2. Mogę przegrać bitwę, ale nie przegram wojny
Yoongi rzucił puste opakowanie po chipsach na trawę. Wytarł ręce w spodnie i zwiesił się głową w dół na drabinkach. Obserwował nudne, szare otoczenie, myśląc o tak samo nudnych i szarych sprawach.
– Same... nudy... – rozłożył ręce w powietrzu. Hoseok grzebał patykiem w piasku, jakby udawał, że coś jeszcze prócz kapsla może tam znaleźć.
Wtem jego wzrok przykuła pewna osoba, a w zasadzie dwie. Dziewczyna w chustce na głowie, która, zdaniem Hoseoka, nazywała się Jimina, szła właśnie z jakimś wysokim młodzieńcem we wzorzystej, pomarańczowej koszuli. Cały czas się uśmiechali. On śmiał ją nawet dotknąć ZA ŁOKIEĆ.
Yoongi zeskoczył z drabinek, prawie wpadając na kumpla.
– Widzisz to? Czy ty ICH widzisz?!
– Ślepy nie jestem.
– Kto to jest? To jej chłopak?
– Yoongi, czy ty tu mieszkasz od wczoraj?
– Mów, a nie gadaj! – uderzył go w ramię. Hoseok oddał mu dwa razy i zaczęli się przepychać.
– Tak, to jest Kim Taehyung, jej przyszły MĄŻ.
– Nawet tak nie mów, ty urwi-klapku!
– A co? Zakochałeś się? – na jego końskiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Min Yoongi się zako-
– Cicho bądź! – zakrył dłonią jego usta i przewalił na ziemię. Hoseok pociągnął go za sobą, przez co skończyli razem w dziwnej pozycji. Metalowe zapięcie łańcuszka Hoseoka wplątało się we włosy Yoongiego, a ten za nic nie mógł go wyciągnąć.
A na domiar złego akurat Taehyung i Jimina szli w ich stronę.
– Taehyunnie, to jest właśnie ten łobuz, który się tak na mnie uwziął! – powiedziała z wyrzutem. Yoongi usiadł na piasku, próbując wyszarpać swoje włosy z łańcuszka, ale Hoseok mu tego nie ułatwiał.
– Nie przejmuj się nim, moja luba. Wystarczy na niego spojrzeć. Od razu widać, że nie jest warty twojej uwagi – powiedział ze złośliwym uśmieszkiem. Na oczach Yoongiego objął Jiminę i przyciągnął do siebie, jakby już była jego. – Pewnie nie byłoby go stać nawet na drewnianą szopę na wsi!
Odeszli w innym kierunku, a Yoongi patrzył na ich plecy, wstrzymując oddech. Na dłoń Taehyunga, która śmiała objąć tę piękną dziewczynę w talii.
– Mówiłem ci, że tak będzie – skomentował Hoseok, przesuwając się na bok. Wyciągnął z zapięcia kilka włosów, które przypadkiem wyrwał Yoongiemu.
– To przez ciebie! I przez te twoje łańcuszki z bazaru!
Zabrał potłuczone okulary z piasku i zdenerwowany poszedł do domu.
🥟
Yoongi od kilku godzin siedział sam w zamkniętym pokoju i słuchał Paktofoniki. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na dwór, chociaż letnia pogoda dopisywała i między kolejnymi piosenkami z kasety słyszał okrzyki znajomych, którzy właśnie odkryli jakąś nową formę "zabawy".
Ktoś od dłuższej chwili walił w drzwi. Za żółtą szybą widział rozmazane kontury czerwonej plamy. Wiedział, że to Hoseok. Położył się na podłodze i zaczekał, aż jego ulubiona piosenka się skończy. Wbrew pozorom wcale nie czuł się dzięki temu lepiej.
– No, czego tu chcesz, urwi-klapku? – mruknął, patrząc na jego twarz zbitego psa.
– Daj spokój z tym klapkiem, przecież ci go skleiłem!
– W moim domu wszystko jest klejone – westchnął, spoglądając kątem oka na swój dobytek. Yoongiego zawsze było wszędzie pełno, ciągle wspinał się tam gdzie nie ma i spadał. Kopał albo stawał na wszystko, na co nie powinien, a potem dostawał trzepaczką od ojca, że marnuje jego pieniądze.
– Jak twoje serce, złamane przez Park Jiminę! – powiedział dramatycznie, rzucając się na jego łóżko.
– Wcale jej nie lubię! – burknął.
– Jasne! Na pewno chciałbyś ją zobaczyć bez tej chustki!
– Nie prawda! Jak chcę popatrzeć na dziewczyny, to kupuję świerszczyki – odwrócił się do niego tyłem. Udawał, że patrzy na obdrapany plakat, który przyczepił do ściany niczym innym, jak taśmą szarą.
– Dobra, przekonałeś mnie, pomogę ci – krzyknął, podnosząc się z łóżka.
– Niby w czym? – uniósł brew, zdziwiony.
– Zdobyć Park Jiminę – stanął za jego plecami i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Ale potrzebujemy dużo taśmy i plastiku.
Yoongi uśmiechnął się. Spojrzał na swoje zabałaganione biurko i wszystko, co potencjalnie może się przydać.
– Wiesz co, masz rację. Może i przegrałem bitwę, ale nie przegram wojny z tym wazeliniarzem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro