raz
Wszystko go bolało, każda część jego ciała. Nie mógł się poruszyć, nic, nawet otworzyć oczu, jednak nie to było najgorsze, o nie. Najbardziej przerażało go, że nie pamiętał zupełnie niczego jak do tego doszło, że skończył w takim stanie, a nie innym. Wiedział, że był w swoim statku-T9, ale co potem? Co się wydarzyło?
Chcąc wstać, wydał z siebie kilka niezrozumiałych jęków, jednak jego mięśnie nadal odmawiały współpracy. Nawet nie mógł zmarszczyć brwi. Wiedział jednak, że nie był sam, gdziekolwiek był. Ktoś mocno dotknął jego ramienia, na co zareagował z sykiem.
Bolało, cholera.
Potem, jak przez ścianę, ktoś do niego coś powiedział, ale nie zrozumiał ani słowa. Poczuł czyjąś dłoń na swoim policzku, a następnie na czole. W porównaniu do wcześniejszego dotyku, ten był delikatny i nie naciskał tak mocno. W końcu ten ktoś znowu zabrał dłoń z jego twarzy, na co Jax zareagował z niezadowoleniem. Bardziej poczuł, niż usłyszał, że wydał z siebie kolejny jęk, po którym ta sama dłoń wróciła. Jednak tym razem zacisnęła mu się mocno na dłoni, co spowodowało kolejny przypływ rwącego bólu. Nie wydał jednak z siebie żadnych niezadowolonych dźwięków.
Pirat przez ten gest poczuł się nieco lepiej. Jax nigdy by się nie przyznał, ale w tym momencie był naprawdę przerażony, a od paniki dzieliła go tylko dłoń, która go trzymała.
Zaraz potem znów stracił przytomność.
~*~
Obudził się po raz drugi jakiś czas później. Na szczęście mógł już otworzyć oczy. Był cały obolały, ale przynajmniej był przytomny i mógł się poruszać. Rozejrzał się z jękiem po pomieszczeniu i przekonał się, że znajdował się w jednym z pokoi na statku-T9. Nie był jednak pewny, czy był to jego statek-T9, czy jakiś inny. Nie było żadnych charakterystycznych dekoracji by się o tym dowiedzieć. Pomieszczenie było puste i wyglądało identycznie, jak w jego kosmicznym pojeździe. No może oprócz otwartej opróżnionej apteczki na szafce obok pryczy.
Spróbował wstać z pozycji leżącej, co nie było najlepszym pomysłem, ale nie miał ochoty spędzić tutaj ani chwili dłużej. Z wielkim bólem udało mu się usiąść. Postanowił jednak na chwilę odetchnąć, zanim wziął się na wstawanie na nogi.
Obejrzał się i zauważył że cała jego klatka piersiowa była owinięta w bandażach. Jax nie miał ochoty ich rozwijać, tym bardziej, gdy po lekkim dotyku bolało jak diabli. Przedramiona miał równie ciasno owinięte, jednak nie bolały tak jak pierś. Spojrzał na swoje, lekko drżące dłonie. Całe poharatane. Ściągnął z siebie koc. Nogi miał w podobnym stanie. Całe w siniakach i małych, długich rysach. Jakby coś wybuchło przed nim i odłamki trafiły w niego. Zgadywał, że twarz wyglądała tak samo.
Wziął głęboki oddech i ostrożnie wstał z pryczy. Ten gest przyprawił go o mocniejszy ból w jego klatce piersiowej, ale dał radę ustać na trzęsących się nogach. Sztywnym krokiem podszedł do drzwi i wcisnął przycisk otwierający. Lampka nad nimi zapaliła się na zielony kolor i przejście się rozsunęło. Następnie wyszedł na korytarz, który na szczęście był na poziomie panelu sterowania i nie musiał martwić się wchodzeniem po stromych schodach.
Na pierwszym fotelu pilota siedział Toren, przynajmniej tak się wydało Jaxowi z tej perspektywy, no ale któż inny z piratów miał tak intensywny rudobrązowy kolor włosów na głowie? No chyba, że to nikt z nich.
Mężczyzna podszedł bliżej, jednak nie udało mu się zaskoczyć pilota, bo wydał z siebie nader głośne stęknięcie. Cholerna klatka piersiowa, cholerne bandaże.
– Jax? Już nie śpisz! – odwrócił się i zawołał, jak się okazało, Toren (no a jak), na widok pirata, widocznie poczuł ulgę, ale od razu zmarszczył brwi w niezadowoleniu. – Nie powinieneś jeszcze wstawać. Nie jesteś w stanie.
– Tak, tak – sapnął. Toren od razu do niego podszedł, pozwolił mu się o niego oprzeć i pomógł mu dojść na siedzenie drugiego pilota. – Co się właściwie stało?
– Ile pamiętasz?
– Niewiele - dodał po chwili namysłu. – Uh, właściwie to nic.
– Więc, em... no, rozbiłeś się i to nieźle. Jeden z myśliwców trafił cię w skrzydło i upadłeś na ziemię. Trudno cię było znaleźć, ale gdy w końcu to zrobiłem byłeś nieźle popieprzony i utknąłeś między siedzeniami. Myślałem że cię stamtąd w życiu nie wyciągnę. Naprawdę, stary, powinieneś w końcu schudnąć – Jax starał się zignorować niepokój w głosie młodszego, ukryty za żartem. Ale musiał przyznać, że był zaskoczony, że chłopak zdecydował się za nim polecieć po trafieniu. Normalnie by nie zrobił czegoś takiego dla drugiego towarzysza, tym bardziej że prawdopodobieństwo przeżycia takiego upadku było znikome. Nie sądził, że aż tak bardzo zależało na nim chłopcu. Był... zaskoczony.
– Tyle, to się domyślam – dodał z jękiem. – Ile mnie nie było?
– Dobre dwie doby.
– Dwie doby? Terrańskie? – zdziwił się. Już dawno powinni być w statku-matce, a nie siedzieć w T9. – To co my, do licha, nadal robimy w T9?
– Po pierwsze, nie jest to statek-T9, tylko T10, lepszy model, wiesz. Co prawda konstrukcją w środku nie różni się niemal niczym od T9, ale- – urwał widząc karcący wzrok starszego kolegi. - ...co oczywiście wiesz, racja, a po drugie... um, uciekasz? – dodał niepewnie.
Chwila. Co.
– Co?
– No, uciekasz. Poza tym wiesz, jak trudno było zdobyć ten statek?
– Co masz na myśli, mówiąc że uciekamy? – warknął.
– To, że uciekamy. – widząc jednak, że pirat nadal był tym faktem niezadowolony, chłopak postanowił sprostować. – Cholera, Jax. Załoga, kapitan myślą, że jesteśmy martwi. To idealny moment na ucieczkę, nie sądzisz?
– Dlaczego uciekamy?
– Czy nie tego zawsze chciałeś? Wiem, że nienawidziłeś tego życia, zresztą ja też za nim nie przepadałem...
– Z tym bym polemizował – prychnął.
– Jax – ostrzegł, jednak później westchnął głęboko. Przybliżył się lekko do starszego kolegi, mocniej zacisnął dłoń na jego kolanie i spojrzał głębiej w oczy. – Nie cieszysz się?
Jax nie wiedział co powiedzieć, cholera. Nie wiedział nawet czy uściskać dzieciaka, czy skopać mu tyłek. Oczywiście, nie miał ochoty służyć na statku, ale ucieczka od takiego życia była niebezpieczna. Co z tego, że byliby wolni przez jakiś czas, gdy niedługo potem zostaliby zamordowani? I to przez własnych kolegów.
– Jesteś najgłupszym piratem w całej galaktyce. Wiesz, co zrobi kapitan, jeśli się dowie, że zdezerterowaliśmy? – powiedział w końcu. – To będzie gorsze niż śmierć, młody.
– Nie dowie się, bo sądzi, że umarliśmy. I zanim zaczniesz na mnie wrzeszczeć, spokojnie, jak już ci mówiłem, nie powinien się zorientować.
Jax spojrzał Torenowi w oczy. Nie sądził by kłamał, ale nadal nie mógł uwierzyć w jego słowa. On, oni wolni? Bo tych wszystkich latach służby na statku piratów? To byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Niepokojące było też to, że żaden cichy głosik w jego głowie, sumienie, czy coś takiego, się nie sprzeciwiało.
Toren uśmiechnął się szerzej do niego, dodając mu otuchy, nie żeby pirat jej w ogóle potrzebował. Jax z głębokim westchnięciem położył dłoń na ramieniu chłopaka i w końcu dodał.
– A co potem?
– Co masz na myśli?
– Nie mamy nawet żadnych dokumentów, bachorze. Jak sobie to wyobrażasz?
– Znam kogoś, kto nam je załatwi. O to też zadbałem.
– Jesteś pewien, że nas nie wyda? Że kapitan nie wiedział, że się z nim spotkałeś? I co z pieniędzmi? Za co będziemy żyć? Gdzie będziemy pracować? O ile w ogóle cokolwiek znajdziemy. Wątpię, by ktokolwiek chciał zatrudnić człowieka z wątpliwą przeszłością, taką jak nasza.
Toren wydał się zirytowany pytaniami starszego, ale mimo to starał się tego nie ukazać i postanowił cierpliwie odpowiedzieć. Jax był zaskoczony jego postawą, w końcu chłopak zwykle był tym, który najszybciej tracił tę cierpliwość.
– Jak mówiłem, zadbałem o to. Sam znam się na mechanice, może gdzieś mnie zatrudnią na staż, a jak nie to zrobimy jakieś kursy. To nasza szansa. Spójrz tylko, za rogiem czeka nas już nowe życie, bez strażników na karku, ze stałą i legalną pracą. Normalne życie na nas czeka, Jax.
– No nie wiem... Nigdy tak nie żyliśmy.
– Ależ wiesz, wiem że wiesz. Po prostu... – westchnął – co o tym myślisz? Tak szczerze? Bez tych twoich głupich wątpliwości i minusów, które widzisz wszędzie.
– ...ok. Tak. Nie. Nie wiem. Do wszystkich bogów, dzieciaku. Nie mam pojęcia co o tym myśleć, rzuciłeś mnie na głęboką wodę.
– Jakbyś ty tego nie robił w przeszłości ze mną – prychnął z krzywym uśmiechem na twarzy.
– Nie przypominam sobie, bym rzucał cię w rzeczy, które całkowicie zmieniły by twoje życie o sto osiemdziesiąt stopni.
Toren patrzył na niego rozbawiony, ale nic na to nie odpowiedział, jedynie szerzej się uśmiechnął. Pozwolił przetrawić to wszystko Jaxowi i odszedł od niego do pulpitu pilota, by skupić się na prawidłowym kursie autopilota i parametrach, gdziekolwiek chciał ich zawieść.
Jax wygodnie oparł się o siedzenie pilota, nadal odczuwając ból po wypadku i zastanowił się, co doprowadziło do takiej zmiany u młodego. Nie pamiętał, by widział go kiedykolwiek wcześniej tak poważnego i pewnego siebie, jak w tym momencie. Pirat był jednak z tego powodu bardzo zadowolony, a nawet dumny, gdzieś w głębi duszy, mimo że trudno było mu się do tego przyznać.
Uśmiechnął się lekko do siebie. Cieszył się, że Toren jednak nie został zwykłym pirackim zbójem, jak reszta załogi. Z ciężkim stęknięciem wstał z fotela i podszedł do młodszego mężczyzny, który odwrócił twarz w jego stronę i popatrzył się na niego z zaciekawieniem i pewnym niepokojem, jakby chciał dać mu znać, że nie powinien wstawać. Jednak Jax zignorował to i lekko się o niego oparł.
– Więc jak? Gdzie lecimy, kapitanie?
Toren uśmiechnął się szeroko.
________________
Ilość słów: 1510
I oto koniec. Dziękuję za uwagę.
Może jeszcze kiedyś wrócę z kolejnym opowiadaniem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro