Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I

Czekanie na komisariacie niemiłosiernie dłużyło się Adasiowi.
Czas umilał sobie mamrocząc ciche, słodkie, polskie "Pierdolić policję..." i posyłając przedstawicielowi prawa urocze, niewinne spojrzenia. Może go wypuści?

Nagle wśród niebieskich czapeczek zauważył rudą czuprynę.

- Otwórzcie drzwi, jełopy!

Kwiatkowski uśmiechnął się pod nosem. Ah, czyli to dziedziczne.

- Adaś! - w całym pomieszczeniu rozległ się donośny, wysoki pisk.

- Kuzynka Stanisława. - westchnął. Adam dokładnie znał adresata tej "wypowiedzi".

- Ah, nie! Teraz jestem Stella, to takie bardziej...mm... english. Matko, jak ty wyrosłeś!

- Tak, tak, a teraz zabierz mnie stąd i daj jedzenie, bo umrę.

- Jaki miły. - skomentowała. Jednak zrobiła tak jak kazał i już chwilę potem oboje wdzięcznie prezentowali swoje smukłe, długie palce ukazując wysokie poważania dla angielskich służb bezpieczeństwa.

- Ależ ja się za tobą stęskniłam, Adam. - zaśmiała się kobieta.

***

Tego mu brakowało. Kominka i ciepłej herbaty. Adaś Kwiatkowski westchnął z rozkoszą grzejąc stopy przy ogniu.
Już dawno nie jadł czegoś tak dobrego.

- To... co dokładnie zamierzasz tu robić? Zdziwiłam się, gdy dostałam list. - Stella przysiadła się do niego.

- Dokładnie nie wiem. Definitywnie walczyć za Polskę, tak aby Hitler poczuł jak bardzo go nienawidzę. - odparł.

- Mało szczegółowy ten twój plan. - skrytykowała.

- Masz lepszy?

- A tak się składa, że owszem. Kojarzysz może coś takiego jak dywizjony lotnicze? Tak się składa, że jestem świetna i mam wtyki. Mogą cię tam przyjąć.

- Zaczepiście! Będę latał samolotem! - Adaś podskoczył na fotelu.

- Nie ciesz się za czasu, musisz przejść wszlekie badania. Masz jakieś choroby? - Stanisława zmarszczyła brwii, prawdopodobnie usiłując sobie przypomnieć cokolwiek o tym małym, blondwłosym nadpobudliwym dzieckiem sprzed dziesięciu lat.

- Nie...

Adam Kwiatkowski nigdy nie był dobry w kłamaniu, lecz tym razem jakoś poszło.

- Tylko nie kaszlnij, nie kaszlnij teraz... - powtarzał sobie w myślach.
I jak na złość zachciało mu się kasłać.

- Pier... - zaczął.

- ...dolić choroby, tak wiem. - przerwała mu kuzynka. - Adam, to ważne.

- Jestem zdrowy, jestem krzepki, jestem Bogiem, idę spać. - odparł arogancko siedemnastolatek i ruszył w stronę swojej izdebki w małej kamiennicy. Ciasne, ale własne. Czy jakoś tak.

- Uważaj, żebyś z tej miłość do siebie się nie zsikał normalnie. - Stella przewróciła oczami.

- Postaram się. - Blondyn posłał jej oczko i zamknął drzwi.

Dobrze, że wziął długą kąpiel.

Czekał go ciężki dzień. Już jutro miało się zmienić dość sporo...

***

Następnego dnia słońce zawitało, radośnie pukając w okna angielskich kamienniczek. Wszystkie kwiaty zdawały się wręcz emanować spokojem i radością. Wszystkie, prócz Adama Kwiatkowskiego.

- Zamknij ryj! - wrzasnął, trzymając się za głowę.

Mógł wczoraj tyle nie pić. Mógł.

- Nie martw się, Adasiu, ja to załatwię - Stella wychyliła się przez okno do śpiewającej obok sąsiadki. - Shut up! Please - uśmiechnęła się jeszcze uroczo i zamknęła okiennice - Weź się w coś ubierz, bo świecisz dupą.

Nie tylko Adam świecił dupą, słońce też.

Chłopak westchnął cierpiętniczo, powstrzymując się od jakiegoś komentarza i ruszył założyć jakieś gacie.

- I uczesz się - Stasia otworzyła drzwi od łazienki, akurat gdy gapił się w lustrze na swoje "worki" pod oczami.

- Wyglądam jak gówno.

- Prawda. Więc się uczesz - Stella oparła się o framugę - Naprawdę urosłeś. Kawał z ciebie chłopa - zaczęła wzdychać jak taka typowa ciotka, która po pięciu latach zobaczy dziecko - I te włoski masz.

Adam słysząc to oblał twarz rumieńcem, przyprawiając swoją kuzynkę o histeryczne spazmy, które zapewne w jej wykonaniu były śmiechem. Chłopak również zacząłby się śmiać, gdyby nie to, że spazmy Stelli przerodziły się w zadławienie. Blondyn bez zastanowienia, puszczając ręcznik, którym był owinięty, przypadł do niej i energicznie klepiąc po plecach przywrócił zdolność oddychania.

Ta, zamiast się uspokoić i mu podziękować, znowu zaczęła chichotać, jednak tym razem było to spowodowane widokiem tego, co Kwiatkowski odsłonił upuszczając jedyną osłonę. Adaś w jednej chwili złapał ręcznik i wypadł z pokoju pozostawiając wycierającą łzy rozbawienia kuzynkę.

Zapowiadało się wesołe lato.

***

Dexter Brown pił zaparzoną niedawno kawę, siedząc na wysokim, drewnianym krześle przy blacie wyspy kuchennej. Brakowało obok drugiej osoby, stanowczo.

Brown był Brytyjczykom z krwii i kości: dobrze zbudowany, wysoki brunet, dobrze ubrany w dobrym domu z kominkiem. Codziennie pił herbatę z mlekiem rano i o siedemnastej. Z pracy wracał różnie, ale zwykle o szesnastej.
Chyba, że akurat była jakaś ważna akcja. Miał psa i duży dom.

Brakowało tylko żony i gromadki dzieci.
No, może bez tych dzieci. Dexterowi nie były jakoś szczególnie potrzebne.
Dobrze wychowany, z typowo angielskim poczuciem humoru, był bardzo popularny w wszelkich klubach, a "ladies" miał pod dostatkiem. Taki miły i szarmancki, często zapraszał je na wszlekie spotkania koktajlowe czy otwarcia galerii.

Druga wojna światowa wcale nie była jakąś tragedią, nie w Anglii. Nadal działało mnóstwo instytucji. To prawda, było trochę niebezpiecznie i ryzykowne, ale nie aż tak jak można pomyśleć.

Dexter otarł usta wierzchem dłoni i przeciągnął się, mrucząc coś pod nosem.

Był raczej spokojnym człowiekiem, praca pilota zobowiązuje. Raczej.
Lubił sobie zapalić raz na jakiś czas, albo porządnie upić.
Ale najbardziej lubił kolegów. Dbał o swoich przyjaciół.

To przypomniało mu jak wczoraj patrzył na ciekawy widok. Obcokrajowiec przeklinający Hitlera.
I czemu policja go zgarnęła? Ten mały blondynek był doprawdy uroczym i zabawnym widowiskiem, o czym zapewne pomyślało wielu przechodzących tamtędy gapiów. Skądś znał ten akcent, jedna z jego "koleżanek", chyba Stella, miała podobny. Czyżby ten chłopaczek był Polakiem? Ciekawe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro