7. Nie odbierałeś
Alek
— Duszę się — wykrztusiłem.
Czteroletnia dziewczynka jak na zawołanie przylgnęła do mnie jeszcze mocniej, na co serdecznie się roześmiałem.
— Wujku, a kiedy jeszcze do mnie przyjedziesz? — wysepleniła słodkim, dziecięcym głosikiem.
— Nie wiem, skarbie, postaram się prędzej niż na twoje następne urodziny — zapewniłem, stawiając Tosię na podłodze. Aby kontynuować z nią rozmowę, musiałem przykucnąć. — A może wy z tatą przyjedziecie do Krakowa? Pokazałbym ci smoka. Ła! — Złapałem ją pod boki i udałem ziejącego ogniem stwora. Mała roześmiała się.
Poczułem wibrację telefonu w tylnej kieszeni jeansów. Sięgnąłem po niego i zerknąłem na wyświetlacz. Sara. Skrzywiłem się i odrzuciłem połączenie. Powróciłem wzrokiem do Tosi.
— Tatusiu, pojedziemy do wujka? Proooszę — powiedziała, przeciągając samogłoskę.
Arek oderwał się od zmywania naczyń po imprezie urodzinowej swojej córki i westchnął przeciągle.
— Kochanie, zobaczymy jeszcze. Wiesz, że wujek i ja mamy sporo pracy... Może się uda w wakacje. — Chłopak poczochrał Tosi włosy, aby ta się rozweseliła.
Ubrałem czarną kurtkę i wymacałem w kieszeni kluczyki do samochodu. Było już późno, a ja musiałem dojechać do Krakowa możliwie jak najwcześniej, żeby zdążyć się choć trochę przespać przed poranną zmianą w hurtowni. Nie była to praca moich marzeń, ale jak na razie musiała mi wystarczyć. Pożegnałem się z Arkiem i Tosią, a kilkanaście minut później jechałem już autostradą, słuchając w radiu „Smoke on the water”. Klasyk, który nigdy mi się nie nudził.
Uparcie ignorowałem uporczywe telefony od Sary. Postanowiłem, że jak tylko wrócę do domu, zablokuję jej numer u operatora. Póki co musiałem się zadowolić wyciszeniem telefonu.
Kilka godzin później zaparkowałem swojego Citroena na parkingu jednego z przedmiejskich bloków. Zatrzasnąłem nieco zarysowane drzwi i, zamykając samochód kluczykiem, ruszyłem w stronę klatki schodowej. Kiedy minąłem jej próg, stanąłem jak wryty.
Sara.
Rudowłosa dziewczyna spoglądała na mnie z tym obrzydliwym, krzywym uśmiechem, jaki fundowała mi, odkąd pamiętałem.
Spokojne bicie mojego serca przerodziło się w szalony tętent, nie do opanowania. Zimne poty oblały moje ciało, a ręce zaczęły się trząść tak bardzo, że dopuściły do upuszczenia przeze mnie kluczy, które natychmiast podniosłem i schowałem do kieszeni. W jednej chwili z dorosłego mężczyzny stałem się kilkuletnim, bezbronnym chłopcem, pragnącym schronić się w bezpiecznych ramionach mamy.
— Nie odbierałeś.
Milczałem jak zaklęty, pragnąc uciec gdziekolwiek. Spokój, jakim się cieszyłem przez ostatnie osiem lat, właśnie legł w gruzach, podobnie jak poczucie bezpieczeństwa. Cały koszmar powrócił wraz z tym paskudnym uśmiechem Sary. Znalazłem się w potrzasku, dziewczyna torowała mi wejście do mieszkania na parterze. Sekundy przeciągały się w minuty, a ja dalej sterczałem na wycieraczce klatki schodowej.
— Nie przywitasz się ze mną? Zaniemówiłeś na mój widok? No dalej, skarbie, przecież wiem, że się stęskniłeś. — Sara zrobiła krok w moją stronę z tym szalonym błyskiem w oku, jaki zawsze miała, kiedy na mnie patrzyła. Byłem śmiertelnie przerażony tą drobniutką dziewczyną, która zaczęła się do mnie zbliżać. Dziewczyną, która zniszczyła mi życie, a kiedy zaczynałem je odbudowywać, znowu się pojawiła.
Gwałtownie cofnąłem się i wpadłem na masywne drzwi wejściowe bloku.
— Zostaw mnie w spokoju. — Nie byłem w stanie zapanować nad drżącym głosem, przeradzającym się w bezradny falset.
— Teraz? Kiedy w końcu cię odnalazłam, parszywy tchórzu? — zakpiła. — Nigdy. Będzie jak dawniej, nie cieszysz się?
Strach sparaliżował całe moje ciało. Nie kontrolowałem już trzęsących się kończyn. Sara położyła palącą rękę na moim policzku i spojrzała przenikliwie w oczy.
— Nigdy się mnie nie pozbędziesz. Mamusia już cię nie ochroni. Uroczo wyglądała przy swoim ostatnim tchnieniu, jesteś do niej tak podobny.
Szok na mojej twarzy musiał być dobrze widoczny, bo Sara nie kryła swojego zadowolenia. Wyrwałem się z jej uścisku i popędziłem do samochodu. Drżącą ręką odpaliłem maszynę i niezbyt bezpiecznie ruszyłem z miejsca. Nie powstrzymywałem mało męskich łez.
Chciałem zapomnieć o Sarze. Zapomnieć o krzywdzie. Zapomnieć o życiu.
Wykręciłem numer do Arka. Pewnie wyda mu się dziwne, że dzwonię, skoro widzieliśmy się kilka godzin temu, ale w tamtym momencie nie przejmowałem się tym. Teraz miałem tylko jego, mojego najlepszego przyjaciela na dobre i na złe.
Znaliśmy się od dziecka. Nasi ojcowie zginęli w tym samym wypadku na budowie. Pracowali razem na rusztowaniu, kiedy mój tata zasłabł, a Mirek próbował go złapać. Niestety, był za ciężki i pociągnął go za sobą. Umarli na miejscu, a nasze matki płakały razem nad mogiłami. Nie mogłem pogodzić się z myślą, że od tej pory nie będzie ojcowskiego wsparcia i zrozumienia. Gdyby nie bezustanna troska mamy, nie poradziłbym sobie ze stratą jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Podziwiałem ją, że miała siłę żyć za nas oboje, kiedy ja nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Wydawałoby się, że tragedia podzieliła mnie i Arka, a jednak stało się inaczej. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni, nawet pomimo dzielących nas kilometrów.
Jeden sygnał.
Drugi sygnał.
— Halo? — wymamrotał niewyraźnie zaspany Arek. W tle było słychać ciche pochrapywanie Tosi. Odchyliłem telefon, aby zobaczyć, która jest godzina. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt cztery. — Halo. — Ponowił chłopak przytomniej, nie słysząc żadnej odpowiedzi.
Wciągnąłem mocno powietrze nosem i westchnąłem przeciągle.
— Wróciła. — To jedno słowo, wypowiedziane moim łamiącym się głosem, wystarczyło, żeby zrozumiał, o kim mówię i co się z tym wiąże.
— Gdzie jesteś? — Nie musiał mnie widzieć, żeby się domyślić, w jakim byłem stanie.
— Jeżdżę po mieście — odparłem, siląc się na spokojny ton.
— W takim stanie, do cholery jasnej?! — Ledwo powstrzymał się od krzyku, nie chcąc obudzić Tosi. — Zrobiła ci coś? — zapytał już spokojniej, chociaż wciąż w jego głosie dało się wyczuć napięcie.
— Mnie nie.
Wrzuciłem kierunkowskaz i zjechałem na opustoszały parking pod jednym z marketów. Przetarłem twarz i złapałem mocno za włosy. Nie kontrolowałem wciąż płynących łez.
— Alek, posłuchaj mnie. — Wziął głębszy wdech. — Zaraz zadzwonię do mamy, żeby przyszła na noc do Tosi. Będę najszybciej jak się da, ale wiesz, że sama jazda zajmuje kilka godzin. Postaraj się gdzieś bezpiecznie przenocować, zadzwonię, jak tylko będę w Krakowie i pogadamy na spokojnie — zapewnił. Gorące łzy spływały po moich policzkach. — Stary, musisz wytrzymać. Jeśli nie dla siebie, to dla Tośki.
— Czekam — wymamrotałem niewyraźnie, nadal roztrzęsiony, i rozłączyłem się.
Nawet nie zauważyłem, kiedy oczy same mi się zamknęły i usnąłem. Obudził mnie dzwonek. Arek dobijał się do mnie od paru minut, musiało minąć dobrych kilka godzin.
— Wjechałem do Krakowa, gdzie jesteś? — rzucił bezceremonialnie zaraz po tym, jak odebrałem połączenie.
— Parking koło Tesco, tam, gdzie ostatnio zgubiłeś kluczyki.
Kilka minut później zaparkował obok mnie. Chwiejnym krokiem wyszedłem z samochodu i podszedłem do niego. Arek, widząc, w jakim jestem stanie, niemal po ojcowsku mnie objął. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę. Chłopak nie wypytywał, ani nie naciskał. Czekał, aż sam będę gotowy i mu powiem.
— Zaskoczyła mnie. Wydzwaniała całe popołudnie. — Czekałem, aż wydrze się na mnie za to, że mu nic nie powiedziałem, albo dlaczego nie usunąłem i nie zablokowałem jej numeru. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. — Czekała pod drzwiami. Arek, ona chyba... — Głos zamarł mi w krtani. Nie chciało mi przejść przez gardło to, czego się domyśliłem po rozmowie z Sarą.
— Jeśli nie jesteś gotowy, nie musisz...
— Zabiła mamę — wyrzuciłem.
Szok i rozpacz, jaka malowała się na jego twarzy, była ledwie jedną dziesiątą tego, co ja odczuwałem w środku.
***
Rozdział poprawiony przez Arikage ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro