Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ PIĄTY

Będę wdzięczna za aktywność. Miłego czytania ❤️
#PieknoMilczeniaWS

KAILYN

— Nie rozumiem dlaczego zabrałaś mnie ze sobą akurat tutaj. Nie było innych miejsc? Fajniejszych i bardziej przystosowanych do mojego portfela? — Finn rozejrzał się po wnętrzu luksusowego butiku i przybrał na twarz wyraz udawanego zniesmaczenia. — Poza tym szukamy ci marynarki czy organizujemy jakiś pogrzeb?

Spiorunowałam przyjaciela wzrokiem, ale nie mogłam powstrzymać także delikatnego uśmiechu, który dosłownie sam wkradł się na moje wargi. Oczywiście, że musiał wtrącić swoje trzy grosze. Nigdy nie potrafił się zamknąć i zawsze odnajdywał powód do tego, by przekształcić daną sytuację w typowy dla siebie żart.

Znaliśmy się z Finnem od około dziewiątego roku życia. Chodziliśmy do tych samych szkół oraz na wszelkie dodatkowe zajęcia. Jego rodzice pracowali w naszej firmie, dlatego często spotykaliśmy się również poza murami uczelni. Ja, on i Evrin tworzyliśmy nierozłączne trio. Dwójka ponurych dzieciaków z przyklejoną do czoła łatką spadkobierców i Henderson – wiecznie uśmiechnięte słoneczko z niekończącymi się pokładami energii. Mały promyk nadziei, który nadawał naszej nieidealnej codzienności choć odrobiny kolorów.

Zawsze wyciągał Evrina z kłopotów, w które ten nieziemsko uwielbiał się pakować w szkole średniej, i niejednokrotnie pomagał mi opatrywać jego rozciętą po kolejnej bójce wargę. Nigdy nie oceniał nas przez pryzmat statusu majątkowego naszych rodzin, a my nie traktowaliśmy go gorzej tylko dlatego, że nie należał do najbogatszych. Dla nas był po prostu człowiekiem. Przyjacielem, bratnią duszą i kimś, kto kochał nas bez względu na to, co mówili inni.

— W tym momencie szukamy marynarki. Sytuacja zmieni się dopiero, gdy mój ojciec postanowi opuścić ten świat. Wtedy faktycznie zajmiemy się organizowaniem pogrzebu. — odpowiedziałam śmiertelnie poważnie, choć na samą myśl o śmierci taty coś mocno ścisnęło mnie w klatce piersiowej.

— Raczej wolałbym, żeby nie umierał.

— To nas niestety nie ominie.

— Nie masz serca, słońce.

— Powtórz to raz jeszcze. — uniosłam wargi w wyrachowanym uśmiechu. — Nie zapominaj, że to dla mnie najlepszy komplement.

Chłopak zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem, ale zupełnie je zignorowałam. Zamiast tego skierowałam się w stronę rzędów wieszaków na których znajdowały się perfekcyjnie uporządkowane czarne ubrania. Kochałam ten kolor. Czerń była prosta, bezpieczna i pasowała do absolutnie wszystkiego. Finn miał jednak na ten temat nieco odmienne zdanie.

— Czerń, czerń, czerń. — westchnął i w kilku krokach znalazł się tuż obok mnie. — Pasuje do twojego mrocznego charakteru. Znakomity wybór, królowo ciemności. Jeśli coś stąd wybierzesz, będziesz wyglądała, jak ktoś, kto unika ludzi jeszcze bardziej niż zwykle.

— Wspaniała wizja, czyż nie? — wyciągnęłam jeden z modeli marynarki i przyłożyłam go do piersi jednocześnie spoglądając w lustro.

Henderson stanął wprost za moimi plecami, jak gdyby celowo próbował zaburzyć mi linię wzroku. Górował nade mną. Był prawie tak samo wysoki, jak Evrin a jego metr dziewięćdziesiąt robiło na człowieku niemałe wrażenie.

— Ale wiesz, że istnieją też inne kolory, prawda? Przynajmniej tak słyszałem. — nachylił się w taki sposób, żeby zrównać ze sobą nasze spojrzenia w odbiciu lustra. — Zielony, niebieski, czerwony. Może nawet różowy, jeśli chciałabyś od czasu do czasu poczuć się, jak człowiek a nie jedynie jego marna imitacja.

Przewróciłam oczami.

— Gdybym chciała wyglądać, jak choinka to z ogromną przyjemnością poszłabym za twoimi radami. Teraz jednak potrzebuję czegoś do bólu klasycznego i nadającego się na spotkania firmowe. Rozumiesz, co mam na myśli, czy nie bardzo?

Odwróciłam się do Hendersona całym ciałem i skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej. Jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z uwagą i błyszczały niemal tak samo, jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Ciemne, lekko zmierzwione włosy dodawały mu chłopięcego uroku zaś smukła sylwetka i przystojna twarz przyciągały niejedno zaciekawione spojrzenie. Finn miał też piękny i ciepły uśmiech, który sprawiał, że czułam się przy nim naprawdę dobrze.

— Klasycznego, w porządku, przyjąłem. — przytaknął po czym wskazał ruchem głowy w stronę półek za moimi plecami. — Mimo wszystko nalegam, żebyś postawiła na coś z większym rozmachem. Chyba nie chcesz, żeby wszyscy w firmie myśleli, że jesteś bezdusznym demonem pracoholikiem?

— Już tak myślą i jak widzisz, niezbyt mi to przeszkadza. Skoro mam przejąć rolę szefowej, ludzie muszą się mnie bać. — westchnęłam, łapiąc w dłonie kolejną marynarkę. — A co myślisz o tej?

Moim zdaniem ten krój wyglądał o wiele lepiej od poprzedniego. Gładka linia, prosty fason, obniżone ramiona. Wprost stworzona do biznesowych spotkań, które czekały mnie w najbliższym tygodniu.

— Ma złoty guzik, a to już coś. Pamiętaj tylko, że jak poczujesz radość, to będziesz się w niej dusiła. Czarny kolor nie przepuszcza żadnych emocji. — odparł, patrząc na mnie jak na eksponat z obcej planety. — Och, to dlatego Cranston wiecznie łazi w tych swoich ciemnych marynarkach, koszulach i golfach. Idealnie odnalazł się w roli Draculi, albo raczej piekielnej wersji Draco Malfoya. Jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec?

Chciałam się zaśmiać.

Naprawdę.

W odróżnieniu do mnie i Evrina, Finn miał gdzieś panujący w firmie dress code. Nigdy nie rozumiał dlaczego przykładaliśmy do ubioru tak ogromną wagę. Łaził w za dużych swetrach spod których wystawał mu kołnierzyk koszuli albo zakładał bluzy z przypadkowymi nadrukami, które wyglądały, jakby wygrzebał je z samego dna szafy. Mimo tego nonszalanckiego wyglądu miał w sobie coś, co sprawiało, że nikt nie śmiał zwrócić mu uwagi.

— Dobrze wiedzieć, że przynajmniej w jednej kwestii zgadzam się z Cranstonem. Emocje są przereklamowane i nie mają prawa istnieć w naszej branży. — rzuciłam sucho, co wywołało u niego śmiech na tyle głośny, że zainteresowana ekspedientka zwróciła na nas uwagę.

— Wybacz, ale akurat wasza dwójka powinna oszczędzić sobie takich komentarzy. Niemniej czaruj mnie dalej. Chętnie posłucham dziennej porcji kłamstw.

Znowu przewróciłam oczami. Zdarzało mi się to przy nim zdecydowanie zbyt często.

— Upatrzyłeś coś dla siebie, czy nie? — zmieniłam temat.

— Spodobały mi się jedne spodnie, ale szczerze? Wątpię, że mają mój rozmiar, skoro ten sklep wyraźnie przygotował się na klientelę z twojego wymiaru ciemności. — stuknął mnie opuszkiem palca w czubek nosa i uroczo uśmiechnął. — Najważniejsze, że ty znalazłaś, co chciałaś. Teraz zmykaj do kasy zanim i na mnie przejdzie czarna klątwa.

— Poczekaj tu grzecznie i jeśli możesz, przestań się wydurniać. — poprosiłam, kierując się w stronę ekspedientki.

— Niczego nie obiecuję. — zawołał za mną po czym opadł wygodnie na skórzaną kanapę. — I pospiesz się, bo już nie mogę się doczekać, aż zjem kolację przygotowaną przez Katherine a potem utnę drzemkę na twoim nieziemsko wygodnym łóżku. Tęskniłem za tym.

Ja też tęskniłam. Bardzo. Finn wiedział jednak, że nigdy nie przyznam tego na głos.

Emocje były w końcu przereklamowane, prawda?

***

Wysiadłam z samochodu i kątem oka zerknęłam na Hendersona, który zdążył zamknąć już drzwi i teraz przyglądał się okolicy z wyraźnym zadowoleniem na twarzy. Prawdopodobnie w jego głowie właśnie pojawiły się wspomnienia z czasów, gdy byliśmy jeszcze w miarę szczęśliwi.

Ścieżka prowadząca do posiadłości tonęła w półmroku i zdawała się czekać, aż zdecydujemy się nią podążyć. Wieczór był chłodny, a powietrze przesiąknięte zapachem pobliskiego lasu i wilgotnej od deszczu gleby. Wokół panowała przedziwna atmosfera. Niepokojąca i zwiastująca coś złego. Poczułam nieprzyjemny dreszcz na karku.

— Tęskniłaś za tym wszystkim? — Finn odezwał się dopiero, gdy byliśmy już w połowie drogi do drzwi.

— Czy tęskniłam? — powtórzyłam cicho i zwilżyłam językiem spierzchnięte od zimna wargi.

— No za Glasgow, tym mrokiem albo nawet za samym Evrinem. Chociaż raz przez tych kilkanaście miesięcy pomyślałaś, że ci go brakuje?

Och. Tak. Oczywiście, że tak. Prawie każdej nocy budziłam się zlana potem, bez tchu, z sercem walącym w piersi jak oszalałe. Podświadomie wyciągałam dłoń na drugą stronę łóżka, szukając ciepła Cranstona, ale zamiast niego znajdowałam tylko zimną pustkę. Tęsknota za nim była jak cień. Nieodłączna i przytłaczająca. Czułam ją za każdym razem, gdy bez wyrazu wpatrywałam się w lustro, a moje własne odbicie budziło we mnie jedynie obrzydzenie.

Szukałam Evrina we wszystkim i we wszystkich. W każdej napotkanej twarzy, w mężczyznach, z którymi umawiałam się na randki, pociągnięciach pędzla na płótnie czy w słowach zapisanych na kartach książek. Próbowałam go odnaleźć w każdej nucie słyszanej melodii, w zapachu kawy unoszącym się nad filiżanką i przypadkowych uściskach, które miały choć na chwilę ukoić moje cierpienie. Przez pięćset czterdzieści osiem dni, na każdy możliwy sposób, starałam się zapomnieć o człowieku, którego kochałam. I przez pięćset czterdzieści osiem dni ponosiłam klęskę.

— Nie, chyba... nie. — odpowiedziałam zamiast tego. — Jakoś niespecjalnie brakowało mi jego poczucia wyższości i dogryzek na każdym możliwym kroku.

Kłamstwo.

Kolejne z wielu.

Wychodziłam z założenia, że skoro w moim życiu było ich już tak dużo, to każde następne nie miało już jakiegokolwiek głębszego znaczenia.

Finn zaśmiał się na moje słowa z niedowierzaniem i jednoczesnym współczuciem. Koniec końców tylko on jeden na całym świecie wiedział, co tak naprawdę łączyło mnie z Evrinem i jak głębokie było to uczucie. Wydawało mi się nawet, że cierpiał za nas dwoje. Znalazł się bowiem pomiędzy młotem a kowadłem. Dwójką najlepszych przyjaciół, których drogi gwałtownie się rozeszły. Nie zamierzał wybierać kogo woli, a my nie mieliśmy czelności kazać mu tego robić.

Był też jedyną osobą oprócz mojego ojca, z którą utrzymywałam stały kontakt w trakcie swojego wyjazdu. Nie zliczyłabym ile razy zasypiałam z włączoną rozmową z nim i ile razy Finn uspokajał mnie podczas momentów załamania. To była nasza tajemnica. Nigdy nie przyznał się do tego Cranstonowi. Kochałam go jak brata. Wydawał się jedyną stałą w moim życiu. Prawdopodobnie nie poradziłabym sobie bez niego i już pierwszego dnia celowo przedawkowała leki nasenne tak, jak planowałam.

— Masz rację, za Evrinem ciężko jest tęsknić. — odpowiedział z ironią. — Wiesz, że ostatnio każdy mój dzień zależy od jego nastroju? Jeśli gnojek ma dobry humor, to może skończę pracę wcześniej, ale gdy tylko coś go zirytuje... Chryste, wtedy siedzę pieprzoną wieczność przy tych wszystkich raportach i fakturach. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz umówiłem się na randkę i zaczyna boleć mnie już od tego ręka. — dokończył dramatycznym tonem.

Zamrugałam dwukrotnie.

— Dążysz do czegoś ważnego tą subtelną sugestią o robieniu sobie dobrze w pojedynkę, czy zwyczajnie zapragnąłeś podzielić się ze mną swoim smutkiem? — spojrzałam na niego zniesmaczona. — Bo widzisz, kocham cię najbardziej na świecie, ale niezbyt interesuje mnie twoje życie seksualne.

— Chcę ci przekazać, że odkąd wróciłaś bez przerwy chodzi zirytowany i dosłownie wyładowuje emocje na wszystkim dookoła. Szczególnie na pracownikach.

— Nie żartuj sobie. To nie ma ze mną nic wspólnego. — przełknęłam z trudem ślinę. — Evrin zawsze taki był. Władczy i opryskliwy. Nie obchodziło go nic poza czubkiem własnego nosa. Co on w ogóle robił przez te półtora roku?

Pomiędzy nami zapadła chwilowa cisza. Finn spuścił wzrok, jak gdyby celowo unikał patrzenia mi prosto w oczy. Rzadko można było widzieć go aż tak zdezorientowanego. Nie rozumiałam o co chodzi.

— Finn? — powtórzyłam zaniepokojona.

— Rozpaczał za tobą i posuwał się do rzeczy, o które w życiu byś go nie posądziła...

— Kłamca. — zaśmiałam się gorzko.

— Wierz mi, Kailyn, chciałbym kłamać. Naprawdę chciałbym wymazać z pamięci wszystko to, czego byłem świadkiem. — rzucił śmiertelnie poważnie i dopiero wtedy na powrót podniósł głowę. — Oboje wiemy, że Evrin stał się taki dopiero po twojej ucieczce. Złamałaś mu serce i to tak bardzo, że zmienił się w całkowicie innego człowieka. Nie chcę mówić ci, co się działo. Wolałbym, żeby zrobił to sam, ale boje się myśleć, co planuje zrobić ci w ramach zemsty.

Złamałaś mu serce... Nie. Złamałam je nam obojgu. Roztrzaskałam je, do diabła, na tysiące małych kawałków.

Przez cały ten czas myślałam, że to ja cierpię najmocniej, że ból rozdzierający mnie od środka jest największą karą, jaką mogłam ponieść. Ale sposób, w jaki Henderson na mnie spojrzał, ten cień w jego oczach i ton głosu, którym odpowiedział na moje pytanie... To wszystko sprawiło, że zaczęłam wątpić.

Po raz pierwszy od tak dawna dopuściłam do siebie myśl, iż Evrin cierpiał jeszcze bardziej ode mnie. Może jego ból nie był tak głośny jak mój. Może nie płakał nocami w poduszkę i nie tracił oddechu, budząc się zlany potem, ale nosił go w sobie w milczeniu, pozwalając, by powoli go wyniszczał. Nauczył się z nim żyć, podczas gdy ja wciąż próbowałam uciec.

— Uwierzę we wszystko, ale na pewno nie w to, że nie znasz jego planów. Po prostu nie możesz mi o nich powiedzieć, bo jesteś wobec niego lojalny, tak samo jak wobec mnie. — zaśmiałam się żałośnie, próbując ukryć drżenie głosu.

— Przecież i tak to po tobie spłynie, więc co za różnica? Podobno masz go gdzieś. Nie obchodzi cię. — mówił słowo za słowem, ale ja wiedziałam jak paskudna jest to prowokacja.

Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.

— Tak. Evrin nic już dla mnie nie znaczy.

— Więc wytłumacz mi dlaczego, gdy na niego patrzysz w twoich oczach nadal odbija się smutek?

Słowa Finna sprawiły, że w moim sercu narosło dziwne wręcz niepokojące uczucie. Nie miałam odpowiedzi na to pytanie. Nie chciałam jej mieć. Wolałam udawać, że nigdy nie padło. Momentalnie zamilkłam i spojrzałam przed siebie. Światło przy drzwiach domu migotało w mroku, kiedy weszliśmy po schodach i stanęliśmy w miejscu. Powietrze wypełniło się echem naszych oddechów zaś skrzeczenie kruków na gałęzi starej wierzby sprawiło, że moja skóra ponownie pokryła się dreszczem.

— Pójdziemy na górę, przebiorę się w coś wygodniejszego i zejdziemy zjeść kolację. Pani Greer pewnie udusi cię ze szczęścia. Zawsze byłeś jej ulubioną maskotką. — nacisnęłam klamkę i parsknęłam cichym śmiechem, który w założeniu miał rozładować napiętą atmosferę sprzed chwili.

— Przyjeżdżałem do niej, gdy cię nie było — powiedział Finn, a ja obróciłam się do niego ze zdziwieniem, którego nawet nie próbowałam ukryć.

— To już wiem, z kim mnie obgadywała.

— Przyłapani — dodał zadziornie, ale gdy tylko przekroczyliśmy próg, nasze śmiechy momentalnie zamarły.

Cisza wokół stała się namacalna, gdy spojrzeliśmy równocześnie na wysokie marmurowe schody prowadzące na piętro.

Schodziłam powoli w dół. Krok za krokiem, obserwując jak czerwona plama krwi rozlewa się po drewnie tuż przy martwym ciele leżącym w nienaturalnie wykrzywionej pozycji. Po moich policzkach spływały łzy zaś usta zamarły w niemym krzyku. W głowie miałam pustkę. Wszystko stało się wyblakłe i zamazane. Wszystko, oprócz tej przeklętej jaskrawej kałuży, która powiększała się z każdą sekundą coraz bardziej.

Usłyszałam szmer za plecami, ale nie potrafiłam się odwrócić. Nie miałam na to siły. Byłam zbyt sparaliżowana lodowatym uczuciem, które przeszyło mnie od stóp aż po sam czubek głowy. Spuściłam wzrok na swoje dłonie. Było na nich tak dużo krwi, że palce aż kleiły się od jej nadmiaru. Żółć podeszła mi do gardła. Język przykleił do podniebienia.

Tonęłam. Czas rozdarł się na strzępy. Wszystko wokół pulsowało w upiornym, zwolnionym tempie, jakby rzeczywistość skapywała z sufitu kropla po kropli, osiadając na mojej skórze niczym lepki i uporczywy pot.

Musiałam milczeć. Musiałam milczeć. Musiałam milczeć.

Rozchyliłam powieki i przez chwilę poczułam w powietrzu zapach miedzi.

Ten sam, który unosił się w nim tamtej nocy.

— Wszystko w porządku? — Finn troskliwie dotknął mojego ramienia, dzięki czemu wróciłam z powrotem do rzeczywistości.

— Co? Tak. Jasne. — rzuciłam szybko, przywołując lekki uśmiech, choć czułam, że jest on niezwykle kruchy i wymuszony. — Po prostu coś mi się przypomniało. Nic ważnego, czym powinieneś się przejmować.

Uśmiechnęłam się do niego, próbując stworzyć pozory normalności. W tonie mojego głosy wybrzmiała lekkość, ale czułam przyspieszony puls i słyszałam ten cichy szyderczy głos zagnieżdżony gdzieś głęboko w mojej głowie. Siedział tam i szeptał w kółko: Cisza cię kiedyś zabije, słodka Kailyn. Jej brak zabije ich. Ty czy oni? Oni czy ty? Wybór jest przecież tak dziecinnie prosty. Tik tak. Tik tak. Twój czas dobiega końca.

— Chodźmy już. — wskazałam ruchem ręki w stronę schodów.

Chwilę później wspólnie wspięliśmy się na górę, a każdy nasz krok odbijał się echem od zimnych ścian domu. Czułam niepokój i prawdę mówiąc odetchnęłam z ulgą dopiero, gdy dotarliśmy do drzwi sypialni na drugim piętrze. Niemal gwałtownie do niej wpadłam i po chwili obserwowałam już tylko jak Finn rozsiada się wygodnie na fotelu ustawionym w rogu. Złapał w dłonie telefon i zaczął przeglądać jego zawartość. W tym samym czasie ja krzątałam się po pokoju i przerzucałam rzeczy z miejsca na miejsce udając, że naprawdę interesuje mnie fakt, gdzie ostatecznie wylądują.

Minęło kilka minut zanim mój wzrok spoczął na łóżku i dostrzegłam, że na nienagannie pościelonej narzucie leżała... koperta. Jej obecność od razu wypełniła moje płuca namacalnym ciężarem, który sprawił, że zapomniałam jak to jest normalnie oddychać. Gardło ścisnęło mi się boleśnie, a puls przyspieszył tak bardzo, jak gdyby krew próbowała rozerwać wszystkie żyły w moim ciele.

Nie, to niemożliwe. Przecież zrobiłam wszystko tak, jak obiecałam.

Nie pominęłam żadnego szczegółu.

Przerażona zerknęłam na Finna i kiedy upewniłam się, że nadal siedzi z nosem wlepionym w ekran telefonu, bardzo powoli podeszłam do łóżka. Trzęsącymi dłońmi złapałam list, cicho rozdarłam kopertę i wysunęłam jej zawartość. Papier w środku był cienki i szorstki, tak jak wtedy. Dzięki temu wiedziałam, że ktoś celowo dobrał go by przypomnieć mi o dawno zapomnianych groźbach. Ostrzeżeniach, których istnienie za wszelką cenę pragnęłam wymazać z pamięci. A potem przeczytałam treść i zrozumiałam, że przeszłość, od której starałam się uwolnić właśnie się o mnie upomniała.

"Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o naszej umowie. Czas minął, ale ja nadal czuwam. Piśnij choć słówko, droga Kailyn a zrobię to, o czym wtedy rozmawialiśmy."

Słowa niedbale wypisane na kartce zaczęły palić mój umysł niczym kwas. Sprawiły, że zrobiło mi się słabo. Chciałam zwymiotować. Upaść na ziemię i nigdy się z niej nie podnieść. Przysięgłam, że nie wrócę. Obiecałam, że ich ochronię. A jednak... zrobiłam to. Wróciłam do Glasgow, bo sumienie nie pozwoliło mi zostawić chorego ojca. Ten ktoś doskonale o tym wiedział. Był tutaj. W mojej sypialni. Dotykał moich rzeczy i oddychał tym samym powietrzem.

Byłam taka głupia, tak naiwna, tak słaba.

Byłam.

Pustką.

— Finn? — spojrzałam na Hendersona przez ramię.

Łzy piekły mnie pod powiekami. Serce waliło w piersi tak głośno, że mogłabym przysiąc, iż jego dźwięk słyszał każdy w tym domu.

— Tak, słońce? — chłopak raptownie poderwał się z fotela. — Coś się stało?

Jego głos wydawał się dziwnie przytłumiony, jakby dochodził z drugiego końca koszmarnie długiego tunelu. Przez sekundę miałam ochotę mu o wszystkim powiedzieć. Zacząć płakać i wyznać mu przez łzy całą prawdę. Zdradzić każdy sekret, który skrywałam.

— Nie... Nie, tylko... muszę... muszę coś sprawdzić. — przełknęłam ślinę, chowając list dyskretnie do tylnej kieszeni spodni. — Zaczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę, okej?

Potem szybko skierowałam się w stronę drzwi. Ignorowałam wszystko wokół. Gęste powietrze, pytające spojrzenie Hendersona i nawet swój nierówny oddech. Po prostu wybiegłam z sypialni i czym prędzej zeszłam schodami na parter. Moje stopy coraz mocniej uderzały o drewno, a każdy krok zdawał się wibrować w ogromnej przestrzeni posiadłości.

Salon był pusty.

Jadalnia również.

Pokoje gościnne też.

Im dłużej biegłam przez pomieszczenia, tym większe ogarniało mnie napięcie. W końcu dotarłam do kuchni i dopiero tam odnalazłam panią Greer.

— Kolacja będzie gotowa za godzinę. — poinformowała na mój widok.

— Katherine... — wydusiłam ledwo łapiąc powietrze w płuca. — Powiedz mi, czy ktoś nas dzisiaj odwiedzał?

Jeden oddech. Zbyt głośny, zbyt szybki.

Drugi. Serce waliło mi jak młot.

Trzeci. Czułam, że czas się rozciąga i niesie za sobą jedynie lodowaty strach.

— Nie. — odpowiedziała i jednocześnie wytarła w szmatkę mokre od wody dłonie. — Nikogo u nas dzisiaj nie było. Doktor przyjdzie dopiero jutro, a pan Cranston zapowiedział się na sobotnie popołudnie.

— Jesteś pewna? Żadnego listonosza, dostawcy, kogokolwiek? Nic a nic?

— Przecież wiesz, że niczego bym nie przegapiła, panno Ferrell. Dlaczego jesteś tak roztrzęsiona i skąd te nagłe pytania?

Czas stanął w miejscu. Świat rozpadł się na kawałki. Nikogo u nas nie było, a jednak jakimś cudem koperta znalazła się na moim łóżku. Ktoś wszedł do domu całkowicie niezauważenie. Tak cicho i sprawnie, że umknęło to nawet uwadze gosposi.

Nie byłam w stanie ustać na prostych nogach. Bez słowa wyjaśnień odwróciłam się i wbiegłam do najbliższej łazienki, nie mogąc dłużej powstrzymać mdłości.

Oparłam dłonie o brzeg toalety i, gdy tylko poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła zwinęłam się nad muszlą niczym bezbronne małe dziecko. Nie minęła nawet sekunda, a wymioty gwałtownie wyrwały się z mojego wnętrza.

Nic nie czułam.

Zupełnie nic poza strachem i przemożną chęcią powtarzania w kółko:

— Przepraszam... Przepraszam... Przepraszam... — Z każdym kolejnym wyszeptanym słowem łkałam coraz głośniej. — Żałuję. Naprawdę. Przepraszam.

Wcale nie jestem bezpieczna.

Nie jestem bezpieczna.

I oni... też nie są.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro