiedy statek Pottera uderzył w burtę okrętu Ślizgonów, kapitan uśmiechnął się szeroko. Energicznie wskoczył na wrogi pokład, omiatając statek wzrokiem. Najwyraźniej jego przyjście nie było zaskoczeniem dla Ślizgonów, bo kilka osób z załogi rzuciło się na niego z szablami, wydają  przy tym głośne, bitewne okrzyki. Harry trochę się zdziwił, bo tak nagłe zachowanie zbiór go z tropu do tego stopnia, że cofnął się kilka kroków do tyłu, dopiero sekundę później zdając sobie sprawę, co powinien zrobić.  Kiedy reszta jego załogi wskoczyła na wrogi statek, kapitan dobył broni i zaczął ciąć powietrze przed sobą, mając nadzieję na wygraną. Ukradkiem rozglądał się dookoła, jednak nigdzie nie dostrzegał blondwłosego kapitana Malfoya, który powinien pomagać swoim kamratom. Potter nie mógł jednak zbyt dużo myśleć o jego zniknięciu, bo zewsząd zbliżały się do niego ostre, śmiercionośne ostrza kordelasów, które wciąż starał się odpychać.
Widział, jak jego sterniczka, Hermiona, z zaciętą miną atakuje sztyletem jedną z kobiet na statku Ślizgonów, a tamta oddaje jej, chcąc za wszelką cenę zyskać dominację.
Do uszu Pottera dochodziły krzyki, piski i bojowe okrzyki, zagłuszane raz po raz brzdękiem stali i tupaniem, które z jakiegoś powodu było praktykowane przez Ślizgonów.
Harry odpierał kolejne ataki, przyjmując różne dziwne pozy, które pozwalały mu uniknąć zranienia i był coraz bardziej wkurzony, nie widząc na pokładzie Ślizgońskiego Kapitana.
Z coraz większą agresją napierał na jego załogę, która wkrótce zdawała się tracić kontrolę nad sztyletami i szablami. Potter skupił się na walce całkowicie i teraz nie obchodziło go już nic - chciał znaleźć kapitana i skrócić go o głowę.
- Gdzie jesteś?! - wrzasnął w pewnym momencie, bo powoli zaczynał tracić siły na dalszą walkę. - Pokaż się, Malfoy! - krzyknął, a jego głos poniósł się echem po morskiej wodzie.
Dwóch marynarzy ze Slytherinu zachichotało i, jakby za pomocą jakiejś magicznej mocy, ruszyli naprzód dwa razy szybciej i dużo bardziej agresywnie niż poprzednio, tnąc kordelasem wszystko, co tylko znalazło się na ich drodze.
Potter wydał z siebie zduszone stęknięcie, kiedy jedna z szabli przecięła mu prawe ramię.
Powoli zdając sobie sprawę ze swojej przegranej pozycji, cofnął się kilka kroków do tyłu, starając się za wszelką cenę zatamował krwawienie z rany- nie było to jednak łatwe, bo Crabbe i Goyle nie mieli zamiaru przestać.
Harry w końcu ujrzał Malfoya, stojącego na rufie i przypatrującego się całej bitwie. Uśmiechnął się pod nosem i w kilku podskokach znalazł się przy nim, z wyciągniętą przed siebie szablą.
- Stań do walki! - krzyknął, a Ślizgon się tylko zaśmiał, także wyciągając broń. Zaatakował tak szybko, że Potter ledwo zdążył zareagować. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na Dracona, który w walce czuł się prawe tak dobrze jak ryba w wodzie- jego głębokie, zielone oczy emanowały pewnością siebie i skupieniem, które mimo wszystko imponowało Gryfonowi.
Jeden z osiłków Ślizgona ponownie zaatakował kapitana czerwono złotych, tym razem po prostu sobą, popychając kapitana tak mocno, że chłopak stracił równowagę i wylądował na drewnianej podłodze.
Na jego policzkach ukazał się czerwony rumieniec wstydu.
- Kapitanie Potter! - usłyszał piskliwy głos Hermiony. Popatrzył się w jej stronę i widok,  który zobaczył, bynajmniej mu się nie spodobał - jego sterniczka, tak samo zresztą jak reszta załogi, była schwytana przez Ślizgonów. Harry otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Slytherinscy kamraci otoczyli go ze wszystkich stron, uśmiechając się szeroko, zadowoleni ze swojej zdobyczy.
- Odsuńcie się. -usłyszał znajomy głos. Krąg piratów rozsunął się, a Harry zobaczył pośród nich kapitana Malfoya, który wskazywał na niego szablą.
Harry spróbował podnieść się z ziemi, aby chociaż przez chwilę wyglądać mniej żałośnie, ale upływ krwi sprawił, że jego kończyny odmawiały posłuszeństwa.
- Dzień dobry, Potter. - zaśmiał się Malfoy, a załoga mu zawtórowała. Kapitan zielono srebrnych,  zaczął przechadzać się po pokładzie swojego okrętu, z satysfakcją spoglądając na zdobytych więźniów. Zrobił kilka kroków i znalazł się przy Hermionie, która nadal starała się wyrwać dwóm trzymającym ją bossmanom.
- Jaka ładna panienka. - skomentował, uśmiechając się.
- Zostaw nas! - powiedziała dziewczyna, ale jej głos był prawie niesłyszalny.
Draco wyciągnął swój sztylet,  ale prawie natychmiast go schował.
- No cóż, niestety nie biję kobiet. - stwierdził, odgarniając z twarzy dziewczyny mokre od potu, brązowe włosy. - widziałem jak walczyłaś - zaczął, a Granger podniosła wzrok - widzę w tobie potencjał. Marnujesz się u Gryfonów. - rzucił, a sterniczka zacisnęła zęby.
- Nie chciałabyś dołączyć się do mnie? - spytał nie znoszącym sprzeciwu głosem. Na statku zapadła kompletna cisza, przerywana tylko szumem niebieskich fal.
- NIGDY - wychrypiała dziewczyna, znowu podejmując próbę wyrwania się z uścisku - Wolałabym umrzeć niż zdradzić swoich przyjaciół. - powiedziała.
Draco posłał jej krzywy uśmiech, po czym odwrócił się do niej plecami.
- Wypuśćcie ich. Wszystkich. Pozwólcie im wrócić na statek, niech odpłyną. Pozwólmy im świętować swoją spektakularną klęskę w pokoju - zaśmiał się Draco, znowu powracając do Pottera - zostawcie tylko jego. Jeszcze nam się przyda.
Załoga Ślizgonów popatrzyła po sobie- wielu z nich zaczynało się obawiać, że ich kapitan kompletnie zwariował. Mimo wszystko wykonali rozkaz.
Bossmani, jak na komendę, rzucili uwięzionych Gryfonów na ziemię i poprowadzili ich do burty, przy której kołysał się ich statek.
- Adios, frajeros! - rzucił Malfoy,  teatralnie machając nich dłonią. Gryfoni, ze spuszczonymi głowami, posłusznie zeszli na swój pokład. Schodząc posyłali kapitanowi ostatnie spojrzenie, ale on nie zwracał na nich uwagi. Potter siedział na podłodze, trzymając się za głowę i z zamkniętymi oczami, nie mogąc znieść straszliwego upokorzenia.
Kiedy wszyscy wrogowie węża zeszli i odpłynęli w siną dał,  Malfoy spojrzał na załogę.
- Gratuluję chłopcy - powiedział, uśmiechając się.
- Ekhm. - odchrząknęła Pansy, krzyżując ręce na piersiach.
- Tobie też dziękuję, Zastępco - powiedział i dopiero wtedy dziewczyna pozwoliła mu mówić dalej.
- Stań do walki. - powiedział Draco nieznoszącym sprzeciwu głosem. - ostatecznej rozgrywki - dodał.
Harry wykrzywił się z bólu. Jego ramię pulsowało, a wydostająca się z ciała krew sprawiała, że nie mógł jasno myśleć.
Malfoy westchnął i podszedł kilka kroków do swojego jeńca, klękając koło niego. Wyciągnął z głębokiej kieszeni płaszcza zwinięty bandaż i bezceremonialnie owinął nim ramię Pottera.
- Goyle! Przynieś whiskey! - zawołał, a marynarz oddalił się szybko pod pokład, mrucząc coś pod nosem.  Po chwili wrócił do kapitana, niosąc w wielkich dłoniach kufel trunku.
Ślizgon wziął od niego napój i delikatnie podał go Harryemu. Gryfon spojrzał na niego sceptycznie.
- Pij. Nie jest zatruty.  - zapewnił blondyn, po czym posłał mu nieśmiały uśmiech. Potter upił łyk ciemnej cieczy i od razu się wykrzywił, zaskoczony mocnym smakiem alkoholu.
- To podniesie cię na nogi.
- Dziękuję ale... dlaczego mi pomagasz?- spytał Harry, znowu przystawiając kufel do ust.
Draco wzruszył ramionami.
- No cóż, mówiłem przecież, że chcę z tobą walczyć. Po raz ostatni. A nie chcę walczyć z kimś słabszym ode mnie... to byłoby żałosne. - powiedział, a Harry tylko mruknął coś pod nosem.
Nagle niebo poszarzało, a gdzieś w oddali rozległ się potężny grzmot. Draco przełknął pod nosem, spodziewając się najgorszego. Kompletnie zapomniał o nadchodzącej burzy.
P

onownie wyciągnął z kieszeni pirackiego płaszcza pozłacaną lunetę i skierował ją w stronę kłębiących się na niebie, czarnych chmur.
- Załoga pod pokład! - krzyknął, a znajdujący się na statku marynarze i bossmani aż podskoczyli.
- Tak jest, kapitanie! - zasalutowała Pansy, a Malfoy posłał jej uśmiech.
- Jeśli mnie nie będzie, macie się słuchać Zastępcy- rzucił szybko, po czym wskazał na kobietę, która dumnie uśmiechała się do marynarzy. - chyba słyszeliście co mówiłem? - tym razem cała załoga postanowiła posłuchać rozkazu i wszyscy, jak jeden mąż, wbiegli pod pokład, zamykając za sobą drzwi.
Nad statkiem zaczął padać rzęsisty, nieprzyjemny deszcz, a temperatura spadła chyba o dobre dziesięć stopni. Draco ze zmarszczonymi brwiami spoglądał na zbliżające się, ciemne chmury.
- Ty nie uciekasz?  - spytał nagle Potter, który był tak przerażony perspektywą spędzenia burzy na pokładzie, że cały się trząsł.
Malfoy wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od zasnutego nieba.
Harry westchnął zdając sobie sprawę, że z tym człowiekiem nie da się racjonalnie porozmawiać, ani wyperswadować na nim zmiany zdania. Podkulił więc nogi i starają się skupić maksymalnie na przetrwaniu, spoglądał na coraz gęściej padające krople deszczu, których po chwili było tyle, że na pokładzie powstała pół centymetrowa warstwa wody.
- Chodź tutaj, Potter. - Gryfon usłyszał lodowaty głos Malfoya, który stał teraz maksymalnie na dziobie łodzi z szeroko otwartymi ze strachu oczami. Biorąc pod uwagę powagę sytuacji, Harry nie miał czasu narzekać. Ze stęknięciem stanął na nogi, uważając na zranione ramię, a potem chwiejnym krokiem podszedł do kapitana Ślizgonów. Draco wcisnął mu do drżących dłoni lunetę i kazał patrzeć przed siebie.
Potter zrobił to, co mu kazano, chociaż początkowo nie widział w tym najmiejszego sensu- deszcz zacinał tak mocno, że pole widzenia było zdecydowanie ograniczone. Już chciał oddać Śligonowi lunetę mówiąc, żeby sam oglądał sobie morskie widoki, kiedy jego oczom ukazało się coś, co zmroziło krew w jego żyłach i sprawiło, że mózg zaczął pracować dużo szybciej.
Na godzinie dwunastej, kilka mil od dziobu statku, jak olbrzym, wyrastała z wody wielka,  lodowa skała z zaostrzonym czubkiem i chrobowatymi brzegami. Harry otworzył usta, aby coś powiedzieć i w tym momencie poczuł, jak Malfoy obejmuje go za ramiona, delikatnie nim trzęsąc.
- WYMYSL COŚ. CO MAMY ZROBIĆ POTTER?! ZARAZ SIĘ ROZBIJEMY! - powiedział nerwowo, wyglądając, jakby właśnie zobaczył ducha.
Harry, zaskoczony takim obrotem spraw, był zbyt oszołomiony, aby myśleć.
Draco krzyczał coś jeszcze rozpaczliwym głosem, ale Gryfon, z niewiadomych powodów, skupił się na podziwianiu jego twarzy i oczu, które teraz przypominały ślepia spłoszonej leśnej zwierzyny.
Malfoy bał się tak strasznie, że cały się trząsł, biegają po pokładzie jak oszalały. Harry zacisnął pieści i zmusił się, aby myśleć racjonalnie.
- Malfoy, uspokój się! NATYCHMIAST. - powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem, co było najwyraźniej dużo bardziej przerażające niż wystająca z wody góra lodowa, bo Ślizgon zatrzymał się i powoli podszedł do Harryego, biorąc głębokie wdechy. Potter chwycił go za ramiona, strarając się nie zwracać uwagi na jego drżenie i powoli zaczął go uspokajać.
Nie mieli jednak dużo czasu, więc wkrótce, kiedy Draco pogodził się już z perspektywą rychłej śmierci, razem, stanęli przy sterze, starając się pokierować łajbą jak najdalej, choć przy obecnej pogodzie nie było to łatwe.
Woda morska przelewała się przez burty, zalewając linie cumownicze, a statek niebezpiecznie kołysał się na boki. Biała góra lodowa zbliżała się do nich nieubłaganie, rosnąc coraz wyżej i wyżej w górę.
Ślizgon pozbył się już swojego strachu, który teraz wydawał mu się naprawdę odległy i zachowując zimną krew starał się zapanować na wirującym w koło sterem, jednocześnie obejmując ramieniem drżącego Pottera- teraz była jego kolej,  aby stawić czoło swoim lękom.
- Nie da rady! Nie zwrócimy! - powiedział w końcu kapitan statku łamiącym się głosem. Do zderzenia ze skałą zostało zaledwie kilka minut, jeśli statek utrzyma taki sam kurs.
- jak to?! Zrób coś, proszę! - łkał Harry, który nie mógł przestać się bać. Zimna, słona woda przelewająca się przez burty zmoczyła go do suchej nitki, kiedy tak stojąc obok wroga rozmyślał nad swoim niechybnym końcem. Przez głowę przetoczyło mu się całe życie, którego zdecydowaną większość spędził na morzu - pomimo wszystko był szczęśliwy, że będzie mu dane umrzeć... w domu.
Malfoy puścił ster i wziął kilka głębokich oddechów. Bał się, ale zdołał już zrozumieć swoje przeznaczenie.  Nie uciekną. Nic ich już nie uratuje.
Ślizgon odsunął się od steru i odwrócił się w stronę Harryego, prawdopodobnie po raz ostatni spoglądając na jego przerażoną twarz.
- Chodź. - powiedział zbyt cicho, aby być słyszalnym podczas burzy, ale Gryfon zrozumiał o co mu chodzi. Draco pociągnął chłopaka za rękę i razem poszli na przednią część statku, przed którą panowało teraz prawdziwe piekło.
Woda i niebo były tak samo ciemne, więc zdawały się tworzyć jedną, czarną całość, co jakiś czas rozjaśnianą żółtym światłem błyskawic, po których na niebie jeszcze przez kilka sekund zostawała blada poświata. Fale, niczym wściekli zawodnicy jakiegoś sportu, walczyli o dominację na arenie, przewalając się jeden przez drugiego i hucząc niemiłosiernie. Deszcz zacinał, a statek zachowywał się jak pijany, zataczając kręgi i przechylając się na każdą ze stron.
Draco stanął na przodzie, a Harry objął go od tyłu, tak, że teraz jego ręce spoczywały na brzuchu Śligona, który rozłożył ramiona, czując na twarzy zimny deszcz. Potter drżał, ale ciepło ciała Malfoya pozwalało mu się uspokoić i cieszyć tą ostatnią chwilą życia.
Blondyn uśmiechnął się, w ostatnim geście odwracając się do obejmującego go Gryfona i składając na jego ustach mokry, niepewny pocałunek. Harry zamrugał, a Draco tylko się uśmiechnął,  czując w sercu narastające ciepło, które stopniowo zwalczało strach przed śmiercią.
- Będą o tym mówić. Nie zapomną nas. - powiedział, patrząc Potterowi głęboko w oczy, kiedy lewa burta statku znalazła się zaledwie metr od lodowej góry - będziemy legendą. - jego ostatnie słowa zniknęły gdzieś pośród morskich fal.
Statek z piskiem otarł się o ostrą powierzchnię góry, a dwójka kapitanów widziała, jak deski, z których był zbudowany odłamują się i spadają w morską głębię. Grunt pod ich nogami zachwiał się, a potem poczuli, że spadają. Nie umieli stwierdzić gdzie są, ani w którą stronę lecą - ich percepcja została całkowicie zaburzona. Usłyszeli wrzaski, dochodzące z jakiejś dalszej części statku, ale nie mogli się im przysłuchać, bo wkrótce zostały zagłuszone przez kolejne uderzenie kadłubem w skałę. Statek nie wytrzymał. Zimny wiatr wiał im w twarze, kiedy upadali, trzymając się za dłonie. Zdążyli jeszcze zobaczyć coś niebieskiego,  rozpościerającego się wszędzie dokoła, a potem nie pozostało już nic. Tylko ciemność.

____________________

Jeśli chcielibyście przeczytać więcej opowiadań na podstawie popularnych książek i filmów (oczywiście z Harrym i Draco lub innymi potterowymi bohaterami w roli głównej), lub jakichś konkretnych opowiadań, np dziejących się w jakimś konkretnym czasie, lub z różnymi pairingami, piszcie w komentarzach swoje propozycje :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro