Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwa

Jax nienawidził bachora. Naprawdę go nienawidził.

Przez niego spartaczyli robotę i omal prawie nie umarli. W dodatku mieli udać się do kapitana i przedstawić mu, jak cudownie poszła misja. Pirat naprawdę nie miał ochoty tłumaczyć mu, jak zdołali rozbić statek z tak wartościowym ładunkiem.

Kątem oka spojrzał na Torena, który szedł obok niego ze spuszczoną głową. Był przerażony, cały się trząsł, ale co było mu się dziwić. Jeszcze nigdy wcześniej nie dostał reprymendy od kapitana, w każdym razie nie aż tak poważnej. To miał być jego pierwszy raz. Jax by go jakoś pocieszył, ale sam się bardzo denerwował. Ten towar był naprawdę ważny dla przyszłych interesów ich kapitana. Szczerze wątpił, czy obaj wyjdą z tego cało. Zostało mu tylko modlenie się w duchu, by kara nie była zbyt surowa. Chciał jeszcze pożyć przez jakiś czas.

Przed wejściem do kokpitu stało dwóch innych piratów, bliźniacy Jin i Gin. Patrzyli się na nich z szerokimi i okrutnymi uśmiechami pokazując przy tym swój zaskakujący brak uzębienia. Jax nie przepadał za tymi dwoma typami. Byli jedynymi terranami w załodze, podobnie jak on, i byli nie do rozróżnienia, co lubili często wykorzystywać. Oczywiście w swoich okrutnych żartach, które śmieszyły tylko ich. Nikt za nimi na statku nie przepadał, oprócz samego kapitana, który z niezrozumiałych dla wszystkich powodów, postanowił ich przy sobie trzymać i to zaskakująco blisko.

– Mamy nadzieję, że pierwsi dowiemy się, jaka kara was spotkała – powiedział jeden z nich (po tonie głosu Jax zgadywał, że mógł to być Gin), a następnie zachichotał. Obaj pokłonili się głęboko i otworzyli przed nimi drzwi. Ich szerokie uśmieszki były naprawdę podłe.

Jax nie odpowiedział im w żaden sposób. Wszedł pierwszy, a tuż za nim Toren, zgarbiony i lekko za nim schowany. Pirat przełknął gulę w gardle i wolnym krokiem podszedł bliżej panelu sterowania, przy którym stał kapitan, odwrócony do nich tyłem i patrzący w pustkę kosmosu, jakby nie zauważył ich nadejścia. Jax ostatni raz spojrzał na dzieciaka i pierwszy się odezwał.

– Kapitanie... – zaczął drżącym głosem, jednak ten od razu mu przerwał.

– Czy pozwoliłem zabrać tobie głos? – jego ton był ostry i poważny. Jax zapadł się w sobie. Resztki jego odwagi wyparowały, a z twarzy odpłynęła krew. Już wiedział, że nia ma w ogóle co się łudzić, ma mocno przerąbane. Jeszcze raz spojrzał na Torena, który wyglądał o wiele gorzej niż sprzed chwili. Ledwo trzymał się na nogach. Wzrokiem powrócił do kapitana, który w dalszym ciągu nawet się nie odwrócił. Tym razem przeglądał coś na datapadzie, którego trzymał w ręku.

Jax niemalże się wzdrygnął, gdy nagle do kapitana podeszła jedna z piratek. Początkowo nawet nie zauważył, że w kokpicie było więcej osób niż ich trójka. Był zbyt zdenerwowany, by w ogóle zwracać uwagę na otoczenie. Dwie kolejne osoby stały na drugim końcu pomieszczania, byli do siebie mocno ściśnięci. Najwidoczniej stało się coś z elektroniką, bo nagle buchnęło niebieskimi i białymi iskrami, a światło w kokpicie się wyłączyło. Jedyne światło pochodziło już tylko z awaryjnych kontrolerek i z panelu sterowania.

Kapitan westchnął głęboko, ale nic nie powiedział, jednak załoga wiedziała, że szybko muszą naprawić swój błąd. Piratka szybko wręczyła coś kapitanowi i kłusem podbiegła do dwójki pozostałych osób. Chwilę później w kokpicie znów świeciło ostre światło od białych halogenów.

Ich szef w końcu się odwrócił tyłem do hartowanego okna i spojrzał krytycznym okiem na Jaxa i Torena. Najpierw zmierzył ich od góry do dołu, a potem próbował chyba coś wyczytać z ich twarzy, chociaż starszy z tej dwójki nie rozumiał po co, przecież widocznym było, że byli mocno przerażeni. Ponownie ciężko przełknął gulę w gardle.

– Po Torenie mogłem się spodziewać niesubordynacji, ale po tobie, Jax? – zaczął kapitan. Tym razem jego ton głosu był łagodniejszy, jednak nadal dało się wyczuć niebezpieczny wydźwięk. – Lata doświadczenia, przemuglowanych i skradzionych towarów, a ty mi wyjeżdżasz z czymś takim? Włączenie alarmu, ucieczka przed policją i rozbicie statku? Naprawdę spodziewałem się czegoś lepszego – przerwał na chwilę. Potrząsnął gwałtownie głową i zmarszczył gniewnie brwi. – No słucham cię, Jax. Opowiedz, jak do tego doszło.

Jax ostrożnie spojrzał na Torena. Dzieciak stał teraz biały jak kreda, już się nawet nie trząsł, a jedynie pustym wzrokiem przyglądał podłodze. Pewnie myślał, że to jego koniec.

I wtedy zdecydował. Wziął głęboki oddech.

– To moja wina, kapitanie – odpowiedział zdecydowanie. Przynajmniej miał nadzieję, że tak to wyglądało. Wiele go kosztowało w tym momencie, by nie ukazać przerażenia. – Byłem zbyt pewny siebie i nieostrożny – poczuł na plecach wzrok chłopca. – Myślałem, że to łatwa robota, że pójdzie mi gładko... – głos mu się w tym momencie lekko załamał, ale postanowił kontynuować jak gdyby nigdy nic. – Chciałem się popisać przed Torenem, w końcu bachor nigdy wcześniej nie był na takiej misji. No i przez przypadek wypadł mi pakunek z ręki, robiąc duży hałas.

Kapitan od razu nie odpowiedział. Przyglądał mu się jedynie w milczeniu, jakby doszukiwał się jakiegoś kłamstwa. Później spojrzał na Torena.

– Czy to prawda?

Chłopak spojrzał na kapitana z przerażeniem. Nie wiedział, co miał odpowiedzieć, ale Jax wcale mu się nie dziwił. W końcu wziął całą winę na siebie i uratował mu tyłek, przynajmniej miał taką nadzieję. Niech tylko Toren tego nie spieprzy.

– Oczywiście- – zaczął Jax.

– Nie ciebie pytałem – przerwał mu ostro kapitan. – Odpowiedz mi Toren, czy to prawda?

Dzieciak niepewnie spojrzał na Jaxa z przestrachem, a później na ziemię. Chwilę stał tak w ciszy i z brakiem innych reakcji, ale w końcu powoli kiwnął głową. Terranin westchnął w duchu.

Kapitan zmrużył oczy i przekrzywił głowę rozmyślając nad czymś.

– Użyj słów, Toren – powiedział po jakimś czasie. W kokpicie atmosfera stała się bardziej napięta niż była. Nawet pozostała trójka piratów przestała nad czymś pracować i zaczęli się im przyglądać.

Chłopiec ostatni raz spojrzał na Jaxa, najwyraźniej szukając aprobaty, a gdy w końcu ją znalazł, wypuścił drżący oddech.

– Tak, kapitanie. To co powiedział J-Jax było prawdą – wydusił w końcu z siebie.

Kapitan tylko kiwnął głową i szybko odwrócił się z powrotem do panelu sterowania.

– Jax, dwie doby w izolatce i przez trzydzieści dni masz zakaz brania udziału w jakichkolwiek misjach. Ten błąd dużo nas kosztował, chłopcze, nie możesz więcej dopuszczać do takich sytuacji. Jeszcze raz tak spieprzysz, a nie będziesz miał do czego wracać – powiedział, jednocześnie dając im do zrozumienia, że to koniec spotkania.

Ta sama piratka, co przed chwilą rozmawiała z kapitanem, szybko do nich podeszła i popchnęła ich w stronę drzwi wyjściowych. Przepchnęła ich przez nie i szybko je za nimi zatrzasnęła. Bliźniaków nie było już na korytarzu, co przyjął z ulgą. Nie miał zamiaru więcej słuchać ich okropnych kpin.

Mimo chwilowej ulgi, Jax dopiero teraz poczuł jak bardzo było mu niedobrze. Oparł się o zimną ścianę, starając się nie zwymiotować. Przez chwilę stał tak oparty w bezruchu, czując na sobie wzrok Torena. Po dłuższym czasie stanął z powrotem na równe nogi, które w dalszym ciągu miał jak z galarety. Na myśl o galaretce, mdłości się nasiliły. Jego jedynym pocieszeniem w tym momencie było to, że mógł dostać gorszą, surowszą karę (i oczywiście to, że nie widzieli go teraz Jin i Gin).

Co prawda kara sama w sobie nadal nie była jakoś łagodna. Jax nienawidził izolatki, zawsze doprowadzała go do szału – spędzanie czasu w tak ciasnych pomieszczeniach wywoływało w nim jakiś rodzaj lęku, tym bardziej, że musiał siedzieć w niej tam tak długo, bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym. Już poczuł ciarki.

I mimo że izolatka była sporym problemem, podobnie jak brak udziału w misjach, co wiązało się z brakiem zarabiania, najgorszym była groźba kapitana. Jax nie mógł dopuścić do wydalenia z gangu, bo wiązałoby się to z jego rychłą śmiercią. Może i kapitan nie kiwnął by w jego kierunku palcem, ale reszta załogi miałaby wolną rękę, mogliby zrobić z nim co by tylko chcieli. W końcu albo należysz do gangu, albo jesteś martwy...

Starając się nie wywrócić, powolnym krokiem udał się na swoją karę. Wolał mieć to już za sobą.

– Jax... – zaczął Toren, ale ten mu przerwał.

– Błagam, nic nie mów.

– Ale, Jax-

– Dzieciaku – warknął ostrzegawczo.

– Ale ja chciałem tylko przeprosić! – krzyknął. Głos mu się łamał. Zaskoczony Jax spojrzał się w jego stronę i rzeczywiście, bachor był bliski łez.

– Już za późno, trzeba było myśleć wcześniej – odparł chłodno. Nie miał zamiaru rozczulać się jeszcze nad dzieciakiem, bo coś czuł, że tę karę zniósłby tylko gorzej. – Masz szczęście, że kapitan mnie lubi i zna mnie dłużej, w porównaniu do ciebie i większości załogi. Gdybym nie wziął tego na siebie, skończyłbyś gorzej niż izolatka. – Dodał na koniec i zostawił za sobą Torena.

Ucieszyło go, że bachor nie poszedł już za nim.

_____________
Ilość słów: 1395
Publikuję jednak wszystko od razu ze względu na konkurs "Proste historie", do którego serdecznie zapraszam zajrzeć ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro