Bonsai wolności™ [Polska, Węgry]
T: Niech Łukasiewicz hoduje drzewko w doniczce, jak już siedzi te 6 lat w Austrii
J: Ooo, takie bonsai wolności
T: W kształcie oreła bonsai. Albo bardziej zaawansowane, w kształcie "VA TE FAIRE FOUTRE, AUTRICHE"
J: Va te fai...
T: To takie baaardzo niemiłe fuck you
*
- Co robisz? - zapytała z zainteresowaniem Węgry, przyglądając się dość nietypowemu zajęciu swojego przyjaciela, Feliksa Łukowskiego. Łukowski, pochylający się dotąd nad niedużą doniczką, dumnie wyprostował plecy i odgarnął włosy z czoła. Uśmiechał się przy tym szeroko w sposób, który budził wątpliwości, czy człowiek naprawdę chce znać przyczyny tego uśmiechu.
- Bonsai - oświadczył.
Warto zaznaczyć, że był to rok 1800, albo coś około, a na dodatek rzecz cała działa się na terenach Arcyksięstwa Austriackiego. Erzsébet Héderváry, tak się złożyło, tam akurat mieszkała, natomiast Łukowski pojawił się w Austrii dopiero przed kilkoma miesiącami nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego. Pewną wskazówką były tylko jego lśniące wojskowe buty, bezczelny uśmiech i dwie butelki znakomitego lombardzkiego wina w jego bagażu podróżnym. I to, że poszerzył swój zasób włoskich przekleństw o frazy, których Węgry nie słyszała nawet w ustach młodego Lovino.
Zważywszy na kontekst czasowy i terytorialny, nie powinno nas dziwić, że pierwszym jej pytaniem było:
- A co to takiego bonsai?
- Cieszę się, że pytasz, bo właśnie miałem zacząć to wyjaśniać. Bonsai jest to starożytna sarmacka sztuka, przekazywana sobie w dawnej Rzeczpospolitej z pokolenia na pokolenie, taka, rzekłbym, tradycja. Pieczę nad bonsai tradycyjnie posiada najstarszy mężczyzna z rodu, a najwspanialsze rodowe bonsai zwyczajowo przynosi posiadaczowi sławę i koszty pielęgnacji w okolicach stu dukatów w złocie rocznie, przynajmniej w połowie zeszłego wieku, bo z różnych powodów nie mam najnowszych danych. Rodami słynącymi z bon-
- Czy to jest drzewko? - przerwała mu Węgry.
W rzeczy samej, w doniczce rosło sobie spokojnie maleńkie, zieloniutkie drzewko. Pień, gałęzie, miniaturowe listki. Wszystko jak należy, tylko o kilkanaście rozmiarów mniejsze od oryginału.
- Tak - na twarz Łukowskiego wypłynął wyraz ojcowskiej wręcz czułości. - Topola, topólka... kto jest najpiękniejszym drzewkiem tatusia?
Héderváry westchnęła i położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na nią.
- Cieszę się, że znalazłeś sobie jakieś spokojne, nieszkodliwe zajęcie - powiedziała łagodnie. - Może zajmiesz się czymś i oderwiesz wreszcie myśli od Francji i tych Legionów, i tej całej rewolucji... Wybacz, że ci to mówię, ale moim zdaniem będzie lepiej, jeśli przynajmniej na chwilę odpuścisz sobie marzenia o wojnie, o zrównaniu Austrii z ziemią i posypaniu tej ziemi solą. A to drzewko jest naprawdę ładne.
Łukowski nie wydawał się specjalnie słuchać jej słów. Głaskał palcem zielone listeczki.
- Prawda? - spytał z entuzjazmem. - Moja śliczna krzewinka wolności, moja sadzonka swobody...
- Sadzonka swobody? - zapytała Héderváry, ale już wyglądała, jakby obawiała się odpowiedzi.
- Tak - zgodził się Feliks z uczuciem. - Wiesz, że francuska armia w swojej godnej podziwu dbałości o miejską zieleń sadzi Drzewo Wolności™ w każdym podbitym włoskim mieście?! I wieszają na nich takie małe trójkolorowe chorągiewki... masz jakieś niepotrzebne chusteczki?
- I to jest... - zaczęła Węgry, ale nie skończyła.
- Lepiej! Lepiej, droga Elu! - zapewnił Łukowski. - Jako doświadczony bonsaista, własnymi rękami odjąłem maleńką gałązkę od drzewa wolności z któregoś z tych włoskich miast, i przechowałem ją na sercu, aby zaszeczepić wolność tutaj, w Austrii, aby przygotować ją, oswoić na jej przyjęcie! To, na co patrzysz, to...
Urwał, szukając najwyraźniej właściwych słów. Węgry patrzyła na niego jak na człowieka, który zatruł się romantyzmem o 20 lat za wcześnie.
- Zrobiłeś bonsai z rewolucyjnego drzewka wolności? - zapytała w końcu ostrożnie.
- Tak.
- I zamierzasz je hodować?
- Tak jak hoduję w duszy słodką myśl o wolności, najdroższa Erzsébet. W końcu już niedługo pod naszymi oknami pojawią się złote orły na francuskich sztandarach i Austria zostanie nareszcie zniszczona.
Węgry westchnęła ponownie.
- Feliks, zdajesz sobie sprawę, że ja w tym kraju mieszkam i zniszczenie go wcale nie byłoby mi na rękę?
- A co? Nie jesteś po mojej stronie? - zorientował się Łukowski.
- No tak połowicznie powiedziałabym...
- Elu! - Polak wyciągnął w jej stronę doniczkę. - Jak możesz być przeciwko Wolności™?!
- ...tak ją nazwałeś?
- Krytyka źle jej robi na rozrost.
- Wydawało mi się, że właśnie o to w twojej starożytnej sarmackiej sztuce chodzi.
- Rozrost... duchowy miałem na myśli.
- Rozrost duchowy miniaturowej topoli?
- Ona jest bogatsza wewnętrznie niż cały ten kraj!
- A to dlaczego, jeśli można spytać?
- Ponieważ - Łukowskiemu oczy zamgliły się wzruszeniem - ponieważ jest francuska.
Aha, pomyślała Héderváry, przygryzając wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Chyba mocno go wzięło.
- Dasz mu ją... tę topólkę... jak się znowu spotkacie, co ty na to? - zaproponowała tonem, jakim zwracała się zwykle do niewspółpracujących czterolatków.
- Sadzonkę Wolności™ - poprawił ją Łukowski.
- Sadzonkę Wolności.
- Wolności™.
Węgierka uśmiechnęła się rozumiejąco.
- Dobrze, niech ci będzie. A tymczasem wydaje mi się, że książę Schwarzenberg bardzo chciał się z tobą zobaczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro