Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ SIÓDMY

#PięknoMilczeniaWS

KAILYN

— Ustalamy zatem, że finalizacja wszelkich umów obędzie się do końca tego tygodnia — skwitował Evander, zamykając teczkę. — Jeśli nikt nie ma nic do dodania, możemy zakończyć dzisiejsze spotkanie.

— Ja mam. — Evrin powoli przesunął spojrzeniem po zgromadzonych. — Chciałbym wrócić raz jeszcze do kwestii modernizacji jednego z naszych hoteli w Edynburgu. Zmiany w budżecie wymagają akceptacji, a decyzja w tej sprawie powinna zapaść jeszcze dzisiaj.

— Masz rację. To kwestia, której nie możemy odkładać — zgodził się. — Proszę, przedstaw nam więc swoje propozycje.

Uniosłam wzrok. Moje palce mocniej zacisnęły się na trzymanym długopisie. Evrin skinął głową i przeniósł uwagę na dokumenty przed sobą, gotów do dalszej dyskusji. Jednak zanim zdążył przejść do konkretów, ja odezwałam się pierwsza.

— Nie. — Mój głos zabrzmiał chłodno i stanowczo. — Nie zgadzam się na podejmowanie tej decyzji w pośpiechu.

Na sali zapadła cisza. Kilka par oczu zwróciło się w moim kierunku, a w powietrzu zawisła niewypowiedziana presja. Evrin uniósł brew, prezes finansowy skrzyżował ramiona na piersi, a jedna z członkiń zarządu wymieniła spojrzenie z siedzącym obok niej mężczyzną.

— Budżet wymaga dostosowania, a my nie mamy czasu na przeciąganie sprawy — przypomniał mi.

— A może po prostu chcecie to przepchnąć, zanim ktokolwiek zdąży się temu dokładnie przyjrzeć? — zmrużyłam oczy, nie zamierzając odpuścić. — Takie decyzje wymagają przemyślenia, a nie pochopnych ustaleń na ostatnią chwilę. Kwota modernizacji przekracza pierwotne założenia aż o kilkanaście procent.

Evrin odchylił się na krześle, stukając palcami w blat stołu. Nie zamierzałam się ugiąć. Dzień wcześniej rozmawiałam o tej kwestii z ojcem, który przekazał mi wszelkie potrzebne informacje oraz powiedział, jaką powinnam obrać linię obrony w razie problemów.

— I dlatego nie możemy zwlekać — powiedział powoli, jakby tłumaczył mi oczywistość. — Każdy dzień opóźnienia generuje dodatkowe koszty. Nie stać nas na to.

— Nie stać nas też na nierozważne kroki — stwierdziłam twardo. — Mamy obowiązek przeanalizować wszystkie scenariusze, nie tylko te, które ci odpowiadają.

W jego oczach zamigotała iskra irytacji, ale zanim zdążył odpowiedzieć, do rozmowy wtrącił się Evander.

— Myślę, że oboje macie swoje racje — zaczął ostrożnie, splatając dłonie na blacie. — Ale może zamiast się sprzeczać, skupmy się na znalezieniu kompromisu?

Milczałam, czując na sobie przenikliwe spojrzenie Evrina. Wiedziałam, że kto, jak kto, ale on nie odpuści tak łatwo. Szybko pojęłam również, że jego kazanie o dogadaniu się przy zarządzie, było jedynie czczym gadaniem. Zwłaszcza po tym, co powiedziałam mu w windzie.

— Naprawdę bardzo doceniamy twoją troskę, panno Ferrell. — kontynuował starszy Cranston. — Nalegam jednak, abyśmy spotkali się po południu na kawę i przedyskutowali detale na osobności. W cztery oczy.

Nie odpowiedziałam od razu.

Najpierw wsunęłam długopis do notatnika i powoli uniosłam podbródek.

— Z całym szacunkiem. Nie wiem na jakich zasadach współpracował pan z moim ojcem, ale ja nie mam w zwyczaju omawiać spraw służbowych w prywatnych warunkach.

— W takim razie spotkamy się teraz. W moim gabinecie — odparł z pozorną obojętnością, choć w jego głosie czaiła się nutka wyzwania. — Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko temu.

Choć absolutnie nie chciałam przebywać z tym człowiekiem sam na sam, nie mogłam się wycofać. W ten sposób pokazałabym mu swoją słabość. Udowodniłabym, że nieprzyjemne wspomnienia, które z nim dzieliłam wciąż miały na mnie ogromny wpływ.

— Możemy więc zakończyć zebranie i udać się do pańskiego biura? Mam dzisiaj jeszcze sporo spraw do załatwienia i wolałabym z tym nie zwlekać.

— Oczywiście.

Kątem oka dostrzegłam, jak szczęka Evrina drgnęła, a jego usta zacisnęły się w cienką linię. W spojrzeniu, które posłał ojcu, czaiła się lodowata furia. Gniew tłumiony jedynie przez miejsce i sytuację. Wiedziałam, co chodziło mu po głowie. Wiedziałam, czego się obawiał. Czy faktycznie się czegoś domyślał, czy to tylko wyobraźnia płatała mi figle? Evander tymczasem ledwie zauważalnie ruszył ręką, co wystarczyło, by pozostali członkowie zarządu pospiesznie zaczęli zbierać swoje rzeczy. Atmosfera w sali zgęstniała, a napięcie wciąż drżało w powietrzu, gdy i ja wstałam, opuszczając pomieszczenie.

Korytarz wydawał mi się dłuższy niż zwykle, a każdy krok w stronę gabinetu rozbrzmiewał w mojej głowie miarowym echem. Czułam na karku oddech Evandera. Jego wzrok, który palił mnie nieprzyjemnym ogniem. Zrobiło mi się niedobrze.

Przymknęłam na chwilę powieki, próbując opanować mdłości, ale wspomnienia i tak wdarły się do mojej głowy niczym trucizna. Pojawił się w niej także znajomy głos. Spokojny niemal łagodny, kiedy mówił, że robimy to dla dobra mojej rodziny. Dłonie, zbyt silne i zbyt pewne, kiedy odbierały mi wybór. Czułam je nawet teraz, choć aktualnie nikt mnie nie dotykał. Wżerały się w moją skórę. Rozszarpywały ją na strzępy. Pozostawiały po sobie blizny, których nie dało się niczym usunąć.

Miałam ochotę uciec.

Zniknąć.

Zamiast tego szłam dalej, czują się jak zwierzę prowadzone na rzeź.

— Wejdź. — powiedział gładko, niemal uprzejmie, choć w jego tonie pobrzmiewała nuta protekcjonalności. Kiedy posłusznie wykonałam polecenie, zamknął za nami drzwi i ruszył w stronę blatu z napojami. — Kawa? Herbata? A może coś mocniejszego? — spojrzał na mnie badawczo.

— Kawa będzie w porządku — odpowiedziałam.

Już po chwili Evander nalał czarną ciecz do dwóch filiżanek i podał mi jedną z nich. Sam usiadł za biurkiem, luźno opierając się w fotelu. Chwilę patrzył na mnie w milczeniu, zastanawiając się pewnie, dlaczego jeszcze się nie napiłam.

— Zawsze lubiłem kawę z dwoma łyżeczkami cukru. Wiesz, dlaczego? — odezwał się niepokojąco niskim tonem.

Zacisnęłam palce na udach, ale nie dałam poznać po sobie irytacji. Uznałam również, że skoro jesteśmy sami, bez pracowników lub Evrina, mogę odpuścić sobie formalne zwroty i przejść na ty.

— Nie. Zechcesz mi wyjaśnić?

Nie chciałam znać tej historii, ale udawałam zaciekawioną.

— Cukier wszystko maskuje. Nawet truciznę. To takie zabawne, jak coś tak prostego może zmienić całe życie człowieka, prawda? Ale spokojnie, twoja kawa jest czysta... chyba. — uśmiechnął się fałszywie. — Powiedz mi, Kailyn, naprawdę wierzysz, że masz odpowiednie doświadczenie, żeby podejmować tak ważne dla nas wszystkich decyzje? To nie jest rodzinny pensjonat, tylko ogromna sieć. Poziom, na którym błąd kosztuje miliony. W przeciwieństwie do mojego syna, ciebie trzymano z daleka od firmy przez długie lata. Nie masz takiego doświadczenia i wiedzy, jak on.

— Jestem tutaj, bo spełniam wolę ojca i czuję odpowiedzialność za firmę — odpowiedziałam rzeczowo. — Jeśli chcesz podważyć moje umiejętności, może lepiej przejdźmy od razu do konkretów.

Evander uśmiechnął się, jakby naprawdę bawiło go moje opanowanie.

Mężczyzna miał czterdzieści trzy lata. Dwanaście lat mniej niż mój ojciec, który wraz z matką doczekał się dzieci dość późno. Mimo wieku wyglądał młodo. Jego twarz wciąż była gładka, z ledwie widocznymi zmarszczkami przy kącikach oczu, a sylwetkę miał wręcz nienaganną – umięśnioną, ale nie przesadnie, raczej smukłą i harmonijną. Był pewnym siebie człowiekiem. Świadomym władzy i siły, którą posiadał.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, jak bardzo Evrin był do niego podobny z wyglądu. Mieli niemal identyczne rysy. Ta sama linia szczęki, ten sam kształt oczu i uśmiech, który zdawał się skrywać setki tajemnic. Różnił ich jedynie kolor włosów, charakter i podejście do życia. Niby mało, a jednak tak wiele.

— Spodziewałem się po tobie większej pokory. Ale rozumiem, że młodość rządzi się swoimi prawami. Czas pokaże, czy rzeczywiście podołasz temu zadaniu. A teraz... omówmy budżet. Może uda mi się znaleźć w nim coś, co nie zniszczy naszej firmy tak, jak twoje ambicje.

Odłożyłam filiżankę na blat biurka i sięgnęłam po notatnik, w który schowałam kartkę z rozpisanym budżetem. Następnie przesunęłam ją w stronę mężczyzny i starałam się przypomnieć sobie każde słowo taty.

— Jeśli spojrzysz na koszty operacyjne, zauważysz, że wzrost o kilkanaście procent jest wynikiem inflacji oraz dostosowania do nowoczesnych standardów. Inwestycja zwróciłaby się nam dopiero po kilku latach, a my aktualnie oczekujemy czegoś innego.

Evander przejechał wzrokiem po tabelach, a potem podniósł spojrzenie, znów z tym uśmiechem, który sugerował, że cokolwiek powiem, on i tak, uzna to za zabawne.

— Oczekujemy? — powtórzył. — Mówisz, jakbyś już była pełnoprawnym partnerem w tej firmie.

— Bo jestem. Na ten moment przejęłam stanowisko taty — odparłam, nie spuszczając z niego wzroku. — I prędzej czy później będziesz musiał to zaakceptować.

— Nie mam w zwyczaju akceptować czegoś, co nie przeszło jeszcze wystarczającej próby.

— W takim razie obserwuj mnie uważnie — rzuciłam z maksymalną pewnością w głosie. — Bo nie zamierzam dawać nikomu pretekstu do kwestionowania mojej pozycji. Wiem, jakie masz podejście do kobiet, ale zapewniam, że nie będę kolejną, którą możesz zignorować lub zlekceważyć. Mówiąc krótko, nie zamierzam się cofać, ani pozwolić na to, by ktoś mnie zastraszał.

Patrzyłam na niego przez chwilę, nie odrywając wzroku, aż dostrzegłam, jak pewność mężczyzny zaczyna pękać. Wiedziałam, że zrozumiał, że już nie jestem łatwym celem. Sporo zmieniło się przez ostatnich kilkanaście miesięcy.

— Ciekawi mnie, po kim masz ten upór — rzucił, mrużąc oczy. — Bo z całą pewnością nie po biologicznej matce.

Przesunął wzrokiem po mojej twarzy, ramionach i dekolcie. Zbyt natrętnie. Zbyt intensywnie i zbyt długo. Gardło, aż ścisnęło mi się od nadmiaru negatywnych emocji.

— Modernizacja hotelu to inwestycja, nie zagrożenie. Wystarczy spojrzeć na dane. — wrócił do tematu. — Koszty wzrosły, ale to przejściowe. W perspektywie długoterminowej ta decyzja przyniesie nam jedynie same korzyści. Uznaję więc temat za zamknięty.  Dobrze wiesz, że nie zrobiłbym niczego, co mogłoby zaszkodzić firmie. Poświęciłem jej całe życie.

— Firmie może i nie. Co innego mi. — wyszeptałam pod nosem głośniej, niż zamierzałam.

Evander wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem, a ja przełknęłam ślinę, bo wrażenie, że coś ściska mi wnętrzności wydawało się nie do zniesienia. Tylko głupi nie zauważyłby, że chciał się mnie pozbyć.

— Mam nadzieję, że nie wracamy właśnie do przeszłości? — spytał z pozornym spokojem.

Nie musiałam do niej wracać, bo ona nigdy nie wypuściła mnie ze swoich objęć. Każdego dnia wykańczała mój organizm od środka. Kiedyś jeszcze może i miałam w sobie nadzieję, że ktoś zdoła mnie naprawić, ale teraz byłam realistką. Wiedziałam, że się jej nie pozbędę.

— Nie. I skoro sytuacja jest według ciebie pod kontrolą, nie będę dłużej zajmowała twojego cennego czasu. — skitowałam nerwowo.

Nawet nie wiedziałam, kiedy tak szybko podniosłam się z fotela i ruszyłam do drzwi. Evander mnie nie zatrzymywał, ale czułam na sobie jego intensywne spojrzenie. Kiedy z kolei sięgnęłam po klamkę, jego głos za moimi plecami wydał się cichy lecz ciężki, jak kamień.

— Evrin wie?

Zastygłam w jednej pozycji. Moje palce same zacisnęły się na zimnej klamce. Powietrze stało się ciężkie i nieznośnie lepkie od przytłaczającej ciszy. Nie. Evrin o niczym nie wiedział. Gdybym powiedziała mu, co się stało... zabiłby własnego ojca. Rozszarpał go na kawałki i zadbał o to, by jego truchło zgniło gdzieś zapomniane przez wszystkich. Wpakowałby się w problemy. Kolejne. Przeze mnie.

— Chyba nie chcemy wracać do tamtej sytuacji, prawda?

Zamknęłam oczy, i wzięłam głęboki wdech nosem. 

— Nie. — rzuciłam cicho.

— To dobrze. Myślę, że oboje wolelibyśmy, żeby mój syn nigdy się o niej nie dowiedział. — zniżył głos niemal do intymnego szeptu. — Ostatecznie nie zrobiłem ci nic złego. Może i mało pamiętasz, ale zapewniam, że sama tego chciałaś. Miej to na uwadze.

Nienawidziłam go. Nienawidziłam go. Nienawidziłam go.

Tak bardzo go, kurwa, nienawidziłam.

Nie miałam pojęcia jakim cudem nadal żyłam. To nie miało sensu. Moja złość była jak smoła. Lepka, dusząca, czarna jak noc bez gwiazd. Obklejała mi gardło, wlewała się do płuc, dławiła od środka. Chciałam ją wyrzucić, wykrzyczeć, ale nie mogłam. Osiadała na moim języku, ciężka jak grzech, którego nie popełniłam, a mimo to nosiłam go w sobie niczym piętno. Miał rację. Niewiele pamiętałam. Byłam pod wpływem. Wiedziałam jedynie, że w tamtym momencie byłam przekonywana, że ratuję dobre imię rodziny. Wszystko inne rozmywało się w mętnej, roztrzaskanej tafli wspomnień, jakby ktoś wrzucił mnie do brudnej wody i nie pozwolił wypłynąć na powierzchnię.

Teraz w moich żyłach buzował ogień, ale nie byłam w stanie go uwolnić. Zostawał pod skórą, pod paznokciami, drapał w piersi, lecz nie znajdował ujścia. Zapragnęłam szlochać tak długo, aż zwymiotuję. Odwrócić się i go uderzyć. Wykrzyczeć mu prosto w twarz, jak bardzo żałuję, że dałam się nabrać i jak mocno skrzywdził tamtą wersję mnie. Ile czasu musiałam spędzić na leczeniu zrujnowanej psychiki. Ale zamiast tego stałam nieruchomo i próbowałam nic nie czuć. Bo jeśli bym sobie na to pozwoliła, spłonęłabym doszczętnie na jego oczach.

Po kilku kolejnych sekundach pchnęłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. To właśnie wtedy dostrzegłam, że Evrin stał kawałek dalej, tuż przy wejściu do swojego gabinetu i opierał się plecami o ścianę. Wyglądał jakby na coś czekał lub był w gotowości na wypadek, gdybym potrzebowała jego pomocy. Przecież podobno pragnął mojego upadku tak, jak niczego innego na świecie. Dlaczego więc teraz wyglądał, jakby wcale nie chciał bym cierpiała? Czemu przeczył sam sobie? Nie mogłam tego zrozumieć.

Nasze spojrzenia spotkały się tylko na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, by moje serce boleśnie zabiło mocniej. W oczach Evrina błysnęło coś, czego nie potrafiłam nazwać. Żal? Smutek? Zrozumienie? A może tylko złudzenie, które podsuwało mi rozpaczliwe pragnienie, by ktoś wydarł mi z ciała wszystko, co kryło się pod tą starannie utrzymywaną fasadą? Przez milisekundę miałam wrażenie, że widział to, czego nie mogłam powiedzieć na głos. Że dostrzegł mój strach, gniew i obrzydzenie do samej siebie. Że rozumiał, jak bardzo się rozsypałam. Ale jeśli faktycznie coś zauważył, nie dał tego po sobie poznać. Jego przepiękna twarz pozostała nieodgadniona i może tylko minimalne napięcie w szczęce stało się odrobinę bardziej widoczne.

Szpilki stukały rytmicznie o marmurową posadzkę, gdy skierowałam się w stronę windy. Nie powiedziałam ani słowa. Nie uraczyłam go kolejnym spojrzeniem. Zamiast tego zadarłam głowę, jakbym mogła w ten sposób zyskać nad nim przewagę, choć dobrze wiedziałam, że to jedynie iluzja. W moim świecie nie istniała żadna przewaga. Była w nim tylko przeszłość i jej skutki, które ciągnęły się za mną, jak cień.

Skoro znowu trafiłam na stado wilków, musiałam nauczyć się nie krwawić. Nie okazywać słabości. Nie pozwolić im poczuć, że jeszcze coś ze mnie zostało do rozszarpania. Zacisnęłam dłonie w pięści i szłam twardo przed siebie, zostawiając za sobą echo własnych kroków i ciężar spojrzenia, które paliło mnie w plecy. Musiałam przetrwać. Przejść przez to wszystko i wrócić silniejsza. Wiedziałam, że jeśli ktoś zada mi cios, ja odpowiem na niego dwukrotnie mocniej. Bez wahania.

Choć wewnętrznie łamałam się na milion sposobów, to przybrałam na twarz najszczerszy uśmiech na jaki było mnie stać. Czułam się, jak klaun. Marna imitacja człowieka. Nie byłam już jednak ofiarą. Jeśli ktoś chciał mnie zranić, musiał być gotowy na to, że uderzę tak, by już nigdy się nie podniósł. Bo jeśli nauczyłam się czegokolwiek przez ostatnie miesiące, to tego, że potwory szanują jedynie tych, którzy potrafią stać się równie bezlitośni, co one.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro