Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28


Poniedziałek, 3 kwietnia

Quantico, Wirginia


Zbliżało się słoneczne południe, gdy Anastasia i Daniel w końcu dotarli do Akademii. Poranek spędzili na wykłócaniu się z obsługą hotelu, w którym przed śmiercią pracowała Claire Stein. Pojechali tam dopiero dzisiaj, ponieważ agent Chartier przypomniał koleżance, że bez nakazu i tak niczego nie ugrają. Wczoraj zastępca prokuratora Hastings obiecał, że następnego ranka wszystko będzie gotowe. Dzisiaj jednak nie mogli się z nim skontaktować, a Redfern również o niczym nie wiedział. Mimo wszystko postanowili pojechać do tego hotelu, lecz zgodnie z oczekiwaniami nie chciano im udzielić żadnych informacji o klientach, a monitoring ze stycznia był już dawno usunięty. Zresztą, nawet gdyby nie był, to i tak nie mogliby go zobaczyć. Próbowali przekonać samego kierownika hotelu, że nakaz to tylko kwestia czasu, którego z uwagi na powagę sytuacji nie mogą trwonić, ale ten pozostał nieugięty.

Nic więc dziwnego, że nawet po dojeździe do Quantico wciąż przeklinali Hastingsa. Ich humory jednak szybko się poprawiły, gdyż do Anastasii zadzwonił Chayse z informacją, że prawdopodobnie udało im się namierzyć chłopaka, który przyniósł zdjęcia Libby na komendę. Umówili się, że policjanci sprawdzą, czy to faktycznie on i jeśli przypuszczenie się potwierdzi, to zabiorą go na komendę. Wtedy agenci udadzą się tam, by go przesłuchać.

Po rozłączeniu się agentka Ashbee wcale nie odłożyła telefonu. Razem z Danielem zamierzali zapytać w przychodniach i prywatnych klinikach o nowych lekarzy w ich kadrach. Co prawda wczoraj odwiedzili szpitale w okolicy, jednak nie dowiedzieli się zbyt wiele. W większości placówek ostatecznie się zlitowano i powiedziano im, że nigdy nie pracował u nich nikt, kto nazywa się Olivier Pollard. Tylko tyle, nie otrzymali żadnej listy lekarzy zatrudnionych od stycznia do dzisiaj. Do tego znów potrzebowali nakazu, o który zresztą wieczorem poprosili. Hastings jednak pozostawał nieosiągalny.

Po kolejnych dwóch godzinach oboje mieli pełne kartki nazwisk, mimo że pracownicy niektórych klinik nie odpowiedzieli na żadne ich pytania. Inni z kolei od razu uwierzyli, że są ze FBI, a jeszcze inni poprosili o numery odznak, po czym bez problemu udzielili wszelkich potrzebnych informacji. Niby wszystkich obowiązywały te same przepisy, ale najwidoczniej niektórzy byli bardziej chętni, by je obejść. Akurat w tej chwili agentom było to na rękę. Chcieli bowiem porównać stworzone listy z tymi zdobytymi w wypożyczalniach samochodów i agencjach nieruchomości, ale zanim zdążyli w tym celu włączyć komputer, telefon Anastasii znów się rozdzwonił. Po raz kolejny tego dnia usłyszała w urządzeniu aksamitny głos Chayse'a. Potwierdził, że wytypowany przez nich chłopak to ten, który przyniósł zdjęcia, a oni właśnie wiozą go na komendę.

Anastasia i Daniel od razu poderwali się z miejsc. Z jednej z wielu teczek leżących na biurku wyjęli zdjęcie Pollarda, które zrobiono mu w areszcie śledczym, wydrukowany kadr z monitoringu w aptece, a także kadr z kamery na komendzie. Potem szybkim krokiem ruszyli do wyjścia. Mieli przed sobą godzinę drogi i to tylko w przypadku, gdyby nie utknęli w żadnym korku. Zbliżała się jednak trzecia po południu, więc musieli spodziewać się wzmożonego ruchu na ulicach. Na szczęście dopiero na końcu trasy wjeżdżali do Waszyngtonu, więc liczyli, że do tamtego momentu jazda przebiegnie dość sprawnie.

Ostatecznie dopiero po półtorej godziny dotarli na komisariat obsługujący pierwszy z siedmiu policyjnych okręgów, na które podzielona była stolica. Ciało Alice Haas zostało porzucone właśnie w jego obrębie, przez co to Jordan Faulkner został tam skierowany, by zabezpieczyć miejsce. Najnowszą ofiarę znaleziono w obrębie trzeciego okręgu, ale to już nie było istotne, ponieważ Chayse, jadąc na miejsce, powiadomił swoją jednostkę, a na koniec to i tak służby federalne przejęły sprawę.

Zasiadający w recepcji policjant już nawet nie pytał ich o legitymacje, jedynie skinął głową, po czym szybko wrócił do rozwiązywania położonej na kolanie krzyżówki. Gdy zapytali, gdzie powinni się udać, bez wahania odpowiedział, że tam, gdzie zawsze. Wciąż nie podnosząc wzroku, mruknął, że przecież wie, po co przyszli. Nieprzekonani zastosowali się do jego rady i ruszyli do schodów, by wejść na pierwsze piętro niezbyt dużego budynku. Przekroczyli próg tych samych otwartych na oścież drzwi co zwykle. Tym razem pomieszczenie wyglądało tak, jak za pierwszym razem – bez tłumu szepczących po kątach funkcjonariuszy. Od razu spostrzegli gawędzących w głębi Chayse'a i Jordana, którzy znajdowali się tuż przy automacie z ciepłymi napojami. Obaj stali w lekkich rozkrokach i obaj z rękoma opartymi na ciężkich służbowych pasach, co niemal tak dosadnie, jak mundury pokazywało, że są funkcjonariuszami na służbie. Mowa ciała zarówno jednego, jak i drugiego nie zdradzała niczego.

To Jordan stał odwrócony do nich przodem, więc to właśnie on pierwszy spostrzegł, gdy pojawili się w pokoju. Najwidoczniej od razu poinformował o tym Chayse'a, bo ten obejrzał się przez ramię, jeszcze zanim jego starszy stopniem kolega ruszył się z miejsca. Powlókł się za Jordanem z nieco niepewną miną, a gdy już zatrzymał się obok niego, nie wiedział, gdzie posiać wzrok.

– Chłopak ma osiemnaście lat, nazywa się Malcolm Williams i jest spietrany, że go zgarnęliśmy – oznajmił po krótkiej wymianie przywitań starszy oficer Faulkner. – Już pobraliśmy od niego odciski palców, a później technik porówna je z tymi na kopercie. Dzieciak czeka w pokoju przesłuchań. Pójdę z wami, nie będę się wtrącać, ale skoro przesłuchujecie go u nas, to dobrze, żebyśmy mieli swój protokół.

– Nie ma problemu – odparła Anastasia i nawet wysiliła się na lekki uśmiech. – To gdzie ten pokój przesłuchań?

Jordan odstawił kubek z kawą na jedno z dwóch biurek, chwycił pliczek kartek, a następnie długimi susami ruszył do drzwi. Zerknął przez ramię, by upewnić się, że agenci za nim ruszyli, po czym jeszcze bardziej przyspieszył. Wyszedł z pomieszczenia, przemknął przez krótki korytarz, minął schody i wszedł w szerszy korytarz. Zatrzymał się na samym jego końcu. Odwrócił się i oparł ramieniem o odpowiednie drzwi, za którymi od paru minut znajdował się przywieziony na komendę nastolatek. Wyprostował się, gdy agenci w końcu przystanęli obok niego.

– Tutaj – oznajmił dla jasności, wskazując na ciężkie drzwi.

– Świetnie, chodźmy.

Anastasia jako pierwsza chwyciła za klamkę. Po przekroczeniu progu jedynie zerknęła na skulonego na krześle wątłego nastolatka. Zajęła miejsce dokładnie naprzeciw niego, a trzymane w dłoni trzy kartki położyła sobie na kolanach. Po krótkiej chwili Daniel zajął miejsce po prawej stronie, a Jordan przestawił stojące pod ścianą krzesło i usiadł po jej drugiej stronie.

Podczas gdy Daniel tłumaczył strwożonemu nastolatkowi jego prawa i obowiązki wynikające z faktu bycia przesłuchiwanym, Anastasia skanowała wzrokiem twarz i sylwetkę Malcolma. Nie miała wątpliwości, że siedzi przed nimi odpowiednia osoba, próbowała jednak dostrzec przyczyny, dla których Pollard miałby wybrać właśnie jego. Malcolm Williams niczym się nie wyróżniał. Na pierwszy rzut oka wyglądał raczej na kogoś, kto w szkolnej drużynie sportowej mógłby co najwyżej pełnić funkcję maskotki i paradować cały dzień w przebraniu. Teraz kuląc się na krześle, wcisnął głowę między wątłe ramiona. Ciasno splecione ze sobą dłonie trzymał na zimnym blacie stołu. Dzięki temu agentka mogła zauważyć, że nie miał ani krzywych palców, ani żadnych znamion. Na jego pobladłej twarzy też nie dostrzegła niczego, co Chirurg mógłby uznać za niedoskonałość. Nawet gdy otworzył usta, by odpowiedzieć na pytanie Daniela, zobaczyła jedynie prosty zgryz dużych, białych zębów. Nie sądziła, by Pollard miał więcej czasu na obserwację chłopaka przed zaczepieniem go, niż ona teraz. Wyglądało więc na to, że podczas wyboru nie kierował się takimi kryteriami, jak w przypadku ofiar. Pewnie uznałby, że niedoskonała osoba byłaby niegodna wykonania takiego zadania. Być może wcale się nad tym nie zastanawiał, jednak Anastasia nie wierzyła w przypadki. W końcu mógł dać tę kopertę pierwszej lepszej napotkanej osobie, nawet pijaczynie spod sklepu, a końcowy efekt byłby dokładnie ten sam. Sądziła, że ktoś potrzebujący pieniędzy na wlanie w siebie kolejnych litrów alkoholu zadawałby mniej pytań, niż całkiem bystro wyglądający nastolatek. To jednak miało wyjaśnić się podczas przesłuchania.

– Co robiłeś w sobotę pierwszego kwietnia? – podjęła Anastasia, gdy milczący od chwili Daniel spojrzał na nią wymownie. Siedziała swobodnie na krześle z rękoma luźno splecionymi na klatce piersiowej. W tej pozycji ukryta pod żakietem kabura wbijała jej się w żebra. Nie było to jednak nic nowego, więc niewzruszona wpatrywała się w siedzącego naprzeciw chłopaka. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. – Cały dzień, od rana do nocy.

– Um, okej, więc... rano wstałem i...

– O której? – wciął się Daniel. Dzisiaj to on notował zeznania, ale nie przeszkodziło mu to w dorzuceniu swoich trzech groszy już na początku.

– Chyba o ósmej – odparł po chwili i znów zamilkł. Żadne kolejne pytanie nie padło, więc nieco odsunął krzesło od stolika i wrócił do mówienia. – No, potem się przebrałem i... i mama kazała mi iść zakupy, bo nie zrobiłem ich poprzedniego dnia. Właściwie o co chodzi?

Anastasia cicho westchnęła i zerknęła na Daniela. Wciąż pochylał głowę nad wypełnianym raportem. Gdy pouczał chłopaka, wcale go nie słuchała, więc nawet nie wiedziała, co dokładnie mu powiedział. Wiedziała za to, że Malcolm zadaje pytania, a nie bezmyślnie wykonuje polecenia. Gdy to sobie uświadomiła, z trudem powstrzymała kąciki ust przed powędrowaniem ku górze. To dość dobrze wróżyło przesłuchaniu.

– Nikt cię o nic nie oskarża, Malcolm. Po prostu opowiedz nam o swoim dniu.

– Więc... poszedłem do marketu, ale po drodze zaczepił mnie jakiś typek. Zapytał, czy chcę szybko dorobić trochę kasy.

– I? – ponagliła go Anastasia, gdy umilkł na dłuższą chwilę. Nie wyglądał już na takiego przestraszonego jak wcześniej, teraz zdawał się ważyć słowa. Ani trochę jej się to nie podobało. – I co zrobiłeś, Malcolm?

– Zgodziłem się.

– Tak po prostu?

– Nie no, przecież zapytałem, o co biega – odparł i oparł łokcie na blacie. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, by na chwilę utkwić go w szybie znajdującej się za plecami służb. – Ale typ nie wyglądał podejrzanie ani nic, więc pomyślałem, że może chodzi o jakieś roznoszenie ulotek albo coś, nie wiem.

– Co ci powiedział, gdy zapytałeś, o co chodzi?

– Że mam zanieść kopertę na komendę, bo on musi coś załatwić i nie ma czasu.

Anastasia postanowiła trochę pomilczeć przed zadaniem mu kolejnego pytania. Może i go nie podejrzewali, ale według niej poczuł się już nieco zbyt pewnie. Wiedział, co ma mówić, a wciąż zwlekał, mimo że zapytany odpowiadał bez problemu. Jakby sprawdzał, jak dalece może się posunąć. Anastasia lubiła grać, lecz na własnych zasadach, toteż teraz tylko obserwowała. Kątem oka widziała, że najpierw Jordan na moment uniósł głowę znad dokumentu, a potem to samo zrobił Daniel. Ona jednak czekała, aż nastolatek wróci do niej spojrzeniem. Kąciki jego wąskich ust co jakiś czas lekko drgały. Widocznie chciał mówić, więc cisza musiała go męczyć. W gruncie rzeczy nie było potrzeby, by prowadzić takie gierki, przecież zależało im na czasie, jednak gdy Malcolm mówił sam, a nie tylko odpowiadał na pytania, to zmniejszała się szansa, że zapomni o czymś wspomnieć.

Odchylił się na oparcie twardego krzesła i znów położył dłonie na drewnianym blacie biurka. Na moment wbił wzrok w swoje splecione palce, po czym szybko go podniósł. Agentka wciąż mu się przyglądała, od samego początku przesłuchania w tej samej pozycji i z taką samą miną. Rozluźnił dłonie i jedną z nich odgarnął brązowe włosy, które opadły mu na wysokie czoło. Właśnie wybierał się do fryzjera, gdy policja go zgarnęła.

– Powiedział, że po wszystkim da mi pięćdziesiąt dolców – podjął szybkim głosem i tym razem skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. – To więcej niż moja tygodniówka od rodziców, a taka kasa za jedno przejście się na komendę... Tylko głupi by się nie zgodził... Więc się zgodziłem, gość dał mi zamkniętą kopertę i dwadzieścia dolców. Powiedział, że za godzinę znów będzie pod marketem i wtedy da mi resztę.

– Jesteś w stanie go opisać?

– No, raczej tak. Był...

– To za chwilę, opiszesz go grafikowi – wtrąciła Anastasia. Zamierzała pokazać chłopakowi zdjęcie Pollarda, ale dopiero po wykonaniu portretu pamięciowego. Nie chciała, by przypadkiem opisał to, co zobaczył na fotografii. W ramach formalności sięgnęła jednak po jedną z leżących na jej kolanach kartek. Wszystkie były odwrócone do góry nogami, więc najpierw musiała się upewnić, że wzięła odpowiednią. Dopiero po tym położyła ją na stole i przesunęła w stronę nastolatka. – To ty?

Malcolm pochylił się nad biurkiem i uważnie przyjrzał się kolorowemu wydrukowi. Prześledził wzrokiem każdy jego fragment tak, jakby w ogóle musiał się zastanawiać. W gruncie rzeczy faktycznie się zastanawiał, lecz nie nad odpowiedzią, tylko nad tym, jak policja tak szybko do niego dotarła. Obstawiał, że to przez charakterystyczny wzór z tyłu dżinsowej kurtki, którą miał na sobie nawet w tej chwili.

– To ja.

– W porządku, zaglądałeś do koperty?

– Nie... A co tam było?

– Zaniosłeś kopertę na komendę i co było dalej? – powiedziała spokojnie, nic nie robiąc sobie z jego pytania i ciekawsko wpatrzonych w nią wąsko rozstawionych zielonych oczu.

– Wróciłem pod market, ale gościa nie było. Nie minęła jeszcze godzina, no to poszedłem na te zakupy. Po drodze matka i tak już do mnie dzwoniła i pytała, dlaczego jeszcze nie wróciłem. No i jak wyszedłem z tego marketu, to nadal typa nie było, no ale jeszcze trochę poczekałem i w końcu przyjechał.

– Widziałeś jego samochód?

– Jakiś czarny, chyba honda, nie wiem... – urwał, by nie zacząć zmyślać. – Ale nie zwróciłem uwagi na rejestrację.

– I co dalej? – znów pogoniła go Anastasia, gdy przez dłuższą chwilę przypatrywał się jej z ciekawską miną.

– No i podjechał, otworzył szybę i dał mi kasę. Nawet nie pytał, czy zaniosłem kopertę.

– Wiesz, gdzie pojechał?

– Nie... Nie patrzyłem, poszedłem na chatę.

– W porządku, teraz pogadasz z grafikiem.

Podnosząc się z miejsca, Anastasia liczyła, że Jordan zrobi to samo, ale ten tylko uniósł głowę i cicho polecił jej, by na zewnątrz zaczepiła w tej kwestii któregoś z funkcjonariuszy, bo on musi jeszcze dać chłopakowi dokumenty do podpisania. Wyszła więc z pokoju przesłuchań samotnie, a pierwszego policjanta dostrzegła jeszcze przed zamknięciem za sobą drzwi. Kręcący się w korytarzu Chayse widocznie na coś czekał, ponieważ ani z nikim nie rozmawiał, ani nie zmierzał w żadnym konkretnym kierunku. Właściwie ich oczy od razu się spotkały, a on natychmiast przystanął.

– Mógłbyś, proszę, sprowadzić tutaj grafika? – zapytała tonem znacznie łagodniejszym niż ten, którym przesłuchiwała znajdującego się za ścianą nastolatka. – Chłopak ma podać portret pamięciowy.

– Pewnie, wrócę za kilka minut.

Odprowadziła go wzrokiem do drzwi, po czym z cichym westchnieniem opadła na jedno ze znajdujących się pod ścianą krzeseł. Odchyliła się na oparcie i przymknęła na moment oczy. Wczoraj, niedługo po tym, jak przedstawiła Danielowi swoją teorię, a on uświadomił jej, że bez nakazu i tak niczego nie ugrają w hotelu, rozpoczęli wędrówkę po okolicznych szpitalach. Gdy wrócili, padła znużona na łóżko w swoim pokoju. Nawet się nie kładła. Po prostu usiadła, by jeszcze raz przejrzeć dokumenty, jednak zamiast tego zasnęła w dziwnej pozycji. Obudziła się w środku nocy cała odrętwiała i obolała, a ponowne zaśnięcie sprawiło jej spory problem. Mimo tego w ogólnym rozrachunku i tak przespała więcej godzin niż zwykle, co wcale nie oznaczało, że czuła się wypoczęta. Na nogach trzymało ją jedynie przekonanie, że są już naprawdę blisko, a także chęć zemsty. Jednocześnie niemal całą energię odbierała jej myśl, że może jest już za późno. Minęły już cztery dni od zaginięcia Libby. Przez taki czas Pollard mógł jej coś zrobić, nawet jeśli przy porwaniu to nie było jego głównym celem.

Po kilku minutach Chayse pojawił się na korytarzu z nieznajomą agentce kobietą, którą wprowadził do pokoju przesłuchań. Moment później wyszedł z pomieszczenia, ale nie zatrzymał się przy siedzącej na jednym z krzeseł Anastasii. Rzucił jedynie, że ma parę rzeczy do zrobienia, po czym minął ją i zniknął za zakrętem.

Agentka Ashbee wróciła do pokoju przesłuchań, dopiero gdy wyszła z niego graficzka. Przed przekroczeniem progu zerknęła jeszcze na stworzony przez nią portret pamięciowy. Twarz przypominała Pollarda, mimo że oczy były zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi, a krótko zgolone włosy nie były czarne, lecz blond. Najbardziej zdziwiły ją jednak jasne wąsy tuż pod lekko zadartym nosem.

Po wejściu do pomieszczenia od razu pokazała chłopakowi zdjęcie z monitoringu apteki. Malcolm nie potwierdził, że to właśnie z tym mężczyzną rozmawiał. Żadne z agentów mu się nie dziwiło – przecież Daniel i Libby też mieli pewne wątpliwości po zobaczeniu tego kadru, a znacznie lepiej znali wizerunek Pollarda niż nastolatek. W następnej kolejności Anastasia położyła przed Malcolmem zdjęcie wykonane Pollardowi w areszcie śledczym. Nastolatek długo przyglądał się fotografii, skacząc zielonymi oczami w tę i z powrotem. Gdy w końcu podniósł głowę, wyglądał na dość pewnego. Potwierdził, że to właśnie ten mężczyzna z nim rozmawiał. Chwilę później podpisał kilka dokumentów i został odprowadzony przez Jordana do drzwi wyjściowych. Anastasia i Daniel w tym czasie wymieli między sobą spostrzeżenia, że w gruncie rzeczy nie dowiedzieli się wiele. Najbardziej zależało im na informacjach o tym, skąd przyjechał Pollard i gdzie potem się udał, ale takich nie otrzymali. Malcolm nie wiedział również, jak tajemniczy mężczyzna się nazywa ani nie zapamiętał nawet kawałka tablic rejestracyjnych.

Opuścili pokój przesłuchań chwilę po wyjściu Jordana z Malcolmem. Przez krótki moment zastanawiali się, co zrobić, aż w końcu postanowili jeszcze zajrzeć do pomieszczenia, do którego zawsze kierował ich pracujący w recepcji funkcjonariusz. Przeszli tam wolnym krokiem, jednocześnie dając Jordanowi czas na powrót. Po drodze minęli dwójkę funkcjonariuszy, którzy zmierzyli ich wzrokiem, ale nie zadali żadnych pytań.

Przy schodach wpadli na Chayse'a. Właśnie pokonywał ostatnie schodki prowadzące z parteru na piętro i nie omieszkał zaczepić ich pytaniem, jak poszło przesłuchanie. Sprawiał wrażenie naprawdę zainteresowanego.

– W sumie to nie posunęliśmy się do przodu ani odrobinę – stwierdziła markotnie Anastasia, zrównując się z nim krokiem.

– A co z... – ucichł gwałtownie. Nie wiedział, czy może tak po prostu o to zapytać. Zerknął przez ramię na trzymającego się z tyłu Daniela, który wyglądał na pogrążonego we własnych myślach. Postanowił więc zaryzykować. – Co z tym hotelem?

– Beznadziejnie, nie mamy nakazu, a bez niego nie chcą nam nic powiedzieć.

– Cholera, akurat w takim momencie.

Pokiwała głową z cichym westchnieniem. Jako pierwsza przemknęła przez próg, gdy Chayse niby niepozornie zwolnił. Odłożyła ściskane w dłoni kartki na biurko, na którym zaraz przysiadła. Moment później w pomieszczeniu pojawił się również Jordan. Anastasia zerknęła na stojącego nieopodal Daniela, a gdy nawiązali kontakt wzrokowy, lekko kiwnęła głową. Ona już się dzisiaj nagadała.

– Dzięki za pomoc, chłopaki – zaczął z nieznacznym uśmiechem, po czym wyciągnął dłoń najpierw w stronę Jordana, a później Chayse'a. – Będziemy wdzięczni, jeśli dacie nam jeszcze znać, czy na kopercie były odciski tego dzieciaka, ale to już raczej formalność.

– Jasne, przedzwonimy – odparł Woodard, chowając dłonie do kieszeni mundurowych spodni. – Co zamierzacie teraz zrobić?

Gdy zadawał to pytanie, komórka Anastasii akurat zawibrowała. Zanim zdążyła sprawdzić, o co chodzi, to samo stało się z telefonem Daniela. Tym samym telefonem, który tego popołudnia otrzymał z powrotem od informatyka. Potwierdziły się przypuszczenia, że agent Chartier nieopatrznie kliknął link otrzymany mailem, jednak miało to miejsce już dość dawno, a ten, kto sprezentował mu podsłuch, naprawdę dobrze się na tym znał. Namierzenie go zajęłoby znacznie więcej czasu, czym zresztą obecnie zajmował się już inny specjalista, a telefon Daniela nie był już potrzebny. Poza tym zarówno on, jak i Anastasia byli pewni, że jeśli stał za tym Pollard, to po prostu kogoś opłacił, więc w ten sposób i tak by do niego nie dotarli. Teraz zależało im na czasie, a nie rozwiązywaniu jakichś pobocznych niedogodności. Jednak gdy Redfern się o tym dowiedział, zlecił swoim informatykom, by doprowadzili tę sprawę do końca. Ktoś podsłuchiwał agenta FBI, nie można było tego tak po prostu zostawić.

– Musimy jechać do bazy, mamy raport z autopsji – rzuciła Anastasia i zsunęła się z biurka na podłogę. – Jeszcze raz dzięki.

Funkcjonariusze pożegnali się z gośćmi i wrócili do swoich obowiązków. Anastasia i Daniel żwawym krokiem ruszyli do wyjścia, a następnie do srebrnego forda zaparkowanego nieopodal komisariatu. Liczyli na to, że droga powrotna zabierze im trochę mniej czasu. Na szczęście mieli rację. Po przyjeździe do Quantico zgarnęli z recepcji raport z autopsji i ruszyli do biura. Anastasia rozpoczęła lekturę już podczas drogi, na co Daniel jedynie mruknął, że nie będzie jej zbierać z podłogi, jeśli się przewróci. W odpowiedzi agentka zaczęła na głos czytać pierwszy z ciekawych fragmentów.

– Serce na pewno należało do ofiary, a ona cierpiała na niedomykalność zastawki aortalnej – stwierdziła, nie kryjąc zadowolenia. Mogła przestać się martwić, że Pollard znów z niej zakpił tak jak z wyborem rudowłosej ofiary. – Wada nie była na tyle poważna, żeby konieczna była operacja, ale kobieta prawdopodobnie brała leki.

– Czyli musiała do kogoś chodzić po recepty.

– Dokładnie.

Zanim dotarli do biura, Anastasia już oświadczyła, że oprócz zdemolowanej klatki piersiowej oraz otartego naskórka na nadgarstkach na ciele ofiary nie było żadnych innych śladów. Dla niej wniosek był jasny, ale postanowiła omówić go, gdy już usiądą. Od tego czytania w trakcie wędrówki lekko zakręciło jej się w głowie.

– Skoro nie było innych obrażeń, to...

– To wybrał ją na podstawie wady serca – dokończył Daniel z ciężkim westchnieniem. Zajął miejsce między ścianą a biurkiem, oparł łokcie o blat i wlepił wzrok w siedzącą naprzeciw kobietę. – Wiem, An, już wcześniej o tym mówiłaś.

– Powtarzam, żeby lepiej nam się myślało.

– To znaczy, że musi być gdzieś zatrudniony jako lekarz. Pewnie nie pod swoim nazwiskiem, skoro nigdzie, gdzie dzwoniliśmy, nikt jeszcze nie chlapnął, że w ogóle zna takiego lekarza.

– Właśnie... – odparła przeciągle. Była o krok od kolejnego powtórzenia wniosków, do których doszli dosłownie poprzedniego dnia. – Trochę bez sensu, że męczył się z podrobieniem uprawnień do roboty, skoro miał wystarczająco oszczędności, by przez jakiś czas nie pracować.

– Miał sporo czasu. Może chciało mu się z tym babrać.

– Może – mruknęła wcale nieprzekonana. Chwilowo jednak ciężko było jej znaleźć jakieś alternatywne rozwiązanie. – Włącz laptopa, może w bazie pojawiło się jakieś nowe zgłoszenie o zaginięciu.

– Już włączyłem – odparł lekko zaskoczony i wskazał jej otwartą pokrywę.

Anastasia nieco zakłopotana wzruszyła ramionami. Nie zauważała tego, ponieważ wciąż wczytywała się w raport, a przynajmniej tak zamierzała tłumaczyć sobie ten chwilowy spadek spostrzegawczości. Zgodnie z oczekiwaniami nie było żadnej wzmianki o tym, jakoby zabójca miał odbyć pośmiertny stosunek seksualny z ofiarą. Anastasia nie omieszkała wspomnieć o tym koledze. Poinformowała go również, że ofiara nie została zidentyfikowana, po czym odłożyła plik dokumentów na biurko. Daniel akurat postawił swoje krzesło obok niej i obrócił w ich stronę laptopa. Gdy tylko pokazał pierwsze z nowych zgłoszeń, Anastasia wręcz poderwała się z krzesła. Moment później przybliżyła twarz do ekranu. Nagle wszystko do niej dotarło.

– Cholera jasna, Daniel, bierz kluczyki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro