#2 Medieval Fantasy AU (1)
Mam dla Was kilkuczęściową miniaturkę w zupełnie innej formie i liczę na to, że przypadnie Wam do gustu :)
Tym razem macie możliwość prześledzić losy bohaterów IM4:Lustro w alternatywnej rzeczywistości, jaką są wieki średnie w wydaniu fantastycznym (co oczywiście było dla mnie polem do popisu przy tworzeniu nowych zagadek i powiązań :)).
Poniżej możecie się zapoznać z częścią pierwszą.
Enjoy! xx
zimowy rycerz
spod szklanych gór
byłem narzędziem
me serce jak mur
upadły rycerz
wolności brak
tańczyłem z ciemnością
znam cierpienia smak
więc choćbyś trzymał w swej dłoni cały świat
choćbyś miał oczy czyste jak wiatr
mnie nie oszukasz
wiem o bólu wszystko
mnie nie oszukasz
James kończył właśnie czyścić głownię miecza, kiedy przy jego boku pojawił się Samuel. Czarnoskóry pochwycił jego spojrzenie i uśmiechając się szeroko, uniósł prawą dłoń, w której trzymał trzy nieżywe przepiórki. Każdej z nich z serca sterczała krótka strzała od kuszy.
- Będziemy dzisiaj mieli kolację - powiedział strzelec, wymachując zdobyczą. Barnes powrócił do czyszczenia broni.
- Lepiej przestań tak nimi rzucać, bo jeszcze ci odlecą, Wilson - mruknął. Sam wzruszył ramionami, a potem ruszył w stronę prymitywnego składziku na drewno. James odprowadzał go wzrokiem.
Wyruszyli z Północy kilka tygodni temu, kierując się przez cały ten czas na Południe, w celu złożenia wizyty jednemu z książąt Avengrodu, Anthony'emu Starkowi II. Steven twierdził, że potrzebują jego wsparcia - choć książę był arogancki i zarozumiały, to każdy doskonale wiedział, że jego armia jest doskonale uzbrojona i zmodernizowana, a sam Anthony był taktycznym geniuszem, znacznie przewyższającym intelektem wszystkich ludzi epoki. Bucky, choć jego zdanie na temat owego księcia było raczej niepochlebne, był w stanie całkowicie zaufać Rogersowi i tylko dlatego wyruszył z nim, aby przebyć cały kraj, w celu spotkania ze Starkiem. Już tacy byli - nierozłączni rycerze, wysłannicy mroźnej północy, synowie gwiazd. Tysiące lat spoczywali w mrocznych jaskiniach pod ciężarem gór, czekając na odpowiedni moment, aby się przebudzić. Wstali z legend, aby przywrócić spokój z Avengrodzie, pokonując potwora, siejącego strach w sercach mieszkańców krainy - Hydrę. Potem się rozdzielili.
Steve udał się na Południe, gdzie pod skrzydłami Starka stworzono grupę Mścicieli, których zadaniem miała być ochrona państwa. Bucky udał się na Północ. Nie miał jednak tyle szczęścia, co drugi z rycerzy - wpadł w sidła podstępnej Wiedźmy, która rzuciła na niego urok. Przez wiele miesięcy, kontrolowany przez czarownicę, robił rzeczy podłe i okrutne. Był mordercą i oszustem. Palił wioski i z zimną krwią mordował ich mieszkańców. Ludzie kulili się ze strachu na samo wspomnienie jego imienia.
Zimowy Rycerz.
Bezlitosny, niepokonany.
Nie wiedział, co by z nim było, gdyby Steven go nie znalazł i nie uwolnił od wpływu czarodziejki. I tak już trudno było mu patrzeć na swoje odbicie. Krzyki jego nieżyjących ofiar czasami budziły go ze snu. Mimo że znowu był sobą, to jednak przeszłość sterczała nad nim jak złowrogi cień.
Właśnie dlatego James Buchanan Barnes nienawidził wiedźm.
Z zamyślenia wyrwał go śmiech dwóch giermków, których wzięli ze sobą w podróż. Podniósł głowę i napotkał spojrzeniem roześmiane twarze młodzieńców, a obok nich Samuela, zadowolonego z radości młodzików. Patrzyli na przyniesione przez niego ptaki jak na najbardziej wykwintny posiłek. Dzisiejszego wieczoru zjedzą kolację i położą się do snu z pełnymi brzuchami. Bucky zdawał sobie sprawę z tego, że też powinien się cieszyć, jednak nie potrafił. W jego sercu czaił się przerywany niepokój, który nie dawał mu spokoju.
A wszystko przez tego Chłopca.
Kiedy wyruszyli z Północy było ich pięcioro - trzech rycerzy i dwóch giermków. Do momentu, kiedy podczas drugiego tygodnia natknęli się w lesie na Niego. Mówił, że kieruje się na Południe, aby znaleźć pracę. Steve zaproponował, żeby dołączył do ich niewielkiej gromady.
- Pokonywanie tak długiej i męczącej drogi samemu może być niebezpieczne, synu - przekonywał go. Chłopiec podziękował i się zgodził. Od tego momentu podróżowali razem.
Ale coś z nim było nie tak, choć tylko James tak uważał. Choć był jeszcze dzieckiem, miał gładkie policzki i delikatną budowę, to patrząc w jego oczy miało się dziwne wrażenie, że jest jednocześnie młody i stary. Choć się uśmiechał, pozostawał smutny. Choć pozornie działał lekkomyślnie, w jego oczach kryło się dziwne skupienie.
Barnes, nadal trzymając na kolanach ciężki miecz, odszukał przy obozowisku znajomej sylwetki Chłopca. Był ubrany w luźne, brązowe łachmany, na szyi miał ciasno zawiązaną granatową chustkę, której nigdy nie zdejmował, a na pasku, umocowanym na jego biodrze, wisiał niewielki miecz, którym młodzieniec słabo się posługiwał. Nachylał się teraz, układając zebrane przez siebie gałęzie na stos, z którego potem ktoś zrobi ognisko.
Coś zaszeleściło po prawej stronie Barnesa, a ten natychmiast rozpoznał charakterystyczny chód i westchnienie przyjaciela. Odwrócił do niego twarz. Steven usiadł na kamieniu obok niego.
- Niedaleko stąd jest płytkie jezioro. Możemy tam rano napoić konie i nabrać wody na dalszą podróż. - Bucky pokiwał z powagą głową, a potem znowu powrócił do obserwacji zamieszania przy tworzącym się ognisku, gdzie stał Samuel, dwóch giermków i On.
Steven podążył za spojrzeniem przyjaciela i na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Dobrze się dogadują - zauważył. Sam zawzięcie coś tłumaczył młodzikom, którzy z zainteresowaniem go słuchali.
- Wilson cieszy się, że może być w centrum zainteresowania - mruknął brunet, odkładając miecz na bok. - Nawet jeśli to tylko zainteresowanie ze strony dzieci.
Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło i tylko przyglądali się działaniom pozostałej czwórki.
- Coś mi się w nim nie podoba - odezwał się znienacka Barnes. Blondyn nie musiał pytać o kogo chodzi, bo doskonale to wiedział. To nie była pierwsza rozmowa, jaką przeprowadził z brunetem na ten temat.
- Bucky...
- Steve - odezwał się natychmiast tamten - nic o nim nie wiemy.
- To tylko chłopiec. Co tam może zrobić niewyszkolony młodzik? Ledwo jest w stanie unieść miecz. - Kiwnął głową w stronę obiektu rozmowy. James w zamyśleniu zagryzł dolną wargę. - Posłuchaj, pokonaliśmy już większość drogi. Wkrótce znajdziemy się w królestwie Starka i wtedy każde z nas pójdzie w swoją stronę.
Brunet nie potrafił nic powiedzieć. Po chwili westchnął.
- Jestem w stanie tyle wytrzymać - stwierdził, a potem podrapał się po głowie. - Tylko, że wszystko w nim jest tak sprzeczne...
Rogers się uśmiechnął. Znał przyjaciela na tyle dobrze, że wiedział, jak trudno będzie go przekonać.
- Mam pomysł - powiedział, wygodnie się rozsiadając. Buck zmrużył nieufnie oczy. - Po prostu zadaj mu kilka pytań. Może uda ci się czegoś dowiedzieć.
- Nie... - chciał zaprotestować brunet, ale blondyn okazał się być szybszy.
- George! - Młodzieniec natychmiast uniósł głowę znad ogniska. - Możesz tutaj do nas na chwilę podejść?!
Chłopiec odłożył na bok trzymane przez siebie narzędzie i szybko podbiegł do rycerzy. Skłonił się nisko.
- Mój panie.
Jego ciemne włosy sterczały mu nieco bardziej niż zwykle. Lewy policzek miał ubrudzony od gleby.
- George. - Pokrzepił go uśmiechem jasnowłosy. - Czy mógłbyś nam powiedzieć po co wybierasz się do stolicy?
- Mam zamiar znaleźć tam pracę, mój panie - odpowiedział krótko. Steve kiwnął głową na znak, że zrozumiał.
- Jaki rodzaj pracy cię interesuje?
- Chciałbym pracować w kuźni.
James musiał powstrzymać się przed prychnięciem i zasłonił usta dłonią. Złote oczy chłopca natychmiast zwróciły się ku niemu.
- W kuźni - powtórzył Barnes i spojrzał na młodzieńca. - Tam potrzebują rosłych i silnych mężczyzn, a nie takich niewyrośniętych wyrostków jak ty.
George zacisnął wargi.
- Masz jakieś doświadczenie w tej pracy? - zapytał szybko Steven, rzucając ukradkowe spojrzenie brunetowi, jakby chciał ustawić go do pionu. Barnes potrafił czasami być bardzo niedelikatny. - Czym zajmują się twoi rodzice?
- Byli rolnikami, mój panie.
- Byli?
- Umarli pod koniec wiosny, sir - powiedział. - Smocza grypa.
Steve wyglądał na zmartwionego. Wyciągnął rękę i lekko uniósł się z siedzenia, aby poklepać młodzieńca po ramieniu.
- Przykro mi. Przyjmij moje kondolencje.
Czarnowłosy kiwnął z powagą głową, chociaż trudno było zauważyć smutek na jego twarzy. Buck zmrużył podejrzliwie oczy.
- Więc nie umiesz czytać ani pisać? - spytał, wpatrując się w niego intensywnie. Złotooki wytrzymał spojrzenie.
- Nie, panie.
Barnes pomyślał o tych wszystkich chwilach, kiedy w mijanych pod drodze wioskach wzrok chłopca przesuwał się leniwie po literach książęcych obwieszczeń, porozwieszanych nie wiadomo czemu w najdalszych zakątkach królestwa. Wykształcona była tylko niewielka część społeczeństwa, oprócz szlachetnie urodzonych, jedynie duchowieństwo, rycerstwo, medycy. Niemożliwym było żeby syn rolników potrafił czytać, chociaż można było odnieść wrażenie, że to potrafi.
- Więc uważasz, że poradzisz sobie w pracy w kuźni? - przerwał milczenie Rogers.
- Szybko się uczę, sir. Poza tym - spuścił wzrok na swoje zniszczone buty - nie chcę zostać w kuźni do końca życia. To tylko na jakiś czas.
- Hmm - Steve przyjrzał się czarnowłosemu z zainteresowaniem. - A więc co chciałbyś robić później?
- Ja... Chciałbym zostać kiedyś rycerzem.
Wydawał się być zawstydzonym swoim wyznaniem. Blondyn uśmiechnął się dobrodusznie.
- Rycerzem, tak?
Przyjaciele wymienili spojrzenia. Bucky pomyślał, że chłopak nadaje się na rycerza tak, jak on na duchownego.
- Wiem, że brakuje mi treningu - wyznał George - ale mam zamiar ćwiczyć tak długo, aż stanę się jednym z najlepszych rycerzy w królestwie.
- Najpierw musiałbyś zostać giermkiem - zauważył Steve, drapiąc się po brodzie. - Potem któryś z rycerzy zacząłby cię szkolić...
Wzrok blondyna zatrzymał się na chwilę na twarzy młodzieńca.
- Mój panie?
- James! - Rogers gwałtownie się wyprostował i z uśmiechem na ustach spojrzał na bruneta. - Myślę, że mógłbyś trochę pomóc George'owi w treningu.
- Ja? - zdziwił się Barnes. Na twarzy chłopca malowało się podobne zdumienie. Ciemnowłosi spojrzeli po sobie przelotnie. - Ja nie sądzę...
- To doskonały pomysł - przerwał mu jednak Steve, podnosząc się z miejsca. Zatrzymał się na chwilę przy chłopcu, a potem klepnął go po przyjacielsku w ramię. Nieprzygotowany na to George zachwiał się niebezpiecznie do przodu. Steven spojrzał na Barnesa. - To świetna okazja, żebyście oboje się czegoś nauczyli.
Uśmiechając się do siebie, blondyn udał się w stronę ogniska. Zimowy Rycerz i młodzieniec wymienili spojrzenia. Starszy z nich wiedział, że nie ma wyboru - Rogers potrafił był uparty jak mało kto. Westchnął i podniósł się z miejsca, trzymając w prawej dłoni ciężki miecz.
- Zaczynamy od jutra - mruknął, nie patrząc na chłopca. - I lepiej dla ciebie, żebyś nie marnował mojego czasu.
Wyminął go i poszedł w stronę pozostałych. Nie widział, jak oczy George'a mrużą się drapieżnie w ciemności, wlepione w jego plecy. Szept złotookiego pośród leśnej ciszy brzmiał jak złowrogi syk.
- Tak.Jest.Mój.Panie.
**
- Nie prostuj kolan, bo nie uda ci się utrzymać równowagi - poinstruował Barnes. Były to już jego czwarte ćwiczenia z chłopcem, od kiedy zdecydował się szkolić go w walce wręcz. Chociaż George zapewniał wcześniej, że jego największym marzeniem jest zostać rycerzem, to raczej nie starał się zbyt mocno, aby to pragnienie urzeczywistnić. Mężczyzna miał wręcz wrażenie, że złotooki się nudzi.
- Jeszcze raz - mruknął chłopiec, podnosząc się z kolan, kiedy rycerz po raz kolejny wytrącił mu broń z ręki. Ustawił się zgodnie z zaleceniami Zimowego Rycerza i natarł na przeciwnika. Bucky wykonał szybki obrót i po raz kolejny celował czarnowłosemu ostrzem miecza w gardło.
- Postaraj się zrobić coś co mnie zaskoczy - powiedział. - Walczysz jak dziecko.
Wiedział, że takimi słowami tylko rozjusza młodzieńca, ale mało go to obchodziło. Widział, jak ten zaciska wargi w skupieniu i stara się zapanować nad swoim gniewem. James na ten widok doznał swoistego deja vu, jakby to już się kiedyś zdarzyło w innym miejscu i w innym czasie. Pokręcił z niedowierzaniem głową.
Pojedynkowali się jeszcze przez jakiś czas, podczas których rycerz doszedł do wniosku, że zrobienie z George'a wojownika jest bardziej nieprawdopodobne niż to, że Wilson kiedyś zmądrzeje.
- Wystarczy - burknął, prostując się, kiedy chłopiec upadł po raz kolejny. Młodzik spojrzał na niego groźnie, leżąc zaplątany w gałęziach.
- Jeszcze raz - powiedział. Bucky prychnął.
- I co ci to da? - Założył ręce na piersi. - Kolejne lądowanie w krzakach?
George podniósł się i po raz kolejny ustawił w pozycji ćwiczebnej. Na jego twarzy widniała determinacja. James westchnął i przyjął podobną pozę, czekając, aż młodszy zaatakuje. Ten jednak tylko krążył wolno wokół niego, zmuszając go do poruszania się tyłem.
Niespodziewanie czarnowłosy go zaatakował. Machał mieczem zbyt słabo i niezbyt dokładnie, celując głównie w uda przeciwnika i w ramiona. Krótko mówiąc robił wszystko to, co było bezcelowe i łatwe do obrony. Kiedy Barnes już miał przestać bawić się z nim w tę durną grę, poczuł, że coś owija mu się wokół kostki i zanim zdążył zrobić cokolwiek, wylądował na ziemi, obijając sobie pośladki. Spojrzał zdziwiony na swoją stopę, zauważając, że potknął się o gałąź, której jeszcze chwilę temu tam nie było. Podniósł głowę chcąc sprawdzić reakcję George'a i napotkał jego zimne spojrzenie. Chłopiec stał nad nim i celował mu ostrzem w gardło. Po chwili, która trwała wieczność, odsunął broń.
- Wygrałem - uśmiechnął się. Wyglądał, jakby wygrał właśnie stuletnią wojnę. Wszystko w nim aż emanowało zwycięstwem i Bucky przez krótką chwilę poczuł się mały, jakby stał przed nim ktoś o wiele ważniejszy niż syn rolnika.
Wściekły na samego siebie, podniósł się szybko i, nie panując nad emocjami, złapał złotookiego za koszulę i przyciągnął tak blisko do siebie, że prawie stykali się nosami. Z ust zaskoczonego młodzieńca wydostał się piskliwy jęk.
- Posłuchaj no, dzieciaku - warknął James. - Wiem, że coś ukrywasz, nie jestem głupi. Chcę, żebyś wiedział, że cały czas się obserwuję. Każde twoje kichnięcie, każdy śmiech, widzę wszystko.
Szarpnął nim lekko, aż George musiał przytrzymać się jego ręki, żeby nie upaść.
- Gdziekolwiek pójdziesz możesz być pewien, że podąża za tobą mój wzrok - warknął Barnes, zaciskając pięść na jego zniszczonym ubraniu. - Rozumiesz?!
Czarnowłosy przypatrywał mu się przez chwilę zszokowany, gęsto mrugając. Usta miał lekko uchylone, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał. Potem zmarszczył lekko brwi i zacisnął szczęki. Znajdował się tak blisko, że Zimowy rycerz był w stanie dostrzec ciemniejsze plamki w jego złotych oczach.
- Zrozumiałem.
Bucky odepchnął go gwałtownie od siebie i zamaszystym krokiem wyszedł na polanę, zostawiając chłopca za sobą. Nie mógł się już doczekać, aż ten raz na zawsze zniknie z jego drogi.
**
James sam nie wiedział, czego się spodziewał wchodząc do stolicy królestwa Starka. Być może myślał, że miasto będzie wyglądało jak każde inne, jakie do tej pory miał okazję oglądać. Jego kary rumak zarżał, kiedy mijali przesadnie udekorowaną bramę wjazdową do miasteczka. Ulice były czyste, a domy mieszczan solidne. Wszędzie panował godny podziwu ład. W oddali zamajaczył nad nimi ogromy złoty zamek o strzelistych wieżach, a nad bramą główną powiewała flaga z czerwonym smokiem.
Ludzie przyglądali im się, kiedy wjeżdżali do miasta. Bucky nie był zaskoczony, że znają Stevena - jako jeden z osławionych Mścicieli, cieszył się on niegasnącą popularnością i uwielbieniem. Wilson, zadowolony z poświęcanej im uwagi, machał radośnie dłonią do ładniejszych mieszczanek. Idący za nimi giermkowie z błyszczącymi oczami przyglądali się ludziom i budowlom. Zimowy Rycerz przeniósł swoje czujne spojrzenie na George'a i z zaskoczeniem stwierdził, że i na jego delikatnej twarzy widnieje szczere zdumienie.
Kiedy dotarli wreszcie do bramy prowadzącej na dziedziniec zamkowy, na spotkanie im wyszedł dowódca gwardii królewskiej, James Rhodes, w lśniącej srebrzystej zbroi.
- Rhodey - przywitał go uprzejmie Steven, zeskakując ze swojego białego konia. Barnes i Wilson poszli za jego przykładem.
- Steve. - Ciemnoskóry kiwnął mu głową. - Jego wysokość was oczekuje.
Dał znak chłopcom stajennym, żeby zajęli się ich końmi, a sam poprowadził ich w stronę korytarza. Giermkowie rzucili się do zdejmowania bagażu z obciążonych koni. Buck odwrócił się jeszcze i napotkał wzrok złotookiego. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z ustaleniami, to prawdopodobnie widział go właśnie po raz ostatni. Zmarszczył brwi, czując się dziwnie niepewnie. Chłopiec zagryzł dolną wargę i odwrócił wzrok.
- Bucky, idziesz? - dobiegł go głos Rogersa.
- Idę - westchnął.
**
Kiedy Anthony Stark miał czternaście lat spotkał w lesie staruszkę. Kobieta była wygłodniała i zmarznięta, więc dobroduszny książę zlitował się nad nią - nakarmił ją własnym prowiantem i okrył peleryną. Staruszka podziękowała mu i w zamian postanowiła mu powróżyć.
Przepowiedziała mu, że stanie się najpotężniejszym władcą, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi, jeśli tylko zdobędzie cztery najpotężniejsze siły w całym królestwie. Sceptycznie nastawiony do przepowiedni Stark, który nie rozumiał o czym mówiła kobieta, podziękował i powrócił do zamku.
Minęło kilka lat i książę został królem po nieoczekiwanej śmierci rodziców. Pewnego dnia wybrał się na polowanie i ponownie spotkał tam wieszczkę.
- Pojawiła się pierwsza siła - powiedziała tylko, po czym zniknęła.
Wkrótce młody król miał okazję po raz pierwszy wykazać się w bitwie przeciwko złowrogiemu księciu Lokiemu. Wojna zakończyła się zwycięstwem Starka, a on sam, ryzykując własnym życiem, stoczył walkę z olbrzymim wężem, ratując życie swoich rycerzy. Kiedy rozciął brzuch bestii, z jej środka wraz z wnętrznościami wypłynął świecący na niebiesko diament, idealnie mieszczący się w jego dłoni. Kiedy mężczyzna dotknął kamienia usłyszał w głowie szept wieszczki.
„Odwaga"
I tak Anthony zdobył pierwszą siłę.
Kilka miesięcy później ponownie spotkał kobietę i nie był zdziwiony, kiedy powiedziała mu, że pojawiła się druga z sił. Wkrótce potem król wyjechał na czele armii, aby pozbyć się potwora terroryzującego zachodnie wybrzeże kraju. Podstępny stwór zabijał każdego, kto nie znał rozwiązania zadanej przez niego zagadki. Stark stanął twarzą w twarz z bestią i bez większego wysiłku znalazł rozwiązanie. Zabił przeciwnika, a wtedy jedna z jego łusek zaświeciła na czerwono. Tony wziął ją do ręki i ponownie usłyszał szept staruszki.
„Mądrość"
Druga z sił znalazła swoje miejsce.
Kilka lat później, podczas jednego z polowań, król dojrzał znajomą sylwetkę jasnowidzki pośród drzew. Kiedy znalazł się obok niej uśmiechnęła się tajemniczo.
- Trzecia siła jest już blisko.
Na Południu nastała zima, najbardziej sroga, jaką kiedykolwiek pamiętano. Przebrany za włóczęgę król chodził po mieście, z przerażeniem obserwując, jak źle wiedzie się jego poddanym. Skracając sobie drogę do zamku wąskimi uliczkami, natknął się na kobietę z dwójką dzieci, ciasno przytulonych do siebie w mrocznym zaułku. Po krótkiej rozmowie dowiedział się, że matka nie ma pieniędzy na czynsz i została wyrzucona na ulicę. Wtedy król zdjął z szyi medalion od ojca, z którym nigdy się nie rozstawał i, z bólem serca, oddał biednej rodzinie. Wzruszona wieśniaczka dziękowała mu wylewnie, a starsze z dzieci ofiarowało Starkowi szary kamień, który ściskało w małej dłoni. Pod wpływem dotyku władcy kryształ zmienił kolor na zielony, a czarnowłosy znowu usłyszał w głowie głos.
„Dobroć"
I tak oto w posiadaniu króla znalazła się trzecia z sił.
Mijały lata i choć Stark bardzo się starał, nie mógł odnaleźć czwartej z sił, która miałaby uczynić go niezwyciężonym.
**
Bucky znał oczywiście tę historię, ale nie wierzył w jej prawdziwość dopóki na własne oczy nie zobaczył trzech magicznych kamieni wczepionych w złoto-czerwoną zbroję Tony'ego. Dzięki nim mężczyzna był w stanie w pewnym stopniu kontrolować magię i tym samym budzić strach w sercach swoich wrogów. James, który nienawidził wszystkiego, co miało związek z czarami, po kilku dniach spędzonych w towarzystwie króla zachodził w głowę jak to możliwe, że ten arogancki i impertynencko zachowujący się mężczyzna był w stanie zrobić dla kogoś coś dobrego. Zimowy rycerz wcale by się nie zdziwił gdyby okazało się, że Stark po prostu wszystkie trzy kryształy ukradł.
Niebieskooki siedział teraz na głównym placu zamkowym, pośród wesołego gwaru rycerzy z gwardii, biegających w tę i z powrotem giermków, sprzątaczek pałacowych rozwieszających pranie, stajennych zajmujących się końmi. Rozglądał się uważnie obserwując zachowania mieszkańców posiadłości. Zaklął pod nosem cicho, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wygląda w tłumie znajomej sylwetki Chłopca. George, zgodzie z przewidywaniami Barnesa, nie dostał pracy w kuźni, ale zatrudniono go jako stajennego.
Wzrok bruneta wyostrzył się, kiedy zauważył jak złotooki niemal niezauważenie, korzystając z panującego zamieszania, kieruje się w stronę bramy wyjściowej. Rycerz zmrużył oczy i cicho podążył za nim.
Przez całą drogę trzymał się z dala, starając się wtopić w tłum, kiedy czarnowłosy szedł ulicami miasta. Jako że jego umiejętności szpiegowskie były wysokie, przez wzgląd na jego niechlubną przeszłość, spokojnie skupił się na obserwacji. Młodzieniec zachowywał się tak jak zwykle i starał się nie zwracać niczyjej uwagi. Skręcił w stronę bramy i wyszedł z miasta. Rozejrzał się i skręcił w stronę lasu. Coraz bardziej zaintrygowany Barnes bezszelestnie ruszył za nim.
Po jakimś czasie błądzenia po gęstym lesie był prawie pewien, że zgubił chłopca. Zaklął cicho i już miał pogodzić się z porażką, kiedy kątem oka dostrzegł w oddali coś niebieskiego. Natychmiast ruszył w tamtą stronę. W miarę zbliżania się dostrzegł, że w środku lasu znajduje się sporej wielkości jezioro o gładkiej tafli. Promienie słońca odbijały się od wody i całość wyglądała jak skupisko wielu maleńkich kryształów.
Coś poruszyło się na brzegu i wtedy rycerz zorientował się, że to George. Stał plecami odwrócony od niego i wpatrywał się w wodę. Nachylił się lekko i wyglądało to tak, jakby chował twarz w dłoniach. James zmarszczył z konsternacją brwi. Potem młodzieniec się wyprostował i zaczął zdejmować ubranie.
Barnes poczuł się niewyobrażalnie głupio. Zgodnie ze swoją naturą podejrzewał złotookiego o coś naprawdę niegodziwego, a tymczasem chłopiec chciał się tylko wykąpać. Niżej postawieni rangą pracownicy zamku rzadko mogli sobie pozwolić na luksus, jakim była ciepła kąpiel. Spali gdzie popadnie, żywili się resztkami z królewskiego stołu. Przyzwyczajony do lepszego traktowania James prawie zapomniał jak to jest. Pokręcił głową, przeklinając swoją podejrzliwość, przejechał palcami po twarzy i zaczął się wycofywać.
Ale wtedy George ściągnął włosy.
Dosłownie, to właśnie zobaczył Barnes. Chłopiec sięgnął dłonią do głowy i po chwili stał już z ciemnym kłębkiem w ręce. Zanim rycerz zdołałby chociaż wykonać pełen wdech, druga warstwa włosów młodzieńca, dotychczas ciasno przygładzona przy głowie, zaczęła się rozwijać i opadła mu do połowy uda. Złotooki ściągnął ostatnie części garderoby i rzucił je na stertę do pozostałych. James dostrzegł delikatny profil jego twarzy, kiedy czarnowłosy się nachylał.
Czuł jak szybko bije mu serce, kiedy zdał sobie sprawę z wyłaniającej mu się przed oczami oczywistości. Teraz wszystko zaczęło nabierać sensu - dziwnie znajome, ale jednocześnie niepasujące ruchy George'a, jego dojrzałe spojrzenie, piskliwy jęk, który wydobył mu się z gardła podczas szoku, zbyt delikatne dłonie. Zimowy rycerz nie wiedział, jak mógł się wcześniej nie domyślić.
Prawda aż krzyczała, aby dać się poznać.
A prawda była taka, że Chłopiec był kobietą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro