Stabat Mater Dolorosa [Nyo!Polska]
Milkną podniesione głosy i odwracają się zaciekawione głowy, kiedy Polska bez pośpiechu wstępuje do sali sejmowej. Suknia jej zamiata podłogę, czoło unosi się dumnie, uwieńczone złocistą koroną ze starannie upiętych warkoczy. Dłonie wciąż trzyma złożone jak do modlitwy, chociaż dopiero co skończyła się trzygodzinna msza święta, a posłowie na ten widok spuszczają z szacunkiem oczy.
"Prosi Boga o powodzenie obrad!"
Jest wysoka, jest piękna, kiedy kroczy środkiem zatłoczonej sali, a tłum rozsuwa się przed nią powoli, próbując uchwycić choć jedno jej jasne spojrzenie. Wstępuje na stopnie swojego wspaniałego krzesła i na moment ukazuje się wszystkim - rozbrzmiewają oklaski i wiwaty dla Polski, górującej nad salą, jasnej, szlachetnej, przybywającej symbolicznie rozpocząć posiedzenie sejmu walnego.
Po wybrzmieniu oklasków, odbijających się echem od wysokich sufitów, Polska siada, a wraz z nią siada mężczyzna, zajmujący miejsce po jej lewej ręce.
- Wyglądasz pięknie - mówi Litwa półgłosem, chociaż jego oczy jak zawsze pozostają chłodne. Polska, nie patrząc na niego, wyciąga w jego stronę białą dłoń. Kiedy ich ręce się łączą, przez salę przetacza się kolejna burza wiwatów. Ledwo przebija się spomiędzy nich odgłos ciężkiej marszałkowskiej laski, uderzającej o podłogę.
- Witamy także ciebie, Polsko, najmiłościwsza Matko nas wszystkich, na której wierną służbę wszyscy się tu dziś zebraliśmy. Jeżeli wierzysz, że natchnienie Ducha jest z nami, prosimy cię o zezwolenie na rozpoczęcie obrad.
- Zezwalam - mówi Polska i nie musi mówić głośno, aby było ją słychać w każdym kącie.
*
Pole bitwy umilkło i jedna po drugiej zapalają się gwiazdy na niepociemniałym jeszcze do końca niebie. Nikt nie słyszał, aby Polska miała przyjechać do obozu i nikt nie widział, aby przyjeżdżała, ale nagle okazuje się że jest wśród nich - wędruje pomiędzy alejkami namiotów, czasami odsuwa płachtę i zagląda do środka, aby spojrzeć na śpiących już żołnierzy. Ci, którzy czuwają mimo pobitewnego zmęczenia, witają ją okrzykami - które Polska zaraz tłumi palcem położonym na ustach, bezgłośnie przykazując, aby nie budzić rannych.
- Dziękuję wam. To było wspaniałe zwycięstwo - mówi tak cicho, jakby zdradzała jakiś najgłębszy sekret. - Czy wielu naszych dziś zginęło?
- Niewielu, pani. W porównaniu ze stratami wrogów - prawie nikt.
- Czy konie wypoczywają? Czy dowieziono wam furaż?
- Z bożej łaski mamy wszystko, czego nam potrzeba. Moja pani, proszę pozwolić odprowadzić się do namiotu i przespać choć chwilę mimo naszych nędznych, żołnierskich warunków. Odwiedziny u rannych można przełożyć na następny dzień.
- Ach, muszę jeszcze pomówić z hetmanem...
- To również może poczekać. Jutro z rana wszyscy Polacy będą pragnęli cię ujrzeć wypoczętą.
Polska pozwala się poprowadzić w stronę obozu dowódców, ale po drodze przystaje, schyla się, uśmiecha na widok podnoszących się w jej stronę głów.
"Dobrze się sprawiliście. Dziękuję. Wasza ojczyzna jest z was dumna."
*
- Proszę wyjść, proszę zasłonić oczy - mówią łaskawi, powodowani litością, wbrew wyraźnemu rozkazowi. - Nie musi pani na to patrzeć. Nie powiemy nikomu.
Polska zaciska tylko blade wargi w twarzy białej jak marmur, jeśli nie liczyć cieni pod oczami. Jej suknia jest czarna jak żałoba, czarna jak rozpacz, czarna jak otchłań, która rozrywa jej duszę. Nie okazuje jednak boleści na zewnątrz i prostuje plecy, wiecznie dumna pomimo przeciwności losu.
- Proszę samemu zasłonić oczy przed waszym okrucieństwem, jeżeli nie może pan znieść tego widoku - mówi lekko zachrypniętym głosem. - Ja mogę.
Nikt nie próbuje dłużej perswadować. Na podwyższenie zostaje wprowadzony pierwszy człowiek, Polak z obnażonymi plecami. Wie, że Polska go obserwuje - kiwa głową niby w stronę tłumu, ale jednocześnie wprost do niej.
Wielu odwraca wzrok, kiedy po raz pierwszy unosi się bat. Ale nie ona. Ona stoi nieruchomo niczym posąg wykuty z kamienia, stabilny pomimo uderzających o niego wichrów. Najmniejszej nawet rysy nie czyni na nim obłąkańczy ludzki krzyk. I tylko jedna skaza pojawia się na nim podczas tej kaźni - mała kropla krwi na policzku, która odprysnęła od przesiąkniętego bata. Zatrzymuje się pod okiem jak krwawa łza, jedyny kolor na jej obliczu.
- Tak mi przykro, dziecko - powie mu potem, kiedy nie będzie w stanie jej usłyszeć, trawiony gorączką na szpitalnym łóżku. - Przepraszam, że cię na to naraziłam.
I złoży mu dłoń na pooranym zmarszczkami czole.
*
Miasteczko jest jak wymarłe. Nigdzie nie kołysze się nawet firanka w oknie, nawet pożółkły liść na drzewie. Tylko jeden spalony przez Niemców dom jeszcze dymi, szare kłęby spowijają rynek duszącą mgłą. Polska zasłania nos i usta szalem, żeby nie czuć zapachu pogorzeliska. Kłuje ją jednak w oczy i wyciska spod powiek łzy.
Świat tak dziwnie kręci się dookoła...
Jej ręka dotyka drewnianej belki szubienicy. Pięciu mężczyzn, jedni młodsi, jedni starsi. Bezwładne ciała o połamanych szyjach. Moje dzieci.
Wszystko wiruje. Głucha cisza aż brzęczy w uszach, jak wtedy, gdy po wybuchu pocisku na moment traci się słuch. Serce bije bardzo głośno, jakby chciało wyrwać się z piersi i nie czuć już nic więcej. Moje dzieci.
"Jaka to hańba pozwalać, żeby takie rzeczy działy się pod niebem", myśli kobieta, myśli Ojczyzna, myśli Matka.
Gdzieś w górze przelatuje zawodzący smutno ptak. Polska zamiera w kamiennej żałobie, z głową uniesioną w górę, ze smutnym wzrokiem wbitym w pięciu wisielców, i czeka cierpliwie, aż skończą się lata pokuty.
Stabat Mater, Mater Nostra, Polonia
Z cierni miała koronę na skroniach.*
*Józef Wittlin, "Stabat Mater"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro