Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Miłego czytania! <3
#PieknoMilczeniaWS

KAILYN

Trzy dni.

Tyle czasu prawie wcale nie zmrużyłam oka.

Każdy cień wydawał się dłonią sięgającą po mnie z ciemności. Każdy szelest – krokiem tuż przy drzwiach. Obłęd przejmował nade mną kontrolę. Powieki miałam ciężkie, ale ilekroć zamykałam oczy, natychmiast wracały do mnie słowa z listu. Huczały w mojej głowie ponurym echem, wryte tak głęboko, jakby ktoś stał obok i nieustannie szeptał mi je prosto do ucha. Nie chciałam przechodzić tego ponownie. Na samą myśl o tym, co musiałabym znów znieść, bolała mnie każda część ciała.

Ścisnęłam palcami nasadę nosa i wzięłam głęboki oddech, wsiadając do windy, która miała zawieźć mnie na szesnaste piętro biurowca naszej firmy. Czułam się jak cień pogrążony w paranoi. Brak snu odciskał piętno na moim umyśle i nawet wypicie dwóch czarnych kaw nie zdołało zatrzymać tego stanu. Byłam wykończona. Pragnęłam, by ten dzień – choć dopiero się rozpoczął – już dobiegł końca.

Drzwi windy zaczęły się zamykać, lecz w ostatniej chwili czyjaś dłoń wsunęła się między stalowe skrzydła, zmuszając je do ponownego rozwarcia. Myślałam, że to jakiś spóźniony członek zarządu, ale rzeczywistość okazała się nieco bardziej brutalna.

Wstrzymałam oddech, gdy tuż przede mną pojawił się Evrin. Wszedł do środka z płynną elegancją, jakby świat dostosowywał się do jego tempa. Surowe oświetlenie podkreślało blask nietypowo roztrzepanych włosów, a czekoladowe tęczówki zatrzymały się wprost na mnie.

Nie musiał nic mówić. Sama jego obecność sprawiła, że krew w jednej chwili odpłynęła mi z twarzy. Otworzył usta, jak gdyby zamierzał się odezwać, ale najpierw tylko uniósł brew, lustrując mnie wzrokiem od stóp do głów. Czułam, jak jego spojrzenie zatrzymuje się na moich nogach opiętych cienkimi rajstopami, a potem wędruje wyżej, aż do linii dłuższej czarnej marynarki, która tego dnia zastępowała mi sukienkę.

Bezczelny drań bez najmniejszych skrupułów właśnie rozbierał mnie wzrokiem.

— Widzę, że aż tryskasz radością na mój widok. Nie za dużo tego entuzjazmu? — spytał w końcu, nie odrywając ode mnie uwagi.

— Cud, że jeszcze nie płaczę ze szczęścia. Naprawdę, z trudem powstrzymuję się przed rzuceniem ci się na szyję. — skrzyżowałam ramiona na piersi i posłałam mu wymuszony uśmiech.

— Tak, zauważyłem, że cała promieniejesz... z irytacji.

— No patrz, jednak masz jakąś spostrzegawczość. Może doczekam dnia, aż zauważysz też, kiedy ktoś naprawdę nie chce z tobą rozmawiać. — mruknęłam, rozglądając się po wnętrzu windy.

— Och, czuję, jak to boli. — złapał się teatralnie za serce, ale minę zachował śmiertelnie poważną. — Przykro mi, skarbie, ale jakoś musisz przeżyć tych szesnaście pięter w moim niezwykle przyjaznym towarzystwie.

Cranston zaciskał szczęki, co rozkosznie uwydatniało jego kości policzkowe jeszcze bardziej. Ten widok zadziałał na mnie niczym wypicie alkoholu na pusty żołądek. Wmawiałam sobie nawet, że dwukrotnie przełknięta ślina pomoże mi ogarnąć moje głupie serce. Musiałam za wszelką cenę unikać z nim kontaktu wzrokowego, inaczej szybko zauważyłby towarzyszące mi zmieszanie.

— Nadal ich używasz. — dodał z tym swoim niezachwianym spokojem, stając tak blisko, że niemal czułam bijące od niego ciepło. — Wanilia i jaśmin. Płynna rozkosz. Poczułem te perfumy jeszcze zanim wszedłem do biurowca i od razu wiedziałem, że cię zaraz spotkam.

— To czym pachnę chyba nie powinno cię już obchodzić.— odpowiedziałam, starając się zabrzmieć chłodno.

— Masz rację, może nie powinno. — uniósł rękę i zdjął z mojego ramienia niewidzialny paproch, a iskra, którą wywołał ten dotyk, była jak pożar. — Ale obchodzi. I wiesz, co jest najgorsze?

— Co?

— Że nie mogę tego w żaden sposób powstrzymać. — przełknął ślinę, ale nie spuścił ze mnie uważnego spojrzenia.

Przesunął wzrokiem od moich oczu, aż po usta po czym wygiął wargi w aroganckim uśmiechu. Zrobił to powoli wręcz leniwie, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę z efektu, jaki na mnie wywiera. Zapach jego drogich perfum i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać, uderzył mnie z całą siłą wspomnień, których nie powinnam odgrzebywać.

Muszę trzymać go na dystans.

Muszę go unikać.

Muszę, muszę, muszę.

— Ty faktycznie wciąż masz ten denerwujący nawyk wchodzenia ludziom w przestrzeń osobistą.

— W twoją, tak. — mruknął a ja poczułam jego oddech na skórze. — Kiedyś nie miałaś z tym żadnego problemu. Wręcz przeciwnie. Uwielbiałaś, gdy to robiłem.

Serce uderzyło mi o żebra z taką siłą, że aż zrobiło mi się niedobrze.

— Czasy się zmieniły.

— My się nie zmieniliśmy. — odparował.

Zaśmiałam się gorzko pod nosem.

— Powiedziałam ci co myślę na ten temat już ostatnim razem.

Winda zatrzymała się na trzecim piętrze, a drzwi otworzyły z mechanicznym szarpnięciem. Evrin jednak nie ruszył się z miejsca. Wiedziałam, że im dłużej będę na niego patrzeć, a on będzie sprawiał wrażenie, jakby wciąż mnie pożądał, tym mocniej dawne uczucia wezmą nad nami górę.

— Schowaj dumę w kieszeń, mała Ferrell. — szepnął, spoglądając na mnie z góry. — Zaraz czeka nas spotkanie zarządu, więc będziemy musieli się dogadać, bez względu na to, ile masz do mnie żalu po ostatniej rozmowie. To nie przedszkole.

Zacisnęłam zęby, tłumiąc narastającą irytację. Gapił się na mnie, a ja po raz kolejny przeklęłam w myślach tę absurdalną różnicę wzrostu pomiędzy nami. Przypominała mi o jego przewadze, którą tak chętnie wykorzystywał. Cranston był cholernie wysoki, a ja miałam wrażenie, że czerpał niemal perwersyjną przyjemność z patrzenia na mnie z góry, jakby czekał, aż się poddam lub odwrócę wzrok. Ale nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji. W zamian za to uniosłam podbródek, zmuszając się do zachowania pozornej obojętności, choć w środku aż kipiałam ze złości.

— Nie mam do ciebie żadnego żalu. — odparłam po krótkiej chwili.

— Nie? — uniósł brew, zaskoczony. — To dlaczego tak pięknie się złościsz?

— Może dlatego, że masz irytującą manierę doszukiwania się emocji, których nie ma.

— Albo dlatego, że doskonale wiem, że ukrywasz coś istotnego. — odrzucił.

— Niczego nie ukrywam.

— Oczywiście, że nie. — Nachylił się lekko, ironizując. — Dlatego nie możesz nawet na mnie spojrzeć bez tej iskry gniewu w oczach.

— A może to po prostu odraza? — rzuciłam ostro, na co tylko się roześmiał.

— Gdybyś faktycznie mnie nienawidziła, nie byłoby w tym tyle ognia.

— Odsuń się ode mnie.

— Po co?

— Bo... — urwałam.

Winda, którą wybraliśmy była ciasna. Zbyt ciasna, bym mogła zachować bezpieczny dystans. Sylwetka Evrina dominowała przestrzeń, a ciepło jego ciała wypełniało każdy centymetr dzielącej nas odległości. Nie mogłam oddychać. Z każdym krokiem przybliżał się coraz bardziej, a ja powoli traciłam miejsce do ucieczki. Potrzebował wymówki by mnie dotknąć i bym ja dotknęła jego. Dobrze wiedział, co robi. Prowokował mnie.

— Aż tak przeraża cię moja bliskość? — zakpił, przechylając głowę nieco bardziej w bok.

— Nie.

— Kłamczucha.

— Jesteś okrutny, wiesz?

— Zdaję sobie sprawę. Kiedyś powtarzałaś mi to na każdym możliwym kroku.

Nawet nie zauważyłam, kiedy chłodna powierzchnia ściany zetknęła się z moimi plecami. Kiedy Cranston zaparł jedną dłoń tuż przy mojej głowie zaś drugą oplótł moją talię i przyciągnął bliżej siebie. Ciepło palców mężczyzny przeniknęło przez materiał marynarki i wywołało dreszcz, którego nie potrafiłam powstrzymać.

— Zapytam raz jeszcze. Jesteś pewna, że nie przeraża cię moja bliskość, Kai? — pochylił się, jego usta prawie musnęły moje.

Kai, powtórzyłam w myślach.

Tylko on jeden zwracał się do mnie tym zdrobnieniem.

Tylko jemu na to pozwalałam.

Czułam, że moje ciało mimowolnie poddaje się instynktowi. Serce biło za szybko, oddech stawał się płytki a policzki rumieniły. Nieświadomie uniosłam ręce i ułożyłam je na jego klatce piersiowej. Drżał. Trząsł się zupełnie tak samo, jak ja. Palce Evrina zaczęły wodzić po moim ramieniu i odkrytym obojczyku. Zataczały na nim nieznośnie powolne kółka i przyprawiały o dreszcze. Chryste. Prawie zapomniałam już, jak działał na mnie dotyk tego człowieka i jak wiele przyjemności potrafił mi sprawić.

W pewnym momencie zahaczył kciukiem o złoty łańcuszek na mojej szyi. Ten z zawieszką w kształcie ćmy, na której odwrocie widniały pierwsze litery naszych imion. Ten sam, który podarował mi, gdy mieliśmy po szesnaście lat i z którym ciężko było mi się rozstać. Nosiłam go przez cały czas. Dzień w dzień. Przyjrzał się mu przez chwilę, jakby przywoływał w głowie jakieś wspomnienie, a potem przez ułamek sekundy na twarzy Evrina pojawił się piękny i niezwykle łagodny uśmiech. Ten ledwie dostrzegalny, a jednak wystarczający, by coś we mnie pękło. Właśnie tak uśmiechał się tamtego dnia, gdy mi go dawał.

Bolesne déjà vu ścisnęło mi gardło.

Gdybym wtedy nie popełniła tylu błędów i nie musiała uciekać...

Może dziś moglibyśmy być razem szczęśliwi?

— Miałeś mnie znienawidzić... — zabrzmiałam słabiej niż planowałam po czym schowałam łańcuszek z powrotem za marynarkę.

— Mam setki powodów, żeby to robić. — głos Evrina był przesycony czymś surowym. Palce, które jeszcze przed chwilą błądziły po mojej szyi, nagle przesunęły się na moje usta. — I równie wiele, by dalej cię pragnąć.

Czas zatrzymał się w miejscu, kiedy całkowicie zniwelował dystans pomiędzy nami, a jego ciepły oddech musnął moje policzki. Instynktownie mocniej wbiłam paznokcie w materiał jego koszuli. Walczyłam z samą sobą. Z okrutnym pragnieniem i burzą, którą we mnie wywoływał.

— Nie rób głupstw. — raptownie przymknęłam powieki.

— Nigdy nie zrobiłbym niczego, czego sama byś nie chciała. Wiesz o tym. Zawsze czekałem na twoją zgodę.

— Mówiłam ci, żebyś sobie odpuścił, bo to nie ma żadnego sensu.

W powietrzu rozległ się krótki, gorzki śmiech. Cranston odchylił głowę do tyłu po czym wyprostował się i znowu na mnie spojrzał. Tym razem znacznie ostrzej.

— Wiesz, co nie miało żadnego sensu? To, że wtedy wyjechałaś. — skwitował z żalem. — Byliśmy razem praktycznie od dziecka. Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, znałaś każdy mój mocny i słaby punkt, tak jak ja znałem twoje. Zależało nam na sobie i choć czasami bywało różnie, zawsze miałaś we mnie wsparcie. Zrobiłem coś nie tak? Skrzywdziłem cię w jakiś sposób? — zmusił mnie do kontaktu wzrokowego, a następnie dokończył: — Powiedz mi, czy to ja popełniłem gdzieś błąd, bo od miesięcy zadręczam się pytaniami na które nikt, kurwa, nie udziela mi odpowiedzi.

Chciałam się rozpaść.

Rozpaść. Rozkruszyć. Umrzeć. Przepaść na zawsze.

— Musiałam to zrobić. — wydusiłam pod wpływem emocji.

Nie ugryzłam się w język i od razu tego pożałowałam. Czułam, jak jego spojrzenie się wyostrza, jak układa w głowie kolejne pytania, które mogłyby rozszarpać mnie na strzępy.

— Musiałaś? — powtórzył powoli, smakując to słowo, jak gdyby było kluczem do czegoś, czego jeszcze nie rozumiał.

— Nie o to mi chodziło — rzuciłam pospiesznie, ale to nie zmieniło faktu, że Evrin już dostrzegł tę sekundę paniki w moich oczach.

Czułam, jak ogarnia mnie zimno, a znajomy lęk zaciska szpony na moim gardle. Język przyrósł mi do podniebienia. Mózg wylał się na podłogę a my po nim deptaliśmy. Wiedziałam, że jeśli będzie dalej drążył i zbyt mocno pociągnie za nitkę, wszystko się rozsypie.

— Kai. — głos Evrina stał się twardy i napięty jak cięciwa łuku, a jego szczęka drgnęła w ledwie zauważalnym odruchu gniewu. — Ktoś cię do tego zmusił? Kazano ci wtedy wyjechać?

— Co? — odpowiedziałam zbyt szybko i zbyt gwałtownie. — Nie! Oczywiście, że nie.

— Kłamiesz.

— Daj mi spokój. — błyskawicznie odwróciłam wzrok.

Błądziłam spojrzeniem wszędzie, byle nie patrzeć na niego, bo bałam się, że dostrzeże w moim oczach wszystko to, co planowałam ukryć. Chciałam protestować. Chciałam powiedzieć mu, że oszalał i wmówił sobie coś, co absolutnie nie ma sensu, ale nie zdążyłam rozchylić warg a już tym bardziej wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Evrin uniósł dłoń szybciej, niż mogłam zareagować, a chłodna skóra jego palca ponownie musnęła moje usta.

— Wiesz co? Nic nie mów. — uciszył mnie. — Wiem, że będziesz zaprzeczała, ale spokojnie... — Nachylił się bliżej. Ciepło jego oddechu zatańczyło na mojej skórze. — Powiedziałem, że w końcu dowiem się prawdy. I zrobię to, nawet jeśli będę musiał zapłacić za nią najwyższą cenę.

— Dlaczego tak ci na tym zależy? Dlaczego nie dasz mi spokoju albo nie zniszczysz życia? Powinieneś być na mnie wściekły, unikać mnie za wszelką cenę i nie móc spojrzeć mi w oczy.

Taki był plan...

— Myślisz, że to takie proste? — rzucił, a w jego głosie pobrzmiewała frustracja. — Jasne. Powinienem cię nienawidzić. Powinnaś być dla mnie nikim. Powinienem nie móc na ciebie patrzeć. — szept słów otulił mnie jak zaklęcie. Kciuk zahaczył o linię szczęki, a potem powędrował w dół jakby badał granice, które już dawno przestały istnieć. — Ale nie mogę. Nie potrafię, rozumiesz? Nie wiem nawet, za co nienawidzę cię bardziej. Za to, że mnie zostawiłaś, czy za to, że wciąż mnie przyciągasz. I jeśli wydaje ci się, że to mnie od ciebie odsunie, to uwierz mi, skarbie... Jesteś w cholernym błędzie. — Jego wargi ledwie musnęły moją skórę, sunąc wzdłuż policzka, aż do ucha. — Zamierzam uprzykrzyć ci życie, ale jednocześnie nie pozwolę zrobić tego komuś innemu.

Cudem zdusiłam jęknięcie, gdy jego oddech otulił moją skórę ciepłem, przyprawiającym o ciarki. Spojrzenie Evrina przytrzymało mnie w miejscu a jego ręka sunęła leniwie w dół, aż wreszcie dotarła do biodra. To właśnie na nim zacisnął mocno dłoń, nie pozostawiając nam miejsca na żadne wątpliwości.

— Każdego dnia przez półtora roku tęskniłem za tobą tak bardzo, że myślałem, że umieram. Tęskniłem do tego stopnia, że wolałem ból od obojętności. Bo gdy bolało, to chociaż wiedziałem, że jeszcze istniejesz. A kiedy przestawało, miałem wrażenie, że tracę cię po raz drugi, trzeci, czwarty i od nowa. To były tortury. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mi zrobiłaś i do czego się posuwałem, żeby o tobie nie myśleć. — wyznał bez wahania, z każdym słowem coraz bardziej zaciskając palce na mojej skórze. Robił to tak, jakby próbował utrzymać mnie w rzeczywistości, w której jeszcze istnieliśmy razem. — Mimo wszystko... — mówił dalej, a w jego oczach błyszczał upór pomieszany z czymś, czego nie potrafiłam nazwać. — ... z jakiegoś powodu tego nie żałuję. Wiem, że prawdopodobnie zajebiście powinienem, ale nie potrafię.

Patrzyłam na Evrina, a mój żołądek zawiązał się w ciasny supeł. W jego oczach było wszystko. Ból, gniew, tęsknota, której nie potrafił ukryć, choć pewnie bardzo chciał to zrobić. Chciałam płakać. Wrzeszczeć. Wyrwać sobie wnętrzności. Chciałam pozwolić sobie na słabość, na pęknięcie, ale nie mogłam. Nie teraz i nie przy nim.

Pragnęłam zapytać go o wszystko. O każdą sekundę, w której mnie nie było. O to, co czuł, gdy odchodziłam. O to, czy próbował mnie znienawidzić tak samo mocno, jak ja obiecałam komuś znienawidzić jego. Chciałam wiedzieć, czy naprawdę myślał, że umiera, i czy to ja go zabiłam. Ale nie mogłam. Miałam związane ręce i usta. Nie z wyboru lecz z konieczności.

Wiedziałam, że jeśli choć jedno z tych pytań opuści moje usta, jeśli pozwolę sobie na choćby odrobinę słabości, mogę go stracić na zawsze. Musiałam to przerwać. Zatrzasnąć przed nim drzwi, zanim zdąży dostrzec, jak bardzo się bałam. Sprawić, by się odsunął, zanim zrobi to sam. Nie mogłam go do siebie dopuścić. Nie mogłam się złamać.

Tylko dlatego odpowiedziałam jednym krótkim zdaniem.

Słowami, którymi roztrzaskałam serce nam obojgu.

— A ja chciałam ci powiedzieć, że żałuję wszystkiego.

— Nawet mnie? — spytał tak cicho, że to aż bolało.

Przełknęłam ślinę wraz z wszystkimi emocjami.

Jeden oddech. Drugi. Trzeci.

I od nowa. I od nowa. I... od nowa.

— Zwłaszcza ciebie. — wyszeptałam, patrząc mu głęboko w oczy.

Wpatrywał się we mnie zszokowany, a ja z całych sił próbowałam powstrzymać napływające do oczu łzy. Musiałam grać silną. Musiałam udawać. Nie miałam innego wyboru, jeśli chciałam żyć bez strachu o przyszłość. Zastanawiałam się, ile razy jeszcze będę zmuszona złamać mu serce, zanim postanowi sobie na dobre odpuścić.

W myślach odliczałam kolejne sekundy. W powietrzu rozległ się przeciągły sygnał windy, który brutalnie rozciął napięcie między nami. Drzwi rozsunęły się z szumem i minęło jeszcze trochę czasu zanim Cranston odsunął się do tyłu. Oboje oddychaliśmy ciężko. Moje serce nadal biło, jak szalone, a on wyglądał, jakby coś właśnie bezpowrotnie w nim pękło.

W oczach mężczyzny dostrzegłam skrywany ból, ten sam, którego do tej pory próbowałam nie zauważać, bo inaczej wszystko byłoby dla mnie jeszcze trudniejsze. Po kilku sekundach zacisnął szczękę i odwrócił wzrok. Ja z kolei poprawiłam marynarkę, automatycznie podążyłam za jego spojrzeniem i dopiero wtedy zobaczyłam Finna, który przyglądał nam się z szeroko otwartymi ustami. W dłoni trzymał kubek z kawą i plik dokumentów, ale wyglądał, jakby za chwilę miał je upuścić na ziemię.

— Och — wyrwało mu się w końcu. — No to akurat było, kurwa, niespodziewane.

— To nie tak, jak myślisz. — Evrin westchnął zrezygnowany.

— Gdzieś to już kiedyś słyszałem, wiecie?

Zamilkliśmy.

Moje ciało wciąż drżało od napięcia, a Evrin stał nieruchomo, z twarzą maskującą coś, czego nie umiałam już odczytać. Henderson natomiast odchrząknął i podniósł kubek do ust, jakby kawa mogła pomóc mu przetrawić to, co właśnie zobaczył. Nawet nie próbowałam wyjaśniać mu tej dwuznacznej sytuacji. Nie miałam na to najmniejszej ochoty ani siły.

— Znajdźcie sobie pokój, dobra? — zaproponował. — Ale zróbcie to dopiero po spotkaniu, bo wszyscy już tam na was czekają. Idźcie więc do sali, zanim Evander dostanie białej gorączki, a ja może... — podrapał się po głowie po czym wskazał za siebie palcem. — Ja po prostu pójdę po drugą kawę, bo chyba jednak mi się przyda.

A potem odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając nas w milczeniu, które ważyło więcej niż wszystkie słowa, jakie zdążyliśmy dzisiaj wypowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro