Róża
-Witaj kochana- szepczę i siadam na czarnej ławce. – Wiesz miałem dzisiaj piękny sen. O nas. A dokładniej o naszych początkach. Pamiętasz jak spotykaliśmy się w sadzie Twojego ojca? Na pewno pamiętasz. – Wzdycham rozbawiony. – Kiedyś przyszłaś w zielonej, miękkiej sukience. Z weluru? – Zamyślam się chwilę.- Możliwe. Miała biały, haftowany kołnierzyk i perły na rękawach. Wyglądałaś w niej tak niewinnie. Pamiętam jak tego jesiennego dnia przyszłaś w tej sukience, a blond fale sprawiały, że wyglądałaś jak anioł. Oniemiałem. Pośrodku sadu tylko my, wokół kolorowe liście, dojrzałe jabłka i gruszki. Wtedy też wymyśliłem pretekst by bezwstydnie móc patrzeć w Twoje niebieskie oczy. Gdy rozmawialiśmy wyjawiłem Ci, że lubię rywalizację, przyznałaś, że Ty również. Wtedy już wiedziałem, że mój plan się powiedzie. Zaproponowałem grę: „Kto pierwszy mrugnie ten przegrywa". – Uśmiecham się. – Oczywiście, że się zgodziłaś i byłaś naprawdę groźnym rywalem. Na szczęście moja motywacja dawała mi przewagę. - Spuszczam głowę jak zawstydzony nastolatek. – Tamtej jesieni poczułem, że się w Tobie zakochuję i to bez odwrotu. Rozkochałaś mnie swoją autentycznością w byciu sobą. To Ty mi pokazałaś, że można zachwycić się najbłahszą rzeczą i istotą tego świata – przerywam, skupiając się na wspomnieniu zalewającym mój umysł. – Chodziliśmy na spacery nad Bug, bardzo je lubiłaś. Z czasem i ja je polubiłem, zawsze były nieprzewidywalne. Myślę, że to dzięki Tobie. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem Twój dziecięcy zachwyt nad kaczkami czułem się zdezorientowany. W mojej głowie było to nie na miejscu, aby dorosła kobieta goniła za kaczkami i uciszała mnie, żeby nie uciekły. Byłaś pochłonięta i zarazem tak szczerze szczęśliwa, że widzisz... kaczki. – Nadal czuję dezorientację na to wspomnienie.- Nie rozumiałem, jak taka zwykła rzecz może dać tyle radości. Dla mnie powód do radości i szczęścia to zdobycie dyplomu, dobrej pracy, kupienie auta. Potrzebowałem dużych sukcesów by zauważyć powód do radości i świętowania. Ty natomiast przez tyle lat pokazywałaś mi, jak wiele mogę stracić nie zauważając takich prostych rzeczy. I teraz je zauważam, nad wyraz. – Przełykam głośno ślinę i sięgam do wewnętrznej kieszeni brązowej marynarki. Wyciągam zgiętą, biało-czarną fotografie. Rozkładam ją w dłoniach i przyglądam się przedstawionym postaciom na kawałku papieru. Para młodych, świątecznie ubranych małżonków stojących przed drewnianym domem. Dotykam palcem twarzy kobiety, pragnąc choć na chwilę cofnąć się w czasie. Zagryzam wargi i biorę głęboki wdech.- Kochaliśmy się, mimo tak różnych charakterów i zażartych kłótni. Ach, Mario ile bym dał byś choć na chwilę wróciła, nawet jeśli znów posłałabyś mnie do diabła. Za każdym razem mówiłaś w nerwach: idź do diabła, Aleksandrze – naśladuję Twój głos i uśmiecham się nieśmiało. - Wtedy zawsze zastanawiałem się, jak to możliwe, że z kochającej kobiety w sekundę potrafiłaś stać się furiatką rzucającą talerzami. Wiesz, że i tą część Ciebie kochałem? Mimo braku zrozumienia. Ale jak tak myślę, to nie zawsze trzeba wszystko rozumieć. Czasami trzeba po prostu być obecnym – milknę na chwilę, po czym kontynuuję. – Uważałaś, że dawanie ciętych kwiatów to marnotrawstwo. Mimo to czasami lubiłem Ci przynieść kilka polnych maków i chabrów. Oczywiście zawsze wywracałaś oczami i mówiłaś, że nie potrzebnie je zrywałem, ale ja wiedziałem swoje. Lubiłem Cię obserwować i mimo, Twoich zapewnień, że nie potrzebujesz kwiatów widziałem, że sprawiam Ci przyjemność podarowując je. Widziałem jak czasami zatrzymujesz się na chwilę nad bukietem i patrzysz na kwiaty, wąchasz czy delikatnie dotykach palcami, jakbyś bała się o ich płatki. Za każdym razem, gdy podglądałem Cię w codziennych sytuacjach czułem się jak chłopczyk, a nie dorosły mężczyzna..- urywam, spoglądając na wyryte litery i datę na pomniku. – Tęsknię za Tobą każdego dnia. Czasami myślę, że zaraz otworzą się drzwi, pojawisz się w nich Ty i powiesz jak zawsze Olek, wróciłam! – zagryzam policzki i zaczynam czuć gulę w gardle. Wiatr zaczyna wiać mocniej i myślę, że to Ty. Stawiam kołnierz marynarki i wstaję. Kładę czerwoną różę na pomniku, następnie zabieram zwiędniętą z poprzedniego razu. – Do zobaczenie kochanie – szepczę i wracam do naszego domu ze zdjęcia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro