Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Umowa

  Otworzyłem drzwi i przestąpiłem próg domu. Ściągnąłem buty i odstawiłem je na półkę. Cisza, tak ale ta zawsze stanowiła wstęp czegoś większego. Starałem się być jak najciszej, wolałbym jednak uniknąć konfrontacji z matką będącą pod wpływem alkoholu. Sama sobie niszczy życie. Ale to jej decyzja. Zbliżyłem się do schodów. Zacząłem po nich wchodzić. Trzask. Stopień. Skrzywiłem się. Zawsze zapominałem o tym. Czemu akurat ja miałem takiego pecha? Na drewnianym stopniu pojawiła się kropla krwi. Wbiegłem na piętro i przykucnąłem w miejscu, którego z parteru nie sposób dojrzeć.
Z salonu wybyła kobieta z papierosem w ręce.

- Który to z was znowu tak hałasuje?! - krzyknęła. - Wy niewdzięcznicy jak w ogóle śmiecie coś takiego robić! Wiecie, że czekam na ważną osobę! Wiecie, że nie mogę się denerwować! Wy... - nie dokończyła.

  Zawsze robiła awantury o byle co. Oczywiście nigdy nie zapominała o przypomnieniu nam kim jesteśmy, no tak jeszcze o tym, że na kogoś czeka. Zawsze na kogoś czeka. Niewdzięcznicy, idioci, debile, szmaty... To tylko niektóre z jakże przepięknych określeń swoich dzieci. Nie, już nie jest tak lekko.

  Dzwonek do drzwi. Korzystając z okazji czym prędzej wpadłem do naszego pokoju. Mówiąc ,,naszego" mam na myśli pokój nazywany ,,Pokojem Spotkań". Rzuciłem torbę w kąt. Kilka kroków i byłem w łazience. Obmyłem szybko twarz porwałem rolkę papieru toaletowego i wróciłem do poprzedniego pomieszczenia.

- Siadaj - rzucił Jerry głosem nie znoszącym sprzeciwu.

 Zająłem wskazane przez niego miejsce. Przechyliłem głowę i przyłożyłem fragment papieru do nosa.

- Znowu się im dałeś? - spytał brat.

  Postawił krzesło obok i na nim usiadł.


- Yhmm- mruknąłem.

  Z dołu dało się słyszeć śmiech matki i jakiegoś faceta, a po chwili...

- Tylko spróbuj smarkaczu! Jeszcze raz się tak wyraź o Tomie to pożałujesz! - krzyknęła kobieta.

  Do pomieszczenia wszedł wyraźnie znudzony Jim. Zatrzasnął drzwi.

- Znowu to samo - jęknął.

   Spojrzałem na bliźniaka.

- Wyjąłeś mi to prosto z ust. Dodam do tego, może to, że nasza ,,szanowna" matka ma zamiar się z nim teraz spotykać. - odparłem.

- Żartujesz - rzucił.

- Czy wyglądam na kogoś skorego do żartów?

- Nie. Ale, znowu to samo. Nu... - powiedział, lecz... Powiedzmy sobie wprost. Nie dałem mu dojść do końca.

- Mi też się nudzi, ale jakoś nie uświadamiam o tym reszty. - odparłem lekko zirytowany zachowaniem brata.

 Spojrzał na mnie.

- Ty lepiej siedź cicho. - powiedział Jerry.

Nie,on nigdy nie był zadowolony, gdy słyszał takowe wymiany zdań prowadzone między mną, a bliźniakiem. Zwłaszcza dzisiaj.Także spokojnie. U niego to normalne... Tak mi się wydaje.

- Masz coś jeszcze do powiedzenia Jimmy jeśli chodzi o sytuację na parterze? - dodał po chwili namysłu.

- ON tu jest! - oświadczyło moje odbicie lustrzane.

  Teraz to nawet ja byłem zainteresowany tą sprawą.

- Tommy? - spytałem z lekką ekscytacją w głosie.

- A któżby inny - rzucił od niechcenia Jim.

   No w sumie było słychać. Po co się pytałem? W sumie i tak za chwilę powinien się mnie spytać kiedy idę do laboratorium. Następnie stwierdzi ,,Idę z tobą". Zawsze tak jest...

- Kiedy idziesz do laboratorium?

- Jutro - rzuciłem bez większego zastanowienia.

- Idę z tobą. - odparł.

  A nie mówiłem, że tak będzie? Wstałem z miejsca. Otworzyłem drzwi i wyjrzałem z pokoju.

- Są na dole w sypialni matki. Zgadnijcie co robią. - rzuciłem.

- Nie ma takiej potrzeby. - powiedział Jerry.

- Są tam trucizny prawda? - spytał Jim.

 Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem i przytaknąłem.

- W takim razie Toma mamy z głowy. - stwierdził bliźniak.

- Nie zrobisz tego, stchórzysz.

- Skąd ta pewność braciszku? - rzucił Jim.

- Ja zajmę się naszym ,,kolegą" z klasy, ty zajmij się Tomem. Zobaczymy, który się z tego wywiąże. Zgoda?

- Wchodzę w to, a co z tym, któremu się nie uda? - spytał.

- Może się zająć zwłokami. - rzuciłem.

- Konkretne? - dopytywał szczegółów brat.

- W przyszłości idzie na medycynę, powodzenia. - powiedział całkowicie poważnie Jerry. - To bez sensu. Obaj lubicie te klimaty.

- Ale co? Obaj mamy siedzieć na jednym kierunku? - odparł oburzony bliźniak.

- To by było nudne Jerry. - skwitowałem.

- Róbcie co chcecie... - westchnął starszy z rodzeństwa i uniósł ręce ku górze na znak kapitulacji.

  Zawarliśmy umowę poprzez wzajemne ściśnięcie swoich dłoni.

- Powodzenia - odparłem patrząc prosto w parę ciemnych oczu Jim'a - w przegrywaniu. - dodałem po chwili nieco ciszej tak by najstarszy z towarzystwa tego nie usłyszał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro