2. Podano do stołu
Marianna
— Siema, mała! — Siwiejący już mężczyzna przekroczył dosyć niski próg małego mieszkania, trzymając za rękę swoją niższą o parę centymetrów żonę.
Oboje, pomimo nieubłaganie mijających wiosen, wyglądali bardzo uroczo. Można by powiedzieć, że byli podręcznikowym przykładem zgodnie funkcjonującego małżeństwa. Moi rodzice rzadko kiedy się kłócili, a jeśli już doszło do jakiegoś nieporozumienia, bardzo szybko potrafili zażegnać konflikt.
Mój tata, Jan, bardzo szarmancko przepuścił mamę przed sobą i, trzymając ją za biodra, poprowadził do kuchni. Miała problemy z chodzeniem, ponieważ niedawno przeszła dosyć poważną operację stawu biodrowego. Rozciągnęła swoje wąskie, pomalowane delikatnym błyszczykiem usta w uroczym uśmiechu.
— Moje uszanowanko, duży. Siadajcie, zaraz podam kolację. — Podeszłam do aneksu kuchennego i z szafki nad nim wyciągnęłam białe, półsłodkie wino. Moi rodzice byli zwolennikami trunków w temperaturze pokojowej. — Jak tam, mamo, twoje biodra? Znośnie? — zapytałam, jednocześnie walcząc z korkociągiem. Tato na ten widok roześmiał się serdecznie i wstał, żeby mi pomóc. — Zostaw, sama dam radę. — Dosłownie kilka sekund później alkohol opryskał mi całą błękitną bluzkę hiszpankę, a rodzice zanieśli się niepohamowanym śmiechem. Sama nie mogłam się powstrzymać od zachichotania pod nosem.
— Skarbie, chujowo, ale stabilnie. Wiadomo, tata nie poszaleje ze mną na parkiecie do Rotar*, ale jakoś na co dzień sobie radzę. — Uśmiech zdobiący jej twarz, gdzieniegdzie poznaczoną zmarszczkami, był jednym z widoków chwytających mnie za serce.
— Hanka, wyrażaj się przy dzieciach. — Tata spojrzał na nią z udawanym karcącym spojrzeniem, po czym roześmialiśmy się całą trójką.
— Zostawię was na chwilkę, muszę się przebrać, bo jak pani Janina znowu dzisiaj postanowi zawitać w moich progach, to stwierdzi, że ma do czynienia nie tylko z fleją, ale i alkoholiczką.
Pięć minut później wróciłam do małej, ale przytulnej kuchni. Założyłam kosmyk długich po obojczyki, brązowych włosów za ucho i zabrałam się za nakładanie wcześniej przygotowanej kolacji. Wyciągnęłam z szafki nad zlewem trzy białe talerze obiadowe o nieco prostokątnym kształcie. Zarzuciłam na siebie fartuszek w kwiatki, żeby zapobiec ponownemu zabrudzeniu, tym razem pasteloworóżowej, bawełnianej bluzki z czarnym nadrukiem. Podciągnęłam ciemne rurki i zacisnęłam mocniej pasek w spodniach. Ostatnio nieco mi się schudło, chociaż tak naprawdę wcale się o to nie starałam.
Kiedy już uporałam się z opadającymi spodniami, z szuflady wyciągnęłam brązową gałkownicę i nałożyłam na każdy talerz po dwie kulki puree ziemniaczanego, posypując je świeżym koperkiem. Każdego fileta przekroiłam na dwie, mniej więcej równe części i ułożyłam obok ziemniaków, jeden na drugim po skosie. Nieopodal mięsa swoje miejsce miała sałatka grecka, którą posypałam jeszcze czarnymi oliwkami, a na tym talerzu, który miał być dla mamy, dołożyłam więcej sera feta. Wiedzałam, że wprost nienawidziła oliwek. Całość skropiłam jeszcze cytryną, a do małej sosjerki przelałam wcześniej schłodzony sos czosnkowy.
— Podano do stołu. — Uśmiechnęłam się do rodziców, którzy patrzyli z wyraźnym apetytem na jedzenie. Chwilę później słychać było brzdęk sztućców.
Mama i tata wyglądali jakoś dziwnie. Zaczęli niespokojnie spoglądać w swoją stronę, a kobieta wolną ręką nerwowo stukała o stopkę kieliszka do wina. Mężczyzna maltretował kotleta, nie mogąc sobie poradzić z jego przekrojeniem. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam ze śmiechem:
— No co? Chcecie mi coś powiedzieć? Będę mieć braciszka? — Na te słowa mama zakrztusiła się białym winem, a tata wypluł na talerz kawałek kotleta, przy ostentacyjnym akompaniamencie kaszlu.
— Oszalałaś?! Znaczy, jak chcesz, to możemy ci adoptować, ale w pieluchach będziesz się babrać ty. — Wskazał na mnie nożem. — Na własne życzenie. — Wybuchnęliśmy salwą śmiechu. Kochałam ojca za to, że zawsze potrafił mnie rozbawić. Poczucie humoru miał całkiem niezłe, ale Pan Dowcipniś nagle jakoś spoważniał. — Obiecaj, że nie będziesz protestować i krzyczeć. Obawiam się, że wyczerpałaś już dzisiaj limit wkurzania Janinki.
Nie bardzo wiedziałam, co o tym myśleć. Ostatni raz tata był taki poważny, kiedy powiedział mi, że mama wylądowała w szpitalu i wymaga operacji biodra. Napięcie z minuty na minutę stawało się coraz większe.
— Chcemy się przeprowadzić poza miasto. — Odwrócił wzrok, widocznie bojąc się mojej reakcji.
Czułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Puściłam widelec, który brzdęknął o prawie pusty talerz i z trudem przełknęłam dosyć sporą ilość puree.
Chcemy się przeprowadzić.
Te słowa dudniły mi echem w głowie. Zawsze byli gdzieś w pobliżu, a ja czułam, że jeszcze nie jestem gotowa, aby to zmieniać. Byli moim ogromnym wsparciem w czasie rekonwalescencji i po niej. Wiedziałam, że w chwili, w której opuszczą Wrocław, zostanę kompletnie sama. Zdana tylko na siebie. W momencie, kiedy nastąpi kryzys, nie będę mogła wsiąść w autobus, pojechać na Kwiatową dwadzieścia przez trzy i wypłakać się w ramię mamy. Usłyszeć wyrozumiałego, ciepłego tonu taty. W tamtej chwili nie docierało do mnie, że to przecież nie koniec świata. Chciałam ich przypiąć kajdankami do własnych rąk i nigdzie nie wypuścić.
— Gdzie? — wykrztusiłam, kiedy w końcu przełknęłam jedzenie. W moich oczach szkliły się łzy.
Mama wykrzywiła się, a ja już wiedziałam, że to, co zaraz usłyszę, wcale mi się nie spodoba.
— Ciotka Hela nie żyje i teraz zostaliśmy jedyną rodziną dla Józka. — Te słowa wstrząsnęły mną jeszcze bardziej.
Nigdy nie przepadałam za wujostwem od strony taty. Józka Sawickiego z moim ojcem, oprócz braterstwa, łączył jedynie podobny wygląd. Był to starszy o piętnaście lat od Janka dziad, który nigdy nie potrafił docenić tego, co dostawał od życia. Kiedy był młody, poznał Helenę, kobietę łasą na pieniądze, która tylko czekała, aż jej mąż przyjdzie do domu z wypłatą. Wujowi marzyło się życie miliardera, a całkiem sowite wynagrodzenie w firmie produkującej szklane butelki, której był właścicielem, z czasem przestało mu wystarczać. Nie pomagały mu również coraz to kosztowniejsze zachcianki jego miłości życia, której nie potrafił niczego odmówić. Z biegiem czasu zaczął coraz regularniej odwiedzać kasyna, aż w końcu przegrał wszystkie oszczędności i firmę. Długi rosły w oczach, a małżeństwu skończyły się pieniądze. Zmuszeni byli emigrować do Niemiec, gdzie świętej pamięci ciotka podjęła pracę jako sprzątaczka, a wujek został zwykłym pracownikiem na budowie. Powoli spłacili zaległe zobowiązania i wyszli na prostą, ale do rodziny już dawno przestali się odzywać. Gardzili nami, bo nie mieliśmy wówczas pieniędzy, aby im pomóc, ponieważ mama była ze mną w zaawansowanej ciąży. Nasze wydatki rosły i nie byliśmy w stanie wyłożyć jeszcze na nich.
Dwa lata temu u Józefa Sawickiego zdiagnozowano Alzheimera.
— Niech się przeprowadzi tutaj, do Polski — stwierdziłam sucho.
— Nie chcemy go stresować na stare lata, Maryś. Ostatnio nie poznawał nawet Heli, musimy jechać i się nim zaopiekować. To mój brat... — Tata spojrzał mi w oczy. Widziałam w nich ból i tęsknotę. Jemu nadal go brakowało, nawet po tym wszystkim.
Chcąc nie chcąc, rozumiałam ich. Musieli jechać, rodziny się nie wybiera. Poza tym wiedziałam, że tata obwinia się, że nie mógł wtedy pomóc im finansowo.
— No a co z kwiaciarnią? Tak po prostu ją zamkniecie? — Kwiaciarnia w centrum miasta była dorobkiem życiowym mojej mamy. Sama ją urządziła, a tata pomagał w jej prowadzeniu, kiedy tylko znalazł chwilę po pracy jako motorniczy wrocławskich tramwajów.
— Tu byśmy mieli właśnie do ciebie prośbę... Wiemy, że szukałaś pracy, a my planujemy wrócić jeszcze do Wrocławia kiedy, no... sprawy się uregulują. — Wiedziałam, o czym mówiła. Alzheimer niszczył. A wujek, kiedy ostatnio ciotka Hanka do nas dzwoniła, nie był w najlepszym stanie. — Czy mogłabyś się nią zaopiekować na czas mojej nieobecności? Nie musiałabyś już więcej przeglądać ofert zatrudnienia, a ja byłabym spokojna, że wszystko zostanie w zaufanych rękach. — Mama popatrzyła na mnie z nadzieją.
— Och... — westchnęłam zakłopotana. — Właśnie miałam wam dzisiaj powiedzieć... Zostałam przyjęta na okres próbny do restauracji jako kelnerka.
Nie byłam już taka pewna jak wcześniej ich pozytywnej reakcji. Liczyli na mnie, a ja miałam ich zawieść.
— Naprawdę? Och, tak się cieszę! — Dotąd milczący tata, zerwał się z krzesła i wstał żeby mnie uściskać. Mama patrzyła na mnie z niewysłowioną dumą. Tak bardzo będę za nimi tęsknić... — W takim razie znajdziemy kogoś do kwiaciarni, jest jeszcze trochę czasu, wyjeżdżamy dopiero w piątek.
— Postaram się pogadać z szefową, może uda się załatwić, żebym miała popołudniowe zmiany. Wtedy mogłabym doglądać interesu porankami, co wy na to? — zapytałam, uśmiechając się serdecznie.
— Byłoby cudownie! — powiedzieli równocześnie z zachwytem.
Reszta kolacji minęła nam na wspominaniu moich dziecięcych czasów. Nim się zorientowaliśmy, było już grubo po dwudziestej pierwszej, a jutro rano miałyśmy iść razem z mamą do kwiaciarni, żeby mi pokazała, co i jak. Rodzice spotkali się jeszcze na klatce schodowej z karcącym wzrokiem Janiny, a kiedy zamknęłam drzwi, rozdzwonił się mój telefon, leżący dotychczas na stole w kuchni.
— Halo? — zapytałam do słuchawki.
— Dobry wieczór, dodzwoniłem się do Marianny? — Głos z komórki brzmiał dziwnie znajomo.
— Tak, przy telefonie — odparłam cicho i niepewnie.
— Przepraszam za tak późną porę, tu Antek Bracki, dzwonię z dość pilną sprawą. — Opadłam ciężko na krzesło. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
***
Rotary — zespół, który znany jest między innymi z przeboju „Lubiła tańczyć”, dostępnego w mediach.
***
Rozdział sprawdzony przez Arikage ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro