Koło Sprawy Bożej [FranPol]
//to jest fanfik 18+. I nawet nie ze względu na erotykę, ale ze względu na groźne dla zdrowia psychicznego teorie filozoficzne epoki romantyzmu. Zostaliście ostrzeżeni.
*
Więc którym z nich jesteś?, w kąciku ust Francji gnieździ się mały półuśmiech. Bogiem, Chrystusem czy Duchem Świętym?
A jaką różnicę ci to czyni, skoro nie wierzysz w żadnego z nich?, pyta Polska.
Och, a któż ci naopowiadał, że nie wierzę, dziwi się Francja, zdradź mi swoją naturę, przecież może już pora, abym nawrócił się dzięki twojej nauce, jeżeli okażesz się dostatecznie przekonujący. Może zdołasz wlać bożą bojaźń w moje heretyckie serce, kto wie, spróbuj chociaż, czyż nie na tym polega twoja misja dziejowa?
Owszem, mówi Polska, owszem, ale...
Więc słucham cię, Francja uśmiecha się do niego zachęcająco, otwarcie, słucham, głoś mi swą prawdę.
*
Czasami, w niezupełnie uchwytnych momentach, szaleństwo pełga migotliwie w oczach Polski i odmienia ich barwę ze zwykłej zieleni na coś, co trudno opisać w racjonalnych słowach.
To najbardziej niepokojąca zmiana, ale nie jedyna. Polska ma teraz wystające kości policzkowe, które czynią ogromną różnicę w niegdyś okrągłej twarzy, oraz wyraźnie zarysowane pod skórą obojczyki i żebra. Zupełnie inny jest sposób, w jaki porusza, i nie jest to zwykła ostrożność ze względu na niedogojone rany, ale coś innego, coś... wywołującego ciarki na plecach. Trudno określić, co dokładnie jest z Polską nie tak, ale jakiś nieokreślony element budzi głęboki niepokój obserwatora, który przygląda mu się dłużej niż tylko kilka sekund.
Stoi pośrodku pokoju, na rozstawionych nogach, pozornie nieruchomo. Coś jednak w nim trzepocze, pod cienką, bladą skórą albo w mięśniach targanych nagłymi kurczami, coś buzuje i iskrzy gwałtownie jak targany wiatrem płomień, kiedy Polska bezwiednie wspina się na palce i lekko rozkłada ramiona, budząc skojarzenie z ptakiem unoszącym skrzydła do lotu. Na jego ustach ukształtowują się i zamierają kolejne niewypowiedziane wyrazy. Francja próbuje odczytać je z ruchu warg.
Wstążka zsuwa się z jasnych włosów za pierwszym pociągnięciem. Splątane, zaniedbane kosmyki opadają aż za ramiona. Polska nerwowo potrząsa głową, ale nie protestuje słowem ani gestem, kiedy Francja pomaga mu odgarnąć część włosów z twarzy i delikatnie zakłada mu je za ucho. Nie protestuje także, kiedy jednym płynnym ruchem zwleka z niego płócienną koszulę i odrzuca ją na bok, jak zasłonę zdartą z obrazu. Jego obnażone plecy i ramiona są okryte gęstą siecią długich, białych blizn.
Słucham cię, zapewnia Francja, a Polska powoli, wpierw ostrożnie, ale z coraz większą pewnością, zaczyna mówić:
*
Polska była wolnością, mówi cicho, poufale, jakby zdradzał jakąś świętą tajemnicę, dlatego została pogrzebana, gdyż inne narody nie chciały znać wolności, nie mogły jej zrozumieć, skoro same w duszy były niewolnikami. Teraz jednak czas jest bliski, na znak skruszyły się okowy, które niewoliły mnie w Rosji, ponieważ ja jestem wolność, a wolność jest mną, i żadne z nas nie może istnieć bez drugiego, a więc kiedy Polska wstanie z grobu, wtedy odżyje także i wolność, nie tylko dla mnie, ale i dla ciebie, dla wszystkich, i zakończy się nareszcie moje cierpienie, i ktokolwiek przyjdzie do mnie, będzie wolny i równy.
Chcesz wiedzieć, kim jestem? Jestem duchem narodu polskiego, tak jak ty jesteś duchem narodu francuskiego, François, i tak jak są również inne duchy narodów, a niżej nich duchy pojedynczych ludzi, ogromna wielość dusz, różnych stanów, różnych kultur, różnych przeznaczeń, zagubionych jak dzieci, bezbronnych i rozdartych pomiędzy dobrem a złem, tułających się po omacku w poszukiwaniu złączenia z Bogiem.
Ja jestem skazany na tę tułaczkę, widzisz, François, nie tylko duchem, ale również ciałem, na wędrówkę poprzez obce ziemie bez żadnego miejsca spoczynku, a dlaczego również ciałem, otóż dlatego, że ja jestem narodem wybranym spośród wszystkich, gdyż poprzez moją niewolę stałem się narodem UPADŁYM.
Jestem tym, którego w 1795 roku zamordowaliście i złożyliście w grobie, licząc na to, że wraz ze mną pogrzebiecie swoje sumienia, aby stamtąd nie mogły wołać do nieba o pomszczenie stuleci waszych zbrodni. Tego nie mogła jednak znieść sprawiedliwość świata, więc ja stałem się głosem uciśnionych, pogrzebanych sumień, wzywającym do odkupienia. Jestem tu wciąż, François, słuchasz, bowiem została mi objawiona wola boża i przeze mnie musi się dopełnić...
Co, co musi się dopełnić, dopytuje Francja, mnie możesz powiedzieć, chyba że to twoja święta tajemnica?
Polskę znowu przeszywa dreszcz.
Czas jest bliski, mówi tajemniczo.
Jaki czas?, pyta ciekawie Francja. Albo nie mów, pozwól mi zgadnąć. Czas Sądu Ostatecznego, czy tak?
Och, on również, mówi Polska lekceważąco, jakby to nie było szczególnie ważne. Ale wpierw musi nadejść czas wskrzeszenia Polski, gdyż jak Sąd Ostateczny mógłby się odbyć bez oskarżyciela?
Ty nim będziesz?, Francja wysoko unosi brwi.
Ja już nim jestem, wyjaśnia Polska, jak najoczywistszą rzecz na świecie. W końcu wobec jakiego człowieka popełniono zbrodnie tak straszliwe i niewybaczalne? Jaki inny kraj został tak umęczony jak Polska? Który naród został wybrany przez Boga dla spełnienia ofiary? Czyje niewinne cierpienie...
Twoje plecy, mówi Francja, jedną dłoń kładzie na jego ramieniu, palcami drugiej powoli wędruje wzdłuż linii kręgosłupa po białych śladach męczeństwa. Właściwie to stoi bardzo blisko, jego oddech łaskocze Polskę w ucho, ale mężczyzna zdaje się tego w ogóle nie zauważać.
Och, moje plecy, mówi lekceważąco, to nic, to tylko ciało, materia. Bolało, ale czym są cierpienia ciała w porównaniu do męki zniewolonej duszy, której zadane rany nigdy się nie goją? Ciało jest rozrywane i zarasta bliznami, a rozerwana na części dusza nie zrasta się, gdyż jej natura nie może znieść podobnego gwałtu, tak że kto poznał takie cierpienie, ten nieczuły jest już na ból cielesny. Rozerwanie ciała to droga do przemiany i uświęcenia. Rozerwanie duszy to złożenie siebie samego na ołtarzu ofiarnym.
Więc jednak jesteś Chrystusem, wnioskuje Francja, przecież on również zna Pismo. Feliks nie mówi "tak". Nie mówi też "nie".
Moje ukrzyżowanie już się dokonało, mówi za to, żeby odkupić za winy dawnego świata, który swój ciężar grzechu zrzucił na moje barki, kiedy sam nie mógł go już unieść; świata, którego ty byłeś częścią, François. Chrystus był Mesjaszem narodu żydowskiego; ja będę Mesjaszem narodu polskiego.
Chwyta dłoń Francji, odciąga ją od swoich blizn, a przykłada do piersi, pod sercem. Serce bije mu głośno i szybko. Francja obejmuje go od tyłu ramionami, przyciska do siebie, ale Polska wciąż stoi sztywno i nieruchomo, jakby w ogóle nie czuł dotyku. Coś rzeczywiście odmiennego, nie-ludzkiego i nie-boskiego promieniuje od jego sylwetki, jego twarz jest nieporuszona, a jednocześnie wzburzona, a jednocześnie spokojna. Och, Polska głęboko wierzy w każde swoje słowo.
Francja ma ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem.
Mesjasz narodów, hmm?
*
Wie przecież, jak niewiele potrzeba, aby to złudzenie runęło niczym domek z kart. To proste, prostsze niż ruch ręki, bardziej kuszące niż zwyczajny grzech. A skoro ma taką możliwość, nie zamierza czekać. Polska nagle mięknie w jego rękach, jego mięśniami wstrząsają kolejne dreszcze, a Francuz podtrzymuje go w równowadze, rozważając przez moment, czy chce zabrać go do łóżka, ale nie. To nie byłoby to, co pragnie osiągnąć, zbyt bliskie byłoby świętości. Aktu świętokradztwa dokonuje tutaj, na miejscu, bez ostrzeżenia.
Jednym ruchem ręki zrywa z Polski pozłacaną aureolę, jednym pchnięciem bioder ściera całe to wyimaginowane sacrum. Bez użycia słów prezentuje mu, jak bezcelowy był jego opór — nie względem Francji, oczywiście, ale względem własnej, niewątpliwie ludzkiej natury. Siłą drżących od wysiłku mięśni przetłacza koronny argument swojego stanowiska.
Co taki święty jak ty robi w rękach takiego bezbożnika jak ja?, pyta drwiąco i uzyskuje odpowiedź aż nazbyt jasną i śmiałą.
Trudno powiedzieć, czy Polska w swoim obecnym stanie rozumie, w jak różny sposób można odbywać filozoficzne dysputy; choćby i jednak nie był tego świadomy, tym razem biernie nagina się do zdania Francji. Zwleczony z piedestału porzuca na moment grę pozorów, w które tak głęboko wierzy. Z zaciśniętymi oczami bluźni na całe gardło przeciwko sobie samemu.
I zaprawdę, jest narodem upadłym, w tym miejscu się nie omylił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro