Rozdział 2
Kansas City, Missouri
W domu Margaret Kanno zawsze obecny był ogień. Nawet w ciepłe dni, wówczas zamiast kominka paliła się chociaż jedna świeczka. Jej znajomi żartobliwie doszukiwali się powodu tej obsesji w chłodnym i surowym charakterze prosektorium, w którym z tytułu pracy spędzała długie godziny. Maggie z czasem sama zaakceptowała to wyjaśnienie. Być może to swojemu zawodowi zawdzięczała również upodobanie do grubych koców oraz żywych kolorów. Wewnętrznie wyziębiona codziennie wracała do pustego, a jednak przepełnionego ciepłem domu. Mimo tego chłodu, który stanowił nieodłączny element jej pracy jako patologa, Maggie nigdy nie żałowała, że wybrała właśnie taką ścieżkę kariery. Dzięki tak znacznym różnicom była w stanie doskonale oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Sama stworzyła sobie idealną harmonię, która jeszcze do niedawna pozostawała niezachwiana.
Teraz, po ostatnich sztormach, musiała ją odbudować. Wpuściła do swojego życia kogoś, kogo nigdy nie powinno w nim być. Kogoś, kto na moment doszczętnie zniszczył poczucie bezpieczeństwa, które przez tyle lat w sobie budowała. Kogoś, kto na chwilę znów uczynił ją bezbronną, brutalnie oderwaną od rodziców dziewczynką z domu dziecka. Mimo że tego kogoś już nie było w jej życiu, wciąż czasami czuła się rozbita i niepewna. Connor może i zniknął, ale wspomnienia o nim zostaną z nią na zawsze. Wspomnienia i geny.
Zajęła miejsce na kanapie, narzekając na za ciasne spodnie. I tak nosiła już o rozmiar większe, niż jeszcze cztery miesiące wcześniej. Nie była głupia, wiedziała, że na tym się nie skończy. Mimo wszystko tempo zmian nieco ją zaskoczyło. Paradoksalnie szybciej oswoiła się z myślą o czekającym ją macierzyństwie niż z wizją zmian zachodzących w jej ciele. Maggie zawsze chciała założyć rodzinę. Samotne wychowywanie dziecka co prawda nie wpisywało się w jej wymarzony scenariusz, ale po czasie doszła do wniosku, że lepsze to, niż pozostanie w związku z agresywnym partnerem. Żałowała jedynie, że tak długo zwlekała ze zgłoszeniem sprawy na policję.
– Na pewno wszystko w porządku?
Maggie pokiwała głową , pewnie patrząc w czarne z tej odległości oczy przyjaciółki. Momentami zdawało jej się, że Anastasia denerwuje się bardziej od niej. Właściwie nie tyle denerwuje, ile się boi. Wcześniej to właśnie Maggie była tą, która o wszystkich najbardziej się martwiła. Nawet chwilowa zamiana ról zdawała jej się nienaturalna.
– Aktualnie jest jak najbardziej okej. Skończyły mi się już mdłości, a jak na razie to było najbardziej uciążliwe – dodała, zauważając, że wcale nie przekonała goszczącej w jej domu agentki FBI.
– Skoro tak twierdzisz. – Anastasia zerwała kontakt wzrokowy pod pretekstem dolania sobie soku pomarańczowego do szklanki. – Nie będę się kłócić, nie znam się na tym.
Maggie przetarła dłonią usta, by ukryć uśmiech, który sam podstępnie wypełzł na jej twarz. Chyba po raz pierwszy słyszała tego typu zdanie ze strony przyjaciółki. Normalnie Anastasia albo by to przemilczała, albo zmieniła temat, albo udawała, że jednak wie. Ta przemiana, mimo że z początku wydała się Maggie zabawna i pozytywna, w następnej chwili jednak ją zaniepokoiła. Przyczyniło się do tego równie nietypowe unikanie kontaktu wzrokowego i ogólne przygaszenie.
Margaret oderwała plecy od wygodnego oparcia głębokiej sofy i wychyliła się w stronę stolika do kawy. To jednak nic nie wniosło, więc przesunęła się niemal na skraj mebla. Dzięki temu była w stanie dosięgnąć do dłoni, której palcami Anastasia wybijała rytm na drewnianym blacie, i zakryć ją własną. Wówczas Ashbee faktycznie podniosła na nią wzrok.
– A ty? – zapytała Maggie ciepło, doskonale wiedząc, że uzyskanie prawdziwej odpowiedzi graniczy z cudem. – Co z tobą? Ostatnio stale rozmawiamy o mnie.
– W porządku. Chyba jestem po prostu trochę zmęczona.
– W pełni wróciłaś do pracy. Wydawało mi się, że to właśnie ona cię nakręca.
– Też mi się tak wydawało – mruknęła, zabierając dłoń. Mocniej zapadła się w miękki fotel i podciągnęła kolana pod brodę. Zaraz jednak oparła je o jeden z szerokich podłokietników. Nie mogła znieść wzroku Maggie, którego ciężar utrudniał jej znalezienie wygodnej pozycji. Ostatnie, czego teraz chciała, to dodatkowo ją martwić. – To chwilowe. Po ostatnim śledztwie mam jeszcze tonę papierów do wypełnienia. Pojawi się coś nowego i pewnie wszystko wróci do normy.
– Jeżeli faktycznie to coś ci wystarczy.
Anastasia zacisnęła zęby, starając się nie zareagować na tę małą uszczypliwość. Bardziej niż na to zdanie i na Maggie zdenerwowała się na siebie za to, że w ogóle ją to ruszyło. Nie powinno, normalnie nie była taka drażliwa. Gdy w październiku zeszłego roku definitywnie odsunięto ją od sprawy Chirurga, reagowała podobnie. Później jakoś przywykła, zajęła się innymi rzeczami. Wszystko jednak wróciło, gdy na początku marca Libby i Daniel wyjechali do Waszyngtonu, by tam próbować schwytać jej uciekiniera. Człowieka, na którego nie znalazła dowodów wystarczających do skazania i jednocześnie unieszkodliwienia. Zżerało ją to od środka każdego dnia, bo wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że może to wcale nie był Olivier Pollard. Może to ktoś inny zabijał te wszystkie kobiety, a Pollard słusznie został uniewinniony. Podejrzenie, że zupełnie pominęła prawdziwego sprawcę, było jednak jeszcze gorsze, niż to, że wywinął się w ostatniej chwili.
– Znasz już płeć? – zmieniła temat nieco ściszonym głosem. Rozmowy o dzieciach i ciążach nie należały do jej ulubionych, o czym Maggie doskonale wiedziała. Tym chętniej podłapywała temat, gdy Anastasia sama decydowała się go poruszyć.
– Poznam, jak już urodzę.
– Czyli nie zmieniłaś zdania.
Maggie zaprzeczyła ruchem głowy i uniosła kubek z letnią herbatą do ust. Upiła łyk, zostawiając trochę napoju na dnie. Naczynie wylądowało na stoliku, a ona wygodniej rozciągnęła się na nieco wysłużonej już kanapie.
– Zastanawiam się, czy zdecydować się na anglojęzyczne imię, czy na japońskie – rzuciła, skupiając wzrok na płomieniu świeczki stojącej na parapecie okna naprzeciwko. – Przez to, że rodzice zginęli tak szybko, nie czuję... takiego powiązania z tą kulturą, ale jednocześnie chciałabym uczcić ich pamięć.
– Nazwisko będzie twoje, prawda? – upewniła się Anastasia, za co została zgromiona spojrzeniem. Paradoksalnie nieco ją to rozchmurzyło. – Całe szczęście, że nie tego gnojka, Connora.
– Najchętniej wcale nie podawałabym go jako ojca, ale z drugiej strony... – zawahała się po raz kolejny, nie mając pewności, czy powinna dopuszczać do siebie tę myśl. Wolała wcale go sobie nie przypominać, nie wystawiać samej siebie na kolejną próbę. – Może z czasem się zmieni.
Anastasia obserwowała przez chwilę lewy profil przyjaciółki, która powróciła do wpatrywania się przed siebie. Nawet jej twarz zaczynała wyglądać inaczej, a to za sprawą lekko pulchniejszych policzków. Różnica była ledwie zauważalna, ale i tak nie umknęła agentce.
– On raczej się nie zmieni, ale jestem przekonana, że nie pozostaniesz długo samotną matką – oznajmiła po chwili, odnajdując w sobie nieco poczucia humoru i optymizmu.
– Daj spokój, nie będę miała czasu na randkowanie.
– Kto wie, może randkowanie samo do ciebie przyjdzie?
Maggie roześmiała się krótko. Podniosła się na łokciach, by łatwiej było jej patrzeć na wyraźnie zadowoloną z siebie przyjaciółkę. Ten ton rozmowy znacznie bardziej odpowiadał im obu. Margaret zmrużyła oczy, by mimo otulającego ją różowego, pluszowego koca sprawiać wrażenie chociaż odrobinę groźnej.
– Wiesz coś, czego ja nie wiem, Ashbee?
– Co za pytanie, przecież ja wszystko wiem – zakpiła tylko po to, by zaraz znów stracić dobry humor, czego jej rozmówczyni jednak nie zdążyła zauważyć.
Maggie opadła z powrotem na poduszki, lecz uśmiech nie zszedł jej z ust. Nic się nie zmieniło, nawet gdy po przestronnym, chociaż wcale nie ogromnym, salonie rozszedł się cichy odgłos dzwoniącego telefonu. Anastasia szczątkowo wyjaśniła, że to Libby, po czym od razu odebrała. Niepewny ton przyjaciółki dzwoniącej z Waszyngtonu błyskawicznie przyprawił ją o skurcz żołądka. Libby zazwyczaj była głośna, roześmiana i skłonna do żartów. Teraz żadne z tych określeń do niej nie pasowało.
– Zdjęcie? – zapytała Anastasia, nieświadomie podnosząc się z fotela. – Nie, nie patrzyłam. Daj mi chwilę.
Zgodnie z poleceniem Libby włączyła tryb głośnomówiący. Kliknęła ikonkę wiadomości i wybrała jedyną nieprzeczytaną. Mimo że od razu zrozumiała, co znajduje się na zdjęciu, i tak postanowiła je przybliżyć. Wpatrywała się w obraz tak długo, że najpierw Maggie zapytała, czy fotografia się nie ładuje, a później również Libby to zrobiła.
Wróciła do ekranu głównego i przyłożyła telefon do ucha. Dopiero kolejne pytanie rozmówczyni uzmysłowiło jej, że wciąż nie wyłączyła trybu głośnomówiącego. Poza tym uświadomiło jej również, gdzie się znajduje i co się stało. Wzdrygnęła się na wspomnienie opuchniętej, zielonkawej twarzy nowej ofiary. Rozcięcie na prawym policzku kobiety kształtem i położeniem łudząco przypominało bliznę na jej własnym. Gdyby nie obrzęk, pewnie wyglądałoby identycznie.
– I co ja niby mam z tym zrobić? – zapytała chłodno, mimo że serce szaleńczo tłukło się w jej klatce piersiowej. Nawet nie starała się tak brzmieć, po prostu nie potrafiła zdobyć się na żadne emocje. Ugrzęzły w niej głęboko, gdzieś poza zasięgiem strun głosowych. Nieumyślnie wylądowały w tym samym worku co wszystkie ich zduszone poprzedniczki.
– Jesteśmy właśnie po rozmowie z Redfernem – odparła Libby takim tonem, jakby to miało posłużyć za najlepsze wyjaśnienie. Poniekąd tak właśnie zadziałało. Oznaczało bowiem, że należy czekać i spodziewać się wszystkiego. – Na pewno jeszcze dzisiaj do ciebie zadzwoni. Otrząśnij się do tego czasu.
– Jasne – mruknęła gotowa, żeby się rozłączyć. Powstrzymała się tylko na moment, żeby dodać jeszcze jedną rzecz. – Dzięki, że mnie ostrzegłaś.
– Nie ma sprawy.
Maggie poczekała z pytaniami, aż Anastasia wróci na fotel. Zanim do tego doszło, agentka wolnym krokiem i z dłońmi splecionymi za plecami przemaszerowała się kilka razy po pokoju. Zupełnie nieobecna i pogrążona w czymś, co było ponad nimi obiema. Mimo że w jej głowie już nie raz odgrywał się podobny scenariusz i tak nie była przygotowana. Nie była przygotowana ani na to zdjęcie, ani na nadchodzącą rozmowę z zastępcą dyrektora Gregorym Redfernem. Dotychczas myślała, że wcale jej to nie zaskoczy. Może po prostu liczyła na powolniejszy obrót spraw.
Z ciężkim westchnieniem opadła fotel. Podciągnęła nogi pod siebie i zarzuciła na nie przewieszony przez podłokietnik pluszowy, miętowy koc. Przetarła dłońmi twarz, oparła czoło na palcach, a łokcie na udach. Kolejne kilka głębokich wdechów później wyprostowała się, od razu natrafiając na wzrok Maggie.
– Co jest?
Anastasia chwilę wahała się, czy pokazać jej zdjęcie. Doszła jednak do wniosku, że przecież ma do czynienia z patologiem. Taki widok na pewno ani jej nie obrzydzi, ani tym bardziej nie odrzuci.
Wybrała odpowiednią wiadomość i kliknęła miniaturkę obrazu, po czym podeszła do Margaret, by ta nie musiała się ruszać. Podając jej telefon, zauważyła, że jej własne dłonie nieznacznie drżą. Splotła je za plecami w oczekiwaniu, aż urządzenie do niej powróci. Nie wiedziała, ile dzieli ją od rozmowy z Redfernem. Nie wiedziała, nawet kiedy dokładnie Libby się z nią skontaktowała. Zupełnie straciła poczucie czasu.
– To dość jasna wiadomość – oznajmiła w końcu Maggie, z trudem zbierając myśli. Oddała Anastasii jej własność i podniosła się do siadu. – Pytanie, co się z tym zrobi.
Ashbee po drodze do fotela wzruszyła ramionami. Jej zdanie niewiele tu znaczyło, więc nawet wolała nie wypowiadać go głośno. Zresztą nie musiała, Maggie doskonale wiedziała, co mniej więcej kłębi się w jej głowie. Mniej niż więcej, ale główna myśl była jasna i oczywista.
– Zobaczymy. Redfern pewnie dogaduje się z Shepherdem, a Shepherd mnie nie lubi, więc może wmówić, że się nie nadaję.
– Och, przestań. Może akurat Shepherd stwierdzi, że to dobra okazja, żeby na trochę pozbyć się ciebie z biura? – zapytała z przekąsem, próbując nieco poprawić humor przyjaciółce.
Anastasia prychnęła i owinęła się kocem. Nagle zrobiło jej się znacznie zimniej niż przed usłyszeniem i zobaczeniem tego wszystkiego. Fakt, chciała wrócić do tej sprawy, ale nie kosztem kolejnego życia. Nie wtedy, gdy to morderca tak sobie zażyczy. Już wcześniej wykazywał nią duże zainteresowanie, ale teraz przeszedł samego siebie.
– On nie chce się mnie pozbyć, on chce mnie po prostu dręczyć.
– Chirurg? – zapytała Maggie, wciskając się w kąt kanapy. Anastasia zatrzymała na niej nieco zaskoczone spojrzenie, które błyskawicznie przerodziło się w towarzystwo dla kolejnego prychnięcia.
– Mówiłam o Shepherdzie, ale w sumie Chirurg też.
– Myślisz, że nie byłby w stanie cię zabić?
– Na pewno byłby w stanie to zrobić, ale nie sądzę, że o to mu chodzi – odparła już zupełnie poważnie. Zerknęła na pozostawiony na stoliku telefon, którego ekran wciąż uparcie się nie rozświetlał. Za to coraz jaśniej jawiły się kolejne myśli, które musiała szybko pozbierać i poukładać. – Chce pokazać, że to on kontroluje sytuację i to do takiego stopnia, że może wybierać sobie śledczych.
Maggie sięgnęła po niemal pusty kubek z herbatą. Cierpkość chłodnego i mocnego napoju wyjątkowo w ogóle jej nie przeszkadzała. Wciąż była zbyt zdziwiona, żeby to odczuć. Oplotła palcami naczynie, obserwując jej zdaniem wręcz zbyt spokojną Anastasię. Najwidoczniej opuścił ją już pierwszy szok. Maggie odetchnęła głęboko, zanim zdecydowała się wtrącić swoje trzy grosze.
– To bardziej kuszące niż perspektywa pozostania bezkarnym
– Wcześniej pokazywał swoją wyższość jedynie podczas mordowania ofiar, najwidoczniej próbuje przenieść to na śledztwo. To tylko... – urwała i przełknęła kolejne słowa. Mimo sympatii i zaufania, którymi darzyła Maggie, wolała dla siebie zostawić spostrzeżenie, że nowe okoliczności jedynie utwierdzają ją w winie Pollarda. Zawsze to mniejsze upokorzenie, gdyby jednak się pomyliła i niepotrzebnie upierała się przy swoim.
– Tylko?
– Kolejny etap. Czuje się na tyle pewnie, że zaczyna dodatkową grę.
Maggie jedynie pokiwała głową i uniosła do ust pusty kubek. Gdy to do niej dotarło, wyjątkowo energicznie podniosła się z kanapy, by na chwilę uciec z salonu pod pretekstem zaparzenia kolejnej porcji herbaty. Mijając zwiniętą w fotelu Anastasię, nieco zwolniła. Ta jednak wcale nie zwróciła na nią uwagi, co wyjątkowo pozwoliło Maggie chociaż na moment odetchnąć. Sprawa Chirurga stanowiła niezwykle grząski grunt, w którym dosłownie jeden krok postawiony w złą stronę wystarczał, by dać się wciągnąć w długie i nerwowe dyskusje. Wałkowana tysiące razy, rozkładana na czynniki pierwsze, ponownie składana w całość i wywijana na wszystkie strony. Maggie znała już niemal na pamięć teorie obu swoich przyjaciółek na ten temat.
Głębokie westchnienie towarzyszyło Anastasii, gdy odchylała głowę na oparcie. Nawet nie musiała przymykać powiek, by przypomnieć sobie te wszystkie obrazy, które w jeszcze gorszej wersji prześladowały ją po nocach. Przez długie godziny studiowała zdjęcia z miejsc zbrodni. Wszystkie nacięcia, otarcia, złamania. O ofiarach wiedziała i pamiętała więcej niż o wielu swoich żywych znajomych, a nawet rodzinie.
Telefon rozdzwonił się długo po tym, jak Maggie wróciła do salonu z parującym kubkiem w dłoniach. Zanim w salonie rozległ się charakterystyczny dźwięk, zdążyły jeszcze znaleźć temat do nieco luźniejszej rozmowy i sztucznym światłem rozjaśnić powoli pogrążające się w mroku pomieszczenie. Anastasia na moment niemal zapomniała, że czeka na tak ważną rozmowę, więc gdy specjalnie podgłośniona melodia w końcu rozeszła się po pokoju, praktycznie wyskoczyła z fotela. Zaplątana w koc omal nie runęła na stolik do kawy. Uchroniło ją przed tym podparcie się na drewnianym blacie i szybkie uwolnienie nóg. Przed odebraniem zerknęła jeszcze na rozbawioną Maggie, co dodało jej nieco otuchy.
– Agentka Ashbee, słucham.
– Dobry wieczór, mówi zastępca dyrektora Gregory Redfern.
W czasie jego odpowiedzi zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Tak dawno nie słyszała Redferna, że niemal zapomniała, jak przyjemnym dla ucha tembrem głosu dysponował. Od razu przypomniała sobie również ten opanowany ton, który prawie nigdy się nie zmieniał. Chyba tylko raz słyszała w nim gwałtowne emocje. Z drugiej strony wcale nie miała tak często do czynienia z zastępcą dyrektora, więc to wrażenie mogło być złudne.
– Dobry wieczór, sir.
– Pewnie już pani wie, co się stało.
– Wiem – potwierdziła dopiero po dłuższej chwili ciszy. Jej bezpośredni przełożony, Patrick Shepherd, nie dość, że nigdy nie czekał na odpowiedzi, to tak naprawdę stanowiły one dla niego tylko zbędne przedłużanie jego własnego monologu. Irytował się za każdym razem, gdy mu przerywano.
– I co pani sądzi na ten temat?
Anastasia zatrzymała się plecami do Maggie, a twarzą do kuchni oddzielonej od salonu wyspą. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś, komu podlega, pyta ją o zdanie. Przywykła do rozkazów i sporadycznego buntowania się poza zasięgiem wzroku przełożonego, nie do szczerych odpowiedzi.
– Że jeżeli nie dostanie tego, czego chce, może przyśpieszyć. Z kolei, jeżeli to dostanie, wtedy poczuje się jeszcze pewniej i może zacząć stawiać kolejne żądania. Ta pewność może jednak doprowadzić go do błędu – dodała, nie mogąc doczekać się odpowiedzi Redferna. Ten jednak wciąż milczał. W telefonie słyszała jedynie cichy szum, który na myśl przywodził jej pracujący od rana komputer. – Chirurg ma w sobie wiele z siłacza. Zależy mu na dominacji, poczuciu kontroli i wywoływaniu strachu drugiej strony.
– Czyli zarówno podporządkowanie się mu, jak i niezrobienie tego jest ryzykowne.
– Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji.
– Pytanie, czy jest pani w stanie się tego podjąć – powiedział wciąż tym samym opanowanym głosem, któremu jednocześnie daleko było do beznamiętności. – Domyślam się, że ostatnim razem musiało to panią sporo kosztować, agentko Ashbee.
– To dla mnie żaden problem, sir. Mogę zająć się tym od zaraz... pod warunkiem, że mój przełożony się zgodzi – dodała niechętnie.
– Rozmawiałem już z agentem Shepherdem. Tu nie ma miejsca na prywatne przepychanki – oznajmił na tyle dosadnie, że Anastasia zaczęła się zastanawiać, co dokładnie Shepherd na nią nagadał. – Zostawiłem decyzję pani, chociaż przyznaję, że miałem nadzieję na właśnie takie rozstrzygnięcie tej sprawy.
– Rozumiem. Sprawdzę, kiedy...
– Proszę wyspać się w domu, ma pani zarezerwowane miejsce w porannym samolocie. Szczegóły wyślę pani na maila. Widzimy się jutro, agentko Ashbee.
– Do zobaczenia, sir.
Zaskoczona szybkim obrotem spraw odsunęła telefon od ucha. Patrzyła jeszcze chwilę na ciemny już wyświetlacz, zanim odwróciła się twarzą do Maggie. Różowy koc otulał jej ramiona i zwisał z sofy, lecz nie dotykał matowych paneli. Bezwiednie opadł na podłogę, dopiero gdy jego właścicielka opuściła brunatną kanapę. Maggie spotkała się z Anastasią w pół drogi przez salon i bez słowa wzięła ją w ramiona. Oparła brodę na jej ramieniu, po czym wymusiła obietnicę ostrożności. Nie raz, a kilka, by wbić Ashbee do głowy, że ma do kogo wracać, a głupim ryzykowaniem może zranić wiele bliskich osób.
– Muszę się spakować – oznajmiła nieco markotnie, gdy Maggie w końcu zdecydowała się uwierzyć w szczerość jej zapewnień. – Pojadę już do siebie.
– Może jutro podwiozę cię na lotnisko? – zaproponowała bez zastanowienia, odprowadzając przyjaciółkę do drzwi. – Nie będziesz musiała zostawiać auta na parkingu.
Anastasia wyjęła z szafy swoją kurtkę. Wyciągnęła cienki szalik z rękawa i to nim zajęła się w pierwszej kolejności. Dopiero wtedy dotarło do niej, że opierająca się ramieniem o framugę drzwi przedsionka Maggie czeka na odpowiedź. Agentka z trudem przypomniała sobie pytanie, które ledwo dotarło do jej wypełnionej zupełnie innymi myślami głowy.
– Jeżeli godzina ci podpasuje. Jak wrócę do domu, dam znać, o której muszę być na lotnisku.
– Pewnie jeszcze przed moją pracą.
– Pewnie tak – przyznała. – Z Kansas City do Waszyngtonu jest niezły kawałek drogi. Tym bardziej muszę się szybko ogarnąć.
– Jedź ostrożnie. I koniecznie się odezwij, gdy dotrzesz do domu – dodała Maggie z takim wyrzutem, jakby Anastasia zawsze zapominała to zrobić. Faktycznie czasem jej się zdarzało, ale nie aż tak często.
– Zadzwonię od razu po wyjściu z windy – odparła podniośle, teatralnym gestem przykładając dłoń do serca. To, że zastępca dyrektora Redfern właśnie jej zostawił decyzję co do udziału w tej sprawie, nieco ją podbudowało. – A ty o siebie dbaj, bo przez jakiś czas nikt nie będzie cię pilnował.
– Myślisz, że będziecie pracować w trójkę? Ty, Libby i Daniel?
Agentka pochłonięta wyrywaniem szalika z zamka błyskawicznego kurtki jedynie wzruszyła ramionami. Ta brutalna potyczka tylko przekonała ją do tego, że pogoda jest już na tyle dobra, że wszelkie dodatki tego pokroju z czystym sumieniem może schować do szafy. Zdarzało się, że ledwo miała czas zarzucić coś grubszego na plecy, a szaliki i czapki często po prostu jej przeszkadzały.
– Myślę, że Shepherdowi z czasem zacznie brakować tutaj ludzi i kogoś sprowadzi z powrotem – odparła Anastasia już całkowicie gotowa do wyjścia.
– Ciebie nie, bo w twoim przypadku najwidoczniej nie ma nic do gadania. – Maggie odwróciła wzrok od swojego odbicia w lustrze przymocowanym do drzwi szafy przesuwnej i przeniosła go na przyjaciółkę. Mimo wielu obaw wysiliła się na słaby uśmiech, który zaraz został odwzajemniony. – Pytanie, jak długo wytrzyma bez swojego ulubieńca.
– Faktycznie nie był zbyt zadowolony z wyjazdu Daniela.
Anastasia sugestywnie odchrząknęła, gdy przyłapała Margaret na zbyt długim przyglądaniu się jej bliźnie. Maggie błyskawicznie oblała się rumieńcem, który sięgał od ostro zarysowanej linii szczęki aż do wydatnych kości policzkowych.
– Zamyśliłam się – bąknęła, odrywając ramię od framugi i prostując się.
– Chyba nawet wiem nad czym.
– Och, przestań. Wybacz kobiecie w ciąży.
Anastasia wyciągnęła rękę w stronę Maggie, żeby jeszcze raz ją uściskać. Zamknęła oczy, upajając się znajomym, ziołowym zapachem szamponu do włosów, które zwykle ciasno związane, teraz nietypowo pozostały rozpuszczone. Czuła ich miękkość pod palcami dłoni położonej na plecach Maggie.
Chciała jak najlepiej zapamiętać ten moment. Przy takiej pracy każde pożegnanie mogło być ostatnim. Ryzyko drastycznie wzrastało wraz ze znalezieniem się w polu zainteresowania seryjnego mordercy. Tym nacięciem policzka ofiary Chirurg ustawił Anastasię na planszy. Agentka Ashbee jednak jeszcze nie rozgryzła, czy ma być graczem, czy tylko kolejnym pionkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro